Wydaje mi się, że Minkowski błędnie używa zwrotu "odmowa sprzedaży". Pod koniec 1982 roku serial musiał być dawno sprzedany,
Pod tym warunkiem rzeczywiście wszystko się zgrywa.
Dubluję wpis z wątku o Chmielewskiej
Dla zainteresowanych Chmielewską filmową, zrealizowaną i niezrealizowaną:
(Nie)upiorny legat czyli Joanna Chmielewska w zbiorach FINA
Tym razem to bardziej krótki przegląd, niż próba opisania - jak ktoś miałby pytania dodatkowe, to do Teresy 😆 .
Posty dotyczące ekranizacji powieści Chmielewskiej oraz nasze pomysły na obsadę zostały przeniesione tutaj
Dzisiaj coś dla wielbicieli historii (lub "historii 😉 )
Wielkie widowiska historyczne wymagają wielkich budżetów, inaczej efekty są żałosne. Komputerowe efekty specjalne, które usatysfakcjonują widza również tanie nie są. Wniosek z tego nie jest dla nas łaskawy. Ani wtedy, na przełomie lat 70 i 80 XX wieku, a nie teraz nie ma w Polsce warunków do produkcji takich dzieł. Dowodzą tego takie produkcje jak "Stara baśń" czy polski "Wiedźmin", choć ten ostatni z trochę innej bajki. "1920 Bitwa Warszawska" też zresztą Hoffmanowi nie wyszła.
Szkoda, bo książki Cherezińskiej to gotowe scenariusze. Przynajmniej te, które czytałem, bo akurat "Królowej" i "Hardej"nie znam. A tamten scenariusz Jerzego Lutowskiego (u mnie ma wielki plus z "Pociąg" Kawalerowicza) wart był realizacji? Czytałaś?
A tamten scenariusz Jerzego Lutowskiego (u mnie ma wielki plus z "Pociąg" Kawalerowicza) wart był realizacji? Czytałaś?
Owszem, podobał mi się, choć dziś zapewne byłby staroświecki. Lutowski miał świetne wyczucie filmowej dramaturgii i parę scen mogło wyjść znakomicie. Choćby sam początek - dialog między Mieszkiem a Dobrawą, kiedy książę wraca z Niemiec bez pozostawionego na dworze Bolesława. Albo spotkanie między Świętosławą i Olafem - kiedyś byli kochankami, teraz spotykają się już jako królowa Szwecji i król Norwegii.
Z drugiej strony Lutowski poszedł w rozmach, zaplanował przynajmniej kilka bitew, w tym morskich. Podobno Hoffman był w latach 80. w Skandynawii na plenerach...
A dzisiaj jeszcze coś raczej niszowego, ale może akurat ktoś lubi milicyjne kryminały sprzed lat?
Ostatnie śledztwo sierżanta Fidybusa czyli o nieznanym tekście Jeremiego Bożkowskiego
Poza krótkim epizodem w podstawówce, kryminały nie kręciły mnie i nie kręcą. Zdarzają mi się czasem incydenty. Przeczytałem np. kilka odcinków serii Ćwirleja o poznańskich policjantach, stylizowanej właśnie na powieści milicyjne. Bożkowskiego, czy też pani Bożeny, ukrywającej się pod tym kamuflażem w ogóle nie znam i nie zachęca mnie do niej informacja, że jej styl przypomina nieco Chmielewską. Rodzaj humoru aplikowany przez panią Joannę zdecydowanie mi nie odpowiada:)
Ale zainteresowało mnie co innego. Wielu ludzi pióra w czasach PRL-u pisało różne rzeczy ukrywając się pod pseudonimem. Pierwszy raz jednak spotykam się z sytuacją, żeby do pseudonimu stworzono całą fałszywą tożsamość z niemalże kompletnym CV osoby. Po co to zrobiono? Czy była to tylko część zabawy, czy kryły się za tym jakieś inne cele? Może chodziło o efekt propagandowy, że autorem jest taki self made man, co to żadnej pracy się nie boi, również fizycznej?
Ale zainteresowało mnie co innego. Wielu ludzi pióra w czasach PRL-u pisało różne rzeczy ukrywając się pod pseudonimem. Pierwszy raz jednak spotykam się z sytuacją, żeby do pseudonimu stworzono całą fałszywą tożsamość z niemalże kompletnym CV osoby. Po co to zrobiono? Czy była to tylko część zabawy, czy kryły się za tym jakieś inne cele? Może chodziło o efekt propagandowy, że autorem jest taki self made man, co to żadnej pracy się nie boi, również fizycznej?
Raczej nie, a właściwie nie do końca. Ta notka pochodzi z debiutanckiego zbioru opowiadań, potem już jej nie powielano. Opowiadania mają spora rozpiętość tematyczną, więc możliwe, że wydawcy chodziło o uprawdopodobnienie ich autentyczności - autor z bogatym życiorysem, który przelewa swoje doświadczenia na papier. Zrezygnowano z tego w powieściach kryminalnych, które zresztą są średnio pochlebne dla milicji i prawa. Z ciekawostek - ktoś ustalił kiedyś, że Bożkowski to jedyny autor, który w powieści milicyjnej wspomina o wymuszaniu zeznań siłą przez stróżów polskich prawa i porządku. Wiem, że dziś to nic nadzwyczajnego, ale żaden inny autor nie ruszył wtedy tego tematu.
W ogóle Ciecierska-Więcko to dość ciekawy przypadek, ponieważ większość ludzi, którzy pisali kryminały pod pseudonimem, to byli literaci, pisarze, dziennikarze, dość znani także pod swoim prawdziwym nazwiskiem. Tworzyli sobie alter ego na potrzeby kultury "niższej", popularnej, często trochę ironicznie, na przykład wybierając nazwiska "zachodnie" - Joe Alex, Noel Random, Robert Stratton... Tymczasem Ciecierska-Więcko była raczej kimś, kto oddzielał życie zawodowe od prywatnego. Pisała głównie pod pseudonimem, nie tylko książki, ale i artykuły czy recenzje. Nie była znana w środowisku. Te podejrzenia co do Chmielewskiej były całkiem poważne...
Ta notka pochodzi z debiutanckiego zbioru opowiadań, potem już jej nie powielano. Opowiadania mają spora rozpiętość tematyczną, więc możliwe, że wydawcy chodziło o uprawdopodobnienie ich autentyczności - autor z bogatym życiorysem, który przelewa swoje doświadczenia na papier. Zrezygnowano z tego w powieściach kryminalnych, które zresztą są średnio pochlebne dla milicji i prawa.
I tak ciekawe. Spodziewałem się raczej, że wymienisz mi pięciu innych autorów, którzy również mieli dorobioną tożsamość do alter ego, a których ja po prostu nie znam:)
Podwójny powrót do przeszłości - rok temu zaczęłam ten wątek od tekstu o MDM. Dzisiaj część druga, mało filmowa, za to mocniej historyczna, czyli jak wyglądała budowa Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej w dokumentacji zgromadzonej na potrzeby niezrealizowanego filmu. Krótko - cud, że stoi 😉
Wysłany przez: @maruta
Przede wszystkim zaś uznano, że Dreyer i Swinarska przedstawiły całą budowę Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej jako wielki, niekontrolowany chaos i bałagan.
Hmm... ja miałem dokładnie takie samo wrażenie:) Zakładam jednak, że był to obraz bliski prawdy. Socjalizm od kuchni tak wyglądał. Zresztą mniejszy lub większy chaos zawsze towarzyszy dużym inwestycjom jeśli się temu przyjrzeć od zaplecza. Teraz też.
Ja akurat należę do sympatyków socrealki MDMu i muszę przyznać, że socrealizm w architekturze uważam za ciekawy kierunek w przeciwieństwie do socrealizmu w innych dziedzinach. Lubię ten monumentalizm nawiązujący do klasycyzmu i dbałość o detal, nawet jeśli ów detal to płaskorzeźba robotnika z kilofem:) Trudno mi sobie wyobrazić Warszawę bez MDMu. W książce Miłoszewskiego "Jak zawsze", którą ostatnio czytałem, bohaterowie przenoszą się w czasie do alternatywnej rzeczywistości historycznej roku 1963 i tam MDMu nie ma. Jest rezerwat ruin. I jest dziwnie:)
Wysłany przez: @maruta
Przede wszystkim zaś uznano, że Dreyer i Swinarska przedstawiły całą budowę Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej jako wielki, niekontrolowany chaos i bałagan.
Hmm... ja miałem dokładnie takie samo wrażenie:) Zakładam jednak, że był to obraz bliski prawdy.
Właśnie najciekawsze jest to, że nie wykasowały tej prawdy, choć oczywiście o partii czy ustroju nic złego nie napisały. Jak wspomniałam, "poważna" cenzura pojawiała się później, ale i w takich sytuacjach istniało ryzyko, że komuś podpadną. Zresztą sam fakt, że dokumentacja w miarę zwyczajna miała pozostać tajemnicą świadczy o tym, jakie było podejście.
Na dole tekstu zamieściłam link do kronik filmowych o MDM - tam 100% jest w tonie propagandy sukcesu. W dokumentacji zdarzają się takie fragmenty (te na czerwono), ale to jakieś 20% i głównie w mowie, a nie czynie - na przykład deklaracje na zebraniu.
Jako ciekawostka można powiedzieć okolicznościowa: Inne "Zakazane piosenki" czyli co wypadło, co dodano i co zmieniono
No patrz, nie miałem pojęcia, że były aż dwie kinowe wersje "Zakazanych piosenek". Fajna ciekawostka. Zdecydowanie bardziej podoba mi się druga, udramatyzowana wersja "Siekiery motyki". Pamiętam ten epizod właśnie dlatego, że w pozornie beztroską atmosferę bezlitośnie wkracza okupacyjna rzeczywistość.
Przeróbka hymnu nie miała żadnych szans. Rzeczywiście musiała być przynętą dla cenzora. Natomiast zabieg Starskiego z dopisanie AL do "Chłopaków z AK" i zupełnie zmieniające wydźwięk ingerencje w tekst piosenki uważam za wyjątkowo niesmaczne i dobrze się stało, że to nie przeszło. Nie każdą cenę warto zapłacić.
Zdecydowanie bardziej podoba mi się druga, udramatyzowana wersja "Siekiery motyki". Pamiętam ten epizod właśnie dlatego, że w pozornie beztroską atmosferę bezlitośnie wkracza okupacyjna rzeczywistość.
To Ci jeszcze napiszę, że w pierwszej nie ginie także chłopiec, który śpiewa w tramwaju. W ogóle pierwsza wersja miała być bardziej "ku pokrzepieniu serc". Druga jest bardziej zbalansowana jeśli chodzi o wątki tragiczne. Ogólnie zmiany nie były takie złe, z jednym wyjątkiem: w pierwszej wersji historia była bardziej samodzielna, w drugiej wprowadzono ramę z żołnierzem z Anglii i Tokarski często mu tłumaczy, co się działo i jak to należy rozumieć.
Natomiast zabieg Starskiego z dopisanie AL do "Chłopaków z AK" i zupełnie zmieniające wydźwięk ingerencje w tekst piosenki uważam za wyjątkowo niesmaczne i dobrze się stało, że to nie przeszło. Nie każdą cenę warto zapłacić.
Niestety zabieg ten był częścią polityki historycznej PRL - w niektórych filmach i książkach AL było najważniejsze, w innych, gdzie było oczywiste, że chodzi o AK, nie wymieniano w ogóle tej nazwy... Z piosenką było trudniej, bo nawet jakby zgodzono się na wersję "poprawioną" to i tak większość widzów w tamtych czasach znała oryginał i dopowiedziałaby sobie co wycięto.
W ogóle pierwsza wersja miała być bardziej "ku pokrzepieniu serc".
Nie rozumiem takiej idei. Gdyby kręcono to w czasie okupacji to ok. Ale ku pokrzepieniu serc, już po wojnie? Bez sensu.
Ogólnie zmiany nie były takie złe, z jednym wyjątkiem: w pierwszej wersji historia była bardziej samodzielna, w drugiej wprowadzono ramę z żołnierzem z Anglii i Tokarski często mu tłumaczy, co się działo i jak to należy rozumieć.
Te ramy nie odcisnęły chyba mocnego piętna bo ich nie zapamiętałem. Dla mnie "Zakazane piosenki" to właśnie zbiór luźno ze sobą powiązanych okupacyjnych epizodów.
Niestety zabieg ten był częścią polityki historycznej PRL - w niektórych filmach i książkach AL było najważniejsze, w innych, gdzie było oczywiste, że chodzi o AK, nie wymieniano w ogóle tej nazwy... Z piosenką było trudniej, bo nawet jakby zgodzono się na wersję "poprawioną" to i tak większość widzów w tamtych czasach znała oryginał i dopowiedziałaby sobie co wycięto.
Rozumiem czemu miał służyć ten zabieg. Dla mnie to jednak co najmniej o krok za daleko. Takich kompromisów się nie zawiera. Lepiej zrezygnować. I dobrze, że tak się stało.
W tematyce serialowej - wrzuciłam na swojego bloga tekst o niezrealizowanym serialu "Ewa wzywa 07", który chciano kręcić równolegle do "07 zgłoś się":
https://zebynieprzepadlo.blogspot.com/2021/02/ewa-kontra-borewicz-czyli-konkurencja.html
Wysłany przez: @maruta
Historia serialu "07 zgłoś się" miała swój początek... Na jednej z wewnętrznych narad w Komendzie Głównej MO pod koniec lat 60. (…). Zadecydowano wtedy, że należy podjąć takie działania, które w interesujący dla odbiorców sposób przekazywać będą pożądaną propagandową treść. Zadanie opracowania szczegółów tej strategii otrzymali pułkownik Zbigniew Gabiński, dyrektor Oddziału Kontroli, Badań i Analiz KG MO i ppłk Władysław Krupka.
Tak, trzeba przyznać, że pięknie rozegrali tę propagandową kartę. Nieskazitelny i wzorowy kapitan Żbik dla młodzieży, a niepoprawny porucznik Borewicz dla dorosłych. Znam tę historię z książki Mateusza Szlachtycza "Kapitan Żbik, portret pamięciowy". Miałem coś o niej napisać, ale jakoś się nie złożyło. W każdym razie kariera Władysława Krupki, który za tymi projektami stał, bardzo ciekawa.
W kontekście popularności "07 zgłoś się" ten drugi projekt filmowy wygląda rzeczywiście bez sensu. Albo więc planowano te seriale równolegle ale pierwszy zaskoczył projekt Szmagiera i "Ewa wzywa 07" straciło rację bytu, albo chodziło o jakieś ambicje własne obu zespołów filmowych. Z powodzeniem przecież można było wykorzystać scenariusze z "Ewy" (po niewielkich przeróbkach) jako kolejne odcinki serialu z Borewiczem. Wszak i tu i tam garściami korzystano z pierwowzorów literackich z niebieskiej serii pod szyldem "Ewa wzywa 07".
W kontekście popularności "07 zgłoś się" ten drugi projekt filmowy wygląda rzeczywiście bez sensu. Albo więc planowano te seriale równolegle ale pierwszy zaskoczył projekt Szmagiera i "Ewa wzywa 07" straciło rację bytu, albo chodziło o jakieś ambicje własne obu zespołów filmowych. Z powodzeniem przecież można było wykorzystać scenariusze z "Ewy" (po niewielkich przeróbkach) jako kolejne odcinki serialu z Borewiczem. Wszak i tu i tam garściami korzystano z pierwowzorów literackich z niebieskiej serii pod szyldem "Ewa wzywa 07".
Jest jeszcze jedna opcja, mianowicie pieniądze. Jak już kiedyś pisałam, w PRL-owskiej kinematografii za prawie wszystko płacono. Teoretycznie gdyby komuś brakowało forsy to mógł stwierdzić, że dobrym rozwiązaniem będzie złożenie projektu, który i tak nie ma szans na realizację, ale za który wpadnie jakaś forsa.
Inna możliwość - władza co jakiś czas zauważała braki na rynku filmowo-telewizyjnym i zaczynała wywierać naciski, żeby produkować więcej np. komedii czy filmów dla młodzieży. We wczesnym okresie powojennym robiono wręcz konkursy typu "scenariusz o tematyce Polacy na Ziemiach Odzyskanych". Potem opierano się na zespołach, które miały obowiązek prowadzić "zrównoważoną" produkcję. Możliwe, że w połowie lat 70. pojawiły się naciski, żeby robić kryminały milicyjne, a Szmagier się w to wpisał i zgarnął całą pulę.