Niestety nie wierzę w sukces tego projektu, ale mam nadzieję, że się pozytywnie zaskoczę
Po pierwsze, książka jest słaba (czytałem). Po drugie, za późno bo cała obsada będzie zupełnie inna. Nic dobrego z tego nie będzie.
Pasikowski kolaboruje z Netflixem i ma powstać serialowa wersja "Psów". Przewiduję spektakularną porażkę.
Pasikowski w ogóle chyba postanowił wycisnąć ile się da z przeszłości, jako że jego ostatnie filmy pokazały, że z przyszłości już niewiele zyska. Za bodajże dwa dni premiera nowego sezonu "Gliny". Ostateczny zwiastun wyszedł bardzo słabo, więc oczekiwania podszyte są bardziej strachem niż nadzieją.
W ogóle na ten film nie czekałem, wręcz miałem poczekać, aż się tytuł objawi w telewizji, albo w necie. Ale obiecali darmowy popcorn. I pamiątkowy bilet kolekcjonerski! To wiadomo, że się nie potrafiłem oprzeć i poleciałem do miejscowego kina w ostatnim dniu jego działalności przed kolejną modernizacja, która ma dostosować wnętrze sali widowiskowej do światowych standardów. Poleciałem na najnowsze arcydzieło polskiej kinematografii (Nobel! nic tylko Nobel w 2026 roku!), czyli film Michała Kwiecińskiego "Chopin, Chopin!".
Bez wątpienia jest to świetne kostiumowe widowisko. I wciągająca opowieść o gruźlicy, na którą zachorował pewien bardzo popularny paryski kompozytor, którego wołali Chopin. Na ile jest to opowieść o znanym polskim kompozytorze Fryderyku Chopinie, czort jeden wie. Ja bladego pojęcia nie mam, bo bardzo słabo znam biografię Chopina, więc nie potrafię ocenić, co jest faktem, prawdopodobieństwem, a co zwykłym zmyśleniem, wizją twórców. Po lekturze "Filipa" Tyrmanda wiem, że Michał Kwieciński potrafi wziąć z pierwowzoru sam szkielet i zbudować na nim co tylko zechce. Więc być może ten nasz "Chopin, Chopin!" jest tak samo biograficzny, jak był biograficzny "Amadeusz" Formana, dzięki któremu wszyscy pamiętamy, że zazdrosny o talent Mozarta Salieri otruł tego biednego wiedeńskiego imbecyla. Czego się dowiedziałem dzięki Michałowi Kwiecińskiemu i obecności na tym seansie? Już od pierwszego krwawego charchnięcia flegmą na ścianę, że gruźlica to była okropna, nieestetyczna choroba. Że Frycek, zanim sam wreszcie zszedł, wpędził do grobu najlepszego przyjaciela (Jan Matuszyński) oraz ukochanego, niezwykle utalentowanego ucznia (Carl Filtsch), w którym widział swojego następcę. I że na pewno nie był gejem, o czym szczerze zapewniał matkę i ja mu wierzę. A! I że Deflina Potocka to bladź, która bez wahania pali niewydane kompozycje Chopina (a Fontanie drgnęła ręka i by nie spalił!).
Ale tak ogólnie jestem zadowolony, że się zdecydowałem na ten seans, zamiast czekać aż film pojawi się w telewizji. "Chopin, Chopin! to atrakcyjne widowisko, które syci oko, cieszy ucho i wzrusza do głębi, i dobrze to się ogląda na dużym ekranie wśród innych ludzi, wystarczy poddać się rwanej opowieści, chłonąć i nie myśleć.
Na szczęście większość dialogów jest w językach obcych, z napisami, więc tylko w jednym miejscu nie zrozumiałem, o czym było mowa. Ale akurat w tej scenie Chopin (Eryk Kulm świetny!) już umierał, więc można mu wybaczyć, że nie był dość wyraźny.
Czy ten tekst ma wyraźnie entuzjastyczne przesłanie? Da się go odczytać jako wyraz uwielbienia dla nowego filmu Michała Kwiecińskiego? Bo znajomy zapowiedział, że będzie kończył znajomość z bezmyślną hołotą, która nie potrafi dostrzec w "Chopin, Chopin!" arcydzieła i nie jestem pewny, czy się już mogę przed nim zdradzić ze swoimi refleksjami 😀
