Nagły dźwięk budzika o godzinie trzeciejdziesięć pewnego marcowego dnia, wbił się w moje uszy i otworzył mi oczy. Chciałam się przekręcić jeszcze na lewy boczek i podrzemać na ciepłej podusi co najmniej 5 minut, ale wiedziałam, że jeśli tak zrobię, to nie zdążę ze śniadaniem i poranną przedpodróżniczą herbatą.
Niechętnie porzuciłam ciepłe łóżeczko, wstałam i spojrzałam za okno na piękny poranek, który był w zasadzie środkiem nocy. Cisza, spokój i ciemność. Poczłapałam do kuchni obijając się o przeszkody, które ktoś mi nikczemnie poustawiał na drodze w moim ciągu komunikacyjnym między kuchnią a łazienką. Na pewno specjalnie, żebym się w którymś momencie rozsądnie wywaliła na podłogę i została tak na zawsze. W takich momentach drzwi zawsze były nie tam gdzie je wczoraj zostawiłam a ściana nagle wyrastała w miejscu gdzie wcześniej było zupełnie co innego. Na przykład te drzwi właśnie. Powinnam mieszkać w szałasie.
Pochlapałam się wodą dla otrzeźwienia zaspanych oczu i zabrałam się do czynności przygotowawczo - podróżniczych. Gdzieś tu miałam plecak... O! Jest! A bilet? W torebce? Nie, tam go nie ma...Szukałam więc, już zdenerwowana, biletu. W międzyczasie zastanawiałam się czy mam spakowaną ładowarkę i czy zmieszczę do plecaka kanapki. Latając tak z miejsca na miejsce, zauważyłam w przelocie jakąś dziką postać, odbijającą się w lustrze, z nietypowym wyrazem rozterki malującym się na pięknym obliczu. Ach! To ja. Zaganiana i roztargniona starsza, sympatyczna pani.
Śniadanie, herbata, plecak, bilet - ogarnięte, więc lecę na dworzec. Zdążyłam przed czasem, więc już się nie denerwowałam, że pociąg odjedzie beze mnie. Denerwowałam się tym, że nie dam rady otworzyć cholernych pociągowych drzwi, żeby dostać się do przytulnego wnętrza wagonu TLK, więc jakby nie patrzeć .... to jednak denerwowałam się logicznie, że pociąg odjedzie beze mnie.
W okolicach Tczewa, jeszcze ciężko dysząc z nerwów, zaczęłam się w końcu powoli relaksować podróżą. Wyciągnęłam książkę, kanapki i odpłynęłam w inny świat. Zaczęło się przejaśniać i zobaczyłam jak mijają mnie przykolejowe paskudne domki, zaniedbane ogródki i kolejne byle jakie stacje. Pociąg mknął spokojnie, wioząc moją osobę do Zielonej Góry. Nagła zmiany pogody i deszcz rozbijający się kroplami o szyby, oraz mokre widoki, nie odebrały mi radości podróżowania. W Bydgoszczy pociąg stał i stał.... Minuty mijały, deszcz padał a Yvonne nie nadciągała z gorącym kubkiem kawy i własnoręcznie upieczonym ciastem.
Dałam sygnał kolejarzom do odjazdu.
Ja widzę, że Ty dość często jesteś w Bydgoszczy 😀
Co prawda przejazdem, ale zawsze.
Następnym razem proszę o wybranie Bydgoszczy jako punktu docelowego 😉
Wtedy zobaczysz coś więcej niż tablice na dworcu.
Zaganiana i roztargniona starsza, sympatyczna pani.
Chciałaś napisać "w sile wieku" a wyszło "starsza", oj te automatyczne słowniki. 🤣
Twtter is a day by day war
Ja protestuję!!!! Na Portal mi z tym! Za chwilę wyjdzie z tego jakaś fajowa historia i co? I zginie TU w mroku innych wpisów.
Następnym razem proszę o wybranie Bydgoszczy jako punktu docelowego
Planuję, a jakże 🙂
I zginie TU w mroku
Nie zginie, bez obaw. Tak opowieść rozświetlę, że będzie aż lśniła.
Pociąg Stoczniowiec, relacji Gdynia Główna - Zielona Góra Główna, z piskiem kół (a może opon?) zatrzymał się przy peronie pierwszym. W pociągu, już od Poznania, w zasadzie nie było żywego ducha, więc mogłam się rozłożyć dowolnie i robić prawie wszystko co wpadło mi do głowy, ale za to czułam się nieswojo, bo puste wnętrza przedziałów wyglądały posępnie.
i zdecydowałam się na zakup zielonogórskiego wina w ilości ... wystarczającej.
Jak Ty te wszystkie butle i beczki zataskałaś do pociągu? Musiałaś dokupić bilet?
Aldonka, no weź to na Portal daj 🙏.
Aldonka, no weź to na Portal daj 🙏.
Popieram!
no weź
No teraz to już za późno....Co innego dam na portal wkrótce.
No to lecimy dalej.
Po skromnej, ale niestety całonocnej degustacji win z zielonogórskich winnic, wstałam dość śmigle i zawadiacko przy dźwiękach dzwonów z Katedry pw. Jadwigi Śląskiej.
Miałam się wybrać z wizytą do Ochli, dla relaksu na świeżym prowincjonalnym powietrzu. Niestety Skansen w Ochli zamknęli tak jak i inne atrakcje, więc postanowiłam zwiedzić dogłębnie uliczki i zakątki Zielonej Góry w nieco bliższym rejonie, nie wypuszczając się w obszary kłopotliwie dalekie.
Po degustacji, tym razem, piwa udałam się w te zaułki i zakamarki. Szału trwogi nie było. Wszystko, co mogłoby być dziwne, było w jakimś tajemniczym porządku albo pozamykane, bez dostępu do emocjonujących wrażeń. Pozostał deptak, rzeźby miejskie, parczki i knajpy.
Szczególnie jeden lokal mnie wzruszył. Klubokawiarnia stworzona na fali nostalgii peerelu. Czułam się jak w muzeum epoki dawno minionej. Żałuję, że zamiast lornety z meduzą albo przysmaku robotnika zamówiłam zwykłego grzańca. Ale było miło, spokojnie....chociaż gdzieś we mnie tkwiły zawiłe historie mordobić, krzyków i awantur znane z milicyjnych powieści. Nie żebym od razu chciała w nich uczestniczyć ale ... takim zwykłym świadkiem mogłabym przez chwilę być.
Wieczór knajpiany zakończył się o bardzo przyzwoitej porze.
Nie wywołałam żadnego niestety skandalu i radość we mnie wręcz szalała a przypadkowe spotkanie Supermena dodało mi wręcz ułańskiej fantazji i żywiołowości.
Następny dzień przywitał mnie oczywiście również dzwonami kościelnymi tyle, że już o szóstej rano a nie w południe. W planach nie miałam nic określonego więc po szybkim rzucie oka na mapę wybrałam przejażdżkę do Nowej Soli. Niewielka mieścinka bez większych atrakcji i z zamkniętymi wszystkimi lokalami.
Nawet herbaty nie było gdzie się napić. Niestety zaczynało to wszystko wyglądać nie specjalnie dobrze. Po powrocie do Zielonej Góry obejrzałam trwożnie wiadomości na wszystkich dostępnych kanałach i postanowiłam przespacerować się jeszcze po mieście a potem łapać pociąg do Gdańska. Córka w międzyczasie powiadomiła mnie o rzeczach strasznych i tak oto relaks przerodził się w ewakuację. Postanowiłam wrócić do Zielonej Góry jak już będzie dobrze i normalnie. Zostało mi tutaj i w okolicy wiele do obejrzenia. Tymczasem nie chciałam ryzykować i wsiadłam w końcu w pociąg. Był pusty tak jak przyjechałam i na dodatek bez włączonego ogrzewania i bez konduktorów i jakiejkolwiek obsługi. Pociąg widmo. Pożegnał mnie tylko zachód słońca.
Wygląda tak jakby tam żadnych ludzi nie było.
ludzi nie było
Byli, ale faktycznie nie w stadach tylko tak pojedynczo.