Czytam właśnie historię pewnego rockowego zespołu. Odświeżam sobie ich perypetie, marzenia o zaoceanicznej karierze, skandale, no i dyskografię. Przy tej okazji w głowie zaczęły mi błyskać flesze związane z tym, jak kiedyś zdobywało się płyty i kasety.
Pewnie, że - jak chyba każdy - przed wszystkim czaiłem się z Grundigiem w trakcie audycji w Trójce (m.in. listy), by posłuchać dobrej muzyki i nagrać swoje ulubione kawałki, bo przecież nie można było pójść do sklepu i kupić tego, czego chciało się posłuchać. Podobnie jak w przypadku innych pożądanych przez dzieci czy młodzież, a jednocześnie deficytowych rzeczy (buty, ciuchy, zabawki, komiksy, książki) w PRL-u, raczej przypominało to polowanie. Żeby być precyzyjnym, mam na myśli lata 80.
Dziś jest to dziecinnie proste. Sklep albo serwis na T. i wszystko masz. Ok, przypadku tego drugiego niemal wszystko, bo jednak są w nim pewne braki.
W latach 80. pozostawały sklepy muzyczne, Empik i parę innych miejsc (w moim mieście). No ale przede wszystkim trzeba było mieć cynk i szczęście. Ewentualnie „wyhandlować” od kogoś poszukiwany towar.
Wracając do meritum, gdy czytałem wspomnianą biografię, przypomniałem sobie, z jakim zaciekawieniem rzucałem się wtedy do oglądania okładek/wkładek zdobywanych płyt i kaset. Z jakimi wypiekami na twarzy czytałem teksty, próbując je interpretować. Z jakim namaszczeniem pochłaniałem listę twórców, czasami użytych instrumentów, czy informacje o studiu, w którym rejestrowano płytę. Potem sypałem tymi informacjami jak z rękawa, szpanując przed kumplami i dziewczynami 😉
Pamiętam również jak po raz pierwszy wyrwałem od mojego starszego o kilka lat sąsiada „The Dark Side Of The Moon” Pink Floyd. Obchodziłem się z nią jak z relikwią, bo za takową wtedy mogła uchodzić. Jeśli mnie pamięć nie myli, rzecz miała miejsce na początku 1989 roku.
To były fajne momenty w PRL-owskiej szarzyźnie. Wraz ze zminą systemu zmieniły się też reguły na rynku fonograficznym i zdobycie upragnionej płyty (z czasem już raczej CD) stało się zdecydowanie łatwiejsze. O ile, rzecz jasna, miało się wystarczająco dużo kasy. A z tym różnie bywało, zwłaszcza w czasach studenckich. Ale od czego różne patenty? W moim przypadku były to zbiory audio w bibliotece, przekopywanie jeszcze przed studiami. Ileż ja tam spędzałem czasu ze słuchawkami na uszach, zatopimy w muzyce i lekturze, chłonąc wszystko niczym gąbka.
Cudowne chwile 😉
Ok, wystarczy tej paplaniny. Temat zajawiony, teraz chętnie poczytam, jak Wy pamiętacie tamte czasy w kontekście muzyki.
Mnie w tamtych czasach wystarczyła sama możliwość słuchania. Fazę nagrywania z radia przezywałem też dopiero w tym stuleciu. Jestem od ciebie niewiele młodszy, ale wynikałoby, że jakiś opóźniony w rozwoju 😀
Jasne, że nagrywałam fragmenty listy z Trójki! To były czasy! Do dzisiaj mam jakieś kasety z moimi komentarzami.
Potem polowało się na ryneczku na kasety ulubionych zespołów.
Pamiętam, że pierwszym zespołem, którego kasetę kupiłam, był Pet Shop Boys 🙂
Potem była Madonna, Martika, Belinda Carlise, ścieżka dźwiękowa z serialu "Robin z Sherwood", a potem już głównie kolejne kasety Depeche Mode. Plus sporo polskich kapel.
Były czasy, że bez walkmana się nie ruszałam. Do dzisiaj mam go gdzieś w szufladzie 🙂
Miłością do muzyki zaraził mnie mój Tata, który odtwarzał ją z płyt szpulowych.
To temat na dłuższe opowiadania.
Ja zacząłem od magnetofonu szpulowego ZK120, który "odziedziczyłem" po mojej cioci. Wtedy nagrywałem głównie z telewizora Beryl przy użyciu kabla popularnie zwanego piątką (wtyczka "męska" miała pięć bolców ułożonych na obwodzie koła). To był czas podstawówki. Gdzieś w okolicach przejścia z podstawówki do liceum zacząłem zarabiać niezłe jak na ówczesne czasy, pieniążki, handlując na Perskim (czyli Wolumenie), handlowałem czym się dało. Bravo, kupione czasami w kiosku w Domach Centrum, ale zazwyczaj pojawiałem się rano na bazarze, kupowałem Brava od handlarzy, którzy przywozili je z Niemiec, i sprzedawałem w częściach - plakaty, kawałki składanek (to były takie wielkie plakaty, które sklejało się z kilkunastu/kilkudziesięciu części - ponieważ miałem dojścia, to skleiłem sobie taki plakat Beatlesów. Jakość tego była mierna, tak jak chyba wszystkich publikacji gazetowych w tamtych czasach), były również płyty, po pierwsze z ośrodków bułgarskiego i węgierskiego, bo tam wydawano płyty również zachodnich wykonawców (mam węgierską wersję Yellow Submarine), czasami coś się udało kupić w NRDowskim (mam bodaj Tangerine Dream) no i polskimi. W przypadku polskich były dwa źródła - sklep Tonpressu w wieżowcu za Domami Centrum, oraz wujek kolegi z bloku, który pracował w wytwórni płyt w Pionkach i pracownicy mogli kupować "odrzuty". Odrzuty polegały na tym, że okładki były niesklejone albo na część wewnętrzną płyty, na której były tytuły piosenek, nie naniesiono srebrnej farby i płyta była cała czarna (później, gdy nadszedł kryzys, przestano nanosić tę farbę z rozmysłem).
Za te pieniądze kupiłem gramofon Artur Stereo.
Później do tego radio Amator 2 Stereo.
Kolumny Altusy 75W.
I wreszcie magnetofon do wieży Unitra, bodaj M8010 czarny, a później M7020 w kolorze szampańskim.
Przy okazji zacząłem zarabiać na to wszystko sprzedawaniem papierosów na sztuki i handlując sprzętem elektronicznym. Magnetofony i kolumny schodziły na pniu po wyjściu ze sklepu, nawet z tym do domu nie jeździłem. W międzyczasie zamknięto Wolumen i przeniesiono Perski na tereny nad Wisłą, tam gdzie teraz są biura PKOl, to w sobotę, a w niedzielę był bazar na parkingach przy stadionie Skry. Do towaru, który sprzedawałem doszły słodycze i kosmetyki, które przywoziłem kilka razy z Berlina Zachodniego ale to był zbyt ciężki chleb (wyjazd w piątek wieczorem, łapówka za miejsce w przedziale, rano Berlin, przejście przez granicę, bo bilet do Zachodniego był droższy niż do NRD więc nie jeździliśmy do Zachodniego, w Zachodnim w okolicach Dworca ZOO wymieniało się alko i papierosy na FMCG lub zegarki elektroniczne, powrót do Wschodniego, cała noc w pociągu, rano na Skrę i trzeba było towar spieniężyć).
Wtedy dorobiłem się sporej kolekcji polskich płyt, przez pewien czas miałem wszystko co wychodziło. Zupełnie niezależnie nagrywaliśmy oczywiście z radia, pamiętam wymienianie głowic w magnetofonach na zachodnie, przemywanie głowicy spirytusem, no i kasety kupowane w Pewexie.
Walkmany miałem dwa - pierwszy dostałem od wujka z Kanady gdy przyleciał tutaj na koncerty zespołów polonijnych. Wtedy też dostaliśmy LP Pink Floyd The Wall i Van Halen. Drugiego kupiłem sobie w Anglii gdy pierwszy raz pojechałem pracować (w 1985 roku). Chyba ani jednego nie mam.
No i jeszcze pod koniec lat 80 i na początku 90 rozwinął się rynek pirackich-legalnych (kopie pirackie, biznes legalny) kaset sprzedawanych ze stolików. Miałem to szczęście, że mój kolega sprzedawał u jednego z największych dystrybutorów w Warszawie (największy miał kilka "bud" pod Pałacem) - z gabloty reklamowej w przejściu podziemnym pod Marszałkowską i Alejami. To był czas gdy studiowałem jak prawdziwy student, czyli na zajęciach bywałem rzadko ale za to miałem mnóstwo czasu, więc lubiłem sobie u niego posiedzieć. Wtedy miałem dostęp do wszystkich najnowszych nagrań pojawiających się na rynku.
Twtter is a day by day war
Ależ historie, Pawle! Prawdziwy z Ciebie pionier przedsiębiorczości. Wypady do Berlina? Coś niesamowitego. Ja byłem na coś takiego zbyt młody. Co prawda, w 1986 roku bylem w takim jednym kraju na E., ale tylko na obozie letnim, myśląc bardziej w kategoriach szczenięcych.
Przypomniałeś mi natomiast kilka znanych mi gadżetów - Artura pilnowałem niemiłosiernie, „męska” piątka też jest mi znana, podobnie jak przemywanie głowicy magnetofonu spirytusem i wymiana tychże głowic.
Kasety z Pewexu też nie są mi obce. Pamiętam, że swego czasu hitem były „chromówki”, a potem „metalówki”.
Przez chwilę panowała u nas taka moda, że szło się z czystą kasetą do sklepu muzycznego, w którym gość zrzucał na nią zawartość wybranej płyty CD.
Kasety z Pewexu też nie są mi obce. Pamiętam, że swego czasu hitem były „chromówki”, a potem „metalówki”.
Tak było!
Twtter is a day by day war
Świetny temat. A ile wspomnień od razu przyszło mi do głowy. Wrócę więc tu ze swoimi opowieściami 🙂
Czytam właśnie historię pewnego rockowego zespołu. Odświeżam sobie ich perypetie, marzenia o zaoceanicznej karierze, skandale, no i dyskografię.
A cóż to za zespół?
Przechodząc do ad remu. Temat rzeka.
Sprzęt
Miałem ten niefart, że mój tata zajmował się naprawą sprzętu RTV więc zamiast czegoś normalnego miałem wyremontowane starocie, których wstydziłem się przed kolegami. Może poza pierwszym kasetowcem, który kupiłem sobie za pieniądze otrzymane z okazji pierwszej komunii. To był MK-122 z Unitry na licencji Thomsona, oczywiście mono.
Pierwszym nagraniem jakie popełniłem była piosenka w moim własnym wykonaniu, która leciała tak:
Raz w Ameryce
W mieście Chicago
Historia całkiem prawdziwa
Żył sobie bokser
Co chodził nago
I co się Louis nazywał
A drugi bokser
Imieniem Schmeling
Zapragnął sławy i zysku
Pisze do Louisa
Ty się nie stawiał
Bo możesz dostać po pysku....
(były jeszcze dwie zwrotki)
Zaraz potem przegrałem sobie od kolegi (za pomocą kabelka z pięcioma trzpieniami, o którym wspomina Paweł) nagrania Boney M i Pink Floyd oraz Kapelę Czerniakowską. Taki trochę egzotyczny mix:)
Ten magnetofon służył mi gdzieś do siódmej klasy kiedy zrobił się z niego rzęch (potem po remoncie wykonanym przez ojca zyskał drugie życie jako sprzęt współpracujący z moim pierwszym komputerem ZX Spectrum, ale to było już w szkole średniej). Ojciec zamiast kupić mi jakiegoś zwykłego Grundiga albo Kasprzaka, jakie mieli wszyscy moi koledzy, reanimował dla mnie swój stary magnetofon szpulowy z lat 60, Tonette. No i to już był niewąski obciach. To z tym sprzętem wszedłem w epokę Listy Przebojów Programu Trzeciego. Na nim rejestrowałem między innymi pierwsze nagrania ukochanej Republiki.
Oprócz magnetofonów miałem też oczywiście adpatery. Od zawsze, długo przed pierwszym magnetofonem ale marek już nie pamiętam.
W szkole średniej miałem przede wszystkim walkmana, którego dostałem od ciotki, która wróciła z Anglii. To jeden z najlepszych prezentów jakie kiedykolwiek dostałem. Nie było na szczęście szpulowych walkmanów z lat 60 bo gdyby były na pewno dostałbym taki od ojca. Oczywiście po remoncie. Tego walkmana miałem długo. Następnego kupiłem już sobie sam po koniec szkoły średniej.
W tym samym czasie co walkmena nie miałem innego własnego magnetofonu. Pożyczałem od siostry coś podobnego do Grundiga w niebieskim kolorze ale to nie był Grundig i często korzystałem ze sprzętu hi fi ojca, wypasionej jak na tamte czasy Finezji z Unitry. Na Finezji nagrywałem wszystkie punkowe kapele, Curów, Joy Division, Bauhaus i cały underground z tamtego okresu. Oprócz tego miałem jeszcze jakieś stare radio wyremontowane przez ojca. On uważał, że to mi wystarczy.
Prawdziwy sprzęt kupiłem sobie dopiero na początku lat 90, za własne pieniądze i była to super wypasiona wieża Technicsa, o której zawsze marzyłem. W dodatku ze zmieniarką na pięć płyt CD. W ten sposób zresztą wszedłem w erę CD a pierwszy kompakt jaki sobie kupiłem to "Avalon" Roxy Music.
CDN, a będę wspominał skąd muzyka brała się ma moich kasetach, szpulach czy pod igłą gramofonu.
(były jeszcze dwie zwrotki)
Jadą panowie amerykanie,
Każdy we własnym fordzie,
Będą się patrzeć, jak dwóch frajerów,
będzie się lało po mordzie...
Itd.
Znało się 🙂
Twtter is a day by day war
Ja to już czasy późniejsze... Owszem, jeszcze trochę zgrywałam z radia, ale bardzo prymitywnie, na jakimś przypadkowym sprzęcie. Za to w późniejszych latach miałam stos kaset wideo ze zgrywanymi z TV fragmentami koncertów - fragmentami, bo kasety były jeszcze dla mnie towarem deficytowym. Oglądałam więc koncert, włączając nagrywanie przy każdej piosence, oceniałam po pierwszych 30-40 sekundach, czy mi się podoba, i jeśli nie to na szybko cofałam. Tak samo z teledyskami z vivy. Przyznaję, że trochę utrudniało to oglądanie... Oczywiście miałam też trochę całości, ale i tak głównie przewijałam do ulubionych kawałków, więc możecie sobie wyobrazić, jak wpływało to na taśmę.
Większość przepadła mi podczas którejś przeprowadzki, przyznaję, że częściowo celowo - to były czasy rozkwitu internetu, takiego trochę dzikiego, pirackiego (wtedy tak się na to nie patrzyło 😉 i królowało przekonanie, że w sieci jest/będzie wszystko. Po latach widać, że to nieprawda, ale na odzyskanie tych wyrzuconych zbiorów już za późno.
W takim razie i ja wracam do sprzętu.
O Grundigu i Arturze już wspominałem. Przez pewien czas magnetofon podpinałem do radia i puszczałem przez głośniki gramofonu. Grało trochę głośniej, ale bez szaleństw.
Gdy w grę wchodziły już wyjazdy do Berlina Zachodniego, mama przywiozła mi trochę większego jamnika - taki „no name” stylizowany na jeden z modeli Sony. Posiadał dwie kieszenie, korektor, kilka diod i możliwość odpięcia głośników. W międzyczasie dostałem wymarzonego Walkmana, którego ściągałem z uszu właściwie tylko po to, by zmienić obumierające baterie.
Niedługo potem stałem się szczęśliwym posiadaczem wieży Diory - w wersji mini. Zestaw składał się z magnetofonu, wzmacniacza z korektorem, radia i głośników. Grał naprawdę przyzwoicie i nigdy mnie nie zawiódł. Nigdy też nie wzbogaciłem go o odtwarzacz CD, gdyż właśnie nadciągnęła rewolucja komputerowo-internetowa (w moim przypadku zbiegło się to ze studiami), w związku z czym sprawę załatwiał CD-ROM (pod komputer podpinałem głośniki lub słuchawki). W moim przypadku oznaczało to zastój inwestycyjny w sprzęt audio z prawdziwego zdarzenia.
Zresztą, niemal natychmiast wpadłem w sidła „empetrójkowego” szaleństwa. Myślę, że każdy kojarzy Winampa z jego skórkami 🙂 Przerabiałem co się tylko dało (płyty CD mimo wszystko kupowałem), byle wszystko mieć pod ręką, ma dysku.
Ciekawostka: na studiach kumpel przywiózł z zarobkowego wypadku sprzęt Marantza. No i to grało 🙂 Przytargał też odtwarzacz z nagrywarką minidysków, które „wkrótce miały zawładnąć rynkiem”, okazało się jednak, że patent nie chwycił.
Myślę, co dalej i do głowy przechodzi mi jedna myśl - iPod Nano. Drugiej generacji. Wtedy był to dla mnie sprzęt marzeń. Piękny, lekki, z wyświetlaczem, pamięcią 8 GB i niekończącą się baterią, ładowaną z komputera. Same plusy. Przebiegłem z nim tysiące kilometrów, a rozstałem dopiero po nabyciu pierwszego smartfona.
Kilka lat temu przeprosiłem się ze sprzętem audio, wchodząc w posiadanie kina domowego Yamahy. Nic szczególnego, ale wydaje z siebie całkiem fajnie dźwięki. Od pewnego czasu noszę się z kupnem jakiegoś prostego gramofonu i kilku starych płyt.
Tyle.
PS Przepraszam za brak zdjęć.
Myślę, że każdy kojarzy Winampa z jego skórkami 🙂
Ja dalej używam winampa na laptopie do prostego słuchania 🙂
Myślę, że każdy kojarzy Winampa z jego skórkami 🙂
Ja dalej używam winampa na laptopie do prostego słuchania 🙂
Nieźle 🙂
@seth_22
😆
Być może to jakiś mechanizm psychologiczny, ale osobiście lubię mieć proste rozwiązania czy urządzenia, a nie takie przeznaczone do wszystkiego naraz. Nie znam się dobrze na nowych technologiach, ale mam wrażenie, że w złotej erze WinXP był taki moment, kiedy istniało wiele nieskomplikowanych, ale bardzo funkcjonalnych programów, spełniających podstawowe potrzeby użytkowników. Jak ktoś chciał więcej to sięgał po inne, ale do prostego słuchania/oglądania/edytowania były proste produkty. Potem się to skomplikowało, poszło w kierunku dodawania nowych funkcji i rozbudowywania starych. I efekt jest taki, że przy obecnych programach używam zaledwie części ich możliwości, a frustruję się zbędnym dla moich potrzeb balastem. Dlatego uparcie trzymam winampa 😉
U mnie pierwsze doświadczenie muzyczno sprzętowe nastąpiło baaardzo późno. Ale najpierw z tego co zapamiętałam z dzieciństwo to był...głośnik u mojej Babci, wiszący na ścianie i za nic nie mogę sobie przypomnieć czy to to grało. Nie mam już niestety możliwości nikogo się o to zapytać. U mnie w domu rodzinnym nie mieliśmy dość długo nic "grającego". Pamiętam za to pierwszy telewizor i że zrobiło to na mnie dość spore wrażenie. Myślę, że stałam z rozdziawioną buzią i nie kumałam zupełnie nic z tego co się dzieje. Za to potem już doskonale pamiętam pierwsze radio, które stało u moich rodziców i potem następne, które już pamiętam z nazwy - Radmor. Do którego przyłączało się kolumny i jakies inne ustrojstwa. Ale jako, że stał u rodziców, to nam dzieciom nie wolno było dotykać i włączać. Następnie w domu pojawił się magnetofon szpulowy Aria, z którym miałam styczność największą z domowników i w sumie go sobie wzięłam od rodziców na własne potrzeby. Na nim nagrywałam muzykę z wieczorów płytowych Trójki. I był to jedyny sprzęt jaki był u nas w domu. Z zawiścią patrzałam na magnetofony koleżanek....no cóż, mi przyszło długo poczekać na ten luksus. No i w okolicach drugiej klasy liceum za ekstra wyniki w nauce dostałam wymarzone radio z magnetofonem kasetowym. Nazywał się ten sprzęt - condor. I służył mi ten radiomagnetofon długo. Do dzisiaj mój Ojciec z niego korzysta. A w późniejszym czasie nie przywiązywałam dużej uwagi na sprzęt grający. Wystarczało mi radio. A teraz wystarcza mi internet. Chociaż mam mnóstwo płyt a nawet kasety by się znalazły i myślę, że jakbym pogrzebała w kartonach to i stare szpule.
Condor przyzwoicie wyglądał. Nie wiem jak grał, ale wyglądał ok 😉 Może przeszukaj te płyty i kasety, bo może czai się tam jakiś zapomniany skarb.
Może przeszukaj te płyty i kasety, bo może czai się tam jakiś zapomniany skarb.
Ja mam parę skarbów 🙂
W czasach liceum przegrałem sobie na kasetę od kolegi z klasy koncert T.Love Alternative , który on nagrywał live na magnetofon na baterie...
I prywatnie mam nagrania z podwórkowych nasiadówek z tzw. wózkowni, którą zaanektowaliśmy na "klub", gdzie graliśmy w karty, Monopoly, albo zwyczajnie siedzieliśmy zimą, gdy nie można było siedzieć na podwórku.
Twtter is a day by day war
Taka kaseta to unikat!
Ja mam parę skarbów
W czasach liceum przegrałem sobie na kasetę od kolegi z klasy koncert T.Love Alternative , który on nagrywał live na magnetofon na baterie...
I prywatnie mam nagrania z podwórkowych nasiadówek z tzw. wózkowni, którą zaanektowaliśmy na "klub", gdzie graliśmy w karty, Monopoly, albo zwyczajnie siedzieliśmy zimą, gdy nie można było siedzieć na podwórku.
Też mam chyba u ojca w piwnicy trochę takich skarbów na kasetach. Tak jak Twój kolega nagrywałem czasem koncerty na pożyczony od siostry magnetofon. Powinienem mieć Kult, KSU, Wańkę Wstańkę, Moskwę, Dezertera, Kosmetyki Mrs Pinky i nie pamiętam już co jeszcze.
Z całą pewnością mam natomiast spore archiwum nagrań z prób moich zespołów, z pierwszą próbą włącznie, gdzie jeszcze nikt na niczym nie umiał grać:) Coś tam nawet kiedyś przeniosłem na CD.
To jest nasz pierwszy kawałek, który jako tako trzymał się kupy. Ja gram na basie i śpiewam:) 1987 rok.
Z całą pewnością mam natomiast spore archiwum nagrań z prób moich zespołów, z pierwszą próbą włącznie, gdzie jeszcze nikt na niczym nie umiał grać:) Coś tam nawet kiedyś przeniosłem na CD.
To jest nasz pierwszy kawałek, który jako tako trzymał się kupy. Ja gram na basie i śpiewam:) 1987 rok.
To zupełnie inna bajka, my mieliśmy zwyczajne, "ogniskowe" granie.
Twtter is a day by day war