@kustosz nie, nie byłem, nie kojarzę wydarzenia. To coś jak Australian Pink Floyd Show? (na którym też nie byłem, ale są tacy, którzy mówią, że lepsze niż oryginał - zwłaszcza ci, którzy oryginału nie mieli szans zobaczyć). Mam mieszane uczucia co do takich wynalazków, coś jak telewizyjna "twoja twarz brzmi znajomo" 🙂 🙂 🙂
No ale jest jak jest, lepiej nie będzie, a gorzej to i owszem, więc nie zarzekam się, że bym nie poszedł.
Mam mieszane uczucia co do takich wynalazków, coś jak telewizyjna "twoja twarz brzmi znajomo"
Dostrzegam tu pewną niekonsekwencję, wszak niby Joy Division Ci się podobało. A w tamtym projekcie byl i Manzarek i Krieger więc o 100% więcej niż w Peter Hook and The Light.
Wczoraj byłam na koncercie Starego Dobrego Małżeństwa.
I powiem Wam, że muzyka nie jest tym, co na koncertach tego zespołu cenię najbardziej.
Owszem, uwielbiam ją i mogę słuchać godzinami. Przenosi mnie w jakiś inny, lepszy, wymiar.
Ale atmosfera, która panuje, pełna widownia, która zna wszystkie piosenki na pamięć (absolutnie każdy: kobiety, mężczyźni, w wieku różnym), kontakt z muzykami, czterokrotne bisowanie, owacje na stojąco ... I to uczucie, kiedy nie chce się wychodzić ze świata muzyki.
Było naprawdę pięknie. A popis skrzypka, Wojciecha Czemplika, w piosence "Nie brookliński most" będę wspominać długo.
Nigdy nie byłam na ich koncercie, ale to co piszesz brzmi bardzo zachęcająco. Właśnie tego "czegoś", tak bardzo ulotnego brakowało mi ostatnio na koncercie The Cure.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Teoretycznie tak, ale chyba nie tym razem.
Ja już w drodze na warszawski koncert Depeche Mode.
Cały pociąg Depeszów 🙂
Ja już w drodze na warszawski koncert Depeche Mode.
A później do Krakowa?
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Ja już w drodze na warszawski koncert Depeche Mode.
A później do Krakowa?
Tak. Dzisiaj Kraków 🙂
Mam nadzieję, że tam akustyka będzie lepsza niż na Narodowym.
Jeszcze tutaj kilka słów o koncertach Depeche Mode, na których byłam w zeszłym tygodniu.
Nie wiem, jak moje serce wytrzymało taki ogrom emocji, tyle wzruszeń.
Dwa cudowne koncerty, podczas których chłopaki dali z siebie wszystko.
Na Narodowym akustyka jest niestety słaba. Kraków pod tym względem o niebo lepszy.
Lista piosenek była podobna, ale kilka kawałków na Kraków zmienili.
Dave-wulkan (jak on tańczy na tej scenie, jak wygląda; ma 61 lat!) i Martin-romantyk (kocham go coraz bardziej) z każdą minutą przypominali mi, dlaczego to DM jest najważniejszym zespołem mojego życia. Największą muzyczną miłością. Od siódmej klasy podstawówki do ostatniego tchu.
Nie zapomnę "Strangelove" w wykonaniu Martina. Ani absolutnie cudownego bisu "Waiting for the night".
Ani tym bardziej hołdu dla Andy'ego podczas "World in my eyes".
Białych rękawiczek na "Everything counts".
Były łzy i totalne wzruszenie.
I ta atmosfera! Tysiące fanów (w Warszawie podobno ponad 62000) tańczących, śpiewających czy wreszcie machających rękoma w górze na "Never let me down again". Podobno na polskich koncertach jest pod tym względem najlepiej.
Ja również byłem na obu koncertach. Oprócz wszystkich ochów i achów mogę dodać:
- że już nawet straciłem rachubę, który to był mój koncert Depeszowy, w każdym razie pierwszy to Torwar w 1985, czym - podczas rozlicznych spotkań okołomuzycznych - wzbudzałem ogólny szacunek (do czego to doszło 🙂 i nawet mi się to nie wydawało, bo moi rówieśnicy też tak odczuwali), albowiem:
- na obu koncertach było mnóstwo młodych ludzi. I to jest budujące i wspaniałe, że taka wiekowa kapela może wciąż przyciągać młodzież: i tę młodszą i tę starszą.
Dlaczego byłem na obu koncertach? Bynajmniej nieprzypadkiem. Najpierw pojawiły się bilety na Warszawę, więc kupiłem, choć Stadion Narodowy do tej pory zawodził. Dopiero jakiś czas później ogłoszono dodatkowy termin w Krakowie, a Tauron Arena to zupełnie inna jakość, więc również kupiłem. Trudno, co zrobić.
Okazało się jednak, że tym razem na Narodowym nie było tak źle. Nagłośnieniowcy dali radę i przynajmniej w tej części płyty gdzie ja stałem - wszystko wypadło OK. Oczywiście trzeba brać poprawkę, że nie jest to kameralna hala, przystosowana jakkolwiek do słuchania muzyki, a otwarty dach też odgrywa rolę.
W Krakowie ten podmuch bitów był zupełnie inny, tam było świetnie (również na płycie).
Setlista rzeczywiście nieznacznie się różniła (i to dodatkowy plus uczestnictwa w obu wydarzeniach), w Krakowie zabrakło np. mojego aktualnie ulubionego
Jak to zwykle w moim przypadku bywa, odbyły się bardzo owocne afterparty, oczywiście ze wspaniałymi przygodami, więc i z tego względu oba wydarzenia będę zaliczał do bardzo udanych. Na koncert w Krakowie udało mi się wyciągnąć kolegę, który należał w latach 80-tych do szczecińskiego fanklubu, pisał do nich kartki pocztowe, oni zwracali mu teksty piosenek przepisywane na maszynie do pisania (i tego typu wzruszające historie) - ale nigdy nie widział Depeszów na żywo.
I o ile po śmierci Fletcha i po pierwszych konferencjach prasowych promujących nową płytę (dla przypomnienia: Memento Mori) wydawało się, że może to już być pożegnanie z zespołem, to obecnie jestem pozytywnie nastawiony, wręcz "zajarany" formą i oczekuję jeszcze długiej muzycznej przyszłości, pod hasłem Non Omnis Moriar. Jeszcze żyjemy: i oni i my, dajemy radę i tego się trzymajmy!
PS. Widzę, że oba dodatkowe terminy na koncerty w Łodzi w 2024 też już są na płycie wyprzedane, ale może coś się jeszcze pojawi, a jak nie w Łodzi, to może gdzieś indziej...
Ja również byłem na obu koncertach. Oprócz wszystkich ochów i achów mogę dodać:
No patrz! Była okazja do spotkania!
Dlaczego byłem na obu koncertach? Bynajmniej nieprzypadkiem. Najpierw pojawiły się bilety na Warszawę, więc kupiłem, choć Stadion Narodowy do tej pory zawodził. Dopiero jakiś czas później ogłoszono dodatkowy termin w Krakowie, a Tauron Arena to zupełnie inna jakość, więc również kupiłem. Trudno, co zrobić.
Taka jest też i moja historia 🙂
PS. Widzę, że oba dodatkowe terminy na koncerty w Łodzi w 2024 też już są na płycie wyprzedane, ale może coś się jeszcze pojawi, a jak nie w Łodzi, to może gdzieś indziej...
Niestety tak.
Też liczę na to, że może się pojawią.
Zapomniałem, że jest na forum temat o koncertach. Jaka strata. W wakacje mam u siebie na zamku "Letnią scenę zamkową" i koncerty w każdy piątek*. Chodzę co tydzień, więc mogłem się tu co tydzień produkować i wrzucać teksty, których gdzie indziej nikt nie chce czytać 😀
_____
* a w minioną sobotę byłem dodatkowo w miejscowym na "One Man Show" Tymona Tymańskiego, który był całkiem zabawny mimo zapalenia okostnej (u artysty) i nieszczególnej pogody. Miałem też dodać "mimo wulgarnych tekstów", ale w sumie nie wiem, czy to nie było zabawne właśnie dzięki wulgarności.
A my w listopadzie wybieramy się rodzinnie do Kuźni Kulturalnej na Janka Młynarskiego i jego Warszawskie Combo Taneczne. Uważam Janka z ekipą za jednych z najlepszych odtwórców utworów międzywojennych.
I już po. I jestem strasznie zawiedziony. Tak jak napisałem, Janek z ekipą są jednymi z najlepszych. Anna Bojara grająca na pile jest niesamowita. Ale wczorajszy koncert był niemiłosiernie nudny. Nie wiem o co chodziło w tym wszystkim, ale wybór utworów, w dzień roboczy o 20:30 - 20% energetycznych i 80% smęcących, przy czym ostatnie 30 minut bardzo smęcących, spowodował, że ze zniecierpliwieniem patrzyłem na zegarek. Do tego doszły opowiadania o autorach, z których spora część zginęła w getcie lub Treblince, generowały przygnębiającą atmosferę. Nie, nie podobało mi się.
W chwili obecnej w mojej klasyfikacji Warszawskie Combo Taneczne spadło za Warszawską Orkiestrę Sentymentalną. Na koncercie w podobnym stylu byliśmy również w Teatrze Witkacego w Zakopanem. Tamto, to była strata czasu i pieniędzy. Tutaj tylko zawód, bo wiem, że potrafią inaczej.
Dzisiaj byliśmy w teatrze Ateneum na „Piosenka Ci nie da zapomnieć” czyli Jan Emil Młynarski gra, śpiewa i opowiada. Recital osobisty.
Ależ to było smaczne. Formuła ta sama, to znaczy Janek Młynarski opowiada o każdym utworze, ale wybór utworów był inny (bo miały to być jego ulubione utwory) i opowiadania inne. Opowiadał anegdotki ze swojego życia gdy, jako dziecko, wychowywał się w Ateneum, gdy ojciec pracował na scenie i anegdotki z życia ojca, historie twórców oraz historie utworów. Razem z nim na scenie byli Piotr Zabrodzki grający głównie na pianinie ale w kilku utworach na bandżoli oraz dwudziestodwuletni Tymon Kosma grający na wibrafonie. Janek, oprócz tego, że śpiewał, grał na bandżoli, perkusji oraz... katarynce. A bandżola też była specjalna, bo została zrobiona w obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen i należała do Stanisława Grzesiuka.
Twtter is a day by day war
A bandżola też była specjalna, bo została zrobiona w obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen i należała do Stanisława Grzesiuka.
Ciarki ...
A bandżola też była specjalna, bo została zrobiona w obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen i należała do Stanisława Grzesiuka.
Ciarki ...
Pamiątka niejednoznaczna, bo z jednej strony wspomnienie koszmaru, ale z drugiej umiejętności muzyczne w dużym stopniu pomogły Grzesiukowi przetrwać...
Pamiątka niejednoznaczna, bo z jednej strony wspomnienie koszmaru, ale z drugiej umiejętności muzyczne w dużym stopniu pomogły Grzesiukowi przetrwać...
Grzesiuk grał na tej bandżoli również po wojnie. Dobrze, że instrument przetrwał, pewnie dobrze, że nie trafił do magazynu jakiegoś muzeum, bo pierwotnie wnuczka Grzesiuka chciała podarować pozostałe po nim rzeczy muzeum. Janek Młynarski dał instrumentowi drugie, a może i trzecie życie, to pewnie jeden z nielicznych instrumentów, które tyle przeszły i jeszcze grają.
Twtter is a day by day war