Pierwsze wpadło mi w ręce wydanie KAW. Pożyczone z biblioteki. Pamiętam, że wtedy bardzo podobały mi się ilustracje wehikułu z tej książki.
W kolekcji posiadam 2, 3, 5 i 10 oraz ebooka. Kiedyś miałem jeszcze wydanie ze Świata Książki, ale pozbyłem się go.
Kiedyś miałem jeszcze wydanie ze Świata Książki, ale pozbyłem się go.
Czemu? Porządny papier, twarda oprawa, do czytania w sam raz.
I szyte! Drażniła mnie szata graficzna. Ale zachowałem trzy części dorzucone po latach do klasycznej dwunastki.
Wygląda na to, że Tomasz masakrycznie się obijał na swojej wycieczce...
Przegląd w nocy rozumiem, robił na tempo i po znajomości. Ale potem chyba zajechał do Warszawy po wskazówki...
Odpowiadając na wątpliwości Kustosza (Maruta też zwróciła uwagę na tę kwestię)
Trochę dziwna to pora na przegląd, nie mam zresztą pojęcia czy w głębokim peerelu działały całodobowe stacje obsługi samochodów, ale musimy uwierzyć autorowi, że tak było.
Przypomniała mi się taka historyjka z PeeReLu. Podprowadziłem Starszym Maluszka z parkingu i pojechałem na nielegalu do koleżanek do Raszyna. One chciały się zabawić, a że sobota - to w szeroko zakrojonych okolicach (Pruszków, Podkowa L, Grodzisk Maz) - były różne dyskoteki i dęsingi. Jedziemy tam gdzieś. Było ciemno, one jarały jak smoki, światła maluszka dawały tyle co nic, widoczność zerowa, drogi marne. Władowałem się w sporą dziurę. Silnik Maluszka nagle zaczął się dławić, terepać, warczeć i całkowicie stracił moc. Ledwo dojechaliśmy do którejś z tych miejscowości, pod knajpę z dęsingiem. Koleżanki były rozrywkowe, znały tamte rejony i same też były znane. Wbijamy więc do środka, lokal zadymiony, widoczność zerowa. Koniecznie chciały mi pomóc, bo wiadomo: inaczej będzie draka. Namierzyły jakiegoś koleżkę, który prowadził warsztat samochodowy na wiosce. Wyciągnęły go w nocy z tej impry, argumenty musiały padać konkretne, dotoczyliśmy się do niego, odpalił kanał, okazało się, że poszła uszczelka pod głowicą. Naprawa polega na rozebraniu połowy silnika. Siedzieliśmy u niego chyba do 5-6 rano, ale coś połatał, dało się jechać. Ślady zatarte, ja wracam na chatę, o oni? Nigdy się nie dowiedziałem co było dalej. Za kilka dni Starsi wzięli autko, przejechali trochę i rozkraczyli się na mieście. Holowanie, warsztat... łorety co tu się stało? Śruby (długie szpilki) trzymające silnik widocznie nie były dokręcone, coś tam jeszcze, samochód zgubił olej, masakra. Całodobowa stacja obsługi w PeeReLu. Yhmmm.
Historyjka jak zwykle barwna ale morał z niej taki, że mechanik odstawił Tomaszowi lewiznę. I nasz super etyczny bohater na to poszedł:)
@kustosz Na to wygląda. Taka nasza komusza optymalizacja, w dzień na państwowym, po godzinach na prywatnym. I wszyscy byli zarobieni i zadowoleni.
@kustosz Na to wygląda. Taka nasza komusza optymalizacja, w dzień na państwowym, po godzinach na prywatnym. I wszyscy byli zarobieni i zadowoleni.
Eeee, nie jestem przekonany. W PRLu większość warsztatów była prywatna. A wtedy nie obowiązywały chyba tak restrykcyjne przepisy dotyczące uzgadniania z władzami czasu pracy tego typu przybytków. Poza tym na wiosce cały czas to tak działa, nawet jeśli mają coś pozgłaszane do nadzorców. Przecież ostatnio była sprawa cfanych pań z urzędu skarbowego, które robiły prowokacje, gdzieś przy granicy wschodniej, Bartoszyce, czy okolice. Podjechały po 18 do wioskowego warsztatu i poprosiły właściciela, który już miał zamknięte i "zrobioną kasę", żeby im żarówkę przepaloną wymienił. Ten oczywiście, jak na dobrego człowieka przystało, pomógł dwóm kobietom, wziął kasę i oczywiście nie wystawił rachunku, więc te wyciągnęły legitymacje służbowe.
A z ciekawych historii o warsztatach poza godzinami pracy, to my mieliśmy przygodę jadąc do Lublina. Rok 1992, Legia gra najważniejszy mecz sezonu o utrzymanie, z Motorem Lublin (nie Lubin!), kumpel ma Poloneza, nówka sztuka, niecałe 3k przejechane. Gdzieś w połowie trasy... zerwała się linka gazu. Ni w cholerę nic się nie da zrobić. Przecież nowego Poldka nie zostawimy na poboczu jak zdezelowaną Nyskę, którą porzuciliśmy kiedyś w Błoniu w środku nocy, wracając z Łodziowni. Więc na półsprzęgle doturalilśmy się do najbliższej wioski, gdzie, dzięki Bogu, był miejscowy mechanik. Problem w tym, że człowiek już był w gajerze, bo wybierał się na ślub. Nie wspomniałem, że to była sobota 🙂 I pyk, szybciorem przebrał się w ciuchy robocze, pół godzinki, coś tam dosztukował i udało się na mecz zdążyć.
Ech, to były czasy, teraz już nie ma czasów.
Twtter is a day by day war
Czyli motoryzacyjne klimaty a'la PRL, choć niekoniecznie w peerelu, to norma. Mnie rozkraczył się Poldek w Drobinie, w 1991 albo 1992 roku. Niestety wieczorem i miejscowy Polmozbyt był już nieczynny. No i zaczął się korowód. Jakiś przypadkowy człowiek pokazał gdzie mieszka gość, który zna się na samochodach. Gościa nie było w domu, ale żona powiedziała gdzie go szukać. Był u kumpla i panowie zdążyli zrobić już flaszkę, jednak człowiek serce miał dobre i obiecał pomóc. I rzeczywiście, razem z owym kumplem zabrali się do naprawy... i naprawili:) Kompletnie nie pamiętam już co było zepsute.
O ile dobrze pamiętam, na którymś z forów PSa roztrząsano ten temat i ktoś tam wspominał o tym, że w Łodzi lub Warszawie (a może tu i tu) funkcjonowały warsztaty, które obsługiwały fury dziennikarzy oraz innych wybrańców systemu. I podobno te dziwne godziny były możliwe (ponoć Nienacki pisał to w oparciu o swoje doświadczenia).
Sam nigdy tego nie sprawdzałem, więc trudno mi ferować jakikolwiek wyrok w tej sprawie.
...funkcjonowały warsztaty, które obsługiwały fury dziennikarzy oraz innych wybrańców systemu. I podobno te dziwne godziny były możliwe (Nienacki podobno pisał to w oparciu o swoje doświadczenia).
W pierwszym wydaniu (z 1961 rokiem) podobno są warsztaty redakcyjne. Ty chyba dysponujesz tym wydaniem.
Nie, ja mam wydanie z białej serii, a w formie cyfrowej wydanie z 1964 roku. Tam są już warsztaty samochodowe.
Siedmioróg swoją edycje oparł na pierwszych wydaniach, jeśli nawet nie całą, to na pewno "Wyspę Złoczyńców", bo jest tam nadal Łódź jako miejsce zamieszkania Tomasza i rok 1961. Zajrzałem więc na odpowiednią stronę w drugim rozdziale (str. 19 konkretnie), gdzie przeczytałem:
Pewnego wieczoru zdjąłem z "sama" brezentową płachtę i zajechałem nim do redakcyjnych warsztatów samochodowych, gdzie mechanik dokonał przeglądu wozu, zobowiązując się zachować tajemnicę.
Przy okazji zauważyłem drobną niekonsekwencję. W pierwszym rozdziale Tomasz cały czas mówi o samochodzie wuja, ze jest stary. A w drugim dowiadujemy się od mechanika, że wuj pewnie kupił silnik od ferrari, które jakiś Włoch rozbił przed dwoma laty na drodze do zakopanego. Sam wuj nie żyje raptem od roku, czyli samochód stary być nie może. Pewnie nie jest to dla was żadne odkrycie, ale ja dopiero przy tym podczytywaniu to wychwyciłem.
OK, to warsztaty redakcyjne mamy ustalone. Ale po co to dzieje się w nocy, a podróż zaczyna o świcie? Jaki tkwił w tym zamysł literacki?
Może mechanicy w dzień pracowali na etacie, a wieczorami dorabiali na lewo?
Może, ale po co uwzględniać ten fakt w książce, skoro niczemu nie służy, wygląda dziwacznie i jeszcze komplikuje fabułę?
Może, ale po co uwzględniać ten fakt w książce, skoro niczemu nie służy, wygląda dziwacznie i jeszcze komplikuje fabułę?
Moim zdaniem Nienacki specjalnie "ściesnił" czas akcji: Tomasz dostaje wehikuł kilka dni przed wyjazdem, potem załatwia formalności, więc na wizytę u mechanika zostaje ta jedna noc, inaczej by się nie wyrobił. Cel? Bardzo prosty i charakterystyczny dla Nienackiego: efektowność. Chodziło o to, żeby Tomasz poznawał możliwości sama w trakcie fabuły, w warunkach niekontrolowanych. Gdyby dostał wehikuł miesiąc wcześniej to miałby czas pojechać gdzieś i go wypróbować. Ba, niepoganiany mechanik też by mu więcej powiedział. A tak była tajemnica i efekty "WOW".
Przy okazji zauważyłem drobną niekonsekwencję. W pierwszym rozdziale Tomasz cały czas mówi o samochodzie wuja, ze jest stary. A w drugim dowiadujemy się od mechanika, że wuj pewnie kupił silnik od ferrari, które jakiś Włoch rozbił przed dwoma laty na drodze do zakopanego.
Hebius, silnik pochodzący z ferrari nie był stary, ale wygląd karoserii sugerował już coś innego.
Moim zdaniem Nienacki specjalnie "ściesnił" czas akcji: Tomasz dostaje wehikuł kilka dni przed wyjazdem, potem załatwia formalności, więc na wizytę u mechanika zostaje ta jedna noc, inaczej by się nie wyrobił. Cel? Bardzo prosty i charakterystyczny dla Nienackiego: efektowność. Chodziło o to, żeby Tomasz poznawał możliwości sama w trakcie fabuły, w warunkach niekontrolowanych. Gdyby dostał wehikuł miesiąc wcześniej to miałby czas pojechać gdzieś i go wypróbować. Ba, niepoganiany mechanik też by mu więcej powiedział. A tak była tajemnica i efekty "WOW".
Brzmi sensownie.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"