Wkleję tu w całości artykuł Mai Staniszewskiej, który ukazał się 22.07.2023 na stronie Gazety Wyborczej, ponieważ dostęp do niego jest płatny. Ja strasznie nie lubię jak ktoś ocenia te książki przez pryzmat Tomasza mizogina, co w mojej ocenie jest absurdem. A wy co myślicie?
Po co wyciągać z półek tego zadufanego, mizoginicznego osobnika? "Pan Samochodzik" po latach
Ile można znieść wykładów historycznych o uroku notki z Wikipedii? Ile wygłaszanych z powagą stwierdzeń w stylu "to jest las państwowy, a ja jestem obywatelem tego państwa, czyli w pewnym sensie las ten jest i pod moją opieką"? Jak się czyta po latach "Pana Samochodzika".
Zdziwiło mnie, że w trzeciej dekadzie XXI wieku ktoś uznał za dobry pomysł ekranizację przygód Pana Samochodzika. A potem sięgnęłam do książek. W swojej podróży w przeszłość popełniłam błąd. Zaczęłam od książki, od której zaczęłam czytanie książek Zbigniewa Nienackiego, gdy miałam jakieś 10 lat, czyli od „Uroczyska".
To nie był jeszcze "Pan Samochodzik", choć później włączono tę książkę do serii i wydawano pod tytułami „Pan Samochodzik i święty relikwiarz" albo „Pan Samochodzik i uroczysko", ale tu po raz pierwszy pojawił się Tomasz rozwiązujący kryminalne zagadki. Jako mała dziewczynka po lekturze bardzo chciałam zobaczyć romańską kolegiatę w Tumie pod Łęczycą, która stanowi kluczowe miejsce akcji i zagadki.
Gdy teraz przeczytałam „Uroczysko", miłe o nim wspomnienie rozwiało się jak dym.
Obrażalski przyszły Samochodzik
Tomasz, student historii sztuki dorabiający pracą w gazecie i jeszcze nieposiadający charakterystycznego pojazdu, od którego wziął się jego pseudonim, zostaje członkiem ekspedycji archeologicznej badającej kurhan położony na podmokłym terenie nieopodal kościoła, który zrobił na mnie tak wielkie wrażenie. Na nim też robi, ale równie wiele czasu jak romańskiej budowli bohater poświęca urodzie studentek, zwłaszcza jednej, której nadaje przydomek Babie Lato.
Między legendą o lokalnym diable, kolejnymi komplikacjami prac archeologicznych, zagadką związaną z kolegiatą a piciem porzeczkowego wina Tomasz, który „odkrył niedawno, że ma przedziwną słabość do ładnych kobiet", na przemian próbuje dziewczynę poderwać i ją obraża, próbuje w niej wzbudzić zazdrość i sam się na nią obraża. Porównuje też dziewczęta między sobą z wyglądu i choć ich nie zna, wygłasza autorytatywne sądy o ich charakterach i temperamentach. Najpierw roztkliwia się nad naiwnością dziewczyny, stawiając ją wyżej niż rozum, by na następnej stronie wyzywać ją od idiotek. A tak naprawdę nie może się doczekać, aż będzie mógł którąś pocałować. Gdy pojawia się trzecia, młoda lekarka, która zagina na niego parol i sama domaga się pocałunku, Tomaszowi to się jednak nie podoba.
Przypomina w tym współczesnego internetowego wojownika wygłaszającego opinie o kobietach, na które nikt nie czeka i których nikt nie potrzebuje. I który, gdy zwróci mu się uwagę, obraża się albo reaguje agresją. Tomasz zresztą sam się przedstawia jako osobnik zakompleksiony, wstydzący się swojej postury i braku talentów językowych (nie potrafi, mimo że uczył się łaciny w szkole, rozszyfrować krótkiej sentencji), sportowych (gdy dołącza do meczu siatkówki, jego drużyna przegrywa sromotnie) czy matematycznych (prowadzi mozolnie obliczenia na poziomie trzeciej klasy podstawówki), ale jednocześnie alergicznie reagujący na niewinne nawet żarty na swój temat.
Sama zagadka, w którą wplątany zostaje diabeł Kuwasa, dla Tomasza jeszcze jeden dowód ciemnoty okolicznych chłopów, o których wypowiada się z taką wyższością, że aż czytać hadko, rozwija się w tempie ślimaczym. A jedno z kulminacyjnych wydarzeń – odkrycie skarbu wewnątrz kurhanu – odbywa się jakby mimochodem i poza kadrem. To wszystko okraszone jest miniwykładami z historii oraz opisami przyrody – na zmianę powtarzającymi się i pretensjonalnymi jak ten: „Nachodzący wieczór niebieskim popiołem przyprószył wokół nas seledyn liści. Uczyniło się szaroróżowo, jakby ktoś pod wielki klosz powietrza włożył papierek lakmusowy".
Zderzenie z „Uroczyskiem" było więc bolesne. Zastanawiałam się, czy nie złożyć tego na karb wieku książki – w końcu wydana została w 1957 roku, ale przypomniałam sobie inną przygodową powieść dla młodzieży. Raptem dwa lata młodsze „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa" Edmunda Nizurskiego też czytałam w dzieciństwie, ale czytałam je też całkiem niedawno moim dzieciom. I choć trącą myszką, to wciąż są zabawne, a zagadka wciągająca.
Pan Samochodzik w samochodzie
Postanowiłam sprawdzić, czy z właściwym "Panem Samochodzikiem" – serią rozpoczynającą się od „Wyspy złoczyńców" wydanej w 1964 roku – jest równie źle. Okazało się, że nie aż tak.
Czytając „Pana Samochodzika i wyspę złoczyńców", w której Tomasz jest już historykiem sztuki obarczonym tajną misją odnalezienia skarbu dziedzica Dunina i właścicielem pojazdu z silnikiem Ferrari, który jest jednocześnie motorówką, widać, że Zbigniew Nienacki zrobił postępy w prowadzeniu narracji, podkręcił tempo akcji, wprowadził nieco humoru. Dał też Tomaszowi do pomocy rezolutnych harcerzy (nieco zbyt rezolutnych jak na 11-latków, ale to nie jest aż tak wielki zarzut).
Nie dodał mu jednak ani krzty dystansu do siebie, nie poskromił też jego zadufania, skłonności do wygłaszania przemądrzałych uwag ani nie poprawił jego stosunku do kobiet. A raczej dziewcząt, bo obiektami zainteresowania Tomasza są nastolatki i studentki. Pierwszą napotkaną w tej książce 16-latkę opisuje tak: „Dziewczyna była brzydka, ruda i bardzo piegowata". Drugiej, szczupłej blondynce z warkoczykami autor daje pseudonim Zaliczka, bo „ze względu na swoją chudość stanowi coś w rodzaju zaliczki na dziewczynę". Będzie jeszcze trzecia, studentka medycyny, która z tych trzech okaże się najinteligentniejsza i pana Tomasza wyprowadzi w pole, za co ten się na nią obrazi. Strasznie z niego zresztą obrażalski typ, właściwie wszystkim można go urazić.
Choć zdecydowanie lepsza od „Uroczyska", nie jest „Wyspa złoczyńców" ciekawą lekturą. Też nie brakuje w niej przydługich wykładów, tym razem wygłaszanych także przez antropolożkę, ale jej rozważania o rasach ludzkich sprzed 60 lat są dziś nie do czytania. Zadufanie w sobie Tomasza i jego ryzykanctwo są obezwładniające, podobnie jak naiwność finału. W nim milicjant – i to nie byle jaki, bo oficer śledczy z Komendy Głównej – zabiera bandytom, którzy mogli być zamieszani w morderstwo, odnaleziony przez nich skarb i tylko spisuje ich personalia, grożąc paluszkiem, gdyby nie stawili się na komendę.
Pan Samochodzik mnie nie wychowa
Zaczęłam jeszcze czytać „Pana Samochodzika i templariuszy", ale tej książki już nie skończyłam. Zrobiło mi się zwyczajnie szkoda czasu.
Ile można czytać o pięknej, acz przebiegłej Karen, córce słynnego poszukiwacza skarbów Petersena, czyhającej wraz z ojcem na ukryty gdzieś w Polsce skarb templariuszy i posiadającej „mniej rzucającą się w oczy", ale jednak wciąż imponującą urodę dziennikarce Ance? Ile znieść wykładów historycznych o uroku notki z Wikipedii? Ile wygłaszanych z powagą stwierdzeń w stylu „to jest las państwowy, a ja jestem obywatelem tego państwa, czyli w pewnym sensie las ten jest i pod moją opieką"?
Pan Samochodzik, już pracownik departamentu ochrony zabytków Ministerstwa Kultury i Sztuki, wydelegowany, by skarb templariuszy znaleźć i zabezpieczyć dla państwa polskiego (idea niewątpliwie słuszna), w swojej misji jest tak śmiertelnie serio i nadęty, że zabrakło mi dla niego cierpliwości.
Gdy wspomniałam, że czytam książki Nienackiego, znajomi i znajome zaczęli się przerzucać wspomnieniami z lektur, przypominając Panu Samochodzikowi członkostwo w ORMO – Ochotniczej Rezerwie Milicji Obywatelskiej – i nadużywanie płynącej z tego „władzy", „patriotyczne" pogadanki oraz niechęć do kobiet noszących spodnie. Tego jeszcze w przeczytanych przeze mnie książkach nie było, nie da się jednak ukryć, że od początku swojego istnienia był on wyjątkowo zadufanym w sobie mizoginicznym osobnikiem. Po co wyciągać go z zakurzonych półek?
Nostalgia dusi rozrywkę
Wiem, że filmy i seriale na niespotykaną wcześniej skalę karmią się nostalgią – pierwszy z brzegu przykład to będący wciąż na ekranach „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia". I że dla wielu obecnych czterdziesto- i pięćdziesięcioparolatków Pan Samochodzik to właśnie taki nostalgiczny bohater z dzieciństwa jak Indy. Tyle że on nigdy nie miał jego szelmowskiego wdzięku. Nie był też, jak przeczytałam, „polskim Jamesem Bondem". Tak można by ewentualnie nazwać, choć też nieco na wyrost, porucznika Borewicza z serialu „07 zgłoś się".
W czasach po Danie Brownie, którego książki o poszukiwaniu zaginionych skarbów i rozwiązywaniu zagadek z przeszłości były bestsellerami początku XXI wieku, historyjki z "Pana Samochodzika" są zwyczajnie siermiężne. Nie bronią się też jako przygodowe książki dla młodzieży, która jeśli ma ochotę na taką polską serię, może sięgnąć po „Felixa, Neta i Nikę" Rafała Kosika. Choć i ta, wydawana już od prawie 20 lat, zaczyna się starzeć, a sposób przedstawiania w nich kobiet i dziewczyn też pozostawia nieco do życzenia.
"Pany Samochodziki" lepiej zostawić we wspomnieniach.
Maja Staniszewska