bandy!
Czarnego Franka;)
No i z dużą przewagą wygrywa Gospoda Ludowa:) Trudno nawet mówić o drugim miejscu bo z tyłu jest cały peleton. I aż połowa tomów kanonu bez głosów.
Bo jeśli oddzielamy ocenę samej książki od jej pierwszego zdania, to w większości tomów te pierwsze zdania są dosyć nijakie (co nie znaczy, że nijakie są same książki).
Dziwi mnie tylko, że nikt nie zagłosował na „Tajemnicze i groźne wydarzenia...”, bo to też jest fajne zdanie.
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
"pachnącej skwaśniałym piwem" nie znam smaku piwa z lat 60-tych i 70-tych, aż takim menelem nie jestem (chociaż z zapachem takiej gospody już się wtedy zderzyłem), ale jak sobie wspomnę smak z pierwszej połowy lat 80-tych, to pamiętam właśnie te "kwaśne wrażenia". Tylko gdzieś tam za szybą Baltony pojawiały się smukłe buteleczki Krakusa, jako obietnica, że może być inaczej.
Równie dobrze Nienacki mógł napisać, że zanurzył się w mokrej wodzie jeziora 🙂
Lato, upały. Nienacki pewnie dobrze znał smak i zapach skwaśniałego piwa nad Jeziorakiem. Gdzieś to już pewnie napisałem, że moim zdaniem początek Nowych przygód rozgrywa się w Siemianach. W jednej z tamtejszych knajp… wróć - gospód ludowych, rzecz jasna.
Zresztą, on do Siemian wracał wielokrotnie. Nawet gdy nazywały się inaczej.
A wracając do wyników, to kto właściwie poza Iryckim, Nieprzypadkiem, Kustoszem i mną stoi w kolejce po to skwaśniałe piwo? Milady?
A wracając do wyników, to kto właściwie poza Iryckim, Nieprzypadkiem, Kustoszem i mną stoi w kolejce po to skwaśniałe piwo? Milady?
Na pewno nie ja.
Nie cierpię zapachu normalnego piwa, a co dopiero skwaśniałego 🙂
Samo zdanie jest niezłe, owszem.
Ale moim zdaniem przygoda nie ma sobie równych.
Tak, wiemy, że przygoda nie ma sobie równych, dlatego wygrały Jeziorak, lato i gospoda ze skwaśniałym piwem 😉
Lato, upały.
A czy dzisiaj wybralibyście na wypicie piwa gospodę, gdzie byłyby takie zapachy, czy wręcz przeciwnie? 🙂
A wracając do wyników, to kto właściwie poza Iryckim, Nieprzypadkiem, Kustoszem i mną stoi w kolejce po to skwaśniałe piwo? Milady?
Pudło Seth. 😛
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Szczerze powiedziawszy, to ja za skwaśniałym albo ciepłymi piwem nie tęsknię. I generalnie nie mam większego sentymentu do czasów PRL-owskich, jeśli pominąć ten szczegół że wtedy byłem piękny i młody.
Ale jako zdanie otwierające to jest m.s.z. najlepsze.
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
A czy dzisiaj wybralibyście na wypicie piwa gospodę, gdzie byłyby takie zapachy, czy wręcz przeciwnie?
To chyba były inne czasy i inaczej do tego się podchodziło, więc trudno się deklarować. Ja z "piwem i zapachami" mam takie dwa wspomnienia z dzieciństwa:
Obóz Pałacu Młodzieży w Pieczarkach, konkretnie wycieczka rowerowa do Pozezdrza i bar, w którym barmanka z kija lała wczasowiczom piwo do plastikowych baniaków.
Zimowisko Politechniki Warszawskiej w Grybowie i knajpa na rogu Rynku (konkretnie ta elegancka witryna w białej kamienicy na rogu 1 Jakubowskiego – Mapy Google). Lokal z przyciemnionymi światłami, pełen dymu papierosowego i śmierdzący piwem. Wchodziliśmy tam kupować colę.
Czy dzisiaj, jako dorośli ludzie, byście pili piwo z takich miejsc? Pewnie nie, głównie dlatego, że takich miejsc praktycznie nie ma. Ale wtedy dla nikogo to nie stanowiło problemu, nawet to, że dzieci wchodziły do takiej mordowni jak w Grybowie żeby coś kupić.
Twtter is a day by day war
A czy dzisiaj wybralibyście na wypicie piwa gospodę, gdzie byłyby takie zapachy, czy wręcz przeciwnie?
To chyba były inne czasy i inaczej do tego się podchodziło
Ale wtedy dla nikogo to nie stanowiło problemu, nawet to, że dzieci wchodziły do takiej mordowni jak w Grybowie żeby coś kupić.
Właśnie.
Uderzyło mnie to wczoraj.
Zaczęłam mianowicie czytać nową książkę Mariusza Szczygła "Fakty muszą zatańczyć"
I w pierwszym rozdziale tejże książki, w którym autor opisuje czytelnikowi swoją drogę do zostania reporterem, mamy taką sytuację: młoda dziennikarka na obozie dziennikarskim w Bieszczadach zabiera piętnastoletniemu (!) Szczygiełkowi (jak o nim mówi), dokumenty, pieniądze i cały ekwipunek, zostawia mu tylko 100 zł i zaleca udać się samotnie na trzydniową wędrówkę po Bieszczadach, aby poszukać tematów! Bez plecaka, bez dokumentów, bez niczego, tylko z banknotem stuzłotowym w kieszeni ma iść i wrócić za trzy dni.
Jako matka piętnastolatka przeżyłam szok, jak to przeczytałam.
Oczywiście pan Mariusz zrobił, co mu doradzono, wrócił cały i zdrowy i przyniósł 123 złote!
Bardzo fajnie to opisuje. Jak jesteście ciekawi, to odsyłam do książki.
Jego podsumowanie brzmi tak:
"Aldonie Krajewskiej, "Na Przełaj" i Bieszczadom będę wdzięczny do końca życia za to, że od lata 1983 roku do dzisiaj nie opuszcza mnie jedna myśl: ZAWSZE sobie w życiu poradzę. Zostawiony na środku Marszałkowskiej - nago, bez dachu nad głową i grosza przy duszy - po tygodniu będę już mógł pożyczać innym na procent...
(Aż strach pomyśleć, że dziś za taki numer zrobiony dziecku Aldonę Krajewską rodzice mogliby wsadzić do więzienia)."
Jako matka piętnastolatka przeżyłam szok, jak to przeczytałam.
Ja w wieku 15 lat pojechałem z kolegami z podwórka pod namiot na Mazury. Pociągiem osobowym do Ełku, później pekaesem dokądś i na przyczepie traktora do Sztynortu. Ze Sztynortu przenieśliśmy się na dzikie pole namiotowe niedaleko wspomnianego ośrodka PM w Pieczarkach. Generalnie rodzice nie tylko nie interesowali się gdzie jesteśmy i co robimy ale nawet nie mieli takiej możliwości. Taki był świat. Zupełnie inny niż teraz. Wtedy to było normalne. Nikt się nie pytał "dziecko a co ty tu robisz?", ani ci, którzy nas podwozili ani leśniczy, który kontrolował to pole namiotowe.
Twtter is a day by day war
Ja w wieku lat 16 przebywałam na trzytygodniowym obozie w Kruszwicy.
Byliśmy zakwaterowani w szkole.
Wraz z dwiema koleżankami (jedna 16 lat, jak ja, ale druga dwa lata młodsza, czyli 14) poznałyśmy kilku miejscowych chłopaków, którzy przychodzili na boisko naszej szkoły grać w kosza.
I zdarzyło się kilka razy, że w nocy uciekałyśmy przez okno i łaziłyśmy z naszymi kolegami-tubylcami po Kruszwicy.
Dwie szesnastolatki i jedna czternastolatka.
Zastanawiam się, czy nasi opiekunowie ponieśliby jakieś konsekwencje, gdyby to się wydało.
I dzisiaj jest mi głupio, że tak robiłam.
Ale w tym wielu myśli się inaczej, niż wtedy, kiedy się miało lat 16, motyle w brzuchu i pęd do przygód po lekturach niektórych książek 🙂
Zastanawiam się, czy nasi opiekunowie ponieśliby jakieś konsekwencje, gdyby to się wydało.
A to nie jest oczywiste?
A to nie jest oczywiste?
W moich czasach kolonijnych, nie.
Twtter is a day by day war