W ramach Dyskusyjnego Klubu Książki w mojej osiedlowej bibliotece, przeczytałam książkę Larsa Berge, która klasyfikowana jest jako reportaż.
Zacznę od tego, że książka „Dobry wilk. Tragedia w szwedzkim zoo” nie jest reportażem. W moim odczuciu, rzecz jasna. Za dużo w tej opowieści „ja” autora. Zwłaszcza w pierwszej połowie książki. Za dużo jego osobistych emocji, opinii, za dużo prywatnych historii. Rozdział, w którym autor opowiada o wyprawie z dziećmi do zoo na pokaz delfinów jest tutaj kompletnie niepotrzebny i niczego nie wnosi do historii.
Autor wiele razy pisze, że chce wyjaśnić sprawę śmierci Karoliny, opiekunki wilków, zagryzionej przez nie w pewną wiosenną niedzielę 2012 roku w największym skandynawskim orgodzie zoologicznym. Jest zdumiomy faktem, że do tej pory nikt inny tego nie zrobił. Cóż, jemu również się to nie udało. Dziwi mnie, jak mało Karoliny jest w tym tekście. Jest ona w tej książce praktycznie nieobecna. Czytelnik prawie niczego nie dowiaduje się o ofierze wilków.
Owszem, autor podejmuje pewne próby dotarcia do prawdy, ale giną one w natłoku innych elementów. Czego tu nie mamy! Opowieści o historii wilków i ich postrzegania przez ludzi, wypadki w ogrodach zoologicznych, ucieczki zwierząt, prywatnych hodowców, trenerów, programy przyrodnicze, rolę symbolu wilka w ideologii nazistowskiej. A także historię powstania i funkcjonowania ogrodu zoologicznego Kolmården, której to historii w książce jest bardzo dużo.
Książka napisana jest w sposób bardzo chaotyczny i niespójny.
Autor skacze z tematu na temat w tempie błyskawicznym. Robi to za pomocą wielu krótkich, kilkustronicowych rozdziałów. Nie pozwala czytelnikowi wczuć się w opowiadaną historię. W jednym rozdziale opowiada trochę o historii Kolmården, za chwilę zahacza o rozprawę sądową, w kolejnym rozdziale streszcza historię telewizyjnych programów przyrodniczych, na moment skacze na inny kontynent, aby zarysować pewne wypadki sprzed lat, by w następnym znów wrócić do Kolmården i opisać jakiś kolejny aspekt funkcjonowania ogrodu zoologicznego, odbywających się tam pokazów i innowacyjnych rozwiązań wcielanych w życie przez dyrekcję.
Wszystko to nie ułatwia czytelnikowi wczucia się w historię, śledzenia z zainteresowaniem poczynań reportera, czy wreszcie kibicowania mu w dojściu do prawdy.
Zatem jeśli chodzi o reportaż i jego temat właściwy, czyli dotarcie do źródeł tragedii, jaka wydarzyła się pewnej późnej wiosny na wybiegu dla wilków, jestem tą książką rozczarowana.
Owszem, autor próbuje dociec, poprzez rozmowy i badanie historii obserwacji wilków, jak to możliwe, że pracownicy wchodzili na wybieg dla zwierząt w pojedynkę, nie mając ze sobą niczego, co mogloby im posłużyć do wezwania pomocy w sytuacji kryzysowej. Zwraca również uwagę na fakt, że w 2012 roku, w największym skandynawskim zoo, nie istniały żadne regulaminy czy wytyczne dotyczące zachowania pracownika w sytuacji zagrożenia ze strony zwierząt! Nie istniały drogi ewakuacyjne! Najlepiej i w sposób najbardziej brutalny pokazuje to strefa safari. Otóż w przypadku awarii czy pożaru autobusu, którym podróżują zwiedzający, jedynym rozwiązaniem, jakie proponuje dyrekcja zoo, jest opuszczenie przez spanikowanych ludzi tegoż autobusu i piesze wycofywanie się przez strefę zamieszkaną przez lwy i inne duże dzikie zwierzęta! Czasem nie wierzyłam w to, co czytam. A przecież to fakty zebrane i przedstawione przez autora. Brak wyobraźni i beztroska dyrekcji zoo jest wręcz nieludzka. Wielu specjalistów, z którymi rozmawiał podczas swojej kwerendy Lars Berge, stawia tezę, że do strasznego w skutkach wypadku musiało kiedyś dojść. Z powodu zaniedbań w zarządzaniu zoo. Z powodu braku zasad BHP.
Dawno nie czytałam tak niespójnej historii. Tak chaotycznego zbioru faktów i dociekań. Takiego niedbałego potraktowania tematu. Nie wiem, czego zabrakło. Dobrej redakcji? Przeczytania tej książki przez dobrego reportażystę i zasugerowania autorowi uporządkowania tekstu?
A przecież są też w książce mocniejsze strony. Autor poświęcił sporo czasu na rozpoznanie tematu, przeczytał dużo literatury, obejrzał archiwalne programy telewizyjne, rozmawiał z wieloma specjalistami. Czytelnik znajdzie w jego książce sporo interesujących faktów na temat życia wilków i innych dzikich zwierząt. Oraz ich opiekunów i badaczy. Wiele z nich przeczytałam z prawdziwą przyjemnością.
Podsumowując, to nie jest reportaż o tragedii w szwedzkim zoo, jak mówi podtytuł. To jest zbiór luźnych, chaotycznie przedstawionych faktów o wilku i człowieku, który pragnie poznać i zrozumieć jego naturę. Oraz o historii ogrodu zoologicznego Kolmården, jego założycielach, dyrektorach i pracownikach. I jako taka, książka jest ciekawa. Nie tego się jednak spodziewałam po lekturze. Miałam nadzieję na uporządkowany, rzetelny obraz przyczyn tragedii, a także jej skutków. Tego nie otrzymałam.
Na koniec ostatnie spostrzeżenie. Fakt, który mnie zszokował i po przeczytaniu którego zastanawiam się nad tym, jakim krajem jest Szwecja. Jakimi ludźmi są Szwedzi.
Otóż w dniu, kiedy rozegrała się tragedia (ciało Karoliny zostało odkryte około godziny 11 przed południem), ogród zoologiczny Kolmården był normalnie otwarty! Przez cały dzień ludzie beztrosko zwiedzali, bawili się z dziećmi, z uśmiechem na twarzy obserwowali zachowanie zwierząt, nie wiedząc o tym, że tuż obok leży ciało młodej kobiety rozszarpanej przez wilki. Że dochodzeniowcy prowadzą śledztwo. Że cały personel, koleżanki i koledzy Karoliny, jest pogrążony w rozpaczy.
Czy naprawdę w tym kraju liczy się tylko biznes?
Od zakończenia lektury książki wciąż o tym myślę.