Za nami kilka miesięcy dyskusji. Dotyczyły przede wszystkim obaw, czasem pewności co do tego jak bardzo spieprzony będzie netflixowski Pan Samochodzik. Ale bywało też bardziej merytorycznie: rozmowy o obsadzie, przeciekach z planu czy trailerach, które w zasadzie dość jasno zarysowały profil nowego filmu.
Nie jestem zdziwiony
Dzisiaj, czytając wiele komentarzy czy recenzji, odnoszę wrażenie, że nie każdy spróbował przed seansem połączyć kropki i poszukać zależności między twórczością Zbigniewa Nienackiego a czasami, które mocno się zmieniły. Zmienił się przede wszystkim target. Nienacki pisał książki w czasach, kiedy dziecięca fantazja, rozwijała się głównie poprzez książki. To nie był świat Internetu, mnóstwa gier, kolorowych filmów dostępnych na życzenie w kilka sekund. Przygoda, o której pan Zbigniew pisał tak pięknie na początku Wyspy Złoczyńców nie miała więc wielkiej konkurencji. W szarych czasach komuny, taka przygoda miała zwyczajnie więcej kolorów, była atrakcyjniejsza. I im prawdziwsza, im bardziej możliwa w realizacji, tym tych kolorów miała więcej. Rozbudzała wyobraźnię, pomagała w poznawaniu historii, często zapewne wyrywała dzieciaki z domu. „Zapewne” nie jest tutaj przypadkowe. Stety/niestety znam te czasy tylko z opowiadań.
W każdym razie, dzisiaj taka przygoda schodzi na dalszy plan. Wyprzedzają ją smoki w grze na konsoli czy mega efekty filmowe w setkach produkcji rocznie. Świat przedstawiony w ten sposób jest łatwiejszy w odbiorze niż zadanie sobie trudu i przeczytanie książki, gdzie samemu trzeba sobie ten świat stworzyć w głowie. Tym bardziej, gdy słowa na papierze opisują inny świat niż ten który znamy.
Skąd się bierze Nienacko-mania?
Zmierzam do tego, że gdyby Nienacki żył dzisiaj i napisał dokładnie te same książki co w latach 60-80 nie znalazłby zapewne tak wielu odbiorców ilu miał i ma obecnie, 29 lat po śmierci. Ba, zaryzykuję stwierdzenie, że nawet dzisiejsi starsi czytelnicy nie byliby entuzjastami tych dzieł. Sądzę bowiem, że ich fascynacja twórczością Nienackiego wynika z tego, że WÓWCZAS te książki czytali. Mają do nich sentyment, pamiętają tamte emocje i tamte wyobrażenia o przygodzie. Gdyby zapoznali się z nimi dopiero dzisiaj, to już nie byłaby ta sama lektura.
Uważam, że z tych samych powodów, nie podoba im się nowa produkcja Netflixa. Bo zwyczajnie, to nie jest ta przygoda, która przynosiła im tyle wrażeń lata temu. Czują się zawiedzeni, oszukani, bo coś co nosi tytuł dobrze im znany, zawiera zupełnie inną historię, jedynie bardzo luźno opartą na fabule Nienackiego. Nie odczuwają emocji, które odczuwali wcześniej, podczas lektury, czy podczas seansu pamiętnego serialu ze Stanisławem Mikulskim w roli głównej. Problem w tym, że tamte emocje były unikatowe. Nie da się ich powtórzyć, niezależnie od starań twórców. Może być tylko i wyłącznie większe lub mniejsze rozczarowanie. I nie ma w tym nic dziwnego, takie są prawa sentymentów i wspomnień.
Zresztą, jak sądzę, twórcy wcale nie chcieli trafić do tego pokolenia. Film jest ewidentnie stworzony dla dzisiejszych dzieci i młodszej młodzieży. Ocenianie go więc, przez pryzmat osoby 30, 40 czy 50 letniej nie ma większego sensu. Tutaj zabieg był dość jasny – puścić oczko do starszych widzów niewielką ilością nawiązań, skojarzeń czy zabiegów filmowych (jak umieszczenie Schwimmwagena w warsztacie wuja Gromiłło). Czy zabiegi te były udane? Tak sobie. Kilka razy się uśmiechnąłem, ale chciałoby się więcej. Główną grupą docelową nie jestem jednak ja, 32 letni boomer (choć nie przepadam za tym słowem), ale dziewczynki i chłopcy w wieku 10-14 lat. Tutaj Kapitan Petersen, mylący polskie słowa byłby postacią nudną, wchodzenie po skarb do studni nieco banalne, a chłopiec który zawdzięcza swoją ksywkę wspinaniu się na drzewa – cringe’owy.
Mam wątpliwości, czy zmiany które zaproponował Netflix przyniosą pożądany skutek. Efektowne walki, uzbrojona fura, jakaś magia, srogi czarny charakter, są dzisiaj fakt faktem zabiegami uniwersalnymi, ale nie potrafię ocenić, jak odbierze to młoda polska widownia. Wszak wystarczy nacisnąć kilka razy na pilocie w prawo i pojawią kolejne propozycje – Superman, Mortal Kombat czy dokument o Lewandowskim.
Wnioski
Do brzegu jednak (tu mogą wystąpić spoilery). Cieszę się, że ten film powstał. I trzymam gorąco kciuki za to, żeby finalnie jego odbiór był przynajmniej zadowalający. Oglądałem go dzisiaj po raz drugi i wkurzałem się raz za razem. Denerwuje mnie, że uzupełniająca się trójca harcerska została zmodyfikowana. Załamuję ręce nad feminizującą dziewczynką, która w tym wieku nie powinna jeszcze nawet wiedzieć czym jest feminizm. Denerwuje mnie, i to do bólu, olanie „duszy” cyklu Nienackiego, czyli wehikułu. I tak jak podoba mi się jego wygląd, tak niezrozumiałe jest dla mnie, że oprócz scen pokazujących jego uzbrojenie nie został w ogóle wykorzystany. Auto Tomasza NN winno być uosobione, być uczestnikiem fabuły a nie jego tłem. Denerwuje mnie, jako historyka z zamiłowania, nadanie historii templariuszy jakichś magicznych właściwości (np. przywracanie do życia zmarłych). I w końcu… denerwuje mnie Pan Samochodzik! Pozostałe, wyżej wymienione „ale” byłbym w stanie przełknąć ale to mnie wyjątkowo zabolało. Mój bohater, skromny, posiadający nieco kompleksów, wycofany, niekonfliktowy pan Tomasz został zmieniony w aroganckiego, samolubnego i medialnego superbohatera.
W książce, Pan Samochodzik jest tym, który często obserwuje z boku, łączy kropki, nie bierze udziału w kłótniach, w gonitwie, nie przypisuje sobie sukcesów, a przede wszystkim jest miłośnikiem zabytków, historii, kultury. Nie łamie prawa (wiadomo, ORMOwiec 😛 ) i cel u niego nigdy nie uświęca środków. Jest również towarzyski, nawet względem przeciwników okazuje zawsze szacunek i kulturę osobistą. No i wiadomo, jest sympatykiem kobiecych wdzięków.
W filmie… no cóż. Dostajemy gościa kąpanego w gorącej wodzie, aroganta, który nie jest zdolny do działania w grupie, człowieka, który dla sprawy jest gotów włamać się do cudzego mieszkania. Ale przede wszystkim, nie ma iskry poszukiwacza, nie czuje się od niego zamiłowania do przygody, już bardziej do osiągania narzuconego celu.
Czy to źle? Nie umiem odpowiedzieć. Widocznie twórcy uznali, że dla docelowego targetu taki Tomasz będzie bardziej atrakcyjny. Czy metamorfoza głównego bohatera w postać bardziej jaskrawą i kontrowersyjną przyniesie skutek, który chcieli osiągnąć? Bardzo bym chciał, choć średnio mi się to podoba. Już tłumaczę dlaczego.
Moje wspomnienia z dzieciństwa i zaczytywanie się dniami i nocami w Nienackim są dla mnie czymś magicznym. Przygoda, marzenie o niej, było codziennością. Jeziorak już chyba na zawsze pozostanie obiektem westchnień, choć dzisiaj odwiedzam go głównie jako mąż „tubylczyni”. Od tego konkretnego „Samochodzika” przeskoczyłem bezpośrednio do lektury, już typowo historycznej o Zakonie Templariuszy. Od Templariuszy do Joannitów, od Joannitów do Krzyżaków, a przy okazji również Krzyżaków Sienkiewicza itd. itd. Połowa mojego dzieciństwa to takie właśnie zależności, które rodziły się często w trakcie jednej lektury, która potrafiła zainteresować.
O Nienackim, znając jego życiorys, można powiedzieć dużo złego. Ale to, że potrafił zainteresować czytelnika to fakt i za to jestem mu wdzięczny. Pokolorował moją dziecięcą wyobraźnię. I tego życzyłbym swoim dzieciakom, które mają dziś po 2 i 4 lata. Ale już teraz wiem, że będą atakowane masą innych, bardziej atrakcyjnych dla oka bodźców.
Niech ten film da nam kolejne, mam nadzieję, lepsze adaptacje przygód pana Tomasza. I niech choćby kilkoro dzieciaków, za sprawą filmu, zainteresuje się lekturą książek Zbigniewa Nienackiego. Być może doświadczą podobnych przeżyć do moich. Te doświadczenia nie będą takie same. Każde pokolenie rozumuje i doświadcza inaczej. Ale dotknięcie pragnienia przygody będzie tożsame. I tego nikt im, ani nam nie zabierze.
I to mi wystarczy.
Czego i Państwu życzę!
***
O filmie Pan Samochodzik i Templariusze rozmawiamy na FORUM.
No cóż, sądzę, że próba usprawiedliwiania i szukania sensu w tej „adaptacji” jest jakąś formą powolnej kapitulacji i zezwolenia na praktyki, które w rzeczy samej są nieuczciwe, gdyż możemy je nazwać marketingowym szwindlem. A na to nie ma pozwolenia. Pozwolę sobie odwołać się do przywołanego już na forum TT przykładu. Jeśli kupujemy ptasie mleczko, to oczekujemy w nim pianki. Owszem smak pianki może być różny, ale mamy piankę, nie galaretkę czy jakąś nowoczesną melasę. Gdyby ktoś taki nowoczesny przysmak nazwał ptasim mleczkiem uznalibyśmy to za oszustwo. Zresztą producenci, ale i sprzedawcy muszą coraz więcej informacji zamieszczać na etykietach, żeby nie oszukiwać konsumentów. Tymczasem Netfliks ordynarnie oszukuje, a my próbujemy to jakoś usprawiedliwić. Nie, nie wolno tego robić, bo to kolejny raz i zapewne nie ostatni.
Netfliks, jak wiadomo jest platformę cyfrową, takim filmowym supermarketem, który żyje z tego, że przyciąga klientów, którzy płacą za wybrany towar. Nie chodzi więc o żadną sztukę, ale o kasę. Kto jednak ową kasę „buli”? Dorośli. Co trzeba, żeby dorośli wydali konkretną kasę? Trzeba ich przekonać, że ma się z ich punktu widzenia atrakcyjny towar. Ale, uwaga, nawet najlepsza oferta to za mało. Trzeba jeszcze stworzyć wokół tej oferty zamieszanie. Im więcej zamieszania, tym lepiej. Dlatego sięga się po sprawdzone już marki jak „Wiedźmin” czy „Pan Samochodzik”, żeby był szum, żeby się o tym mówiło. Bo jak się mówi, nieważne dobrze czy źle, to jest się rozpoznawalnym. Jak się mówi dużo, to tworzy się też wrażenie „ważności”. Jednym słowem im więcej o Netfliksie (powtórzę – dobrze lub źle), tym lepiej dla marki, bo rośnie w odbiorcach przekonanie o jej znaczeniu.
Po co więc sięgnięto po „Wiedźmina” czy „Pana Samochodzika”? Ano po to, by sięgnąć po sprawdzoną markę, by przyciągnąć konkretnych odbiorców i stworzyć wokół tego szum. Skoncentrujmy się więc na odbiorcach. I teraz moje pytanie – czy chcąc przyciągnąć miłośników śledzi oferuje im się ptasie mleczko, które jak się okazuje zawiera „śledziową melasę”? Przecież w ten sposób zniechęci się i miłośników ptasiego mleczka, ale też raczej nie zyska się przychylności zwolenników śledzi.
Błędne jest więc założenie, że Netfliks zrobił ten film dla młodzieży. Owszem może tak się tłumaczyć, ale tytułując ten film tak, a nie inaczej odwołał się do konkretnej książki, konkretnych odbiorców i konkretnych sentymentów. A nic się tak dobrze nie sprzedaje, jak sentymenty, Ba, za sentymenty chętnie się płaci. I to dojrzali odbiorcy – dorośli – płacą abonamet, nie młodzież. Dlatego, ordynarnie, ten film zatytułowano „Pan Samochodzik i Templariusze”, bo przede wszystkim liczono na sentyment, nie na młodzieżową widownię. I to jest naciąganie i oszustwo. Oszustwo, którego żadną miarą nie można usprawiedliwiać.
Gdyby ten film nosił inny tytuł, to podejrzewam, że obejrzałaby go garstka osób. Oczywiście tego się nie dowiemy, ale idę o zakład, że wśród osób, które obejrzały film w przeważają dorośli, którzy jeśli nie są fanami książek Nienackiego (a to spora grupa osób), to przynajmniej widziały adaptację z Mikulskim albo Nienackiego i jego serię kojarzą. Młodzież raczej nie porzuciła wakacyjnej laby, by z wypiekami obejrzeć ten film.
Nie „kupuję” też argumentu, że owe narracyjne bzdury to dostosowanie realiów książki do zapotrzebowania współczesnej widowni. To co współczesna adaptacja „Lalki” ma też zostać dostosowana do potrzeba współczesnego widza, tak żeby nie ziewał i zrozumiał – Wokulski jako dziaders, Łęcka jako wyzwolona kobieta? Tymczasem obie adaptacje „Lalki” i ta Hasa i Bera, pozostając w zgodzie z duchem książki, pokazują i Wokulskiego i całą historię z różnych perspektyw. Ale podkreślę to, zachowując ducha powieści, choć Has akurat, więcej eksperymentował. I właśnie dzięki owej wierności oba te filmy są znakomite. MOżna? Można.
Dotykamy więc problemu adaptacji. To złożone zagadnienie, ale nie ulega wątpliwości, że Netfliks posuwa się w swoich poczynaniach o kilka kroków za daleko. Znów odwołajmy się do konkretu czyli postaci Pana Tomasza. Twórcy „Władcy pierścieni” także dokonali reinterpretacji postaci. Książkowy Aragorn i filmowy Aragorn różnią się w wielu elementach. Ale zmiany zaproponowane przez Jacksona są spójne i nie wypaczają sensu postaci. Mówiąc w dużym skrócie, Aragorn wciąż jest „powracającym królem” i my tą jego królewskość i szlachetność czujemy i kupujemy. Zostały tylko nieco przesunięte akcenty. Niestety tej rozwagi zabrakło przy adaptacji „Hobbita”, mam wrażenie, że twórcy poczuli się zbyt pewnie i choć mamy film nie pozbawiony wizualnych smaczków i próbujący zuniwersalizować i połączyć obie te historie, to jednak odległy od ducha powieści. I tak mamy dwie różne adaptacje – jedną, przy wszystkich zastrzeżeniach, niemal wzorcową, drugą przeszarżowaną. Prawda jak cienka linia dzieli sukces od porażki.
Wracając do „Pana Samochodzika”, jeśli twórcy chcieli zrobić film dla młodego odbiorcy z koniecznymi elementami tzw „agendy” dlaczego nie sięgnęli po współczesną prozę, albo nie stworzyli czegoś własnego, nowego, skoro proza Nienackiego wydała im się staroświecka i nieatrakcyjna? Tym bardziej, że przyglądając się pomysłom Pana Bartosza widać, że nie tylko nie ma on zaufania do rozwiązań Nienackiego, ale ma je głęboko w pogardzie. On przecież wie lepiej. A z doświadczenia z kontynuacjami wiemy, że choć Nienacki mistrzem konstrukcji i narracji nie był (wiem autor recenzji zaraz będzie polemizował), to jego kontynuatorzy radzili sobie znacznie gorzej. Oni także próbowali „uwspółcześnić” Pana Samochodzika, zazwyczaj z marnym skutkiem.
No właśnie, skąd to idiotyczne przekonanie, że historie opowiedziane przez Nienackiego trzeba koniecznie, dodajmy koszmarnie i nieudolnie, uwspółcześnić, żeby młódź to pojęła. Moim zdaniem siła owych opowieści wynika właśnie z przedstawionych realiów. One tworzą klimat. I może w końcu warto o tym głośno powiedzieć. Pan Samochodzik nie miałby sensu w innych realiach, chociażby dlatego, że jego „gromiłłowe ferrari” byłoby jednym z wielu aut. Ale to tylko jeden z wielu przykładów. Można podać inne: obozy harcerskie, namioty, wczasy, kempingi. Taki „Niesamowity dwór” to książka, której nie trzeba nawet uwspółcześniać, bo jej siłą jest klimat. Mój 9-letni syn z wypiekami na twarzy wysłuchał ostatnio audiobooku „Pan Samochodzik i Fantomas”. Jego ta historia, zagadka wciągnęła. Tak jak wciągają go lektury Niziurskiego, Bahdaja czy serial „Wakacje z duchami”. Naprawdę młode pokolenie nie potrzebuje tylko strzelanek, wybuchów i magii. Ono potrzebuje tego, co Pan Samochodzik, słusznie, nazywał „duchem przygody”.
Trudno, to w tym co stworzył Pan Bartosz znaleźć owego ducha przygody. W tej historii razi też jego brak szacunku dla inteligencji odbiorcy. Dziury logiczne i fabularne są zatrważające. Nienacki nie był pod tym względem mistrzem, ale jego książki broniły się właśnie klimatem, spójną i wyrazistą postacią protagonisty, która nas przekonywała. Tymczasem tego w filmie nie ma. Bo jest to film dla nikogo. Ani dla dorosłych fanów Nienackiego, ani dla młodzieży. To typowy produkt Netfliskowy nastawiony na to, by narobić dużo szumu, zamieszania i stworzyć wrażenie, że Netfliks, z lepszym lub gorszym (częściej) skutkiem kreuje jakąś kulturę. Wszyscy zapominamy jednak, że Netfliks przede wszystkim chce kreować zyski.
Bardzo ciekawy głos Arturze i aż szkoda, że tylko w formie komentarza pod innym tekstem. Bo ma on wszelkie walory żeby zaistnieć samodzielnie na portalu. Gdybyś był zainteresowany, teraz lub w przyszłości, zapraszam do rejestracji u nas, jest też możliwość publikacji jako Wolny Strzelec czyli gość ZNienacka.
Co do meritum mamy sporo podobnych spostrzeżeń, swoje opublikuję w najbliższym czasie pt. „Krajobraz po premierze”.
I o to właśnie chodzi. Dyskutujcie, oglądajcie, kontemplujcie…
Konstanty
15 LIPCA 2023 O 12:27
I o to właśnie chodzi. Dyskutujcie, oglądajcie, kontemplujcie…
Nie bardzo rozumiem ?
Czy chodzi Ci o to co pierwszy komentator poddał krytyce, czyli aby robić więcej szumu, by Netflix zgarnął więcej szmalu ?
No właśnie…
Jakoś trudno mi uwierzyć, że pośród współczesnej młodzieży nie ma nikogo, kogo fascynuje typ przygody, który kreował Nienacki. Siłą jego powieści było to, że były osadzone w realnym świecie i w miejscach, które (łatwiej lub trudniej) można zidentyfikować. A same wydarzenia tam opowiedziane (w przeciwieństwie do tematyki smoków, trolli czy czarnoksiężników) mogłyby, teoretycznie, się wydarzyć. I za to cenię jego twórczość. Za tą realność, która mogłaby się stać także naszą rzeczywistością. Czasami nieco infantylną, ale jednak. Naprawdę wszystkie dzisiejsze dzieciaki potrafią utożsamić się jedynie z Harrym Potterem, Wiedźminem, smokami itp. i nie pociąga ich nic w realnym świecie? To byłby naprawdę bardzo smutny obraz pokolenia. Na jakiego człowieka wyrośnie ktoś, kto nie potrafi zafascynować się niczym w świecie, który go otacza, i odnajduje się jedynie w urojonych światach pełnych wyimaginowanych postaci i zdarzeń? Mam nadzieję, że tak jednak nie jest.
Każde pokolenie ma swoich bohaterów, swoje namiętności i swoje książki i filmy. Nie ma w tym nic dziwnego ani złego. Nasze lektury z dzieciństwa to dla nich na ogół ramoty, opowiadające o świecie, który ich nie interesuje, w dodatku w sposób, który trąci już myszką. Dziś świat pędzi do przodu dużo szybciej niż czterdzieści lat temu, są nieporównywalnie większe możliwości podróżowania, niezliczone atrakcje, o których mnie się nawet nie śniło, szeroki dostęp do mediów, internetu i wszelkich informacji na każdy temat, jest wreszcie wielka konkurencja dla rzeczywistości realnej czyli rzeczywistość wirtualna. Nie można więc oczekiwać, że naszym dzieciakom będzie się podobało to samo co nam. A skoro prawie wszystko jest dostępne i osiągalne to emocje budzą fantastyczne światy a nie realne przygody, które dla nas były atrakcyjne.
Ja jednak wierzę, że to nie zależy od pokolenia. Po prostu zawsze był, jest i będzie jakiś odsetek młodzieży fascynującej się oderwanymi od rzeczywistości światami. Ale są i tacy, których interesuje i pociąga to, co nas otacza. Przyroda, historia… Ostatnich kilkanaście dni (a raczej popołudni i nocy) spędziłem pod namiotem na różnych obozowiskach, campingach. Codziennie w innym miejscu. Obserwowałem setki osób, w tym także całych rodzin z dziećmi, przemierzających polskie szlaki rowerowe. Z niektórymi toczyłem wieczorne campingowe rozmowy. Te dzieciaki, po całodziennej jeździe rowerem, całe popołudnie i wieczór poświęcały na różnego rodzaju gry terenowe, penetrowanie okolicy, pływanie w jeziorze lub w morzu… Widok dzieciaka przykutego do smartfona był rzadkością, choć, oczywiście, się zdarzał. Więc jednak będę żył nadzieją, że nie całe młode pokolenie jest „stracone” 🙂
Myślę, że w ocenie zjawiska nie masz racji. Jednostkowe przypadki mogą oczywiście być różne. Spójrz kiedyś na półkę z książkami dla młodzieży w Empiku i sprawdź jak wielka jest przewaga książek z szeroko pojętego gatunku fantasy vs książki, których akcja toczy się w pełni realistycznym świecie. To odzwierciedla uśredniony, masowy gust dzisiejszych dzieciaków. I żeby było jasne. Wcale nie uważam, że taka literatura jest gorsza.
Z drugiej strony… Wciąż wydawane są kolejne wznowienia książek Nienackiego i jemu podobnych pisarzy. Chyba wydawca się nie nastawia, że kupią je wyłącznie obecni 40- 50-latkowie kierowani sentymentami, bo ich jest garstka. Oczywiście, proporcje pomiędzy ilością osób żyjących w świecie smoków, a tymi bardziej „realnymi”, będą się zmieniać. Ja jestem optymistą. Przed moim ostatnim wyjazdem w teren nie sądziłem, że tak dużo jest dzieci i młodzieży potrafiącej zająć swój wolny czas realnymi zabawami, a nie tylko smartfonem i giercowaniem. Sam dzieci nie posiadam, więc kieruję się jedynie obserwacjami.
Optymizm jest fajny, nie chcę Ci podcinać skrzydeł:) Owszem, Pan Samochodzik wciąż się sprzedaje, co potwierdza fenomen tego bohatera popkultury bo w przypadku innych powieści młodzieżowych z czasów PRL to już nie działa w ten sposób. Ale nadal jest to margines popularności, nie tylko Harry’ego Pottera i Percy Jacksona, ale i Felixa, Neta i Niki.