#Edynburg
Przed nami następny dzień szkockiej włóczęgi. Jeszcze tylko full scottish breakfast i jedziemy do Edynburga. Zaledwie półtorej godzinki w czerwonej strzale i oto kolejna zatoka, kolejny most. Forth Road Bridge. Bagatela, tym razem to dwa i pół kilometra żelazobetonu wiszącego nad wodami Firth of Forth. Następny portal do całkiem innego świata.
Witajcie w Edynburgu. Musimy jeszcze zatankować paliwo. Czerwona strzała nie wypiła zbyt wiele. W końcu nie grała wczoraj w bilard. Odnajdujemy stację zwrotu pojazdów w podziemiach dworca kolejowego, a stąd już tylko parę kroków spacerem do hotelu. No to się zameldujmy.
– Halo, we’ve reservation for two double rooms…
– Dzień dobry, ale tu można mówić po polsku!
[czy macie gdzieś na półce płytę Kate Bush “Hounds of Love” z dobrego roku 1985? czas ją włączyć. Teraz! Natychmiast! – przyp. reZysera]
Historyczne centrum miasta rzeczywiście robi niesamowite wrażenie. Wygląda jak przecięta na pół bułeczka hot-doga. W jej zagłębieniu, ze wschodu na zachód, biegnie linia kolejowa. W samym środku znajduje się dworzec kolejowy Old Waverley. W zagłębieniu hot-doga jest jeszcze park. Jak nowojorski Central Park: zielono, młodzieżowo, spacerowo i wesoło. Ale kiedyś nie było tutaj śmiesznie.
#Średniowiecze
W XXI w. park nazywa się Princess Street Gardens, ale w średniowieczu, w naturalnym zagłębieniu bulgotało bagienne jeziorko, do którego spływały miejskie ścieki. W średniowieczu popularną rozrywką było polowanie na czarownice i właśnie w tym jeziorku sprawdzano ewentualną winę lub niewinność osoby podejrzanej o czary. Jeśli potencjalna wiedźma szła na dno…
– Oj, jednak była niewinna!
Jeśli jednak wypłynęła:
– Oooo! To nieczyste sztuczki! Trzeba się nią poważnie zająć! – a zajęcia takie bywały bardzo wymyślne.
W ten sposób sprawdzono kilkaset osób. Większości z nich udało się zrehabilitować i udowodnić swą niewinność. Dzięki temu, na tym żyznym gruncie, po zasypaniu jeziorka, roślinność kwitnie wyjątkowo bujnie.
(…) Obudź się! Słuchaj mnie, słuchaj mnie, mów do mnie!
Nie spłoniesz na stosie. Twa krew się nie poleje. Przyznaj się, dziewczyno! Idź na dno!
Czerwone, czerwone róże… Bukiety kwiatów. Czerwone, czerwone róże…
Spiritus Sanctus in Nomine… W imię Ducha Świętego…
Biedne maleństwo… Czarny ptak! Skrzydła w wodzie.., Idź na dno, na dno!
Czerwone, czerwone róże, Bukiety kwiatów. Czerwone, czerwone róże. Bukiety kwiatów.
Deus et dei domino… Pan i Bóg…
O co chodzi, dziecko?
Błogosław mi, ojcze, bo zgrzeszyłam. Pomóż mi, posłuchaj mnie!
Czerwone, czerwone róże! Czerwone, czerwone róże!
Wątpię w twą niewinność!
Pomóż temu czarnemu ptakowi! U mej nogi ciąży kamień.
Ona jest wiedźmą! Bądź przeklęta kobieto!
Co powiecie, dobrzy ludzie?
Winna! Winna! Winna!
Odpowiadam za swe czyny
Och! Niewinna!
Pomóż temu czarnemu ptakowi!
Obudź wiedźmę! Wyjdź z wody!
(na podstawie “Waking The Witch”, Kate Bush)
#Edynburg obecnie. Góra-dół – czyli kratka pionowa
Nad parkiem góruje ‘diabelski młyn’. Skąd taka nazwa? Nie wiadomo. Ale tutaj pasuje idealnie do okoliczności historycznych. A dla równowagi mocy: obok znajduje się symbol odległej, galaktycznej przyszłości – postawiony w pionie… myśliwiec X-Wing z Gwiezdnych Wojen. Gotowy do startu. Miejscowi mówią, że to jakiś Scott Monument, ale my swoje wiemy. W oryginale był srebrzysty i błyszczący, teraz jest ciemny – albo pokryty patyną czasu, albo pomalowany dla niepoznaki. Takim samym leciał Luke Skywalker atakując Gwiazdę Śmierci. Długa sylwetka, tylne, skrzyżowane w X stateczniki – ten model rozpoznamy na końcu wszechświata. Skoro mają tu takie gadżety, to czym jeszcze nas zaskoczą? X-Wing stoi vis a vis naszego hotelu, więc będziemy go mieli na oku. A moc już od dawna jest z nami!
Lustrujemy wzrokiem miejską przestrzeń. Na brzegach przekrojonego hot-doga pną się w górę kilkupiętrowe ściany szarych kamienic. Nasza strona bułki nazywa się Princess Street. Tu znajdują się domy towarowe i tak zwane Nowe Miasto.
Po drugiej stronie parku, czyli za przecięciem bułki, położona jest Starówka, z głównym ciągiem turystycznym Royal Mile. To historyczna ulica, prowadząca do samego zamku. Pokaźnych rozmiarów forteca zamyka tę staromiejską dzielnicę i góruje nad starym miastem. Pozostałe skrajnie hot-doga również zwieńczone są wzgórzami. Kamienice rosną jedna na drugiej. Widocznie te bogatsze lub silniejsze potrafiły wznieść się wyżej, by mieć więcej szans na schwytanie słonecznego lub księżycowego światła. Kto wie, które z tych świetlnych źródeł miało większy wpływ na rozwój Edynburga? Podobno w nocy też się tu wiele działo. Oj działo. Tu dorastał i studiował oraz czerpał inspiracje Artur Conan Doyle – autor mrocznych historii rozwiązywanych przez Sherlocka Holmesa.
Dla stylu i architektury tego miasta wielopoziomowość ma niebagatelne znaczenie. Można natknąć się na kamienice wyrastające niejako spod ziemi, gdyż stojąc na poziomie ulicy, w prześwitach widać jeszcze kilka pięter poniżej. Tam raczej nie dociera światło, więc pewnie mieszkają tam straszne stwory – Morlokowie? My na razie pozostajemy na powierzchni ziemi, więc jesteśmy Elojami. Do podziemi trafimy później. Wiele ulic przechodzi w wiadukty, niektóre krzyżują się ze sobą na różnych poziomach i nie można być pewnym, który z nich jest najniższy, a który najwyższy. Dodatkową komunikację w pionie zapewniają strome schody, przenikające czasami przez ściany budynków, prowadząc na kolejną płaszczyznę. Trudno się połapać który z poziomów to tak zwane “zero” czyli parter. Royal Mile leży wyżej niż Princess Street, a ta z kolei jest wyżej niż parkowe błonia. A stamtąd można zejść schodami jeszcze niżej, na poziom stacji kolejowej. Normalnie czary-mary. Czyli magicznie! I o to chodziło.
#Dźwięki Miasta
Jak się już zorientowaliście, muzyka odgrywa ważną rolę nie tylko podczas tego wyjazdu, ale także podczas całego okresu naszej nieśmiertelności. A jak nazywa się artystka, która ma prawo oprowadzać nas po Edynburgu? Czyja muzyka i głos wpisują się w tę metropolię? Tylko Kate Bush! To ona najlepiej oddaje wszystkie dziwne dźwięki tego miasta. Śmiech i smutek, deszcz i szum wiatru, dźwięki dud i głosy potępieńców, bicie dzwonów i gwar tłumu. To piękna i pełna niesamowitych klimatów muzyka. To piękne i pełne niesamowitej – wręcz niepokojącej atmosfery – miasto. Szarość przelewa się przez kamienną zabudowę, by nie skończyć się na linii dachów. Nostalgiczny grafit odbija się na niebie, miejscami przechodząc w ciemny granat, dodając tym samym powagi lub nawet grozy.
Nieśmiałe promienie słońca tylko z rzadka wyłuskują miedziano-złote zdobienia, gzymsy i kominy. Nawet mewy ubrały popielate peleryny, wstydliwie ukrywając w mieście swą nadmorską biel.
Gdyby nie zielona plama parku i kilka kolorowych, kwietnych bulwarów pod zamkiem, można by utonąć w melancholii lub na stałe zakonspirować się w barwnym wnętrzu jednego z niezliczonych pubów. Puby to tradycja, żywa tkanka, cudowny azyl i gorący klimat. Puby to gwar rozmów o niczym, czasem dźwięki muzyki, przekrzykiwania kelnerów, przypadkowe znajomości, brzęk szkła. To dusza tego miasta. Już wiecie, że nie interesują nas muzea. Interesują nas odczucia i magia. A co wyraża je dobitniej, niż wspomniana dusza? Dlatego najwyższy czas ruszyć do pubu.
Gdybym tylko mógł,
Umówiłbym się z Bogiem,
By zamienić się miejscami,
Aby przebiec tą drogą,
By wbiec na tę górę,
By wspiąć się na ten budynek.
Mówię, gdybym tylko mógł, och…
(na podstawie “Running Up The Hill”, Kate Bush)
#Pa/i/nta rhei
Wstępne sprawdzenie wypada pozytywnie. Nawet odkrywamy lokalną, meteorologiczną jednostkę czasu. To tzw. jeden pint, czyli półkwarta. Odpowiada pojemności ciut większej niż pół litra, odliczanej – na osi czasu – jednym obłokiem. To z pozoru zawiłe zestawienie, w praktyce jest bardzo proste. Gdy nadchodzi deszczowa chmura, trzeba wskoczyć do najbliższego pubu, zamówić jedną pintę napoju i przeczekać do ustania opadu. Widocznie istnieje niepisana umowa między meteorologami i barmanami, bo deszcze są zazwyczaj przelotne, za to regularne. Nie można doprowadzić do sytuacji, by puby zbytnio się przepełniły, ale całkowite wyludnienie również im nie grozi. Rzadko można spotkać meteopatów, którzy próbują tłumaczyć podtopienie lub wręcz zalanie zbyt intensywnymi opadami. Podobno w Szkocji ogólna liczba opadów w ciągu roku jest jednak niższa niż w Polsce, co potwierdza meteorologiczną teorię spożycia. Panta rhei. Wszystko (w) płynie!
#Strachy na Lachy
Edynburg to miasto grozy. Podziemne korytarze i lochy. Zamurowani żywcem ludzie, średniowieczne tortury, zbrodnie i zbrodniarze, duchy i zjawy, nawiedzone komnaty na zamku…. ściągają tłumy poszukiwaczy zjawisk paranormalnych, którzy chcieliby doświadczyć wakacji z duchami. Po wizycie w pubie to niezbyt trudne, ale ponoć są i tacy, którzy próbują naukowo badać i mierzyć obecność ektoplazmy…
– Buhahahaha! Hehehehehe!…- i zasadniczo tyle w tym temacie… – gdyby nie 'straszliwa’ rola…. mojego kumpla G.
Specjalnie dla naszych Młodych wybieramy ‘straszny’ program miejski i wraz z międzynarodową zbieraniną turystów stawiamy się na zbiórce. Kiedyś utarły się pewne stereotypy dla miejskiego przewodnika: grube, okrągłe szkła okularów, polarowa bluza i rybacki bezrękawnik oraz parasolka do wskazywania drogi i wyróżniania się tłumie. A ponadto: monotonnie usypiający głos, wypluwający jak katarynka setki dat i nazwisk, których i tak prawie nikt nie słucha i nikt nie byłby w stanie spamiętać. Tymczasem, na naszą grupę, czeka kobieta-jak-widmo. Biała cera, białe włosy, zaciśnięte złowrogo usta, odziana jest w strój sado-maso, przykryty czarną peleryną.
– Bach! Trach! Z całej siły uderza podkutymi kozakami w trotuar, aż iskry skaczą. Z takim właśnie przytupem przewodniczka przykuwa naszą uwagę. Głos ma niczym dzwon! Te gesty, ta mimika! Perrrrfekcyjna dykcja z teatrrrrrralnym, brrrrytyjskim Rrrrr. Aktorrrrrstwo pierrrrrrwsza klasa!
– Nikt dzisiaj nie uśnie prrrrroszę wycieczki! – zwłaszcza, że pani-jak-widmo zamierza wybrać sobie asystenta. Wieloletnie doświadczenie szkolne pozwala zastosować japońską technikę unikową ‘ja-to-nie-ja’, ale na wszelki wypadek w odwodzie trzeba zachować niezawodny hiszpański trick ‘spierdalamento’. Tymczasem G. nie zachowuje czujności i wpada jak rybka w sieci – ku uciesze całej międzynarodowej grupy. Przewodniczka rrrrrozpoczyna swą eksprrrrresyjną przemowę na temat lokalnej specjalności, czyli wyszukanych tortur ćwiczonych tu przez stulecia, a biedny G. miauuuuu posłużyć za żywy eksponat. Idzie jak baranek na krwawą rzeź, a wycieczka obrazowo może się przekonać jak wyglądało wyrywanie języka, obcinanie uszu, łamanie kołem:
– Witajcie w Edynburgu!
– A teraz drogi asystencie stań przodem do tego muru! – kobieta-jak-widmo ustawia kolegę i w sekundę zmienia oblicze, przepoczwarzając się w demona. Nagle spod płaszcza wyciąga skórzany pejcz i wprawnie obracając w powietrzu…
– Trrrrach – w tyłek kolegi G.
– I przez plecy! I jeszcze, jeszcze! – Wycieczka bije brawo! Bis! – Trrrrach!
Zaczynamy zwiedzanie, wciskając się w mroczne, zatęchłe zaułki i bramy w których żywcem zamurowywano cierpiących na dżumę, by dogorywali w męczarniach. Ot, taka średniowieczna kwarantanna. I wreszcie schodzimy do podziemi. Cisza. Ciemność. Rozpala się niewielka świeczka w dłoniach kobiety-teraz-widma. Jej postać zmienia się w upiora. Podobno co jakiś czas, na zdjęciach wykonanych w tych kazamatach, pojawiają się zjawy. Podobno.
#Znowu Highland. Historia w kratkę
Mija upiorna noc. Myślami jesteśmy już dalej, za godzinę ruszamy na wycieczkę w góry. Tym razem testujemy zorganizowaną formę zwiedzania – autobusem… ponieważ, ponieważ…
– No jakie to proste! – ponieważ to „Whisky Tour”. Grupka kilkunastoosobowa stanowi zbieraninę z różnych zakątków świata: Ameryka, Indie, Niemcy. No i Polska:
– Heloł Zubrovka! – Nasz przewodnik, a zarazem kierowca mini-busa, to Szkot z krwi i kości. Wie o co chodzi. Kawał chłopa w kraciastym kilcie i mocnych glanach, ma swoje poglądy i potrafi je udowodnić.
Na czym polega ta inna forma zwiedzania? Kierowca-przewodnik przez lusterko wsteczne nawiązuje kontakt wzrokowy z grupą, jednocześnie prowadząc dialog przez doczepiony do ucha mikrofon. Jedną ręką dzielnie kręci kierownicą, a drugą – trzymając ją w górze – pokazuje granice na mapie, którą przyczepiono do podsufitki busa.
Pomimo, że na mapie widnieje jedna wyspa, to z barwnej opowieści wyrastają granice, a nawet prawdziwe mury. Najpierw trzeba ubliżyć Anglikom (historyczno-histeryczny antagonizm, coś jak miłość polsko-ruska) – wskazując granicę pomiędzy północą i południem.
– Prawdziwe zasieki i mentalne wilcze doły!
Ale to nie jedyna wirtualna granica na tej mapie. Nasz przewodnik pochodzi ze wschodu, z okolic Edynburga.
– Tam na zachodzie jest wrogi Glasgow, a po środku ciągnie się kolejny mur! – gwałtownie uderza ręką w mapę.
Dziwne, my przejechaliśmy tę trasę i muru nie widzieliśmy?! Ale międzyszkocka granica jest faktem, zupełnie jak sympatia warszawsko-krakowska. Edynburg zadziera nosa, ma historię i tradycję. Glasgow miał przemysł i pieniądze. Potem nie miał nic. Teraz tworzy nową przestrzeń, ale antagonizm – jak ten przysłowiowy smród – pozostał.
Nasz krewki przewodnik nie ustaje w swych wywodach i płynnie tworzy kolejne konflikty. Na przykład między kierowcami:
– Ja to jestem extra drajwer, inni to gamonie, po co tu przyjechali? Jeździć nie potrafią! Ej, pospiesz się! – dumnie kręci kołem kierownicy, podjeżdża pod zderzak pojazdu przed nami – wyimaginowanego przeciwnika – stosując drogowy pressing. Och jakie to szkockie! Prawda?
– Patrzcie na tego idiotę: ale się wlecze! Jakbym ja pojechał do jego miasta i rozglądał się na boki, co on by powiedział?
Trochę logiki w tym jest, a droga wąska, urocza, można się… zauroczyć. Zawalidroga, jadący przed nami, psychicznie nie wytrzymuje wojny podjazdowej i zjeżdża na bok.
– No to teraz gaz do dechy! – chyba wszędzie na świecie lokalni kierowcy autokarów wycieczkowych lubią testować nerwy turystów i działanie siły odśrodkowej: na górskich serpentynach chętnie sprawdzają poziom przyciągania kół do asfaltu. Spadnie czy nie spadnie? Zmieści się, czy nie zmieści? Standard. Najlepiej wtedy wyłączyć myślenie.
– Ale są też w Szkocji rzeczy wielkie – opowiada – Wielkie jest bohaterstwo Williama Wallace, tego z Braveheart (bo pokazał Anglikom co mu się pod kiltem kryło). Wspaniałe są szkockie krajobrazy i parki narodowe, szkocka muzyka i kraciasta tradycja też są wyjątkowe! – prawdziwy zakapior z tego przewodnika.
Zaliczamy kolejne punkty widokowe, starodawne miasteczka, kamienne mosty. Polodowcowe wąwozy i wodospady. Góry! Tu się oddycha! Jest pięknie i magicznie, idealnie na niezobowiązującą włóczęgę. Taką jak nasza.
Pozostaje ostatni punkt programu turystycznego: destylarnia. Lubimy takie miejsca, bynajmniej nie ze względu na zainteresowanie procesami technologicznymi. Chodzi głównie o efekt końcowy. Młodzi też to chyba lubią.
#Hawana dawno temu
Fabryka rumu, niemiecka wycieczka i my – z bardzo młodymi Młodymi. Upał. Przewodnik opowiada: tu się coś zbierało, tu zacierało, fermentowało, ple-ple-ple…I oto efekt końcowy: rząd szklanek zapełnionych ciemnym, siedmioletnim Añejo.
Ale w naszej drużynie jest taki jeden, mały, lecz nadpobudliwy, co działa szybciej niż myśli, a teraz dodatkowo ma pragnienie:
– Tata! Cola! Nareszcie…. [chlup]!
– Ymmmmm! Hmmmmm! Bravo Junge, Bravo! – niemiecka wycieczka chóralnie wyraża zachwyt. Nawet oni nie wypili szklanki rumu jednym haustem.
– Orety… Czary-Mary!
#Dewar’s Aberfeldy Distillery, Szkocja
Tu się coś zbierało, tu zacierało, fermentowało, ple-ple-ple. I oto efekt końcowy…
– A teraz zapraszam wszystkich, którzy wykupili program Experience [czyli dopłacili po kilka funtów więcej – przyp. reZysera]
– To my! To my!
– Oto beczka naszej Whisky Single Malt z roku 1985! [słownie: z roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego piątego – drrrrryń!] – Zapraszam na degustację prawdziwej historii!
– Plask! – drewniany młotek we wprawnych rękach wybija szpunt z dębowej beczki.
– Plusk! – długa rurka zasysa nektar z beczki i rozlewa do szklanek wybrańców.
– Plum! – szkło stuka o szkło.
– Orety… Czary-Mary!
– Ty to słyszałeś? Łycha z 1985 roku? Przecież 1985 rok to był dobry rok! To był nasz rok!
– Wracamy!
– Tam?
– Nie, do Edynburga. Autobus czeka.
#1985
Ukazuje się singiel We are the World! Będzie jednym z największych hitów naszego świata. Świata, którego wtedy jesteśmy pępkiem. Na stadionie Wembley odbywa się jeden z najwspanialszych koncertów wszechczasów. Występują tam, w swojej szczytowej formie: Queen i Ultravox, Dire Straits i wielu, wielu nieśmiertelnych artystów.
#Quickening! Pstryk! Obecnie
Edynburg. Wieczór. Hotel.
– To może pójdziemy zobaczyć ten zamek?
– No to może chodźmy, do pubu…
– W zasadzie – po co wychodzić, można usiąść w tych wygodnych, wiktoriańskich fotelach, tutaj w lobby.
– Dobry wieczór Panowie, to co podać?
– O, co za miła niespodzianka, Pan tu od dawna?
– […]
– Pstryk!
#Dzień kolejny, następny, już nie wiadomo który
Wiadomo tylko, że trzeba opuścić to miejsce. Na ulicy trochę pada. No kto by się spodziewał? Kolejny etap włóczęgi znajduje się na niższym poziomie tego dziwnego, smutno-pięknego miasta. Ciągniemy nasze toboły na dworzec kolejowy Old Waverley. Nadal nie wiemy, czy to już pod ziemią? Nasz pokój hotelowy znajdował się na piętrze piątym. Na zabytkowy peron, co najmniej trzykrotnie, zjeżdżamy ruchomymi schodami, każdorazowo po kilka pięter. Kto by się w tym wszystkim połapał!?
– Młodości, ty nad poziomy wylatuj!
Następna stacja: Aberdeen. Ale wcześniej, przez okno pociągu, oglądamy nasz szkocki film od tyłu. Chociaż pociąg nie należy do przewoźnika Deżawi, ani Teżewe, tylko do Virgin, to ma w przedziale funkcję klawisza <<Rewind [czyli: 1. przewijania do tyłu albo 2. wstecznego wiatru – przyp. tłum.]: jeszcze raz pokonujemy znaną trasę, ale w odwrotnym kierunku. Bo oto przed nami długi most przez zatokę Firth of Forth – teleportuje nas z powrotem na łąki Kingdom of Fife. Też już tu chyba byliśmy? O i znowu te pola golfowe!
– A czy to znaczy, że za chwilę ponownie dojedziemy do Dundee?
– A czy to znaczy, że będziemy jechać tym dziwnym mostem kolejowym, który zawalił się w wody zatoki Tay?
– No co ty, przecież on był zamknięty. Sam widziałeś. Przecież nikt odpowiedzialny nie…
– Tuk tuk, stuk stuk, tuk tuk, stuk stuk…
– Zdążymy jeszcze do restauracyjnego?
#Aberdeen. Poziomo
Aaaaaaaaby wyjść z dworca kolejowego należy okazać bilety. Dobrze, że zaplątały się gdzieś w kieszeni. Niby zimno, deszczowo, a szkockie kanary pracują.
Podobno w nowym miejscu najważniejsze jest pierwsze wrażenie. Ale to niniejsze, aberdinowskie, na razie nie różni się zbytnio od wcześniejszych, szkockich pierwszych wrażeń:
- Szare kamienice – stoją od kilkuset lat.
- Deszcz? Owszem, obecny!
- Kwilenie mew? Słychać jeszcze na dworcu. Może puszczają z głośników na powitanie turystów? Czyli nas, bo tylko my ciągniemy wakacyjne tobołki.
Natomiast jest dość płasko i przeważają linie poziome – nie to co w Edynburgu.
Nasuwa się też inna refleksja: po jakim czasie ludzie wpadają tu w depresję?
– Tego się nie dowiemy!
Nam żadna szkocka depresja nie grozi: bo my jesteśmy z szarej epoki, mamy w sobie taki wewnętrzny pryzmat, który potrafi rozdzielać szarość na odcienie, tworząc z nich prawdziwą feerię barw.
Odpalamy komórkową nawigację, by dotrzeć na kwaterę. Satelitarna nitka prowadzi nas przez portową dzielnicę, wzdłuż barów-mordowni po jednej i kolorowych trałowców po drugiej stronie drogi. Kiedyś człowiek posługiwał się tradycyjną mapą, dzięki czemu mógłby pokonać tę trasę w 5 minut. Ale nie ma to jak nowoczesna aplikacja, sterowana przez kosmiczną technologię. Dlatego droga zabiera nam 15 minut. W końcu kropka na ekranie oznajmia: jesteśmy na miejscu. Najważniejsze, że w kolejnym świetnym miejscu! Na samym rynku. Po jednej stronie budowla przypominająca zamek z wieżyczką, po drugiej stronie druga, przypominająca drugi zamek z wieżyczką.
Po środku – pomnik zwieńczony herbem szkockiego jednorożca. Nasza kolejna baza musi znajdować się gdzieś tutaj, w obrębie prostokątnego, kamiennego placu. Czyżby w tym zamku z wielkim napisem 'Armia Zbawienia’? Czemu nie?! Numer budynku zgadza się z rezerwacją. Wchodzimy do środka…
– Witamy w szkockim Centrum Alzheimera – brzmi napis na drzwiach.
– Chłopaki jesteśmy na miejscu! Ale zasadniczo: mieliśmy na dziś jakieś plany? Bo zapomniałem.
W recepcji pojawiają się kolejni goście – żeglarskie torby podobne do naszych, lecz zawzięte miny i ostre rysy wskazują, że to zaprawione w bojach wilki morskie. Twardziele z krwi i kości. Wyraźnie orientują się w tutejszych meandrach i nie pierwszy raz cumują w tym porcie. Widać, że im się spieszy – muszą wykorzystać swoje pięć minut na lądzie. Puszczamy ich przodem, bo nasz czas nie ma ciśnienia, a jego interwały regulowane są jedynie pojękiwaniem Młodych, gdy nadchodzi czas karmienia.
Dostajemy klucze od trzypokojowego mieszkania z pełnym wyposażeniem. Niech żyje Armia Zbawienia! Plazma, blue-ray, zmywarka, pralka, cała kuchnia i oczywiście Wi-Fi!
– Ojej, nawet głód już minął? Niebywałe!
– Rozgośćmy się! – W końcu będziemy tu mieszkać przez całą, długą, jedną dobę.
Mamy więc czas by odrobić lekcję szkockiej historii i poznać losy Williama Wallace w gloryfikowanym tu filmie 'Waleczne Serce’. Mamy również czas, by odtworzyć i odświeżyć kultowego, jubileuszowego Bonda 'SKYFALL’, a szczególnie sceny rozgrywane w Szkocji, gdy Agent 007 wraca w swe rodzinne strony. Od naszego góralskiego przewodnika wiemy, że Skyfall istnieje. Wiemy też – mniej więcej – gdzie go szukać. Fajnie byłoby się wybrać do źródeł. Ale to może później-później.
Zobaczmy co słychać na zewnątrz. Główna ulica tętni życiem marketów i centrów handlowych. Ruch koncentruje się w kompaktowym sercu miasta i rzeczywiście jest tu dość gwarno. Również w Aberdeen słychać dookoła ojczystą mowę. Bliżej portu, ponad miejską panoramę wystaje jedyny w mieście wieżowiec. Taki typowy wielkopłytowy apartamentowiec, jak na Bemowie lub Stegnach. To polski wieżowiec. Jedynie on zaburza poziomą kratkę tego miasta.
Tuż przy samym porcie ciągnie się piaszczysta plaża, a wzdłuż niej – ciekawy obrazek. Trochę jakby z podróży Guliwera do krainy liliputów – rzędy niskich domków przypominających trochę folwarczne czworaki. Swojskie klimaty. Nie tylko architektoniczne, ale i obyczajowe: rozwieszone na sznurach pranie, rozklekotane wózki dla dzieci, miniaturowe ogródki z własną uprawą, że niby ‘eko’. Skromnie ale czysto. Nadmorski wiatr z przyjemnością rozprawiłby się ze stertą śmieci. Gdyby tu były. Gdybyśmy byli w takim miejscu gdzieś u nas. Te śmieszne domki, ze względu na lokalizację warte obecnie fortunę, zamieszkane są przez potomków szkockich rybaków. Pomimo miniaturowych powierzchni mieszkań – twardzi i zahartowani bryzą ludzie morza ani myślą się stąd wyprowadzać – to ich azyl i enklawa.
W Aberdeen nie ma wielu turystów i bogatej oferty zwiedzania. Miasto wydaje się spełniać wyłącznie funkcję solidnego pracodawcy i tak jest chyba postrzegane. Sprzyja temu bogactwo regionu: ropa naftowa na szelfie. Dla nas Aberdeen to kolejny etap w podróży i punkt na mapie wyznaczony przez przeznaczenie. Bo jak inaczej mielibyśmy tu dotrzeć?
Ale i my potrafimy wyłuskać dla siebie jakieś nowe bodźce do układanki. Choćby taki sklep muzyczny. Co z tego, że muzykę ściąga się teraz z sieci, a wszelkie płyty można kupić przez Internet. Prawie wszystkie. Nie wszystkie. Ponadto chodzi o symbol. A symbolika dla kolekcjonera płyt jest istotna. Symbolika jest podstawą romantyzmu. Jest w nas. Można np. kupić płytę Ultravoxu – którą może kiedyś podpisze Midge Ure, naczelny szkocki romantyk – tak, jak w przeszłości sygnował inne nasze płyty.
#Aberdeen wieczorem
Na kolację trafiamy do restauracji, w której serwują steki z wołowiny Angus. To szkocka duma i tradycja. A potem? Co zrobić z tak miło rozpoczętym wieczorem? Najlepiej utrwalić go w pubie – na obowiązkowym, codziennym omówieniu przygód… tym razem na tle sakralnych witraży…
– Religijne witraże w pubie? Uszczypnij mnie!
– Widocznie nie zawsze był tu pub.
Jeśli chcesz podyskutować na forum: o tym czego „Aktualnie słucham” lub „Dokąd zmierzamy” to też znajdziesz takie wątki. Jeśli jednak chciałbyś porozmawiać na temat „W jaki sposób zmierzamy?” to zapraszam TU
znacząco wstecz | naprzód, nawet jeśli wstecz
W podpisach zdjęć użyto fragmentów tekstów bądź tytułów następujących utworów muzycznych:
[1] Breakout, Na drugim brzegu tęczy, sł. Jacek Grań (Franciszek Walicki)
[2] Kult, Arahja, sł. Kazik Staszewski
[3] Perfect, Wszystko ma swój czas, sł. Jacek Cygan
[4] Wilki, Bohema, sł. Robert Gawliński
[5} Kryzys, Wojny Gwiezdne, sł. Maciej Góralski
[6] Lombard, Szara maść, sł. Jacek Skubikowski
[7] Perfect, Wyspa drzewo zamek, sł. Bogdan Olewicz
[8] Maanam, Szare Miraże, sł. Kora (Olga Jackowska)
[9] Maanam, Raz Dwa Raz Dwa, sł. Kora (Olga Jackowska)
[10] Maanam, Krakowski Spleen, sł. Kora (Olga Jackowska)
[11] Daab, Przed nami wielka przestrzeń, sł. Andrzej Zeńczewski
[12] Exodus, Płynąca marzeń rzeka, sł. Andrzej Puczyński
[13] Maanam, Stoję stoję czuję się świetnie, sł. Kora (Olga Jackowska)
[14] Maanam, Granice, sł. Kora (Olga Jackowska)
[15] Bob Marley, Buffalo Soldier
[16] Budka Suflera, Ratujmy co się da, sł. Bogdan Olewicz
[17] Perfect, Zamieniam się w psa, sł. Bogdan Olewicz
[18] Maanam, Pałac na piasku, sł. Kora (Olga Jackowska)
[19] Bajm, Czary Mary, sł. Beata Kozidrak
[20] Dżem, Whisky, sł. Ryszard Riedel
[21] Republika, Moja krew, sł. Grzegorz Ciechowski
[22] Perfect, Niewiele ci mogę dać, sł. Bogdan Olewicz
[23] Lady Pank, Mniej niż zero sł. Andrzej Mogielnicki
[24] Maanam, Boskie Buenos, sł. Kora (Olga Jackowska)
[25] Dwa Plus Jeden, Chodź pomaluj mój świat, sł. Marek Dutkiewicz
[26] Dwa Plus Jeden, Wielki mały człowiek, sł. Andrzej Mogielnicki
[27] Elektryczne Gitary, Co ty tutaj robisz, sł. Kuba Sienkiewicz
[28] Red Box, Amen
Jedna uwaga do wpisu “SZKOCKIE miasta w kratkę. Pionową lub poziomą [7]”