„Wielka woda” i jednak rozczarowanie

Zachęcona raczej pozytywnymi recenzjami, które możemy przeczytać w sieci (na Filmwebie ocena 7,6 na 10) obejrzałam serial „Wielka woda” z 2022 roku, wyprodukowany przez Netflix opowiadający o powodzi stulecia, która nawiedziła Polskę w 1997 roku. Z lata, podczas którego to wydarzenie miało miejsce pamiętam głównie reportaże puszczane w Wiadomościach oraz ogólną atmosferę wspólnoty i działań podjętych na rzecz pomocy powodzianom. Ale byłam wtedy dzieckiem, więc pamięć moja może być wybiórcza.

Tak więc miałam nadzieję na dobry serial, który przypomni mi tamtą historię i pozwoli ją lepiej poznać. Niestety tak się nie stało. Przynajmniej ilość odcinków nie była przesadzona, więc serial, mimo wad, można jednak dooglądać do końca, choć według mnie byłoby lepiej gdyby całość skrócono o jeszcze jeden odcinek.

Jakie są moje zastrzeżenia? Niestety serial jest dosyć schematyczny. Mam wręcz wrażenie, że ktoś zainspirował się amerykańskimi filmami katastroficznymi. Tak więc mamy panią hydrolog, która oczywiście jest najlepszym ekspertem od powodzi i która twierdzi, że Wrocław wraz z centrum miasta zaleje tytułowa wielka woda. Konfrontuje się z ona z panem profesorem, który oczywiście twierdzi, że centrum miasta z całą pewnością nie zaleje, a Wrocławiowi to w ogóle żadna powódź nie grozi. Bez dwóch zdań wszyscy bezspornie słuchają pana profesora. Czyli schemat jak w typowym filmie katastroficznym. Ktoś przewiduje jakiś kataklizm, ale jakże by inaczej nikt mu nie wierzy do samego końca. Jesteśmy świadkami wymiany zdań w stylu: czy przygotowano szpital na ewakuację? Po co przygotowywać skoro powodzi nie będzie? A weźmie pan za to odpowiedzialność? Itd. No chyba, że tak właśnie wyglądała rzeczywistość. Wtedy zacznę wierzyć w nawet najbardziej irytujące scenariusze filmów katastroficznych.

W zasadzie to nie bardzo rozumiem w jakim celu sprowadzono specjalnie panią hydrolog, która znajdowała się akurat w głuszy gdzieś na Żuławach Wiślanych. Użyto do tego celu helikoptera, poproszoną ją o dokonanie pomiarów i przygotowanie modelu powodzi po czym po prostu nie zgodzono się z jej zdaniem i traktowano z największą niechęcią.

W serialu obowiązkowo występuje także wątek niekompetencji władz. Chodzi o brak decyzyjności, kulejący przepływ informacji, opieszałość, dbałość o wizerunek polityczny a także różne inne historie na podobieństwo regat urządzanych na zalewie w filmowym Gierżoniowie, mimo faktu, iż woda na powinna zostać spuszczona ze zbiornika.

Wrócę jeszcze na chwilę do postaci samej pani hydrolog, głównej bohaterki serialu czyli Jaśminy Tremer granej przez Agnieszkę Żulewską. Otóż bohaterka ta posiada bardzo skomplikowaną historię swojego prywatnego życia, która wkomponowana jest w fabułę serialu. Poza wątkiem powodziowym tworzy to drugi główny temat serialu.  Historia ta w moim odczuciu jest mocno naciągana i w wielu momentach niezgrabna. Do tego nasza bohaterka ma jeszcze jedną bardzo irytującą przypadłość: wchodzi na plan, narobi szumu, pokrzyczy, po czym obraża się i ucieka. Choć na jej miejscu też może bym się obraziła. W końcu niepotrzebnie ją fatygowano skoro i tak wszyscy mają zamknięte uszy na jej ostrzeżenia, zapewne z powodu szemranej przeszłości związanej z narkotykami.

Inną rzeczą, która mocno mnie uderzyła w tym serialu jest ilość przekleństw. Sama raczej nie używam, ale nie jestem też jakoś szczególnie przewrażliwiona pod tym kątem. Mimo to, raziło mnie już w swojej monotonności konsekwentne wplatanie w większość wypowiedzi przekleństw, tym bardziej, że ich zasób był ostatecznie dość skromny. Poza tradycyjnym „k…a” najchętniej wybieranym było „ja p……ę”.

Ciekawie wygląda także historia obrony wałów przez mieszkańców serialowej miejscowości Kęty (oryginalnie wieś Łanów). Choć epizod jest oparty na faktach, w serialu pokazano go w taki sposób, że ręce opadają. Grupie mieszkańców uzbrojonych w łopaty, widły i chyba jedną strzelbę udaje się powstrzymać cały kordon policji oraz wojsko i wojskowy śmigłowiec. Nie trafiają do nich żadne logiczne argumenty naszej pani hydrolog, pułkownika, komendanta ani autorytet w postaci samego marszałka województwa.

Kilka razy możemy zobaczyć wstawki z Polskiej Kroniki Filmowej z rzeczywistymi ujęciami nakręconymi podczas powodzi stulecia. Uważam, że spokojnie można było pokusić się o to żeby tych ujęć dodać nieco więcej. Pozwalały wczuć się w klimat i dodawały realizmu. Poza tym te migawki przypomniały mi materiały z wiadomości, które był puszczane w telewizji latem 1997 roku.

W serialu brakuje tła muzycznego. Dopiero na sam koniec filmu, razem z napisami, usłyszymy utwór zespołu HEY, „Moja i Twoja nadzieja”. Łącząc to wszystko, serialowi brakuje napięcia oraz emocji jakich się spodziewałam. A spodziewałam się, że na chwilę przeniosę się do Wrocławia, latem 1997 roku, wczuję się w atmosferę jaka stała się udziałem mieszkańców miasta oraz pozostałych części kraju – jak w utworze zespołu HEY. Tego bynajmniej nie było.

Co do plusów, ponieważ takich też się trochę znajdzie, to całkiem sympatycznym pomysłem wydał mi się wątek, w którym ewakuowane zostaje wrocławskie ZOO. Podczas ewakuacji z ZOO ucieka tylko jedno zwierzę. Zgadnijcie jakie? Oczywiście jest to krokodyl.:) Niestety, mimo mrugnięć okiem do widza co jakiś czas przypominających o tym, wątek umiera pozostawiony sam sobie. Krokodyl znika nie wiadomo gdzie i już o nim ani widu ani słychu.

Za to zdecydowanym plusem tej produkcji jest rola Anny Dymnej. Grana przez nią postać jest nieco przerysowana i groteskowa, wątki z jej udziałem wywoływały uśmiech na mojej twarzy, to jednak podnoszą one wartość serialu.

Podsumowując, po tym serialu oczekiwałam czegoś więcej i ostatecznie jednak się rozczarowałam. Brakowało mi wielu czynników budujących klimat i atmosferę. W związku z tym zastanawia mnie jednak jego wysoka ocena i głównie pozytywne recenzje. Najwidoczniej moja opinia jest w mniejszości, choć nie jestem w stanie zauważyć więcej plusów tego serialu niż te, o których wspomniałam. A minusów dostrzegam jednak znacznie więcej.

Być może ktoś z was również oglądał ten serial i ma zbieżną z moją opinię na jego temat bądź też ma opinię zupełnie odmienną. Jeśli tak, to chętnie podyskutuję na NASZYM FORUM.

2 uwagi do wpisu “„Wielka woda” i jednak rozczarowanie

  1. „Krokodyl znika nie wiadomo gdzie i już o nim ani widu ani słychu.”.

    Taaa, jedna z bardziej dziwnych scenariuszowo rzeczy. Dodam też, że ten krokodyl Wally, tak naprawdę nie istniał, a przynajmniej nigdy nie uciekł. https://alejakto.pl/czy-podczas-powodzi-z-wroclawskiego-zoo-naprawde-uciekl-krokodyl-wally/ Zoo faktycznie ucierpiało, ale żaden krokodyl czy inny niebezpieczny stwór nie zbiegł i nie grasował we Wrocławiu. To jeden z mitów dodanych do serialu. W dodatku bez celu.

    1. Shnappi Krokodil, gdzieś czytałam, że ponoć twórcy serialu tłumaczyli, że wprowadzenie w późniejszych scenach dmuchanego krokodyla niosło ze sobą przesłanie, że historia ta jest nieprawdziwa stąd też brak kontynuacji wątku. Cóż, nawet jeśli prawda i takie było rzeczywiście zamierzenie twórców to bez ich wyjaśnienia wprost ciężko byłby się tego domyśleć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *