Sex Pistols to rozróba, anarchia, bunt przeciw wszystkiemu i wszystkim, chaos, odjazdowa impreza i… muzyka. Zjawisko, które dało początek nowej fali rock and rolla, która zdominowała lata 80 i wytworzyło wokół siebie najważniejszą subkulturę od czasu hippisów. Gigantycznym paradoksem jest fakt, że cała ta rewolucja, która wyrosła na żyznej glebie kryzysu ekonomicznego w Wielkiej Brytanii i braku perspektyw, była cholernie mało autentyczna. Była natomiast świetnie wymyślonym projektem marketingowym, który doskonale się sprzedał. Sześcioodcinkowy mini serial „Pistol”, oparty na wspomnieniach Steva Jonesa, gitarzysty Sex Pistols pokazuje to bez owijania w bawełnę.
Legenda
Czy Sex Pistols to zespół dla mnie ważny? I tak i nie. W końcu to legenda punk rocka, do której cały punkowy światek zawsze się odwoływał, kontrkulturowe zjawisko społeczne, które zdefiniowało estetykę i przesłanie ruchu punk. Ale w połowie lat 80, kiedy ja zacząłem bawić się w punkowanie mało kto już Pistolsów tak naprawdę słuchał. Oczywiście znam doskonale „Never mind the bollocks”, ale dla moich rówieśników Sex Pistols to przede wszystkim hasło, takie samo jak „No future”. Słuchało się już czego innego, bo zarówno punk, który przyszedł później, a przede wszystkim cały postpunkowy underground, muzycznie były dużo ciekawsze od Pistolsów.
Krótka kariera Sex Pistols i rewolucja, którą wywołali okazały się bardzo ikonotwórcze i od początku fascynowały filmowców. Ostatnim akcentem działalności zespołu był przecież „Great rock and roll swindle”, inscenizowany dokument nakręcony w 1978 roku, krótko po rozpadzie kapeli. Jest dokumentalny „Wściekłość i brud” z 2001 roku opowiadający historię Pistolsów. Jest też fabularny „Sid & Nancy” z Gary Oldmanem w roli Sida Viciousa.
Autentyczność
W serialu „Pistol”, słowo „autentyczność” pojawia się prawie bez przerwy. Jesteśmy najbardziej autentycznym zespołem w historii mówi dziennikarce Johnny Rotten, wokalista zespołu. Cóż, jest dokładnie odwrotnie, przynajmniej w historii, którą opowiada serial. W Pistolsach było tyle samo autentyczności ile w boys bandach, których składy dobierano na castingach, w których liczyła się przede wszystkim uroda członków zespołu. I to jest niestety główny wniosek płynący z tego serialu. I ta destrukcja mitu niepokornych Pistolsów wydaje się w nim autentyczna. W końcu scenariusz oparty jest na autobiografii Steve’a Jonesa,”Lonely Boy: Tales from a Sex Pistol”, która wygląda na szczerą do bólu. Bo trudno przecież zakładać, że rola „laleczki do dymania dla Malcolma McLarena”, jak to obrazowo określił Glen Matlock żegnając się z posadą basisty zespołu, jest konfabulacją.
Równie trudno jednak nadążyć za tokiem myślenia Steve’a Jonesa, który nie może się nachwalić serialu Boyla: Nie spodziewałem się, że zrobi to tak doskonale, a jednocześnie mówi: Jedyna opinia o Sex Pistols, która mnie irytuje, to nazywanie nas boysbandem, sugerowanie, że byliśmy produktem. Potrafię się zdenerwować, kiedy natknę się na taki komentarz. Dobrze, że nie przeczyta tego artykułu, bo po co ma się chłop denerwować? No cóż, nic się tu kupy nie trzyma:)
Ktoś oczywiście może powiedzieć, że to w końcu żadne odkrycie. Rola McLarena jako gościa, który wymyślił Sex Pistols jest przecież dobrze znana. Prawda, ale dotąd nie docierało do mnie, że wyglądało to aż tak kompromitująco. A może po prostu nie chciałem wiedzieć, że to on decydował absolutnie o wszystkim, od nazwy i wizerunku, do składu zespołu i repertuaru? Zwłaszcza, że w filmie dokumentalnym z 2001 roku pt. „Wściekłość i brud” Pistolsi starali się dowieść, że nie byli pionkami sterowanymi przez McLarena.
Gwoli ścisłości warto dodać, że MacLaren sam niczego nie wymyślił. Muzyczna scena punkowa (choć tak się to wtedy nie nazywało) rozwijała się w Stanach od połowy lat 60. MacLaren po prostu zrobił z tego produkt, opakował i sprzedał dobrze trafiając w czas.
Pistol
Serial opiera się na wspomnieniach Steve’a Jonesa więc zarzut, że próżno w nim szukać psychologicznego pogłębienia postaci nie ma wielkiego sensu. Wszak Jones to prosty chłopak z zachodniego Londynu. Jego historia jest jedną wielką imprezą, komiksem, w którym wszystko da się wpisać w dymkach. Są też migawkowe retrospekcje z dzieciństwa, które idealnie wpisują się w stereotyp zbuntowanego dzieciaka z rozbitej rodziny i trudnych relacji z ojczymem.
Ale całe show kradną Anson Boon w roli Johnny’ego Rottena i Thomas Brodie-Sangster, który wciela się w Malcolma McLarena. Zwłaszcza ten pierwszy przykuwa uwagę kreując postać nieobliczalnego, neurotycznego świra a jednocześnie inteligentnego i przebiegłego intryganta. Taka interpretacja postaci najwyraźniej nie spodobała się Rottenowi, który skomentował serial tak: Uważam to za kompletnie pozbawione jakiegokolwiek szacunku gówno, z jakim musiałem się zmierzyć. Zatrudnili aktora, który miał zagrać mnie, ale kogo ten aktor gra? Na pewno nie mnie. Wytoczył producentom proces sądowy, który przegrał. Nawet Sid Vicious (w tej roli Louis Partridge), który trochę później dołączył do zespołu nie robi takiego wrażenia. A przecież Vicius to ikona stylu punk wzorzec z Sevres klasycznego punkowca utrwalony mrocznym finałem i szybką śmiercią.
Fabuła, jak łatwo się domyślić to historia powstania Sex Pistols i tyleż krótkiej co szalonej kariery zespołu. Nie będę jej streszczał. Nudzi mnie natomiast trochę nieproporcjonalnie rozbudowany wątek Chrisy Hynd, która cały czas z boku wydarzeń, marzy o scenie i własnym zespole, co w jakiś symboliczny sposób splata koniec Pistolsów z początkiem The Pretenders. Tyle, że nie wiem czemu ta symbolika ma służyć bo zespoły te nie mają ze sobą nic wspólnego.
Bardzo podoba mi się techniczna strona tej produkcji. Nie wiem na czym to polega ale zdjęcia sprawiają wrażenie powstałych w epoce, w którą przenosi nas opowiadana historia. Słowem, serial doskonale wpisuje się w brudną i chaotyczną estetykę punk rocka przesiąkniętą klimatem połowy lat 70 w Wielkiej Brytanii.
Czy serial spodoba się wszystkim? Nie wiem, ale dla starych punkowców rzecz na pewno fajna, żeby nie powiedzieć, obowiązkowa:)
O serialu i o starych punkowcach możemy pogadać na FORUM.