ZNienacka na Kaszubach 2020 cz. III

13 czerwca 2020

autor: Teresa

I tak nastał przedostatni dzień zlotu. Na dzisiaj plan dość zrównoważony: Fojutowo i tamtejsze atrakcje, niespodzianka Milady oraz Odry. Gdzieś w tle pojawia się pomysł, że można by wykorzystać miejsce, gdzie się znajdujemy; spływ wprawdzie nie wypalił, ale może warto byłoby ruszyć na podbój lokalnych wód choćby na rowerach wodnych…

Kaszubskie Władysławowo

Na pierwszy ogień poszła Fojutowo czyli Władysławowo Kaszub 😀 . Program przewidywał oglądanie akweduktu, rzucenie okiem z wieży widokowej oraz spacer wzdłuż Kanału Brdy. Pogoda zrobiła się prześliczna, przez co pięknie położony kanał zaroił się od irytujących kajakarzy (bo to nie my siedzimy w tych kajakach!). Po mimo wszystko, zupełnie przyjemnym spacerze dotarliśmy do sławnego skrzyżowania dwóch rzek: górą płynął Wielki (ha ha ha!) Kanał Brdy, a dołem Czerska Struga. Mogliśmy wreszcie zobaczyć ten głośny zabytek, najdłuższy w Polsce, wzorowany na antycznych rzymskich budowlach akwedukt w Fojutowie. Niestety, w znacznej większości okazaliśmy się niewdzięcznymi laikami, którzy oczekiwali czegoś znacznie bardziej okazałego.

Akwedukt został zbudowany w latach 1845-49. Plan polegał na nawodnieniu okolic Łąk Czerskich wodami Brdy, ale na trasie budowy kanału napotkano głęboki jar, w głębi którego płynęła Czerska Struga. Akwedukt jest najdłuższą taką budowlą w Polsce- liczy 75 m.

Oczywiście zaliczyliśmy spacer zarówno górą, wzdłuż Wielkiego Kanału jak i dołem, pod tym kanałem. Mimo, że nie byliśmy w stanie docenić imponującego osiągnięcia pruskich inżynierów, samo miejsc było urocze i klimatyczne.

Kolejny punkt programu wspinaczka na wieżę widokową (całe 15 lub nawet 18 metrów, Wikipedia zostawia wybór) został osiągnięty jedynie przez garstkę z nas. Część z wycieczki musiała chyba ochłonąć po wrażeniach po zobaczeniu największego w Polsce akweduktu. Sam widok z wieży świetnie podsumował Kustosz- cena biletu 2 PLN była adekwatna do atrakcji 😉

Po obowiązkowych lodach (pandemia pandemią, ale upał upałem) udaliśmy się w kierunku niespodzianki Milady– tajemniczego Grodu Raciąż.

Ale już i sama podróż była wielkim przeżyciem. Zlot odbywał się niedaleko okolic, przez jakie dwa lata wcześniej przeszedł huragan stulecia. Wcześniej przejeżdżaliśmy przez lasy, w których około 10% drzew leżała wyrwana z korzeniami, co wydawało się, że oddaje grozę tamtej wichury. Ale dopiero teraz, jadąc przez Rytel zobaczyliśmy tereny, na których z całych połaci lasów pozostały pojedyncze sosny. Obraz porażający, przygnębiający i pokazujący potęgę przyrody. Połamane, ale ciągle stojące drzewa oraz gigantyczne zwały utworzone z samych wykarczowanych korzeni położonych przez wiatr drzew dodatkowo potęgowały wrażenie.

Na grodzie Raciąż

autor: Milady

Covid-19 początkowo nieco utrudnił mi kontakt z Uniwersytetem Łódzkim w kwestii odwiedzenia stacji archeologicznej w Białych Błotach, którą tworzył profesor Jerzy Kmieciński, pierwowzór Andrzeja z powieści Zbigniewa Nienackiego „Skarb Atanaryka„. Podczas jednej z kilku wizyt u profesora, które odbywałam przy okazji rozmów o Nienackim, profesor serdecznie zapraszał do odwiedzenia tej właśnie bazy, aby zobaczyć na własne oczy jak to wszystko wygląda.
Moi rozmówcy informowali mnie o fatalnych warunkach jakie panują w samej bazie.
– Teraz jest tam pustynia. To właśnie tuż obok bazy archeologicznej podczas huraganu stulecia zginęły dwie harcerki. Słyszała Pani o tym? (o, ja ignorantka, bez telewizji, bez radia, niewiele wiedziałam) Z tego co było, jeśli coś zagrażało to wycięli. Nie wiem czy da się tam w ogóle dojechać. Droga była kompletnie zablokowana przez wyrwane drzewa. Od dwóch lat nie ma tam już bieżącej wody, nikt tam nie jeździ.

To co słyszałam nie napawało mnie optymizmem. Jednak po łańcuszku różnych kontaktów udało mi się w końcu dotrzeć do prowadzącego stację archeologiczną w Białych Błotach, Pana Łukasza Trzcińskiego. Ten przesympatyczny mężczyzna o miłym głosie uspokoił mnie, że damy radę tam dojechać, choć droga dojazdowa nie będzie komfortowa a on chętnie poświęci nam swój czas. W ten sposób dowiedziałam się także o Grodzie Raciąż, którym jak zrozumiałam w pewnym sensie opiekuje się Pan Trzciński.

Umówiliśmy się na przystanku autobusowym w maleńkiej miejscowości. Ku mojemu zaskoczeniu za przewodników posłużył nam nie tylko Pan Trzciński, ale także jego mama. Okazało się, że ta bardzo sympatyczna i energiczna kobieta, z ogromną wiedzą archeologiczną, począwszy od lat siedemdziesiątych uczestniczyła we wszystkich badaniach archeologicznych prowadzonych na Kaszubach. Z chęcią dzieliła się z nami wszelkimi ciekawostkami dotyczącymi życia na wykopaliskach i z cierpliwością odpowiadała na wszystkie nasze pytania.

Zwiedzanie zaczęliśmy od Grodu Raciąż, znajdującego się w niewielkim oddaleniu od stacji w Białych Błotach. Dojechać się dało, ale były chwile zwątpienia kiedy cała kawalkada grzęzła w błocie. Najtrudniej miał Wilk, jego samochód ma najniższe zawieszenie. Wszystkim jednak udało się dotrzeć (droga do Białych Błot nie okazała się już tak łaskawa, ale o tym w kolejnej części).

Gród Raciąż znajduje się na wyspie na Jeziorze Śpierewnik. Otoczenie grodu jest wręcz bajkowe. Obecnie dostajemy się tam drewnianym mostkiem zawieszonym nad bagniskiem, stanowiącym groblę. Gród w Raciążu zrekonstruowano i otwarto 6 czerwca 2012 roku, tak więc znajdujemy się tam w jego ósmą rocznicę. Za chwilę usłyszymy historię, która nami wstrząśnie.. Na rekonstrukcję grodu przeznaczono o ile dobrze pamiętam ponad 200 000 zł.

Zrekonstruowana została brama wjazdowa z częścią ogrodzenia, wykonano wizualizację zabudowań, lokalizacje obwarowań i cmentarzyska. Zwiedzający mogą zapoznać się z ważniejszymi wydarzeniami z historii grodu i opisami obiektów dzięki tablicom informacyjnym. Ścieżki mają łączną długość 1830 metrów. Jest też pomost łączący wyspę ze stałym lądem, most międzywałowy, a także wydzielone miejsce odpoczynku – ławki i stoły.

https://borytucholskie.net/grodzisko-w-raciazu/

Rekonstrukcja nadal robi wrażenie, ale.. miałam ochotę zapłakać nad stanem tego zabytku. Niestety grodzisko zlokalizowane jest tuż przy granicy z inną gminą i powstał problem, kto ma finansować jego utrzymanie. A przecież drewno trzeba konserwować, ścieżki odświeżać i nie pozwolić by wszystko pochłonęły dzikie krzewy. Niestety dziś mam wrażenie, że o grodzisku myślą tylko Państwo Trzcińscy. Nie ma drzew, które kiedyś porastały ten teren, zniszczył je huragan, a na dróżkach królują chwaściska, drewniane rekonstrukcje rozpadają się. Wystarczyło kilka lat i przyroda na powrót zaczęła wciągać grodzisko. Dla mnie niezrozumiałym jest jak można wydać olbrzymie pieniądze na utworzenie czegoś fajnego, a następnie nie przeznaczyć nic na utrzymanie tegoż.

Od tego smutnego obrazu odrywali nas Państwo Trzcińscy z pasją opowiadając o grodzisku, o pracy archeologów i o tym jak wyglądał ich dzień na wykopaliskach. Usłyszeliśmy sporo ciekawostek, a mnie miło było porozmawiać o archeologach, których i ja poznałam osobiście.

Jeszcze kilka historycznych faktów. Pierwsze wzmianki o grodzie w Raciążu pochodzą z 1178 roku. Grodzisko zostało zniszczone w 1256 gród w walkach ze Świętopełkiem. Młodszy z jego synów odbudował jednak gród, który został wzmocniony wałami połączonymi ze sobą drewnianym mostem.

Raciąż był ważnym ośrodkiem gospodarczym i handlowym, znajdował się bowiem na szlaku z Wielkopolski do Gdańska. Ponieważ w międzyczasie rozwinął się ośrodek w Tucholi, Gród Raciąż zaczął tracić na znaczeniu. Ostatecznie gród spłonął w 1330 roku.

Mieliśmy w planach na dziś zwiedzić nie tylko Gród Raciąż, ale także Białe Błota i Odry. Jednak sam Gród i opowieści snute przez Państwa Trzcińskich okazały się tak zajmujące, że nie tylko musieliśmy przekładać obiad na późniejszą godzinę, ale ostatecznie zmodyfikowaliśmy plan i przełożyliśmy Odry oraz Białe Błota na ostatni dzień zlotowy.

Popołudniowa aktywność

autor: Teresa

Ponieważ utrzymywała się piękna pogoda postanowiliśmy, że wracamy do naszej kwatery, żeby zdążyć pouprawiać jakieś sporty wodne. Wilki oraz Aldona i ja z Elą zamarzyliśmy sobie podbój Jeziora Wielewskiego na rowerach wodnych!

Oczywiście nic nie jest proste w naszym wykonaniu i kiedy wyglądało, że sukces mamy w kieszeni- tzn. udało się wypożyczyć sprzęt wszystko zaczęło się komplikować. Najpierw młodzieniec, który udostępnił nam rowery stwierdził, że chyba dziur w nich nie ma choć poprzednicy wrócili nimi całkowicie wypełnionymi wodą. Potem okazało się, że stery to tylko taka atrapa, żeby to turysta miał wrażenie, że coś może. W międzyczasie z upału niewiele pozostało, zerwał się silny wiatr i zaczęło pokropywać. Rzeczony wiatr miał największy wpływ na kierunek naszego sprzętu, woda się wlewała z każdej strony z powodu wysokiej fali, ale wraz z Aldonką odkryłyśmy prostą zasadę: jak się płynie tyłem, to jest szansa odbicia od pomostu… I tak pływając tyłem, wygarniając dłońmi wodę robiłyśmy sobie kółeczka w bezpiecznej odległości kilkunastu metrów od wypożyczalni… Powrót do bazy (te kilkanaście metrów) zajął nam ponad pól godziny, ale w miłym towarzystwie czas leci szybko 😀 .  

Zlot na Kaszubach możemy powspominać na FORUM.

Część drugą obejmującą piątek (12.06.2020) znajdziecie TUTAJ.

W relacji wykorzystane zostały zdjęcia autorstwa mojego, Aldony, Teresy, Kustosza oraz Wilka.

Jedna uwaga do wpisu “ZNienacka na Kaszubach 2020 cz. III

Możliwość komentowania jest wyłączona.