Ostatnio rzadko przeżywam wielkie zachwyty literackie. Jednakże spośród kilkunastu przeczytanych w ostatnich tygodniach powieści udało mi się wyłuskać jedną perełkę, która zasługuje na szczególne wyróżnienie. W tych dziwnych i trudnych okolicznościach, które nieoczekiwanie na nas spadły, w czasach niepewności i lęku, potrzebowałam czegoś ważnego. Książki, która byłaby wypełniona ważną treścią i dotykałaby istotnych dla mnie tematów. Potrzebowałam lektury o człowieku i wartościach. O losie, przeznaczeniu i nadziei. O korzeniach, więziach, bliskości i miłości. O nieoczekiwanych spotkaniach z ludźmi, które mają wpływ na nasz los. Wszystko to znalazłam w opowieści o pszczelarzu z Aleppo.
Już sam tytuł przyciąga uwagę i jasno wskazuje czytelnikowi, że książka dotyczy dwóch, jakże ważnych w ostatnich latach, tematów. Tematów głośnych, śledzonych przez wszystkich, komentowanych i wzbudzających emocje. Tematów, na które nie można pozostać obojętnym. Jeden z nich dotyczy uchodźców z krajów ogarniętych zbrojnymi konfliktami. Tytułowe Aleppo zaś stało się niejako symbolem miasta, z którego jedyną drogą pozostała ucieczka. Drugi temat bezpośrednio dotyczy fauny, ale przecież dotyka swą istotą także człowieka. Koncentruje się na owadach, o których głośno mówi się od kilku lat – pszczołach. Każdy z nas zapewne otarł się o program adoptowania pszczół i zdaje sobie sprawę, czym dla człowieka będzie wyginięcie tych pracowitych zwierzątek. Każdy z nas tym bardziej słyszał o dramacie uchodźców. W „Pszczelarzu z Aleppo” oba te tematy wzajemnie się splatają tworząc mądrą, piękną i wzruszającą opowieść.
Już sam opis z okładki zachęcił mnie do przeczytania tej książki. Bo czy można oprzeć się takim słowom?
„ Dom Afry i Nuriego w Aleppo pachnie jaśminem i kardamonem, rozbrzmiewa śmiechem ich synka Samiego oraz brzęczeniem pszczół w ulach rozstawionych w ogrodzie.”
Ja nie potrafiłam i nie żałuję, gdyż książka warta jest tego, aby spędzić z nią kilka chwil i zanurzyć się w opowieści kryjącej się na jej kartach.
Jej autorką jest Christy Lefteri, która w 2016 roku pracowała jako wolontariuszka w ośrodku dla uchodźców w Atenach. Z opowieści, które usłyszała podczas swojej pracy z ust dorosłych i dzieci, z ludzkich losów, utkała historię, której główną osią są losy pszczelarza z Aleppo i jego rodziny, ale która wzbogacona jest o historie poboczne, epizodyczne, dziejące sę przez chwilę, by następnie ustąpić miejsca kolejnym. Te dodatkowe, małe historie postaci drugo, czy nawet trzecioplanowych są równie ważne zarówno dla bohatera, jak i dla czytelnika.
Powieść napisana jest w sposób, w którym naprzemiennie przeplatają się dwa czasy: koleje tułaczki biorącej swój początek w Aleppo, a kończącej się w Anglii oraz pobyt rodziny w pensjonacie już po dotarciu na angielską ziemię.
Główni bohaterowie to tytułowy pszczelarz Nuri oraz jego żona Afra. Podczas jednego z bombardowań swego miasta tracą jedynego syna, a Afra, malarka pięknych obrazów, zostaje pozbawiona swojego najważniejszego zmysłu: wzroku.
Czytelnik śledzi drogę tułaczki bohaterów, która wiedzie przez Turcję, wyspę Farmakonisi oraz Grecję, a swój kres ma aż w Anglii, dokąd wcześniej udał się kuzyn Nuriego, jego żona i córka.
Dzięki dwutorowemu poprowadzeniu fabuły, od samego początku wiemy, że rodzinie pszczelarza uda się dostać do Anglii. Nie umniejsza to w żaden sposób przyjemności z lektury książki oraz ze śledzenia losów bohaterów podczas ich wędrówki. A droga to była niełatwa, długa i niepozbawiona sytuacji niebezpiecznych oraz zwątpienia. Ponadto od samego początku naznaczona bólem po wielkiej stracie.
Co w powieści Christy Lefteri zasługuje na szczególne wyróżnienie? Co sprawia, że od kilku dni wciąż myslę o tej historii? Powodów jest kilka. Pozwólcie, że krótko opiszę każdy z nich.
Język, jakim została ona napisana. Jest prosty, pozbawiony ozdobników, niepotrzebnych metafor, wielopiętrowych porównań, zdań wielokrotnie złożonych, dygresji, a przede wszystkim oceny. Jednocześnie posługując się takim właśnie prostym językiem, kreśląc historię krótkimi zdaniami i opisami, autorce udała się rzecz niezykła. Mianowicie oddała ona całą plastyczność krajobrazu, bogactwo smaków, dźwięków, doznań wizualnych, a przede wszystkim zapachów. Czytając o ciemnym sklepiku z tkaninami ojca Nuriego, o cotygodniowych rodzinnych obiadach i tego, co na nich serwowano, o pasiece i pszczołach, o obrazach malowanych przez Afrę, o polach wrzosu i lawendy, wręcz widziałam to wszystko, słyszałam, czułam i napawałam się bogactwem smaków, zapachów i wrażeń.
Postaci, zarówno te pierwszoplanowe, jak te pomniejsze, napotkane przez tułaczą rodzinę podczas wędrówki. Każda z nich jest wiarygodnie zarysowana. Żadna z nich nie jest zbędna. Każda swoim istnieniem na kartach książki niejako dopełnia toczącą się nieśpiesznie historię.
Emocje, jakie wywiera na czytelnika lektura. Nie chcę zdradzać wiele szczegółów, bo może ktoś z Was zdecyduje się książkę przeczytać. Zaznaczę tylko, że autorka wprowadzając epizody dotyczące spotkanych na tułaczej drodze ludzi, dotyka tematów trudnych i bolesnych. Mamy tu dramat samotnych piętnastoletnich bliźniaków, mamy dramat matki, której odebrano dziecko, mamy wreszcie mężczyznę-bohatera zdecydowanie negatywnego, który jednakże przepięknie gra na instrumencie muzycznym. Każdego z tych drugoplanowych bohaterów czytelnik może osądzić sam. Autorka jedynie ich zarysowuje, szkicuje, płynnie przechodząc do kolejnych postaci i związanych z nimi historii.
Wartości, jakie porusza autorka książki. Ogólnie znane, ważne, ale poruszane przez pisarkę w ciekawy sposób: krótki i zwięzły, lecz wyraźny i dosadny.
Wierność rodzinie, wytrwałość w dążeniu do realizacji swoich marzeń i pragnień (nawet jeśli rani się w ten sposób bliskiego człowieka, który dla swego dziecka zaplanował inną przyszłość), bliskość i wspólne spędzanie czasu, miłość do zwierząt – ważkość tych wartości Lefteri zaledwie sygnalizuje, pozwalając czytelnikowi na samodzielne ustosunkowanie się zarówno do nich, jak i do ich miejsca w życiu bohaterów.
Wreszcie, autorka serwuje kilka ciekawych i niesztampowych rozwiązań fabularnych, jak choćby ucieczkę w fikcję, czy też interesującą symbolikę, której przykładem może być choćby niemowlę ssące pierś matki (po wielu dniach braku tej aktywności), będące zwiastunem poprawy losu i odrodzenia życia w nowym miejscu. W powieści jest takich elementów więcej. Przeróżne symbole towarzyszą bohaterom w ich wędrówce. Odkrywanie tych symboli i próba rozwikłania ich znaczenia stanowi ciekawe wyzwanie dla czytelnika. Więcej nie zdradzę. Zostawię przyjemność odkrywania ich tym z Was, którzy kiedyś sięgną po tę książkę.
„Pszczelarz z Aleppo” jest mądrą, słodko-gorzką opowieścią o człowieku w czasach, gdy wali się znany mu świat. Gdy traci dom, rodzinę, spokój i zwykłą codzienność kolejnych dni. Gdy musi porzucić dotyczasowe życie i rozpocząć inne. Gdy tli się z nim nadzieja, a jednocześnie nie wie, czy na końcu tunelu świeci dla niego światło.
Dzięki lekturze „Pszczelarza z Aleppo” przeżyłam kilka naprawdę mocnych wzruszeń.
Najmocniejsze zaś podczas sceny, kiedy kuzyn Nuriego, pracujący tymczasowo w kostnicy w Aleppo i znajdujący w niej pewnego dnia ciało swego syna, pisze w notatniku:
„Nazwisko – Mój piękny chłopiec.
Przyczyna śmierci – Ten pęknięty świat.”
Gorąco polecam „Pszczelarza z Aleppo” i zachęcam do dyskusji na naszym forum.