Dobre Irycki. Dużo przy tym piłeś? 😉
Wcale. Ja takie rzeczy wymyślam na trzeźwo 😀
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
@seth_22
Seth, a Ty porzuciłeś już swojego bohatera, Waldka Baturę we Fromborku?
Mi się marzą przygody Pana Samochodzika i Batury jak byli studentami. Może w kontynuacji ten temat został podjęty?
Mi się marzą przygody Pana Samochodzika i Batury jak byli studentami.
No to przecież irycki właśnie ci to marzenie spełnił:) Alkoholowa przygoda Pana Samochodzika:)
Dobre Irycki. Dużo przy tym piłeś? 😉
Wcale. Ja takie rzeczy wymyślam na trzeźwo 😀
Strach się bać!
@kustosz
A gdzie są zaginione działa sztuki? Zaginiona flaszka się nie liczy 😉
A gdzie są zaginione działa sztuki? Zaginiona flaszka się nie liczy
O ile pamiętam, panowie skarbów razem nie szukali. Odkryli tylko wspólnie fałszerstwo bardzo znanego obrazu:)
Spoko, poszukają skarbów 🙂
Ale dopiero po długim weekendzie.
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
Słowo się rzekło, kobyłka u płota 🙂
Poszukiwacze zaginionej flaszki
Fanfiction z czasów studenckich Tomasza NN i Waldemara Batury
- Teraz ty - mruknął Waldemar.
Wyskoczył z dziury, otarł spoconą twarz koszulą i sięgnął w szczelinę zrujnowanego muru, z której wystawały pękate szyjki butelek. Wyciągnął jedną, zaczepił kapslem o pęknięcie w kamieniu i uderzył płasko dłonią. Syknęło, kapsel łukiem poleciał w krzaki, a z butelki chlusnęła piana. Nie przejmując się, że kapie mu na koszulę, Waldemar przyłożył butelkę do ust i zaczął łapczywie pić.
- Piwo z rana jak śmietana - powiedział raźno, odstawiając puste szkło, a potem spojrzał krytycznie na Tomasza. - Chyba robisz za mało pompek dziennie, brachu.
- Wcale nie robię pompek - stęknął Tomasz, wyrzucając z dziury kolejną łopatę ziemi pomieszanej z gruzem.
- To widać. W tym tempie to zima nas tu zastanie. Dojedź z tym kawałkiem do pół metra, potem cię znowu zmienię.
- Pół… metra… powinno… wystarczyć… - wydyszał Tomasz pomiędzy kolejnymi machnięciami łopaty. - Głębiej… raczej… nie… kopali…
- Skąd wiesz, że nie?
Tomasz przerwał pracę i oparł się na łopacie.
- Bo po pierwsze, nie mieli czasu. Ruscy motocykliści byli już w sąsiedniej wsi. Lepiej zakopać płycej niż zostać złapanym na kopaniu. No i pamiętaj, że oni cały czas sądzili, że Rzesza tę wojnę wygra, że to tylko takie chwilowe niepowodzenia. Nie chowali tego na dziesięciolecia. Po drugie, zakopywał graf z zaufanym służącym. Czyli w praktyce tylko ten służący, bo graf miał, ile?... prawie osiemdziesiąt lat. Nie pomagał chyba za bardzo. Sługa też nie był młodzieniaszkiem. Drugiego służącego, kierowcy, tu nie było, przygotowywał w tym czasie samochód. Czytałeś przecież jego relację. Jego zdaniem nie minęło więcej niż pół godziny. Gdybyśmy dokładniej wiedzieli, gdzie kopać… Zaznaczył sobie kółeczko na planiku, kurza jego twarz - Tomasz potoczył wzrokiem po płytkim wykopie o średnicy prawie trzech metrów, i z westchnieniem wziął się do łopaty.
- Dobrze, że w ogóle coś zaznaczył. Skoro miał nadzieję tu szybko wrócić, mógł się zdać tylko na pamięć.
- Był stary i schorowany. Wiedział, że może nie dożyć kontrofensywy walecznego Wehrmachtu. Zaznaczył dla bliskich. Żeby, jak wrócą, wiedzieli, gdzie schowana jest „rzecz najcenniejsza”. Jak myślisz, co to jest?
Waldemar oparł się o drzewo, zmrużył oczy i wystawił twarz do słońca.
- W tym pałacu było tyle cennych rzeczy, że na trzy muzea by starczyło. Wszystko ruscy rozszabrowali. A meblami i boazerią palili zimą w piecach polscy osadnicy. Graf nawet nie próbował tego ratować. Zostawił na pastwę.
- Nie miał przecież jak tego zabrać. Musiał zostawić.
Waldemar uśmiechnął się chytrze.
- No właśnie. Ale zobacz: pozostawił tyle dobra. Ale coś jednak zakopał. Jaki stąd wniosek?
Tomasz przewał kopanie i otarł czoło.
- Że to było coś wyjątkowo cennego. Coś, czego nie mógł stracić, nawet jeśli pogodził się z utratą całej reszty.
- Właśnie! Pal licho „ludwiki”, chińską porcelanę, arrasy… Ale to musiał uratować. Zaryzykował opóźnienie ucieczki, żeby to ukryć. Więc co to było? Drugi Koh-i-noor?
- Koh-i-noora wziąłby ze sobą.
- Niekoniecznie. Mógłby się bać, że go zgubi albo mu ukradną w trakcie tułaczki. Bezpieczniej zakopać, skoro wierzył, że tu wróci. Tyle że wedle relacji to była jednak dość spora skrzynia. Za duża na Koh-i-noora.
- Może dorzucił tam jeszcze ulubione kapcie grafowej - mruknął Tomasz.
- Grafowa nie żyła wtedy od dwudziestu lat!
- Ale te kapcie to był jego fetysz.
Waldemar wybuchnął śmiechem.
- No dobra. A tak poważnie, Tomek, co ty o tym sądzisz?
- „Rzecz najcenniejsza” - powiedział w zamyśleniu Tomasz. - Pamiętaj, że to był arystokrata. Prawdziwy graf, trzy „von” w nazwisku, ród, który podobno sięga korzeniami czasów Karola Młota. Do tego, jeśli wierzyć relacjom, facet miał tęgiego świra. Moim zdaniem, to nie nie chodzi o dobra materialne.
- Nie o materialne? - powtórzył Waldemar z lekkim zawodem w głosie. - A o co?
- Dla takich kolesiów najcenniejszą rzeczą jest honor rodu i te takie tam… feudalne przesądy. Dobra materialne w ich mniemaniu może mieć każdy, wystarczy się wzbogacić. Ale nie każdy może być grafem i „vonem”. Po mojemu, to tam są albo jakieś papiery, świadczące o wyjątkowej pozycji jego rodu, albo coś w tym stylu. Nie wiem, pamiętnik może, opisujący bohaterskie czyny…
- Czyli ja tu kopałem w dzikim upale dla jakichś szpargałów? - zirytował się Waldemar. - Myślałem, że to będzie złoto i drogie kamienie!
- A co ci za różnica, złoto czy szpargały? Przecież i tak mieliśmy to oddać do muzeum. Mieliśmy to oddać do muzeum, prawda? - powtórzył Tomasz z naciskiem, przypatrując się uważnie przyjacielowi.
- Tak, tak, oczywiście - przytaknął skwapliwie Waldemar.
- Takie papiery mogą mieć bezcenną wartość naukową - dodał pocieszająco Tomasz. - Może nawet będzie można oprzeć o to magisterkę.
- Na razie przestań opierać się o łopatę, tylko bierz się do roboty. Samo się nie wykopie.
Tomasz posłusznie wbił łopatę w ziemię. Waldemar nagle zerwał się na równe nogi.
- Jasny gwint! Ktoś tu idzie! Zmykamy!
Faktycznie, od strony przesłoniętego niewielkim zagajnikiem jeziora słychać było coś jakby przybliżający się chóralny śpiew.
Obaj poszukiwacze rzucili się w stronę pokrytego krzakami pagórka, wznoszącego się nad okolicą. Waldemar w ostatniej chwili chwycił łopatę.
- Piwo! - Tomasz zawahał się.
Waldemar pociągnął go za rękaw.
- Za późno! Pies drapał! Może nie zauważą. Szybko!
Wczołgali się w krzaki na szczycie pagórka. Sami niewidoczni, mieli stąd znakomity widok na opuszczone przed chwilą miejsce poszukiwań - niewielką ruinkę jakiegoś budynku gospodarczego i widniejącą tuż obok nieforemną, płytką dziurę.
Pieśń stawała się coraz głośniejsza, można już było rozpoznać strofy „Międzynarodówki”. Po chwili zza zagajnika wyszli ludzie - tuzin młodych chłopaków z łopatami na ramionach i drepczący za nimi staruszek.
- To od nas, z naszego obozu naukowego - mruknął niechętnie Waldemar. - Te palanty z ZMP, od Pietruszki. Co oni tu robią?
- Jak to co, skarbów będą szukać. Tak jak i my. Tylko ich jest więcej i są ze słusznej organizacji, więc z definicji mają rację. My to robimy w sumie nielegalnie. A Pietrucha pewnie załatwił jakiś papier w Radzie Narodowej.
- Ale skąd do cholery wiedzą?
- Stąd skąd i my? Znaleźli relację w bibliotece powiatowej?
- Nie posądzałbym wcześniej któregokolwiek z nich o wizytę w bibliotece - powiedział Waldemar w zadumie. - Poza tym relację mogli przeczytać, ale planik spod obwoluty zabraliśmy. Nie wiedzą gdzie kopać.
- Przybyli sporymi siłami. Mogą przekopać wszystko. Ciekawe, kto to ten stary?
- Jakiś autochton pewnie.
Zetempowcy podeszli do zabudowań. Wiódł ich młody, chudy chłopak o orlim nosie i bujnych blond włosach. Przyjaciele rozpoznali w nim przewodniczącego uczelnianej organizacji ZTM, niejakiego Pietruszkę. Studenci okrążyli ruinkę i wyszli na placyk przed budynkiem.
- Drużyna, stój! - krzyknął Pietruszka. - Oto zbliża się wiekopomny moment. Za chwilę odkryjemy bezcenne… - urwał gwałtownie, dostrzegając świeżo wykopany dół.
- Zdrada! - ryknął. - Ktoś nas wyprzedził! Ktoś tu już kopał!
- Kopał, ale chyba nie wykopał - odezwał się któryś student. - Nie ma dziury po skrzyni. Wyrównane tylko na płasko. Szukali, ale jeszcze nie znaleźli.
- Skąd wiesz, że nie wykopał?! A może wykopał?!
- Nie wykopal - odezwał się niespodziewanie stary.
- Nie wykopał?! A skąd pan to wie, panie Schultz?
Tomasz i Waldemar wymienili zszokowane spojrzenia.
- Schultz! - wykrzyknął szeptem Waldemar. - Ten zaufany sługa grafa! Skąd oni go wytrzasnęli? Z relacji kierowcy wynika, że Schultz po wojnie miał jechać do Niemiec.
Tomasz wzruszył ramionami.
- Miał żonę Polkę. Może jej nie puścili i zdecydował się z nią zostać? Mówił przecież trochę po polsku. A kierowca nic tak naprawdę nie wie. Kiedy spisywał relację, nie widzieli się z Schultzem od lat. Stracili kontakt, kiedy wypuszczono ich z obozu filtracyjnego.
- Skąd pan to wie, panie Schultz? - powtórzył niecierpliwie przewodniczący Pietruszka.
Stary zaśmiał się.
- Nie tu kopali. Zle miejsce. Mieli chyba mapę grafa. Graf stary, trzęsly mu szę ręce - mówił po polsku płynnie, choć z twardym niemieckim akcentem. - Zle posztawil kóleczko na mapie. Widzialem. Zla mapa. Nie żnajdżesz szkarbu, kopiącz wedle niej.
Waldemar szpetnie zaklął pod nosem. Tomasz tylko westchnął ciężko.
- Ale pan wie, gdzie to jest? - dopytywał się Pietruszka.
- Jak mam nie wiedziecz? Szam zakopywalem.
Pietruszka zatarł ręce.
- To gdzie mamy szukać? - spojrzał wyczekująco na Schultza.
Staruszek nie poruszył się.
- Pan pamięta? Jedna dla mnie. Tak jak szę umówiliśzmy.
- Tłumaczyłem panu, że zasadniczo skarb trafi do muzeum. Ale, oczywiście, coś tam możemy przeoczyć… Nie wszystko człowiek zauważy. Nawet pewnie wielu rzeczy nie zauważymy… - potoczył wzrokiem po kolegach i zaśmiał się. - W wykopie będzie ciemno i można będzie się pomylić. No, panie Schultz, gdzie to jest?
Stary sługa podszedł do ściany i odmierzył kilka kroków.
- Tu. Tu kopacz - tupnął nogą w miejscu oddalonym o jakieś półtora metra od skraju wykopu Tomasza i Waldemara.
Zachrzęściły wbijane łopaty.
- O, i jeszcze piwko zostawili! - ucieszył się jakiś student, wyciągając ze szczeliny w murze flaszki.
Waldemar ponownie zmiął w ustach przekleństwo.
- Skarb skarbem, ale za to piwo to się z nimi porachuję - warknął.
Studenci kopali z wprawą. Po kilkunastu minutach rozległ się głuchy odgłos łopaty uderzającej o deski. Któryś z kopiących przyklęknął i sięgnąwszy do wykopu rozgarnął piach dłonią.
- Jest, jest! To wieko skrzyni!
- Oczyścić dookoła - zarządził Pietruszka. - Wyciągniemy ją w całości.
Po kolejnych kilkunastu minutach skrzynia była odkopana. Czterech studentów nachyliło się i z mozołem zaczęło windować ją do góry.
- Ostrożnie! - przestrzegł Schultz. - Żeby sze nie potluklo.
- Czyli pewnie ceramika - szepnął Waldemar. - Graf miał taką wazę…
Urwał, bo skrzynia spoczęła na krawędzi wykopu. Teraz podeszło do niej paru chłopaków z łomami. Po chwili dał się usłyszeć charakterystyczny skrzyp puszczających gwoździ i wieko zostało zdjęte.
- I co, i co? - niecierpliwił się Tomasz. - Widzisz coś?
- G… widzę, zasłaniają. Ty, czemu oni tak osłupieli? Co tam jest takiego, do cholery? Jednak ten Koh-i-noor?
- Butelki - powiedział ktoś z niedowierzaniem. - Same butelki.
Pietruszka nachylił się nad skrzynią.
- Co to jest? - warknął. - Co to za ciecz plugawa?
- Wino - wychrypiał stary.
- Co?! - Pietruszka wybałuszył oczy i zrobił minę, jakby usłyszał mało śmieszny dowcip.
- Wino. Bardżo czenne. Najczenniejsze egżemplarze z kolekczji pana grafa.
Przewodniczący złapał się za głowę.
- Wino? Wino?! Ten cały skarb to ma być parę butelek z winem? A gdzie złoto i drogie kamienie?! Gdzie?!
- Rzecz najczenniejsza dla pana grafa - powtórzył sługa. - Bardżo sztare i cenne wino. Nikt nie miał takiej kolekczji. Wszyszczy żażdroszczili jej panu grafowi. Pan graf żbierał ją czałe lata. Niektóre butelki unikatowe.
Pietruszka jął rwać sobie włosy z głowy.
- Gdzie złoto, szwabie?! - zawył jak ranny wilk. - Mów gdzie złoto! Nie wierzę w ani jedno twoje słowo! Nikt nie zakopywał by wina! Gdzie złoto?!
Starzec roześmiał się tak, że Tomaszowi przeszły ciarki po plecach.
- Żłoto? Po czo chowacz żłoto? Żłoto przychodżi i odchodżi. Każdy może miecz żłoto. Wysztarczy bycz bogatym. Pan graf był. A jego kolekczja jedyna na szwieczie. Jedyna! Ją chował, a nie żłoto!
- To był faktycznie świr! - szepnął Waldemar ze zgrozą. - Mógł zakopać choćby tę wazę z epoki Ming. Widziałem zdjęcia w przedwojennym szwabskim katalogu, drugiej takiej nikt inny nie miał. A on zakopał flaszki z winem! Wariat! A jego sługus też nie lepszy!
- Nie to jest cenne, co jest cenne, tylko to, co jest cenne dla ciebie - stwierdził sentencjonalnie Tomasz. - A poza tym takich flaszek też przecież nikt inny nie miał. Sam słyszałeś. Jedyna na świecie i wszyscy mu zazdrościli. Kolekcjoner, psia jego mać.
Waldemar tylko pokręcił bezgłośnie głową.
Pietruszka stał z dłońmi wplecionymi we włosy i wykrzykiwał jakieś oderwane słowa. Któryś ze studentów podszedł do niego.
- To szajbus był, ten graf. Czytałem coś o nim. Cała arystokracja to byli szajbusy. Może faktycznie zakopał tylko wino. Co zrobimy z łupem?
Pietruszka oderwał ręce od głowy i potoczył wokół dzikim wzrokiem.
- Wylać mi to w cholerę! - zarządził.
- Kolego przewodniczący - zaprotestował inny student. - Po co marnować takie dobro? Skoro już tu jesteśmy, może dokonajmy komisyjnej konsumpcji? - popatrzył do skrzyni i podrapał się z frasunkiem po głowie. - Co prawda, sporo tego, ale jako świadoma młodzież zetempowska damy przecież radę. Do jutra rana sporo czasu.
Przewodniczący Pietruszka popukał się palcem w czoło.
- Chcesz pić truciznę? Słyszałeś przecież, że to wino jest stare! Pójdziemy sobie zaraz do gieesu i kupimy „Patykiem pisane”. Świeżutkie, smaczne, prosto z wytwórni! A ten szajs należy wylać, żeby nikt się nie zatruł.
To mówiąc chwycił pierwszą z brzegu butelkę i cisnął ją do wykopu. Schultz krzyknął rozpaczliwie. Za przykładem swojego przewodniczącego, kolejni studenci poczęli wyciągać ze skrzyni flaszki i wrzucać je do dziury. Słychać było tylko brzęk rozbijanego szkła.
Starzec, który patrzył na to wszystko z wyrazem zgrozy na twarzy, zerwał się nagle, przyskoczył do skrzyni, chwycił jakąś butelkę i przycisnąwszy ją do piersi zaczął rozpaczliwie uciekać. Nikt go nie gonił.
- Obiecaliśmy, to niech ma - mruknął Pietruszka, wzruszając ramionami. - Może mu nie zaszkodzi. Zresztą i tak jest stary i niedługo umrze. Poza tym to szwab.
Studenci wreszcie zakończyli swoje niszczycielskie dzieło. Pietruszka zarządził odwrót. Zarzuciwszy szpadle na ramiona, zetempowcy ruszyli przy wtórze jakiejś marszowej piosenki.
Tomasz z Waldemarem odczekali, aż grupa zniknie za laskiem, a potem wyszli z krzaków i stanęli na skraju dziury.
Dno wykopu usłane było potłuczonymi flaszkami. Czerwone wino zabarwiło piasek niczym krew. W powietrzu unosił się kwaśny zapach.
- „Rzecz najcenniejsza” - wymamrotał Tomasz. - „Rzecz najcenniejsza”.
Spojrzeli na siebie i jednocześnie wybuchnęli niepohamowanym, histerycznym śmiechem.
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
Czyli kolejny dowód na to, że bez alkoholu można się bawić. Ale po co.
Może dorzucił tam jeszcze ulubione kapcie grafowej - mruknął Tomasz.
chyba, jako humaniści by mówili grafini a nie grafowej 🙂
Twtter is a day by day war
Nie wiem czy kolekcja grafa przetrwała w pijalnym stanie w tej kryjówce ale i tak serce się kraje na myśl, co zrobili z nią profani. Waldek Batura, przynajmniej ten późniejszy złoczyńca dżentelmen z pewnością potrafiłby docenić znalezisko. Zresztą kto wie, czy burgund w Janówce to nie ocalała flaszka ze zbiorów grafa?:)
chyba, jako humaniści by mówili grafini a nie grafowej 🙂
Zastanawiałem się nad tym jakiś czas, ale miałem wątpliwości, na ile forma „grafini” jest teraz zrozumiała. Może moje obawy były niesłuszne.
A niezależnie od tego, dwóch młodych chłopaków w potocznej rozmowie spokojnie mogło mówić „grafowa”. To tak trochę kolokwialnie brzmi.
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
A niezależnie od tego, dwóch młodych chłopaków w potocznej rozmowie spokojnie mogło mówić „grafowa”.
Pozwolisz, że się nie zgodzę. To jednak byli ludzie, którzy studiowali bardzo elitarną dziedzinę, mianowicie historię sztuki i to powinno się brać pod uwagę. No chyba, że chcieli się ponabijać, to wtedy bym jednak to dał w "uszach" albo wężykiem.
Twtter is a day by day war
Irycki, świetne to!
Myślę, że mógłbyś pisać książki w takim klimacie.
Obiecuję, że kupię, jak zdecydujesz się napisać i wydać 🙂
"Cała arystokracja to byli szajbusy" 🙂 🙂 🙂
chyba, jako humaniści by mówili grafini a nie grafowej 🙂
Zastanawiałem się nad tym jakiś czas, ale miałem wątpliwości, na ile forma „grafini” jest teraz zrozumiała. Może moje obawy były niesłuszne.
@irycki, nie żartuj sobie 😉
https://portalstatystyczny.pl/wspolczesny-analfabetyzm-nie-rozumiemy-tego-co-czytamy/
Z badań przeprowadzonych przez PISA i OECD wynika, że co szósty polski magister to analfabeta funkcjonalny.
Wynika z nich, że 40% Polaków nie rozumie tego, co czyta.
Kolejne 30% z nas rozumie, ale w niewielkim stopniu. Oznacza to, że mamy problem m.in. z odczytaniem rozkładu jazdy pociągów czy mapki pogodowej.
Swego czasu miałem kumpelę która dorabiała sobie tłumacząc harlequiny. Mieli całą listę słów zakazanych i ich bardziej zrozumiałe odpowiedniki. Tak że tego...
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”