Tajemniczy jegomość czyli o co chodzi w zakończeniu powieści Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic;)

Z cyklu: Miniatury fanfiction

***

Zbigniew Nienacki lubił czasem zaintrygować czytelnika w zakończeniu książki o przygodach Pana Samochodzika. Zagadka rozwiązana, wszystkie wątki domknięte, a autor rzuca mimochodem jeszcze zdanie lub dwa, które mogą sugerować, że w pobliżu czai się już nowa przygoda. Powieść „Pan Samochodzik i Tajemnica Tajemnic” również kończy się w bardzo tajemniczy sposób. Ostatni akapit brzmi:

Raptem Protazy zastrzygł uszami i cichutko warknął. A zaraz potem usłyszałem dzwonek u drzwi. Po chwili w mym mieszkaniu zjawił się bardzo dziwny jegomość, który opowiedział mi bardzo dziwną historię… 

Kim był ów dziwny jegomość? Jaką historię opowiedział? Niczego nie możemy być pewni, bo Nienacki nigdy o tym nie napisał, ale ja mam swoją hipotezę w tej kwestii. Dalsza cześć, ucięta przez niefrasobliwość wydawcy wyglądała zapewne tak:

*****

Był to chyba jeszcze całkiem młody człowiek ale jego wygląd utrudniał jednoznaczną ocenę wieku. Przedstawiając się, bardzo niewyraźnie wymienił swoje imię i nazwisko. 
– Pan Tomasz NN zwany Panem Samochodzikiem, jak się domyślam? – zapytał, zaglądając bez ceregieli do wnętrza mojej kawalerki. 
Przyjrzałem mu się dokładniej. Wygląd miał bardzo podejrzany. Długie włosy, nieogolona broda, wzrok dziki, suknia plugawa… 
– Taak – odpowiedziałem niepewnie – choć Panem Samochodzikiem nazywają mnie wyłącznie najbliżsi przyjaciele. Czy my się znamy? 
– O ja pana znam doskonale … z książek. I mam do pana pewną sprawę – rzekł i nieproszony rozgościł się na jedynym fotelu wciśniętym między parapet i półki z książkami. 

Rad nierad zająłem miejsce na małym tapczaniku pod oknem. 
– To pewnie kolejny wielbiciel z prośbą o autograf – pomyślałem nieskromnie i na wszelki wypadek przywołałem minę pełną godności. 
– Panie Samochodzik – zaczął – pańskie przygody są takie… 
Słysząc to, wyprężyłem się dumnie w oczekiwaniu na spodziewany komplement. 
– …takie nudne, nie sądzi pan? – dokończył. 
Aż wypuściłem powietrze ze zdumienia. 
– Ach tak… – to wszystko co zdołałem z siebie wykrztusić. 
Położył łokcie na oparciach fotela i podparłszy brodę na splecionych dłoniach powiedział. 
– Proszę pana, one są straaasznie nudne. Gdzie są strzelaniny, pościgi, wybuchy?
– O przepraszam, pościgi jednak są – wtrąciłem. 
– Panie – skrzywił się z niesmakiem – Pościgi bez karamboli? …eee panie, a ma pan chociaż jakąś broń? 
– Co? – zdumiałem się. 
– Broń – karabin, wyrzutnię rakiet, jakiś granat chociaż? 
– Nie, nie mam – odrzekłem zgodnie z prawdą. 
– Właśnie – prawie pod sam nos podsunął mi swój oskarżycielski palec. 
– I z nowoczesną techniką też u pana na bakier. Umie pan pilotować śmigłowiec? 
– Nie umiem. 
– A samolot? 
– Też nie. 
– A kierować łodzią podwodną? 
– Nie! – prawie krzyknąłem z irytacją. 
– Nie ma rady, w tej sytuacji musi pan znaleźć sobie jakiegoś współpracownika, najlepiej komandosa – powiedział z taką samą miną, z jaką w zeszłym tygodniu mechanik poinformował mnie, że powinienem sprawić sobie nowy samochód. 
– Wykluczone! – podniosłem głos – Dyrektor Marczak nigdy nie zgodzi się na drugi etat w naszym skromnym referacie. 
– Tak myślałem – wykrzyknął triumfująco i potrząsnął niechlujną czupryną. 
Przesiadł się energicznie na tapczan i poufale położył dłoń na moim ramieniu. 
– Ten Nienacki robi dla pana złą robotę – rzekł – Te dłużyzny, opisy przyrody, historyczne pogadanki to tylko odstrasza czytelników, wiedział pan o tym? 
– Nnnie, nie wiedziałem. 
– Ja zrobię to lepiej! – krzyknął i aż klepnął się w kolana – Wymyślę panu te pościgi, strzelaniny, bomby… wszystko. Będzie pierwsza klasa, a pan możesz sobie dalej siedzieć w tych swoich książkach czy starociach, wszystko jedno. 
– A pan już kiedyś napisał coś podobnego? – zainteresowałem się. 
– Owszem, cykl opowiadań o przygodach pewnego plugawego degenerata, bimbrownika i egzorcysty – czytał pan? 
– Eee … niestety nie. 
– To jak zgoda? – wyciągnął do mnie rękę. 
– No wie pan, trochę mnie pan zaskoczył, ja się muszę nad tym zastanowić – wystękałem pragnąc żeby już wreszcie sobie poszedł. 
Poderwał się z tapczanu. 
– Niech się pan dobrze zastanowi Panie Samochodzik. Dobrze panu radzę. Do widzenia Panie Samochodzik. 
– Do widzenia panie …niedosłyszałem nazwiska. 
– Nazywam się Pilipiuk, Andrzej Pilipiuk. 

Kiedy wyszedł zapaliłem papierosa i otwierając drzwi łazienki pomyślałem. 
– Całe szczęście, że to nie on opisuje moje przygody. Nudy, straszne nudy – powtarzałem w myślach przypatrując się swojej twarzy wyglądającej z lustra nad umywalką. Nagle zaskakując samego siebie wystrzeliłem kilka razy z niewidzialnego pistoletu mierząc prosto między odbijające się w lustrze oczy krzycząc: 
– Yippi-ki-yay maderfucker! 
Wróciłem do pokoju i opadłem na fotel. 
– Hmm a może ten młody człowiek ma jednak trochę racji? Muszę o tym porozmawiać z panem Zbigniewem. Może mógłby wymyślić dla mnie jakiegoś godnego partnera albo przeciwnika? Terminatora, Batmana albo Zorro? Nie, już wiem, najlepiej Świętego. Tak, Simon Templer będzie w sam raz! Albo niech mnie uwikła w jakąś grę z przybyszami z przyszłości. A najlepiej jedno i drugie! Tak, to jest słuszna koncepcja – szepnąłem do siebie podśpiewując z zadowolenia.

***

2 uwagi do wpisu “Tajemniczy jegomość czyli o co chodzi w zakończeniu powieści Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic;)

  1. Naprawdę świetny tekst. Ma się wrażenie, że pisał sam Nienacki, ten sam styl te same zwroty, ta sama epoka. I nie to żebym cukrował. Potrafię odróżnić czy teksty pisze ta sama osoba czy dwie różne. Gdyby wpleść ten tekst do którejś powieści Nienackiego uprzednio usunąwszy elementy wskazujące, że to nie on pisał, wielu dało by się nabrać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *