Pan Samolocik czyli świat z lotu ptaka

Ostatnio wszędzie widzę drony. Albo strasznie się rozmnożyły albo bardziej zwracam na nie uwagę, bo sam mam drona. O lataniu dronem pisałem już trochę na forum, mam za sobą pierwsze trzy miesiące dronowych doświadczeń więc najwyższy czas skrobnąć jakiś uporządkowany tekst na temat mojego nowego hobby:)

Chcę drona!

Możliwość patrzenia na świat z lotu ptaka fascynuje mnie od dawna, więc kariera operatora bezzałogowego statku powietrznego (taka jest oficjalna nazwa drona) była kwestią czasu. Wisząca w powietrzu (nomem omen) zmiana przepisów UE regulująca zasady lotów dronami i krążące plotki na temat ich zaostrzenia zniechęcały mnie do zakupu tego sprytnego urządzenia. Z drugiej strony, odkąd polatałem dronem Marcina, brata Milady, stan podekscytowania osiągnął niebezpieczny pułap. Kiedy więc, w związku z epidemią covid-19 wprowadzenie nowych przepisów opóźniono, postanowiłem zaryzykować. Korzystając z know-how Marcina, zoptymalizowałem zakup pod kątem spodziewanych zmian i z początkiem lipca stałem się właścicielem Mavica Mini w wersji Fly More Combo.

Ten mały dron, ważący ledwie 249 gramów, wyposażono w bardzo dobrą kamerę umożliwiającą nagrywanie w rozdzielczości 2,7 K. To więcej niż potrzebuję do swoich klipów wrzucanych na YouTube. Jest na tyle mały, że cały case z aparaturą sterującą, dodatkowymi bateriami i hubem do ich ładowania zajmuje niewiele miejsca więc nie jest uciążliwym klamotem w podróży. Operuje się nim łatwo i przyjemnie. Jest bardzo stabilny w locie i inteligentny. Największą jego zaletą jest to, że zawisa w powietrzu kiedy przestajemy nim sterować. Jeżeli nie wiemy co robić, po prostu nie robimy nic i dron spokojnie czeka, aż opanujemy emocje i zdecydujemy się na kolejny ruch.

Jeśli przestrzega się procedur startowych dron niezawodnie wraca na miejsce startu, nawet jeśli całkowicie stracimy z nim łączność w powietrzu. I niebagatelna sprawa. Jest stosunkowo cichy, znacznie cichszy niż inne drony. To ważne, ponieważ dużo przyjemniej latać nie zwracając uwagi osób postronnych.

Minusem jest brak bocznych czujników anty zderzeniowych, które mają większe drony. Mini wyposażony jest tylko w czujnik od spodu. Cóż, niezbędny kompromis na rzecz niewielkiej wagi drona. Do latania w urbexach potrzeba więc sporo zimnej krwi.

Jak to wszystko ogarnąć?

Na pierwszy rzut oka, cała ta zabawa z dronem, wygląda na dość skomplikowaną. Trzeba dzielić uwagę obserwując drona w powietrzu i wpatrując się w ekran telefonu podłączonego do aparatury sterującej (operujemy dronem za pomocą specjalnej aplikacji). Jednocześnie sterować gimbalem czyli stabilizatorem, w którym umieszczona jest kamera drona i reagować na komunikaty o zagrożeniach i błędach.

Przed startem, należy sprawdzić jakie warunki pogodowe panują na wysokości, na której chcemy latać (jest pożyteczna apka, UAV Forecast). Jeśli porywy wiatru będą zbyt duże, nasz dron może mieć spore kłopoty i już do nas nie wrócić. Kalibrujemy kompas, sprawdzamy czy nasz GPS łapie odpowiednią ilość satelitów, upewniamy się, że miejsce startu zostało prawidłowo zapamiętane. Dbamy, żeby pułap samoczynnego powrotu drona (tak zwane Return To Home) na miejsce startu był dostosowany do warunków terenowych, w których latamy.

Musimy też zgłosić nasz lot do kontroli lotów, ponieważ korzystamy z tej samej przestrzeni powietrznej co samoloty, helikoptery, szybowce, lotnie, paralotnie, balony etc. Służy do tego bardzo fajna aplikacja, Drone Radar. To szczegółowa mapa przestrzeni powietrznej, która informuje nas o wszystkich strefach ograniczających swobodę lotów. Ustawiamy maksymalną planowaną wysokość lotu i jego deklarowany czas. W zależności od strefy, mamy zielone, żółte lub czerwone światło. Jeśli pali się światło zielone, zgodę z kontroli lotów uzyskujemy prawie natychmiast, czerwone światło oznacza, że w tym miejscu nie można latać w ogóle lub trzeba uzyskać jakąś trudno dostępną zgodę. Czerwone strefy są w okolicach lotnisk i innych miejsc związanych ze wzmożonym ruchem lotniczym, na terenie obiektów strategicznych, parków narodowych a także różnych innych miejsc, np. nad domem Ziobry w Jeruzalu. Kiedy światło jest żółte sprawa jest mniej jednoznaczna. W danej strefie są pewne ograniczenia i zgodę możemy uzyskać warunkowo, zdalnie lub po telefonie na wieżę kontroli lotów.

Po kilkunastu lotach, wszystkie te procedury stają się rutyną i nie sprawiają większego kłopotu.

Pierwsze loty za płoty

Teoria jedno, a praktyka drugie. Przeczytałem instrukcję obsługi, obejrzałem filmiki na YouTube, przejrzałem grupy dronowe na FaceBooku i w górę! W górę, ale nie za wysoko. Niby wiadomo, że wysoko nie ma już przeszkód, w które można przydzwonić dronem, wyżej więc jest bezpieczniej, jednak wbrew logice, stres rósł proporcjonalnie do wysokości. Pierwsze loty wyżej niż 30 metrów to z drżącymi rękami, na miękkich nogach i z głową zadartą do góry. Bo nie łatwo na początku zrezygnować z ciągłego gapienia się na drona w powietrzu.

Tu dochodzimy do dość śliskiej kwestii związanej z regulacjami prawnymi dotyczącymi lotów dronami. Amatorskie latanie powinno odbywać się w zasięgu wzroku i nie bezpośrednio nad ludźmi. To teoria, bo to maleństwo szybko jednak tracimy z oczu, zwłaszcza jeśli jednocześnie próbujemy śledzić obraz z kamery na wyświetlaczu telefonu. No i gdy nie latamy na kompletnym zadupiu trudno uniknąć sytuacji, w której dron może się znaleźć bezpośrednio nad ludźmi.

Co do pierwszej kwestii, dobrym rozwiązaniem jest obecność obserwatora podczas naszych lotów. Kiedy latam w towarzystwie Milady, mój komfort jest o niebo większy. Milady obserwuje drona w powietrzu i informuje o ewentualnych zagrożeniach, a ja mogę skoncentrować się na nawigacji korzystając z obrazu na pulpicie sterowniczym. No i jestem mniej na bakier z prawem.

Tak jak w prawdziwym lotnictwie, ważnym momentem w trakcie misji powietrznej jest start i lądowanie. Na grupach dronowych trwają nieustanne dyskusje jak najlepiej stratować i lądować. Korzystanie z przypadkowego podłoża, jako lotniska to bardzo zły pomysł. Przekonałem się o tym od razu. Szybko obracające się śmigła drona wzniecają piasek i drobinki ziemi, które łatwo mogą zanieczyścić silniki. Dla małego drona nawet niska trawa jest dżunglą, a jego śmigła działają jak kosiarka. Ludzie korzystają więc ze specjalnych mat, które pełnią rolę lotniska, albo startują i lądują z ręki. Po kilku nieudanych próbach, radzę sobie z tym drugim rozwiązaniem i uważam je za zdecydowanie lepsze. Często zresztą wyręcza mnie Milady, która łapie drona znacznie zgrabniej ode mnie.

Pierwsze loty to stopniowe nabierania zaufania do tego latającego urządzenia. Przekonujemy się, że jeśli przestrzegamy procedur, możemy liczyć na inteligentne oprogramowanie drona. Ponieważ zdarza się, że tracimy zasięg i możliwość sterowania dronem, kluczowa sprawa to właściwe ustawienie parametrów RTH (Return To Home). Dron powinien wrócić na miejsce startu jeśli uruchomimy procedurę RTH, a także wtedy kiedy stracimy z nim łączność (dron samoczynnie uruchomi RTH). Wiedziałem, że tak powinno to działać, ale kiedy nad kamieniołomem w Świerkach w Górach Sowich, po raz pierwszy straciłem kontrolę nad dronem, którego nie było widać ani słychać, wpadłem w lekką panikę. Gdy po dłuższej chwili usłyszałem znajome bzyczenie a potem dron zamajaczył na niebie, wróciłem, jak to się mówi, z dalekiej podróży.

Na co uważać?

Przede wszystkim na przeszkody lądowe. Bezpieczne latanie, to latanie powyżej najwyższej przeszkody w okolicy. Czasem nie jest to takie oczywiste, np. w górach. Latanie niżej lub wewnątrz obiektów, zwłaszcza wtedy kiedy dron nie jest wyposażony w boczne czujniki anty zderzeniowe jest sporym wyzwaniem i wymaga dobrej wyobraźni przestrzennej.

Wrogiem drona jest wiatr. Wrogiem małego, lekkiego drona jest nawet stosunkowo niewielki wiatr. Mavickiem Mini, zgodnie ze specyfikacją techniczną, można bezpiecznie latać, jeżeli podmuchy wiatru na wysokości przelotu nie przekraczają 28 km/h. Mini radzi sobie również z większym wiatrem ale latamy wtedy na własne ryzyko i musimy mieć świadomość, że w takich warunkach procedura RTH może nie zadziałać prawidłowo. To w dość istotny sposób ogranicza nasze możliwości. Kiedy byliśmy w lipcu w Jerzwałdzie chciałem polatać w kilku „samochodzikowych” miejscach. Niestety, w dniu, który przeznaczyliśmy na zwiedzanie wiatr był zbyt silny. Dopiero pod wieczór się uspokoiło więc tylko w niewielkim zakresie mogłem zrealizować swój plan. Oznacza to również, że najwięcej satysfakcji z korzystania z drona będziemy mieli latem. Jesienią i zimą, kiedy jest więcej wietrznych dni, na korzystne warunki atmosferyczne będzie pewnie trzeba polować.

Zagrożeniem dla drona są oczywiście inni użytkownicy przestrzeni powietrznej. Samoloty i duże statki powietrzne latają zwykle wyżej. Najłatwiej spotkać się w powietrzu z paralotnią albo innym dronem, ale to też zdarza się rzadko. Na co dzień największym zagrożeniem są ptaki. Wśród braci dronowej krążą rozmaite historie na ten temat. Ptaki na ogół unikają dronów, ale na przykład ciekawskie jaskółki i mewy często podlatują bardzo blisko. Podobno nie widzą obracających się śmigieł więc może się zdarzyć, że dojdzie do kolizji, która dla drona (i ptaka chyba również) nie skończy się zbyt szczęśliwie. Osobna kwestia to ptaki drapieżne, które strzegąc swojego terytorium polują na drony. Krążą opowieści o zamku w Tenczynie, nad którym sokół zdjął już ponoć kilka dronów.

Ja staram się ptaków unikać. Stresującą sytuację przeżyłem latając nad ruinami zamku w Szymbarku. Mój dron powodował wzmożone zainteresowanie chmary ptaków, które miały chyba gniazdo w jednej z wież. Latałem z duszą na ramieniu.

Co dalej?

Od 31 grudnia 2020 nastąpi zmiana przepisów regulujących loty dronami. Prawo dronowe ma być ujednolicone we wszystkich krajach Unii Europejskiej. Jeśli tak się stanie, będzie to korzystna zmiana. Teraz w każdym kraju jest inaczej i trudno się w tym połapać. W niektórych w ogóle nie można latać bez specjalnej urzędowej zgody.

Jako operator małego drona (poniżej 250 gramów), ale wyposażonego w kamerę będą musiał przejść szkolenie online, zakończone egzaminem online, umieścić mój numer rejestracyjny na dronie i wykupić ubezpieczenie OC. Rzecz, która przeszkadza mi najbardziej to limit wysokości 120 metrów, który nowe przepisy wprowadzają. Wyżej będzie można się wznieść po zdobyciu dodatkowych uprawnień. Trzeba jednak dodać, że 120 metrów w przypadku małego drona to na ogół i tak wyżej niż „zasięg wzroku”, więc można przyjąć, że takie ograniczenie istnieje już dzisiaj. Poza tym i tak przeważnie lata się niżej. Zdjęcia z 200 metrów wyglądają już jak w Google Maps.

Pierwszy okres dronowego szaleństwa mam już za sobą. Nie jest już tak, że każdy dzień, w którym nie polatałem jest dniem straconym, ale wciąż sprawia mi to wiele frajdy. Dron jest dla mnie świetną motywacją żeby ruszyć się z domu i obejrzeć coś nowego z lotu ptaka. Zrobiłem też postępy w produkcji filmowej, bardzo lubię pracować nad klipami, które wrzucam później do sieci. Stworzyłem nowy kanał na YouTube (Pan Samolocik), dedykowany wyłącznie swojemu dronowemu hobby, gdzie będę wrzucał wszystkie swoje filmiki. Zachęcam do subskrypcji:)

Jeśli chcecie pogadać o lataniu dronami i oglądaniu świata z perspektywy nieba, zapraszam na FORUM.