„Zagubione uczucia” – między socrealizmem a polską szkołą filmową

Są w dziejach polskiej kinematografii swego rodzaju białe plamy, które zbywa się krótką wzmianką, przeskakując nad nimi od jednego znaczącego zjawiska do drugiego. Niespełnione nadzieje, zmarnowane szanse, niewybrane – lub odgórnie zablokowane – drogi… Takim właśnie skrawkiem na kartach filmowej historii jest połowa lat 50. XX w.

Kilka faktów: 5 marca 1953 roku umiera Józef Stalin. Następuje okres demonstracyjnej żałoby (to wtedy Katowice zostały Stalinogrodem), a w Moskwie wybucha walka  o schedę po genseku, którą ostatecznie wygrywa Nikita Chruszczow[1]. W ciągu kolejnych trzech lat następuje stopniowe odejście od stalinizmu i złagodzenie polityki wewnętrznej w państwach bloku wschodniego. W czasie XX Zjazdu KPZR w nocy z 24 na 25 lutego 1956 r. Chruszczow przedstawia delegatom swój tajny referat „O kulcie jednostki i jego następstwach”, krytykując osobę i rządy Josifa Dżugaszwili. Referat bardzo szybko przestaje być tajny, stając się czymś w rodzaju uprawomocnienia procesów, jakie w tym okresie zachodziły w krajach komunistycznych. W Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej kulminacją tych wydarzeń była „odwilż” po październiku 1956, jednak pierwsze wstrząsy i zwiastuny zmian pojawiły się już wcześniej, także w sztuce. No i oczywiście w filmie.

W połowie lat 50. polskie kino zaczęło odchodzić od narzuconej w 1949 r. poetyki realizmu socjalistycznego. Pomijając przyczyny polityczne, jako skuteczne narzędzie propagandy socrealizm po prostu średnio się sprawdził. Filmy stworzone dokładnie według jego zasad spotkały się z negatywnym odbiorem nie tylko widzów, ale i krytyków, a nawet władz. Najlepiej wypadały produkcje łączące socrealistyczne schematy z konwencją rozrywkową, komediową. Problem w tym, że komedię tylko krok dzielił od kpiny, satyry lub parodii, więc nie była to opcja popularna wśród decydentów.

źródło

Pierwsze zmiany zaszły jednak nie w fabule, a w dokumencie. Ich wyrazem stała się tak zwana „czarna seria”. Składają się na nią filmy zrealizowane przez grupę młodych twórców (wyjątkami byli Jerzy Bossak i Jarosław Brzozowski), absolwentów łódzkiej Filmówki (Karabasz, Ślesicki) lub Wszechrosyjskiego Państwowego Instytutu Kinematografii w Moskwie (Hoffman, Skórzewski, Ziarnik). Artyści postawili sobie za cel ukazanie ponurej prawdy o PRL-owskiej rzeczywistości i zanegowanie propagandy sukcesu spod znaku Polskiej Kroniki Filmowej. Skupili się na mrocznych stronach codzienności, co było swego rodzaju pułapką, ponieważ chcąc przeciwstawić się obowiązującym normom „przegięli” w drugą stronę, ignorując wszystko, co mogłoby zaburzyć ich koncepcję. A materiału mieli mnóstwo: wciąż zamieszkałe ruiny, biedę, alkoholizm, prostytucję, chuliganów… Nowatorstwo tych filmów w dużej mierze opierało się na zmianie perspektywy – o całe zło filmowcy oskarżali panujący w Polsce system. Oczywiście nie na zasadzie „partia to zło, zniszczyć ją”, ale „państwo nie działa jak powinno”. Innymi słowami: „komunizm tak, wypaczenia nie”.

Do czarnej serii zaliczają się następujące filmy:

„Uwaga, chuligani!” (1955) reż.  Jerzy Hoffman i Edward Skórzewski

„Gdzie diabeł mówi dobranoc” (1956) reż.  Kazimierz Karabasz i Władysław Ślesicki

„Dzieci oskarżają” (1956) reż.  Jerzy Hoffman i Edward Skórzewski

 „Warszawa 1956” (1956) reż.  Jerzy Bossak i Jarosław Brzozowski

„Miasteczko” (1956) reż.  Jerzy Ziarnik

„Ludzie z pustego obszaru” (1957) reż.  Kazimierz Karabasz i Władysław Ślesicki

„Paragraf zero” (1957) reż. Włodzimierz Borowik,

„Miejsce zamieszkania” (1957) reż.  Maksymilian Wrocławski

Większość z nich można obejrzeć na youtube:

Kolejnym, naturalnym etapem powinno być przeniesienie założeń i poetyki „czarnej serii” na grunt filmu fabularnego. Tak się jednak nie stało. Jak już kiedyś pisałam przy okazji „Niewinnych czarodziejów”: „Według wielu badaczy narodziny polskiej szkoły filmowej, poruszającej głównie kwestie związane z przeszłością, były bezpośrednią konsekwencją lęku władz przed zagłębieniem się w teraźniejszość, a nie tylko liberalizacji polityki kulturalnej po wydarzeniach Października 1956 roku. Przykładowo, film Popiół i diament powstał dlatego, że cenzura nie dopuściła do zekranizowania przez Wajdę opowiadania Moniki Kotowskiej Jesteśmy sami na świecie.” Takich odrzuconych projektów było dużo więcej[1]. Wprawdzie w połowie lat 50. pojawiło się kilka tytułów, które pod pewnymi względami można uznać za fabularne odpowiedniki dokumentów „czarnej serii”, ale często znikały błyskawicznie z ekranów, choć wywoływały jednocześnie duże zainteresowanie widzów. Należy tu wymienić przede wszystkim „Koniec nocy” – film dyplomowy absolwentów Filmówki, skupiający się na problemach  młodzieży z marginesu społecznego, oraz dwa dzieła Jerzego Zarzyckiego: „Ziemię” (1956) oraz „Zagubione uczucia” (1957).

Jerzy Zarzycki to dość szczególny twórca. Nie zaliczał się nigdy do pierwszej ligi, jednak był dobrym fachowcem… pozbawionym kompletnie instynktu politycznego. Przed wojną należał do Stowarzyszenia Miłośników Filmu Artystycznego „Start” i Spółdzielni Autorów Filmowych, czyli ugrupowań, które komuniści hołubili jako postępową awangardę, stojącą w opozycji do burżuazyjnej, pozbawionej wartości kinematografii dwudziestolecia międzywojennego. To prawdopodobnie zapewniło mu coś w rodzaju taryfy ulgowej. Większość jego powojennych filmów spotkała się z ostrą krytyką władz, czego symbolem jest osławiony „Robinson Warszawski”, pokazowo zmiażdżony na zjeździe filmowców w Wiśle, pocięty, uzupełniony i przemontowany w to, co znamy obecnie jako „Miasto nieujarzmione”. Później nie było dużo lepiej, Zarzycki regularnie wybierał projekty słabe lub ryzykowne. Jeśli nie poruszał niewygodnych kwestii politycznych to robił „powrót do przeszłości” kręcąc kostiumowe komedie muzyczne w stylu przedwojennych operetek („Żołnierz królowej Madagaskaru” i „Klub Kawalerów”). Przy tym reżyser nie był ani opozycjonistą, ani buntownikiem – wydaje się, że po prostu nie miał autocenzorskich umiejętności i wyczucia, co można, a co będzie przekroczeniem granicy.

Doskonale widać to na przykładzie „Ziemi” i „Zagubionych uczuć”. Pierwszy z nich opowiada historię zamożnego niegdyś chłopa, który w wyniku kolektywizacji zostaje zniszczony – społecznie, materialnie i psychicznie. A drugi?

„Zagubione uczucia” to adaptacja opowiadania „Zośka” pióra popularnej przed wojną pisarki Hanny Mortkowicz-Olczakowej. W wyniku interwencji władz film bardzo szybko zniknął z ekranów, ale i tak otrzymał Syrenkę Warszawską, czyli nagrodę Klubu Krytyki Filmowej za rok 1957 (razem z „Człowiekiem na torze” Andrzeja Munka).

Warto przed seansem „Zagubionych uczuć” obejrzeć inne dzieło – „Autobus odjeżdża 6.20” Jana Rybkowskiego, całkiem udany produkcyjniak skupiający się na postaci przodownicy pracy. Dopiero porównując te dwa obrazy można naprawdę docenić film Zarzyckiego. „Zagubione uczucia” to jeden dzień z życia nowohuckiej robotnicy, Zofii Stańczak, matki czwórki dzieci i przodownicy, która jest niemal całkowitym przeciwieństwem bohaterki „Autobusu…”.

Zarzycki i Mortkowicz-Olczakowa dokonali poważnej dekonstrukcji socrealistycznych schematów. W ich filmie Nowa Huta to brudny, pełen błota plac budowy, gdzie duża część mieszkańców żyje w prymitywnych warunkach. Stańczakowa – pomimo premii za przekraczanie normy – ledwo wiąże koniec z końcem. Jej były mąż jest dobrze sytuowanym działaczem partyjnym, który kompletnie odciął się od porzuconej rodziny. Bohaterka nie ma wsparcia państwa, partii ani kolektywu. Koleżanki i sąsiedzi uważają ją za wyrodną matkę, jednocześnie nie próbując poznać jej sytuacji ani zaoferować pomocy. Kobieta stara się dokształcać, ponieważ tylko w ten sposób może osiągnąć coś więcej i wyrwać z biedy. W rezultacie poważnie zaniedbuje dzieci, częściowo nieświadomie przerzucając ciężar opieki nad młodszą trójką na barki najstarszego syna.

Adam to czternastolatek, który właściwie sam jest jeszcze dzieckiem, ale ciążą na nim obowiązki dorosłego. Matka wciąż pracuje, siedzi na kursach wieczorowych albo nad książkami. Chłopiec ogarnia cały dom i młodsze rodzeństwo. Nie ma czasu dla siebie, ani na zabawę, ani nawet na naukę. U dorosłych spotyka się z niechęcią, niezrozumieniem, obojętnością. Dla rówieśników jest frajerem, który robi za niańkę i gosposię. Stańczakowa, prawie nieprzytomna z przemęczenia, lekceważy jego wkład w życie rodziny. W końcu czara goryczy się przepełnia i Adam ucieka z domu. Dopiero wówczas matka uświadamia sobie, jak skrzywdziła syna, ale czy to ma jeszcze jakieś znaczenie?

W „Zagubionych uczuciach” brak  jednoznacznych odpowiedzi, świat nie jest prosty i czarno-biały. W internetowych opisach można przeczytać zdanie: „Jeden dzień z życia pracownicy Nowej Huty, kobiety opuszczonej przez męża, która jako przodownica pracy wybrała karierę działaczki związkowej.” Mam wrażenie, że jego autor nie oglądał zbyt dokładnie filmu. Stańczakowa nie wybiera kariery działaczki związkowej, jest robotnicą, która wyrabia 300% normy, bo to daje dodatkowe pieniądze. Pieniądze, których rozpaczliwie potrzebuje. Nawet będąc przodownicą nie jest w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb najbliższych. Popełnia błąd obciążając syna obowiązkami ponad jego siły, ale trudno właściwie powiedzieć, co powinna zrobić. Ograniczenie pracy to mniejsze dochody, rezygnacja z dokształcania równa się odrzuceniu szansy na poprawę losu w przyszłości… I tak Stańczakowa krzywdzi swoje dzieci, sama będąc ofiarą. Krąg się zamyka.

Czy „Zagubione uczucia” to film wybitny? Nie. Sporo w nim słabych punktów. Występująca w głównej roli Maria Klejdysz była aktorką teatralną i to widać – na ekranie brak jej naturalności, jej gra wydaje się archaiczna. Artystka została zresztą zdubbingowana[2]. Twórcy często wykorzystują proste, symboliczne chwyty, walą młotkiem tam, gdzie przydałoby się użyć dłuta. Pod koniec obraz staje się chaotyczny. Z pozytywów (poza problematyką) należy wymienić naturalną scenerię – film rzeczywiście kręcono w Nowej Hucie. Dla uzyskania wrażenia autentyczności i aktualności twórcy wpletli w fabułę epizody znane z dokumentów „czarnej serii””. Poza tym warto zauważyć inspiracje włoskim neorealizmem, czyli nurtem, który w Polsce Ludowej bardzo ceniono… pod warunkiem, że dotyczył krajów zachodnich 😉

Na temat filmu można porozmawiać tutaj: https://znienacka.com.pl/index.php/forum/tytuly-filmowe/zagubione-uczucia/


[1] Chruszczow wygrał walkę o przywództwo doprowadzając do aresztowania i egzekucji Ławrietnija Berii, który przez krótki okres po śmierci Stalina przejął władzę w ZSRR. Beria, szef NKWD i otoczony złą sławą zbrodniarz stalinowski, podczas ok. 100 dni swoich rządów podjął szereg zaskakujących decyzji, takich jak amnestia dla części więźniów politycznych, zakaz stosowania tortur podczas przesłuchań i krytyka kultu jednostki. Być może działania te były tylko zasłoną dymną, niemniej nie jest prawdą, że to Chruszczow jako pierwszy odciął się od spuścizny Stalina.

[1] Najsłynniejszy to legendarna próba adaptacji „Złego” Leopolda Tyrmanda, którą planowali Jerzy Hoffman i Edward Skórzewski. „Legendarna” także dlatego, że nie zachowały się żadne materiały literackie pochodzące z tego projektu.

[2] info za: https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,34861,4597842.html