Życie na 107

Nie przepadam za typowymi serialami komediowymi. Gdybym miała zrobić listę moich ulubionych tasiemców to prawdopodobnie nie znalazłby się na niej ani jeden sitcom – no może z wyjątkiem „Brooklyn Nine-Nine”. Owszem, w latach 90. oglądałam, co trafiało na polskie ekrany, choć dziś czasem wspominam to ze wstydem. Była „Murphy Brown”, „Zdrówko”, „Świat według Bundych”, „Skrzydła”, takie coś z Helen Hunt bodajże i pewnie jakieś inne, których nawet nie umiem sobie przypomnieć. W późniejszych latach ominął mnie szał na „Przyjaciół” i „Ally McBeal”.  Jedyne tytuły, do których mam bardziej osobisty stosunek, to chyba „M*A*S*H” i „Allo, allo”, jednak zazwyczaj wolałam seriale w innej szacie gatunkowej, choć  niekiedy z silnymi elementami komediowymi.

Na naszym ojczystym podwórku – jeszcze gorzej. Nie ma żadnego polskiego sitcomu, który bym mocno lubiła i oglądała regularnie[1]. OK, sympatyczna była „Rodzina zastępcza”, czasem wracam też do jednego odcinka „13 posterunku” – tego z krytykiem filmowym (zboczenie zawodowe 😉 ) I tyle. A mimo to piszę właśnie o serialu komediowym i to nie najlepszym…

źródło

Powody są oczywiście subiektywne. Ale zanim do nich przejdziemy – kilka obiektywnych faktów.

„Pokój 107” to polski serial telewizyjny, na który składa się 13. niespełna półgodzinnych odcinków. Był emitowany w TVP1 od maja do sierpnia 1997 roku. Całość wyreżyserował Mirosław Dembiński, który specjalizował się w filmach krótkometrażowych, choć był też jednym z reżyserów wcześniejszego o kilka lat „Banku nie z tej ziemi”. Scenariusz napisali Doman Nowakowski i Dariusz Wieromiejczyk. Ten pierwszy pozostał w branży komediowo-telewizyjnej i w kolejnych latach współtworzył takie seriale jak „Miodowe lata”, „Kasia i Tomek”, „Świat według Kiepskich” i „Bodo”. Ten drugi trochę zmienił obszar działalności i został dyrektorem FINA… W chwili realizacji serialu obaj byli przed trzydziestką i pamiętali jeszcze swoje studenckie doświadczenia na tyle wyraźnie, by zapragnąć przenieść je na ekran.

Akcja serialu rozgrywa się głównie w akademiku Uniwersytetu Warszawskiego, choć – w przeciwieństwie do najbardziej kanonicznych sitcomów – dość często przenosi się na zewnątrz.  Główny bohater, niejaki Ireneusz Zięba, właśnie dostał się na wydział historii. Pochodzący z podlaskiej Sokółki młodzian zjeżdża do stolicy z kupą walizek, kobiałką jajek, wielkimi nadziejami, stosem książek i oczekiwaniami nie za bardzo przystającymi do rzeczywistości. Wyobraża sobie na przykład, że studiowanie polega na systematycznej, wytężonej pracy umysłowej w cichym, przyjaznym i spokojnym otoczeniu. A także, że jeśli dostało się przydział na miejsce w akademiku, to ma się owo miejsce zapewnione. Życie szybko weryfikuje te naiwne poglądy i tak oto Irek ląduje „na waleta” w tytułowym pokoju 107.

źródło

Serial Dembińskiego był jednym z pierwszych polskich sitcomów zrealizowanych według zachodnich schematów. Próba przeniesienia ich w nadwiślańskie realia okazała się nie do końca możliwa, dlatego też produkcja stanowi istny konglomerat różnych elementów. Mamy grupę przyjaciół, do której wchodzi ktoś nowy, mamy odhaczane kolejne znane motywy – praca, balangi, piękna dziewczyna, opieka nad dziećmi… Mamy też bohaterów uosabiających najbardziej ograne stereotypy. Irek – naiwny i niewinny chłopak z prowincji, Rysiek – wieczny student, cynik i samozwańczy Casanowa, marzący o karierze maklera Jacek, studenckie małżeństwo z dwójką dzieci i tak dalej. Podobnie zbudowano drugi plan, na którym roi się od ikonicznych wręcz postaci, takich jak żule z Pragi, typowe „panie sekretarki” czy ekscentryczni wykładowcy.

źródło

Przejdźmy do tego, co sprawia, że wciąż pamiętam ten serial, choć wcale nie podoba mi się dużo bardziej niż przed laty. Przede wszystkim – życie studenckie z okresu tylko trochę wcześniejszego niż moje własne. Akademik, w którym rozgrywa się akcja, to zapuszczona ruina, gdzie nie ma żadnych regulaminów i autorytetów. Ściany są odrapane lub pomalowane, pokoje wypełnione zdezelowanymi meblami, wszędzie latają jakieś dziwne indywidua… Niewątpliwie całość została przerysowana, ale wcale nie tak bardzo, jak uznają zapewne dzisiejsi widzowie. Tak, tak, jest w moim życiorysie rok w akademiku na Bydgoskiej, gdzie pokoje były czteroosobowe, toalety w liczbie dwóch na piętro wiecznie zapchane, na korytarz chodziło się palić, a żeby wziąć prysznic należało zejść do piwnicy (mieszkałam na III. piętrze). Potem nastał inny akademik, z silną reprezentacją „Polaków ze wschodu”, gdzie można było znaleźć, załatwić i kupić chyba wszystko. Ehhh, piękne czasy… W każdym razie – realia „Pokoju 107” są mi dość bliskie.  Zwłaszcza że – i tu przechodzimy punktu nr 2 – serial jest swego rodzaju świadectwem epoki. I formalnie, jako przykład średnio udanej próby adaptowania zachodnich wzorców, i fabularnie, dzięki uchwyceniu klimatu lat 90. Bohaterowie żyją już w (dzikim) kapitalizmie, ale jedną nogą wciąż tkwią w PRL-u. Wokół „migają światła rozmaitych możliwości”, ale na co dzień jest brak forsy, nowe doświadczenia, niepewność, jakieś porażki, jakieś sukcesy… Krótko mówiąc – życie na 107, jak śpiewa w tytułowej piosence Kuba Sienkiewicz.

Oceniany bez taryfy ulgowej serial nie zachwyca na tyle, by go komuś polecać. Widać mały budżet, nie najwyższych lotów jest też to, co powinno być podstawą, czyli humor, tutaj często wtórny i płytki. Zdarzają się ciekawe pomysły, dość dobrze poprowadzone są też relacje między bohaterami. Zadziwia natomiast obsada, i to niejako dwutorowo. Z jednej strony mamy pierwszy plan, a na nim młodych aktorów, którym w tamtym okresie wróżono wielką przyszłość: Jan Wieczorkowski, Radosław Pazura, Jacek Braciak, Kinga Preis, Małgorzata Kożuchowska, Magdalena Stużyńska, Monika Bolly, Dariusz Kordek. Miło zobaczyć ich u progu kariery, choć świetlane prognozy w większości przypadków się nie sprawdziły. Drugi plan to nazwiska znane i lubiane. Na ekranie pojawiają się tacy artyści jak Sławomir Orzechowski, Stanisława Celińska, Krystyna Feldman, Piotr Machalica, Wiesław Michnikowski, Marek Kondrat, Krzysztof Kowalewski, Anna Seniuk, Zbigniew Buczkowski czy Jerzy Turek. Niektóre role to prawdziwe perełki, choć oczywiście wpisane w przerysowaną konwencję sitcomu. O ile gra aktorska młodego pokolenia jest bardzo nierówna, to przedstawiciele starszego nie schodzą poniżej pewnego poziomu, nawet jeśli do zagrania mają tyle co Janusz Gajos w reklamie kawy Pedros.

Nie zachęcam jakoś szczególnie do obejrzenia „Pokoju 107”. Przede wszystkim dlatego, że gdyby nie subiektywna nostalgia i osobisty stosunek to ja sama oceniałabym go dość nisko. Poza tym produkcja jest typowym wytworem swoich czasów, więc w oczach współczesnego widza może wydawać się rasistowska, seksistowska, homofobiczna albo demoralizująca – co wyboru, do koloru. Jeśli jednak ktoś chciałby zobaczyć coś mimo wszystko lepszego od filmów Janusza Kidawy i niepozbawionego pewnych specyficznych zalet to cały serial dostępny jest obecnie na youtube:

P.S. Dla Jana Wieczorkowskiego była to pierwsza poważna rola. Ciut później w filmie „U Pana Boga za piecem” zagrał postać bardzo podobną do Irka Zięby. Kto wie, może Jacek Bromski zobaczył go właśnie w „Pokoju 107”?

O serialu „Pokój 107” i innych podobnych produkcjach można porozmawiać na forum w tym wątku: https://znienacka.com.pl/index.php/forum/seriale/kochamy-polskie-seriale/


[1] Nie uwzględniam starszych polskich seriali, typu „Zmiennicy” czy „Alternatywy 4”, ponieważ nie są to produkcje wpisujące się w model sitcomu. No może z wyjątkiem „Wojny domowej” 😉