Uroki Kaukazu. Gruzja – Armenia 2019 by Wowax. Część III

Dzień 5 Erewań
Nocny, międzynarodowy pociąg na trasie Tbilisi-Erewań składa się wyłącznie z wagonów sypialnych, wybraliśmy „business class” 😉 , czyli przedział czteroosobowy, licząc na mniejsze prawdopodobieństwo nocy obok jakiegoś niedomytego grubasa. Jest dobrze – mamy przedział z małżeństwem sympatycznych emerytów ze Szwecji. Pociąg rusza punktualnie, a my zasiadamy do wspólnej kolacji w przedziale – chaczapuri, sery, piwo i wino. Podróż mija przyjemnie, mamy między innymi okazję z ust naprawdę wzruszonych Szwedów posłuchać opowieści o bohaterskich polskich strażakach, gaszących pożary szwedzkich lasów. Cały czas frapuje nas jednak pytanie, jakim cudem trasę między miastami odległymi w prostej linii o około 150 km pociąg nasz ma pokonać w…10,5 godziny (!). Ja rozumiem – góry, kręta trasa, tunele, zjazdy, podjazdy, ale 10,5 godziny? Sprawa jednak wyjaśnia się po dotarciu do granicy – pociąg staje, na jakiejś marnie oświetlonej stacyjce i… stoi, stoi, stoi. My czekamy, czekamy, czekamy. 🙂 Drzwi pozamykane, toalety pozamykane jeszcze przed granicą, żebyśmy przypadkiem jakiejś kontrabandy w nich nie poukrywali, nic się nie dzieje…Wreszcie pojawiają się gruzińscy pogranicznicy, zbierają paszporty, przyglądają się nam wnikliwie – jak na mój gust stanowczo za długo i …znikają z paszportami na dobrą godzinę…uff, wracają, oddają nam paszporty i …czekamy, czekamy, czekamy – chyba następną godzinę (a toalety cały czas zamknięte). Powtarza się identyczna procedura z ormiańską strażą graniczną, z tą jednak różnicą, że w wykonaniu Ormian wszystko przebiega o połowę wolniej…(a toalety zamknięte przypomnę – drzwi wyjściowe z wagonu również). I wreszcie, po około 4 godzinach postoju, które przypomniały mi czasy PRL i wycieczek do zaprzyjaźnionych KDL-ów, z dwiema nowymi pieczątkami w paszportach, ruszamy w dalszą podróż – toalety już nam niepotrzebne – przydały się opróżnione wcześniej opakowania po piwie 😉 . Pociąg w niespiesznym tempie sunie po szynach, a my mamy wrażenie, że kolejny zakręt będzie naszym ostatnim – przechylamy się co i rusz to na jeden, to na drugi bok, podskakujemy w górę, w dół – dotychczas nie wiedziałem, że na torach też mogą być wyboje! W końcu jednak przychodzi zasłużony sen. A punktualnie o 7 rano – pobudka – jesteśmy w Erewaniu! Wita nas piękny słoneczny poranek i… niemal wymarłe ulice! Ja, wygrzewając się w porannym słońcu na ławeczce przed dworcem pilnuję bagażu, kumpel idzie szukać kantoru (bo oczywiście przyjechaliśmy prawie bez ormiańskiej waluty (dram armeński – 1 polski złoty, to około 120 dramów)- kolega miał tyle co na noclegi, ja nawet tego nie), planu Erewania, no i wyjaśnić przyczynę tej niezwykłej, jak na powszedni dzień w centrum miasta, pustki.
Kantoru niet, wszystkie zamknięte, plan udało się kupić w budce z papierosami i gazetami, a czemu tu tak pusto? Jest 24 kwietnia – święto narodowe Armenii – Dzień Pamięci o Ludobójstwie – 24 kwietnia 1915 roku to data pierwszej masowej deportacji około 800 ormiańskich przywódców i intelektualistów ze Stambułu, gdzie mniejszość ormiańska mieszkała od wieków. Większość z nich została wkrótce zamordowana, co było wstępem do eskalacji prześladowań, które doprowadziły do śmierci milionów Ormian na obszarze dzisiejszej Turcji.(wikipedia)
Metro jednak działa – znajdujemy na planie najbliższą naszego miejsca noclegowego stację, kupujemy żetony przypominające nasze żetony do wózków w marketach i ruszamy. Okazuje się, że adres, pod którym mamy zamieszkać, jest na drugim końcu dłuuugiej ulicy, na którą trafiamy po kilkunastu minutach marszu w coraz raźniej przypiekającym słoneczku, ale dzięki temu możemy się, pokrzepieni kawą z automatu, poprzyglądać miastu. Pierwsze wrażenie – coś jak nasz warszawski MDM albo Muranów – monumentalne budynki, szerokie aleje, rozległe place, a do tego sporo parków, zieleni, fontann – dużo bardziej schludnie i całkiem inaczej niż w sąsiedniej Gruzji.

Ulice Erewania
Erewań – hala targowa
Erewań

Docieramy do budynku ,w którym zarezerwowaliśmy pokój poprzez booking com., niedalej jak wczoraj, zaznaczając, że przyjedziemy na 9 rano. Właściciel potwierdził, że będzie. Okolica wygląda tak sobie, mocno zrujnowany blok z wielkiej płyty przy samej ulicy, na skraju osiedla takich samych, pełnych suszącego się prania na sznurkach, szarych, brzydkich bloków. Podwórko między nimi jak na warszawskiej Pradze, z kilkoma metalowymi, odrapanymi zabawkami jakie pamiętam z dzieciństwa – typu globus, karuzela, do tego zadaszona ławeczka dla miejscowych i nieśmiertelny trzepak.
Niestety domofon z numerem naszego mieszkania milczy jak zaklęty, gruziński internet nie chce działać za bardzo, cudem odpalamy po 45 minutach czekania i dzwonienia domofonem polski net i okazuje się, że wieczorem, kiedy już jechaliśmy pociągiem właściciel prosił o potwierdzenie rezerwacji…my nie potwierdziliśmy, to on na 9 nie przyjechał. Proste. Udało się w końcu dodzwonić do niego z pożyczonego od dobrych ludzi telefonu i już po 11.00 pojawił się. Okazało się, że mamy całkiem przestronny pokój z łazienką w kilkupokojowym mieszkaniu (przerobionym pod turystów) – w holu kuchenka, w drzwiach wbudowany opancerzony telefon komórkowy z numerem do właściciela(!!!) (ach gdybyśmy o tym wiedzieli nie kwitlibyśmy 2 godziny na ławce pod blokiem). Są ręczniki, jest ciepła woda, jest nawet klima i dźwiękoszczelne okna. Zapłaciliśmy za 2 noclegi (zostałem z długiem w tutejszej walucie u kolegi), szybka kąpiel i w miasto, bo czasu mało. Najpierw jedzenie – znaleźliśmy knajpkę niedaleko domu, zjedliśmy jakiegoś szaszłyka, popiliśmy miejscowym piwem – (ormiańskie w porównaniu z gruzińskimi to niestety podłe szczyny, bez względu na nazwę i cenę). Po wymianie walut w na szczęście czynnym kantorze nieopodal, dalej przez miasto. Ludzi coraz więcej, ruch też coraz bardziej natężony – samochody, autobusy, trolejbusy, niestety szybko się okazuje, że w związku ze świętem… wszystkie muzea pozamykane. Zostało nam oglądanie miasta z zewnątrz, ale to i tak sporo jak na jeden dzień.
Maszerujemy przez centrum podziwiając rozmach i przepych socrealistycznych budowli. Mijamy Muzeum Narodowe, Muzeum Miasta, rozległe place, liczne pomniki bohaterów Armenii, kościoły – w tym Katedrę Św. Grzegorza Oświeciciela – założyciela i patrona Katolickiego Kościoła Ormiańskiego, patriarchy Armenii, powstałą w latach 1997 – 2001 na pamiątkę 1700-lecia chrztu Armenii…

Katedra świętego Grzegorza

mijamy fontanny i liczne, piękne parki, ale najbardziej okazałe to monumentalne budynki…zakładów produkcji armeńskiego koniaku i brandy (!!!)

To nie mury miejskie, to fabryka gorzały
Erewanskij koniacznyj zawod


Ponieważ dziś święto, a jutro mamy w planie wycieczkę poza Erewań, postanawiamy, zlokalizowawszy na planie Centralny Dworzec Autobusowy, zahaczyć po drodze o leżący na wzgórzu kompleks pomników Ludobójstwa Ormian – Cicernakaberd. Przedostajemy się przez most na rzece Hrazdan i maszerujemy pod górę. Niestety – oficjalne uroczystości właśnie się skończyły i ze wzgórza schodzą dziesiątki tysięcy ludzi – dostać się tam teraz? Bez szans. Coś pech nas tego dnia prześladuje. No, trudno się mówi, oglądamy sobie tylko nieodległy, malowniczo położony stadion i zawracamy do Dworca Autobusowego.

Iść pod prąd?
Stadion wśród gór

Celowo piszę wielkimi literami, wszak dworzec prezentował się okazale…jakieś 50 lat temu. Teraz to ruina, co więcej wszystkie okienka nieczynne, i to nie ze względu na święto… nieczynne przewlekle.

Dworzec Autobusowy

Przy dworcu – nieśmiertelne ,,marszrutki,, i jakieś biuro turystyczne w pomieszczeniu z boku dworca. Dzięki pomocy kierowców i pani z biura udaje się…nie, nie, nie kupić bilety, tylko dowiedzieć się, że autobusy do interesującego nas jutro Eczmiadzinu odjeżdżają właśnie stąd ,,często,, więc na pewno zdążymy, a potrzebna nam za dwa dni marszrutka do Achalciche w Gruzji będzie startować wg różnych wersji: o 8, lub o 8.30. Pokrzepieni faktem, że coś nam się w końcu tego dnia udało załatwić, wracamy do centrum – tradycyjnie – na piechotę i szukamy jakiejś jadłodajni. Tu mała dygresja – o ile o kuchni gruzińskiej warto napisać osobny rozdział (i napiszę), to o ormiańskiej wspomnę tylko tutaj. Dlaczego? Bo mój pobyt był w Armenii tylko dwudniowy, i bo w ciągu tych dwóch dni szału nie było – dużo naleciałości kulinarnych z Turcji (szaszłyki, kebaby, szarmy itp) lub z Gruzji (chinkali), tak więc nie mam za bardzo o czym się rozpisywać. Po zjedzeniu w centrum jakiegoś podłego dania pseudotureckiego w oblężonej jadłodajni przy jednej z głównych ulic (po drodze nie natrafiliśmy na nic, co robiłoby lepsze wrażenie i oferowało ormiańską kuchnię), postanawiamy przejść przez Plac Republiki ze śpiewającymi fontannami, obejrzeć budynek Opery na Placu Wolności i stamtąd dojść do jednej z największych atrakcji miasta – „Erewan Cascade”. Jak nazwa wskazuje, to coś na kształt potężnych schodów, którymi wspinając się na sam szczyt dochodzi się do tarasu widokowego ,z którego widok na miasto…powala. W otoczeniu mnóstwo rzeźb, instalacji artystycznych, fontann, knajpek.

Opera erewańska
Schody prawie do nieba
Dwa lwy

Wędrówka na szczyt zajmuje około 30-40 minut, ale widoki wynagradzają trud – u stóp Erewań, a dalej święta góra Ormian – Ararat (ta sama, na której po potopie osiadła Arka Noego)- wydawać by się mogło, że leżąca na wyciągnięcie ręki, tuż za miastem…Nic bardziej mylnego – ten wulkaniczny stożek o wysokości 5137 m.n.p.m. stoi samotnie na Wyżynie Armeńskiej – wysokość względna wynosi od 3000, do 4500 m i dlatego wydaje się jego pokryty lodowcem wierzchołek tak nieodległy. W rzeczywistości od granic Erewania leży on w linii prostej jakieś 50-60 km i to na terenie tak znienawidzonej przez Ormian Turcji(!). Na szczycie, podobny do gruzińskiego, posąg Matki Armenii.

Ararat

Matka Armenia

Nasyciwszy oczy widokiem panoramy Erewania i Araratu w promieniach zachodzącego słońca, maszerujemy w dół. Po drodze mijamy budynek nowooddanego do użytku muzeum najsławniejszego chyba w świecie Ormianina, zmarłego w 2018, Szahnura Waghinaka Aznawuriana czyli Charlesa Aznavoura.


Na tym kończymy wyczerpujący dzień dreptania po Erewaniu, jeszcze tylko piwo i partia kart i jesteśmy gotowi do snu.

Dzień 6 Erewań – Eczmiadzin – Zwartnots – Erewań
Wstajemy nieśpiesznie, ale po szybkim śniadaniu wyruszamy o dość porannej godzinie. Miasto, wczoraj jak wymarłe, tętni dziś życiem, dziwnie tak – tu gdzie wczoraj był skwerek dziś jest parking samochodowy, pootwierane sklepy, kramy, ludzie… Znaną już trasą docieramy do Centralnego Dworca Autobusowego 😉 – okazuje się, że ,,nasz,, autobus zaraz odjeżdża. Zaraz, czyli za 15-20 minut, mamy więc okazję przyjrzeć się temu pojazdowi dokładnie – nabieramy dużych wątpliwości czy” toto” ruszy, a jak ruszy, to czy się nie rozsypie za chwil kilka. Ale nie – jedziemy, dudni, chrzęści, skrzypi…ale jedzie.

Pojedzie?

Dlaczego Eczmiadzin? A bo jest to coś na kształt ormiańskiego Watykanu – siedziba zwierzchnika Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego – Katolikosa, a na jej terenie najstarsza istniejąca katedra na świecie(!!!) – wybudowana w latach 301-304, zaraz po tym jak Armenia przyjęła chrzest. (od 2000 r., wraz z kilkoma mniejszymi otaczającymi ja kościółkami, na liście dziedzictwa światowego UNESCO). W autobusie, jak tylko wyjęliśmy mapę, od razu połowa pasażerów rzuciła się nam do pomocy w objaśnieniu gdzie wysiąść, a jeden zaprowadził nas z przystanku do celu i dobre pół godziny robił za przewodnika (nie chcąc za to ani grosza – tacy tam są ludzie(!)). Niestety – naszego ,,ormiańskiego pecha,, ciąg dalszy – katedra w remoncie – zamknięta dla zwiedzających, a z zewnątrz upstrzona rusztowaniami.

Wejście do katedry
Remontirowka

Ale dookoła i tak jest sporo ciekawych miejsc do obejrzenia, z eczmiadzinskim muzeum na czele, w którym znajdują się między innymi: grot Włóczni Przeznaczenia, relikwiarze z fragmentami drzewa z krzyża, na którym ukrzyżowano Jezusa, bogata kolekcja szat liturgicznych, naczyń, monet i ikon.

Święta Włócznia
Relikwia drzewa Krzyża

Rosyjskojęzyczna pani przewodnik (w cenie biletu) wstępu opowiada o eksponatach i historii miejsca, sympatyczna i miła, zabrania tylko fotografowania jednego z mijanych budynków – pałacu Katolikosa. Oczywiście robię zdjęcia.

Pałac ormiańskiego papieża


Następnie oglądamy leżące na terenie Eczmiadzinu: kościółek z V wieku, w którym dodatkową atrakcją są odbywające się uroczystości ślubne, stary cmentarz z ciekawymi, charakterystycznymi dla Armenii nagrobkami i ołtarz-pomnik wybudowany z okazji wizyty w Armenii Jana Pawła II w 2001 roku. Na koniec wizyta w sklepiku z pamiątkami i idziemy szukać przystanku w kierunku Erewania.

Ślubuję ci…

Po chwili siedzimy już w „marszrutce” oznajmiając kierowcy gdzie chcemy wysiąść – Zwardnots – to nasz kolejny przystanek (a swoją drogą spróbujcie poprawnie i szybko wymówić tę nazwę 🙂 ). Tam znajduje się będące naszym celem stanowisko archeologiczne z ruinami katedry z VII wieku, V-wiecznej bazyliki i przyległym muzeum, w którym zgromadzono liczne wydobyte podczas wykopalisk artefakty (obiekt również z listy UNESCO). Po przejściu przez bramę wejściową zaskakuje nas niesamowity widok – ruiny w oddali, a po obu stronach szerokiej, prowadzącej do niech alei – pięknie na biało kwitnący, rozległy jak okiem sięgnąć, owocowy sad. Ruiny niespecjalnie imponujące – po obejrzeniu w muzeum rekonstrukcji żałujemy, że nie zostały odbudowane – robiłoby to z pewnością dużo większe wrażenie, zwiedzania wszystkiego na 5 minut. Katedra runęła w X wieku podczas trzęsienia ziemi i niestety nigdy nie została odrestaurowana.

Tak to wyglądało
A tak wyglądać powinno


Wracamy lekko zawiedzeni ruinami pachnącą kwieciem aleją i…problem…nie ma przystanku! Nieopodal jest za to stacja benzynowa – idziemy tam spytać jak dostać się z powrotem do Erewania. Na stacji tankuje starsze chyba od nas żiguli – pytamy kierowcę, jak dalej jechać pokazując cel na mapie. I co? Kierowca mówi – „jadę w tym kierunku – wsiadajcie, podwiozę”. Na pytanie – „za ile” obrusza się – „przecież jadę w tę stronę, wsiadajcie i już” Kolejny przykład życzliwości tych ludzi…ech, żeby tak u nas było. Wsiadamy i wracamy do Erewania. Po drodze do domu, pożegnawszy już naszego uczynnego kierowcę, oglądamy jeszcze pomnik wspominający mord na Ormianach z trafnym, prostym tekstem.

Pomordowanym

Kolacja, karty, piwo i spać, bo jutro rano powrót do Gruzji…cdn.

Do dyskusji zapraszam tu: https://znienacka.com.pl/index.php/forum/podroze/uroki-kaukazu-gruzja-armenia-2019-by-wowax/paged/4/#post-6593

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *