Tym razem, nieco bardziej przygotowana na wycieczkę, wyruszam pociągiem o 5:30 do miasta smoków i Żmija – do Żmigrodu. Przygotowanie polega na posiadaniu 3 bułek i kartonowego soku na drogę, termosu z kawą oraz oczywiście biletu na PKP i wszystkich utensyliów podróżniczych dla psa. Nie wiem czy wrócimy, więc biletami powrotnymi sobie głowy nie zawracam. Dla rozrywki intelektualnej biorę ze sobą „Gdzie są Kamedulskie piwnice” R.Rynkowskiego. Kompletnie nie mam pojęcia o czym jest ta powieść (Milady mnie gorąco zachęcała do przeczytania) więc na wszelki wypadek (gdybym się zawiodła) wgrywam na komórkę mało popularne utwory muzyczne, aby zająć się czymś wzniosłym w podróży.
Jedziemy…Tczew, Bydgoszcz, Gniezno, Poznań …….Za oknami przesuwają się pola, traktory, lasy, gospodarstwa, koń, krowa, kura, kaczka, drób…piękna nasza Polska cała.
W międzyczasie takie oto rozrywki pociągowe:
– Mamo! Mamo! (prawie jak z „Dużej polki” J.Chmielewskiej i Zygmuś który dwa razy powtarzał każde słowo. Joanna miała gdzie uciekać, ja nie bardzo) – Ten pies, pies nie ma oczu. Oczu nie ma. Jak widzi? Widzi?
Nie cholera, nie widzi. Przecież Aza ma oczy. Piękne, brązowe jak ja.
– Stefan, ja ci mówiłam nie bierz ogórków, bo ci się mizeria zrobi, a ty zobacz. No spójrz jak ty wyglądasz. I jeszcze ci kapie i ludzie się na ciebie patrzą. (a ja nie wzięłam na drogę ogórków i patrzę z zazdrością na Stefana) I jeszcze taki fajny dialog, tryb szepcący:
– I ty tego, rozumiesz, że on, że wiesz, no wiesz, ale że ja nie bardzo.
– Wiem, no pewnie, że wiem. Ty nie bardzo, ale że on, to wiem.
– A gówno tam wiesz. Nic nie wiesz. To jest nie do pojęcia.
Faktycznie nie do pojęcia. Prawie jak scena z Dnia świra. Mimo woli się uśmiecham. Interesująca podróż się zapowiada.
W końcu Żmigród.
Wysiadamy w tej jakże pięknej, malutkiej miejscowości. Jesień mnie oszukała i zamiast deszczu świeci słońce. Ale to może i lepiej. Chowam kurtkę , czapkę i rękawiczki do plecaka.
Żmigród – miasto Żmija. Kim (czy raczej – czym ) był Żmij? To według legend gad o paru głowach, który był przyjazny ludziom i dbał o ich plony. Sprowadzał deszcz i chronił zasiewy. Przypominał smoka a Żmigród to z niem. Trachenberg – smocza góra. Spadające gwiazdy miały być wędrującymi żmijami, które przynoszą szczęście. Ja już nie wierzę, że spadająca gwiazda to coś dobrego, ale warto przecież wierzyć w cokolwiek. Inne źródła podają, że Żmij potrafił przyjmować postać człowieka pokrytego łuskami, który pod tą postacią zbliżał się do słowiańskich kobiet i płodził z nimi dzieci o nadnaturalnych zdolnościach. Takie trochę skiroławkowe, niczym jak Kłobuk, tym bardziej – jak przedstawiają podania śląskie – wykluwa się z jaj, które kury składają pod koniec okresu lęgowego. W Skiroławkach kogut a tu mamy kury.
W drodze na Sąsiecznicę mijamy kolejową Wieżę Ciśnień. Szału nie ma. Wieża jak wieża. Miał być tutaj kesz, więc latam po zaroślach z plecakiem jak jakaś narwana. Ale oprócz małych lubelskich nie znajduję nic więcej.
Sąsiecznica wygląda uroczo. W sam raz na spływ kajakowy. Chwilę wyglądamy z mostu na jedną stronę i na drugą. Sielski obrazek.
Mijamy Dom Kultury i pierwszego smoka.
Lecimy dalej. Drugi smok (niczym wrocławski krasnal i gdański lew) stoi przy stadionie i wodnym parku rozrywki. Azor mi się pcha w obiektyw i obiecuję, że jak będzie grzeczna, to porzucam jej piłkę i chwilę mam spokój. Chyba podświadomie czekam na wnuki.
Robi się coraz cieplej więc co chwila się rozbieram. Aza nie ma czego ściągnąć z siebie więc dyszy i czeka na jakieś szuwary. Po chwili znajdujemy się już przy ruinach Pałacu Hatzfeldów. Ale najpierw idziemy zobaczyć pomost kajakowy przy rzece Barycz – tak jest oznaczone na mapie, gdyby nie ta notatka, nigdy bym nie wpadła, że to pomost kajakowy. No i brakuje karpia. Na mapce miałam zaznaczoną rybę a tu… nic.
Chyba nawet nie jestem rozczarowana widokiem. Aza oczywiście korzysta z kąpieli. Ja, po oględzinach cieczy stwierdzam, że nie będę tutaj pływać. Nawet stopek nie zanurzę. Nie ma mowy. Ale są oczywiście porwaszowe trzciny więc z rozkoszą oddaję się pasji fotograficznej.
Ruszamy zwiedzać ruiny i basztę zamkową. W 1813 roku doszło tutaj do spotkania króla Prus Fryderyka Wilhelma III z carem Rosji Aleksandrem I. Podpisano wtedy protokół trachenberski (żmigrodzki). Bez tego spotkania nie byłoby zapewne Bitwy pod Lipskiem ani Bitwy pod Waterloo.
Na basztę oczywiście wspinać się nie mam zamiaru, ale wchodzimy do środka i Aza wita się głośno z panią pilnującą zabytku. Mówię jej żeby się zamknęła (pies nie pani) ale ona nie ma zamiaru a po chwili miziania, jak się okazuje pani to totalna psiara, jest spokój. Pies mnie zdradził za parę głasków.
Wychodzimy z baszty, robię psu sceny zazdrości i idziemy obejrzeć park. Pięknie tutaj. Całe stada ptaków świergolą i się przekrzykują, siadam na ławce, żeby sobie chwilę odsapnąć i posłuchać przyrody. Przez cały dotychczasowy pobyt w Żmigrodzie (około 3 godzin) minęły nas może 4 osoby, zapewne tubylcy, dwa zastępy harcerzy i parę samochodów. Licząc do tego panią z Baszty (przeeebacz mi Brunhildo) myślę, że w miasteczku nie ma tłoku, trochę mnie to przeraża.
Czas na obiad. Wyboru wielkiego nie ma, więc idziemy tam gdzie można zjeść na zewnątrz, pod parasolami i przez chwile poczuć się jakoś tak… turystycznie. Czekając na posiłek patrzę co jeszcze mamy do obejrzenia. Według mapy i mojego rozeznania za 2 godziny będziemy miały zwiedzone wszystko po 2 razy. Czyli jednak wracamy dziś. Idziemy na ryneczek. Pusto, cicho i ładnie. Nadciągają chmury deszczowe co przyprawia mnie o dreszcz romantyzmu i nieopanowanej radości.
A na ryneczku kolejny smok, tym razem urzędniczy. Od razu widać, że nie jest za szczęśliwy z tą teczuszką. Powiedziałabym nawet, że jest sfrustrowany swoją życiową posługą.
Obok Kolumna Maryjna i Pręgierz.
Aza zainteresowana jest tylko fontanną i oczywiście łapaniem wody w pysk.
Siedzę dłuższą chwilę wystawiając twarz na słońce i myślę o zimie. Chyba nie chcę marznąć i brodzić po kolana w śniegu. Delektuję się więc przyjemnym ciepłem i przestaję myśleć o rzeczach nieprzyjemnych. Do zimy jeszcze daleko a słońce dodaje energii i optymizmu. Idziemy jeszcze do kolejnej wieży wodociągowej, kościołów i oglądamy Jana Nepomucena.
Tyle zabawy w Żmigrodzie. Czas wracać. Chociaż tak niedaleko jest Wrocław, może jednak jechać w drugą stronę? Na dworcu przypadkowo napotykamy kolejnego smoka podróżnika.
Kuszące są moje myśli dalszej podróży, ale czuję się zmęczona upałem i z braku innych pomysłów ładujemy się do pociągu. Aza wtula się w kąt przedziału i zasypia w moment. Ja nie zasypiam, oczekuję rubasznych rozmów ale jakoś współpasażerowie milczący i nic ciekawego się nie dzieje. Przesiadka w Poznaniu, godzina oczekiwania na kolejny pociąg i w końcu po 7 godzinach jesteśmy z powrotem w Gdańsku.
Przypisek: Oczywiście stadion drużyny piłki kopanej też odwiedziłam, ale zapomniałam zrobić zdjęcia. mam tylko ładny mural.
Pozostałe ciekawostki żmigrodzkie (dlaczego Aza nie została psem tropiącym chrząszcze) oraz ciekawostki podróżnicze (jak łatwo zostać introwertykiem w pociągu) zamieszczę na FORUM . Zapraszam.