Słaby „Piłsudski”, świetny Szyc

Czy ja lubię Borysa Szyca? Po obejrzeniu najnowszego filmu o Józefie Piłsudskim odpowiedzieć na to pytanie jest łatwiej. Szyc w roli przyszłego marszałka jest świetny, zaskakująco wręcz dobry. Tygiel emocji, błysk w oku i nawet głos jakiś inny, nie szycowy. To zdecydowanie najjaśniejszy punkt tego bardzo przeciętnego filmu.

Bałem się, że kult jakim otaczany jest w Polsce Piłsudski sprawi, że ten film postawi mu kolejny pomnik. Że zobaczymy postać spiżową, monumentalną, nieprawdziwą. Tak się nie stało. Mamy tu człowieka z krwi i kości, pełnego słabości, zdeterminowanego fanatyka sprawy polskiej, bezwzględnego terrorystę. Mamy też epizod dotykający kontrowersyjnej współpracy Piłsudskiego z wywiadem austriackim. Być może dlatego, że film opowiada o losach Piłsudskiego w czasie jego buntowniczej młodości, od ucieczki ze szpitala psychiatrycznego w Petersburgu w 1901 roku do roku 1918, łatwiej było uniknąć patetyzmu w wizerunku tej postaci. Ale na tym niestety kończą się mocne strony filmu.

Historia opowiadana przez reżysera, Michała Rosę, jest po prostu nudna, co stanowi spore osiągnięcie zważywszy, iż mówimy o wydarzeniach prawdziwych i w rzeczywistości fascynujących. Ale jeśli z napadu na pociąg w Bezdanach, robi się statyczną, przegadaną sceną, zamiast dynamicznej, pełnej fajerwerków akcji, to nie ma się co dziwić, że publiczność zamiast być wbita w fotel z emocji zabiera się do ziewania. Scen batalistycznych, których należało się spodziewać, wszak w czasie I wojny światowej ich nie brakowało, w ogóle tutaj nie ma. Brak dynamiki, przegadanie i statyczność przydługich ujęć to chyba grzechy główne tego obrazu. Być może wymuszone niedostatkami budżetu, ale to kiepskie usprawiedliwienie.

Grzechem kolejnym jest migawkowość scenariusza. Oglądamy szereg oderwanych od siebie epizodów pokazujących momenty zwrotne w życiu Piłsudskiego na przestrzeni 18 lat. Równie migawkowy jest udział bohaterów drugoplanowych. Szkoda, że takie postacie jak Walery Sławek czy Aleksandra Szczerbińska są jedynie tłem tych wydarzeń. Tylko Boryc Szyc otrzymał rolę do zagrania, pozostali nie mieli szansy żeby błysnąć. Gdybym jednak miał kogoś wyróżnić to Tomasza Schuchardta, który wcielił się w postać Aleksandra Prystora.

W efekcie fabuła słabo się klei i nie angażuje emocji publiczności. Jeśli trudno było zmieścić taki fragment życia marszałka w 108 minutach filmu, należało nakręcić serial albo skupić się na krótszym okresie jego życia.

Mimo wszystkich krytycznych uwag film warto obejrzeć. W końcu to kawał historii, wcale nie tak dobrze znanej jak można by się spodziewać. No i Borys Szyc w szczytowej formie. Postawiłem na „Piłsudskiego” zamiast na „Legiony”, które miały wczoraj swoją premierę kinową, w nadziei, że historia prawdziwa porwie mnie bardziej niż fikcja, w której historia stanowi jedynie tło dla perypetii miłosnych trójki bohaterów. Kto wie, czy wobec słabości „Piłsudskiego”, „Legiony” nie zaskoczą mnie pozytywnie?

Był ktoś na tym filmie? A może się wybiera? Zachęcam do dyskusji na NASZYM FORUM.

Źródło zdjęcia tytułowego.