Miękkie podbrzusze Twardocha

Czy forma powinna górować nad treścią, a może na odwrót? Dobra literatura łączy dobry warsztat pisarski z interesującym przekazem ubranym w ciekawą formę literacką. Szczepan Twardoch potrafi te rzeczy doskonale łączyć, zapewne dlatego jest dzisiaj autorem uznanym i docenianym zarówno przez krytyków jak i czytelników. Ale jest też pisarzem dobrze „wymyślonym” w sensie autokreacji i wizerunku. Wielu uważa, że „wymyślonym” za bardzo, tak że sam stał się produktem marketingowym. Bardzo wielu to irytuje, mnie się akurat podoba, być może dlatego, że jest produktem luksusowym, choć również to i owo w jego emploi mnie drażni. Szczypta megalomanii, snobizm, materialny fetyszyzm w wizerunku artysty mieszczą się doskonale. Ale jest w tym też spory paradoks bo jednocześnie sam Twardoch chciałby widzieć się w roli wiecznego kontestatora, niepokornego ducha, podążającego swoimi własnym ścieżkami niezależnie od ocen publiczności. W końcu jednak żyjemy w czasach, w których produktem jest wszystko. Jeśli może nim być underground i kontrkultura to może nim być również krnąbrny i arogancki Twardoch.

Wróćmy jednak do umiejętności łączenia treści z formą przekazu. O ile każda powieść Twardocha począwszy od „Morfiny” („Wieczny Grunwald”, który uformował literacko autora, uważam za przekombinowany i ciężko strawny) stanowi kolejny dowód, że nie przypadkiem Szczepan Twardoch stał się najciekawszym odkryciem polskiej literatury ostatnich lat, to w opowiadaniach czy felietonach maestria pisarza traci swój blask.

W porównaniu z powieściami Twardocha opowiadania zawarte w zbiorze „Ballada o pewnej panience” wypadają blado, brakuje im wielopłaszczyznowej głębi. Zapewne to krótsza forma literacka nie pozwala rozwinąć skrzydeł. Te opowiadania to przegląd drogi literackiej autora. Niektóre z nich łatwo odnieść do powieści, które powstawały mniej więcej w tym samym czasie. „Ballada o pewnej panience” jest krewną „Króla”, „Ballada o Jakubie Bieli” i „Gerd” klimatem i stylem narracji przypominają „Drach”. Najbardziej podobały mi się dwa opowiadania starsze „Masara” (2010) i „Dwie przemiany Włodzimierza Kurczyka” (2009). „Ballada o pewnej panience”, jak głosi dopisek na okładce to wszystkie najważniejsze opowiadania autora. I rzeczywiście, to trochę taki Twardoch w pigułce. Ktoś kto jeszcze nie zna tego pisarza będzie miał okazję poznać jego styl, sposób narracji, surrealistyczną konstrukcję opowieści. A kto czytał i lubi powieści Twardocha dostanie do rąk ciekawostkę literacką, która na kolana go pewnie jednak nie rzuci.

Znacznie gorzej jest w przypadku ostatniej książki sygnowanej nazwiskiem autora. „Jak nie zostałem poetą” to zbiór krótkich felietonów publikowanych wcześniej na łamach miesięcznika Pani. O tym, że nie jest to dzieło godne wielkiej uwagi najlepiej świadczy fakt, że pisząc te słowa musiałem je przekartkować by przypomnieć sobie o co w nim chodzi,  choć przeczytałem je ledwie trzy miesiące temu. Nic we mnie nie zostało po tej lekturze. Ot takie tam ulotne impresje, które umierają wraz z numerem czasopisma, dla którego zostały stworzone. Czy warto więc po te felietony sięgnąć? Dla wielbicieli Twardocha, niektóre refleksje, wspomnienia, oceny mogą stanowić swoisty suplement pozwalający lepiej poznać osobowość autora, reszta raczej wzruszy ramionami zastanawiając się skąd ten cały hałas wokół Twardocha.

Morfina”, „Drach”, „Król”, Królestwo”, to w tych powieściach, znajdziemy to co czyni Twardocha Twardochem. Autor bardzo często dotyka w nich kwestii tożsamości (polskiej, niemieckiej, śląskiej, żydowskiej), jego bohaterowie wciąż stawiają sobie pytanie: Kim jestem? To nie są łatwe powieści. Eksperymenty z formą literacką, z narracją, z czasem, wycieczki w erudycyjne dygresje i smaczki, specyficznie przeplatane wątki, klimat, trochę nierzeczywisty, trochę nerwowy, momentami lepki. Świetny research i słynna dbałość o detale. Jego opowiadania i felietony to didaskalia. I miękkie podbrzusze autora.

O Szczepanie Twardochu i jego twórczości możemy porozmawiać na FORUM.

Źródło zdjęcia tytułowego: Esquire.pl