Mały wybór z moich wrażeń. Pełen rozrzut, żeby nie wpaść w jakiś kanał.
Mały wybór z moich wrażeń
Żeby przeczytać muszę się zalogować?
Nie. Ale powinnaś się napić. Myślę, że taka większa małpka (200 ml) wystarczy.
Nie. Ale powinnaś się napić.
Zrobię sobię kawę 🙂
A ja już linkowałem kiedyś do tekstu betacool, który operuje w interesującym nas obszarze tematyczny. O TUTAJ🙂
Uważam, że tendencyjnie wybierasz najmniej ciekawe fragmenty.
Z myślą o Was coś tam o Nienackim przemyciłem i dziś.
http://betacool.szkolanawigatorow.pl/na-tropach-orderu-swietego-graalaI
...kupiłem dzieło Radoryskiego i czekam na przesyłkę z książką.
I co? Jakie wrażenia z lektury?
Nie, no bez przesady. Chyba nie podejrzewasz, że się od razu rzuciłem do lektury?
Tom leżakuje w kolejce.
Chyba nie podejrzewasz, że się od razu rzuciłem do lektury?
Dlaczego mam nie podejrzewać? U mnie nie leżakował, od razu rzuciłem się do lektury:)
Bo chciałeś być pierwszy z forumowa recenzją. Ja takich ambicji nie mam.
Bo chciałeś być pierwszy z forumowa recenzją. Ja takich ambicji nie mam.
Trza mieć ambicję. Wciąż możesz być drugi:)
I co Hebius? Radoryski wciąż leżakuje? Nie chcę Cię poganiać, ale zlituj się w końcu nad Coryllusem:)
Dobrze, postaram się w tym miesiącu.
Dobrze pamiętam, choć to już było dość dawno temu, swoją wizytę u dentysty celem usunięcia zęba, który pękł mi nieszczęśliwie w pionie tuż przed grudniowym świątecznym wyjazdem. Zadowolony (że mi się w ogóle udało dostać do stomatologa od ręki) zasiadłem w fotelu i poddałem wszelkim niezbędnym zabiegom. Zastrzyk znieczulenia zadziałał błyskawicznie i skutecznie, dentysta przystąpił do rwania.
- Proszę, niech pan nie zaciska szczęki – poprosił grzecznie, ładując mi do rozdziawionych ust obcęgi, czy co tam się obecnie używa do ekstrakcji i łapiąc za mój nieszczęsny kieł.
„Nie ma sporawy, nie będę” - pomyślałem zgodliwie.
- Proszę nie zaciskać szczęki – powtórzył dentysta, poprawiając chwyt obcęgów na zębie.
„No przecież nie zaciskam” – pomyślałem lekko skonsternowany. Po działaniu zastrzyka nie czułem połowy twarzy, więc ani wiem po co miałbym zaciskać, ani jak.
Dentysta natężył uchwyt. Coś tam zaczęło cicho trzaskać.
„Jak nic wyrwie mi zęba z kawałkiem żuchwy” – zaniepokoiłem się deko.
- Kurwa, nie zaciskaj szczęki! – warknął dentysta…
Można się domyślić z jaką wielką ulgą opuszczałem po zabiegu gabinet stomatologiczny. Jednak to uczucie swoją intensywnością nawet w jednej dziesiątej nie dorównuje zadowoleniu, jakie odczułem po zakończeniu tomu „Zbigniew Nienacki vs Charles Dickens”. Nie przesadzę w najmniejszym stopniu, że widok ostatnich zdań tej powieści, świadomość, że dalej nie ma już nic więcej, zafundowały mi krótką chwilę intensywnego szczęścia. Normalnie orgazm radości!
Jak żyje nie przeczytałem i mam nadzieję, że już nie przeczytam, równie nudnej książki!
Nie miałem zbyt wielkich oczekiwań, co do dzieła Michała Radoryski. Nie mam jednak żadnych literackich uprzedzeń, literatura nawet z najniższej półki mnie nie odrzuca. Czytam sporo słaby książek i nie spodziewałem się, by to dzieło poświęcone Nienackim sprawiło mi jakieś problemy. Pierwszych pięć rozdziałów przeleciałem nawet z zainteresowanie, za jednym posiedzeniem i pomijając obrzydliwy kawałek w kostnicy z wdową Nienacką, bez większej bulwersacji. Niestety im dalej i bogaciej w wydarzenia, tym jakoś wszystko coraz zaczynało bardziej nużyć. W połowie tomu doszło już do tego, że dziennie nie dawałem rady przebrnąć przez więcej, niż jeden rozdział. Po którym to rozdziale od razu potrzebowałem przynajmniej półgodzinnej drzemki na regenerację nadwątlonych sił. Jak teraz usiłuje napisać cokolwiek o tej powieści i wracam pamięcią do tych przeskoków z Londynu do Paryża, z Luwru na Wawel, do bogatej galerii bohaterów, to czuję w głowie pustkę i ziewać mi się chce.
Nuda. Nuda. Nuda.
Charles Dickens swoją „Opowieść wigilijną” zmieścił w jakichś stu stronach. Gdyby Radoryski nie był grafomanem zakochanym w tym, co pisze (sam poniekąd jestem grafomanem, więc bez trudu poznaję pokrewną duszę) i potrafił się równie mocno ograniczyć, może by to działo udało się jeszcze uratować. Ale on nie potrafił i nie chciał, co napisał wydał i sprzedał frajerom, jak nic fanom Nienackiego, bo nie przypuszczam by ktokolwiek inny na to dzieło się skusił. Na szczęście wg danych z netowego sklepiku wydawcy nadal ponad 200 tomów nakładu nie znalazło nabywców, więc tych frajerów w skali kraju nie było raczej zbyt wielu.
Nuda. Nuda. Nuda.
Zgoda. Zgoda. Zgoda. Tyle, że ta nuda skłoniła Cię Hebiusie do wysmażenia najdłuższego chyba postu w Twojej forowej karierze. I za to składam podziękowania Michałowi Radoryskiemu, czy jak tam się on naprawdę nazywa:)
Charles Dickens swoją „Opowieść wigilijną” zmieścił w jakichś stu stronach. Gdyby Radoryski nie był grafomanem zakochanym w tym, co pisze (sam poniekąd jestem grafomanem, więc bez trudu poznaję pokrewną duszę) i potrafił się równie mocno ograniczyć, może by to działo udało się jeszcze uratować.
Nie doceniasz Radoryskiego. Nie dość, że bez trudu wykrzesał te czterysta stronic to jeszcze zapowiedział cały cykl według tego samego pomysłu.
Ale on nie potrafił i nie chciał, co napisał wydał i sprzedał frajerom, jak nic fanom Nienackiego, bo nie przypuszczam by ktokolwiek inny na to dzieło się skusił.
Ja widzę dwie grupy docelowe. Fani Nienackiego to jedno, nie przypuszczam zresztą by było ich wielu (to Pan Samochodzik ma większe grono fanów). Druga liczniejsza grupa, to adepci trudnej sztuki nawigowania w rzeczywistości współczesnej i historycznej, w której to sztuce niestrudzonym przewodnikiem i nauczycielem jest inne wcielenie Michała Radoryskiego;) Nikogo więcej ta kuriozalna publikacja nie zainteresuje.
Tyle, że ta nuda skłoniła Cię Hebiusie do wysmażenia najdłuższego chyba postu w Twojej forowej karierze. I za to składam podziękowania Michałowi Radoryskiemu, czy jak tam się on naprawdę nazywa:)
O nie, sam sobie dziękuj, bo się zmusiłem do tego wpisu tylko dlatego, że obiecałem po lekturze podzielić się wrażeniami. Od początku lipca za każdym wejściem na forum sumienie mi wyrzucało: "Obiecałeś Kustoszowi, że napiszesz, a nie piszesz. Jak to nieładnie z twojej strony, jak to brzydko świadczy o twojej słowności" 😀
Po lekturze bloga Gabriela Maciejewskiego (od jakiegoś czasu toto sledze i podczytuję niektóre wpisy) coraz bardziej skłaniam się ku tezie, że właściciel wydawnictwa Klinika Języka i Michał Radoryski to jedna i ta sama osoba.
"Obiecałeś Kustoszowi, że napiszesz, a nie piszesz. Jak to nieładnie z twojej strony, jak to brzydko świadczy o twojej słowności"
Doceniam, że tak się przejąłeś swoją obietnica:) Może podjąłbyś jakieś nowe forowe zobowiązanie?
...coraz bardziej skłaniam się ku tezie, że właściciel wydawnictwa Klinika Języka i Michał Radoryski to jedna i ta sama osoba.
Z całą pewnością. Najbardziej mi się podoba kiedy Gabriel Maciejewski, jako wydawca, komplementuje Michała Radoryskiego, obiecującego autora ze swojej stajni:)
Jak żyje nie przeczytałem i mam nadzieję, że już nie przeczytam, równie nudnej książki!
A co robiłeś w trakcie czytania oprócz czytania? Jadłeś może coś wyjątkowego albo raczyłeś się jakimś trunkiem np. aromatyczną herbatą? Bo to pomogłoby Ci zachować w miarę ogólne wrażenie czytelnicze. Sama nudna książka i nic więcej, to może zniesmaczyć literacko. 😀
W czasie czytania tylko czytałem - ale w czasie tego pisania o czytaniu znieczulałem się jabłkowym Somersby.
Wrażeń z lektury powieści Radoryskiego zachowywać nie chce.