Forum

Teatr muzyczny
 
Notifications
Clear all

Teatr muzyczny

Strona 10 / 10

Maruta
(@maruta)
Member Potwierdzony
Dołączył: 5 lat temu
Posty: 3672
 
Wysłany przez: @yvonne

 

Pod koniec roku będę mogła dopisać kilka pozycji, bo zobaczę jeszcze "Quo Vadis", "Deszczową piosenkę" i "Pippina".

Ale "Deszczową piosenkę" już widziałaś? 🤔 


OdpowiedzCytat
Yvonne
(@yvonne)
Member Moderator
Dołączył: 5 lat temu
Posty: 3620
Topic starter  
Wysłany przez: @maruta
Wysłany przez: @yvonne

 

Pod koniec roku będę mogła dopisać kilka pozycji, bo zobaczę jeszcze "Quo Vadis", "Deszczową piosenkę" i "Pippina".

Ale "Deszczową piosenkę" już widziałaś? 🤔 

Nie, jeszcze nie.

Będę pierwszy raz.


OdpowiedzCytat
Maruta
(@maruta)
Member Potwierdzony
Dołączył: 5 lat temu
Posty: 3672
 

W mojej recenzji musicalu "1989" pisałam:

musical kładzie duży nacisk na rolę kobiet w "Solidarności" i w historii. Są pokazane jako żony, matki, ale też opozycjonistki i wojowniczki. Te, na które spadł ogromny ciężar, ale potem zostały zepchnięte w cień. Noblowska "przemowa" Danuty Wałęsy to jeden z najmocniejszych punktów przedstawienia

Spektakl był już w TV, ale teraz można też posłuchać wspomnianego utworu w specjalnym teledysku i z dwiema Danutami 🙂


OdpowiedzCytat
Maruta
(@maruta)
Member Potwierdzony
Dołączył: 5 lat temu
Posty: 3672
 

Mam teraz ciąg musicalowy - trzy spektakle w niecały miesiąc, każdy gdzie indziej. Zaczęłam w sobotę w warszawskiej Syrenie. Na otwarcie sezonu obejrzałam ich nową premierę - "Heathers".

"Heathers" to musical oparty na filmie z 1988 roku, w Polsce zatytułowanym kreatywnie "Śmiertelne zauroczenie" W rolach głównych wystąpili Winona Ryder i Christian Slater, a fabuła była pokręcona, niegrzeczna i przerysowana. Stylistyka podobnie (dzisiaj używa się określenia "camp"). Po latach historię przerobiono na musical, który zdobył dużą popularność głównie wśród młodszych widzów. Nic dziwnego, skoro akcja rozgrywa się w liceum, a bohaterami są nastolatkowie.

Znałam wcześniej zarówno treść musicalu, jak i część piosenek. Przyznaję, że byłam ciekawa, jak wypadła poska wersja (Syrena robi spektakle na licencji non-replica, co oznacza, że nie kopiuje scenografii, kostiumów i choreografii oryginału). Jak już wspomniałam, film był dość specyficzny, musical w wersji angielskiej co najmniej niegrzeczny, tematycznie i językowo. Zetknęłam się już z sytuacją, kiedy piosenki z "Heathers" były cenzurowane.

Niestety przedstawienie nie spełniło moich oczekiwań. Dałabym mu 7, chwilami nawet 6 na 10. Biorąc pod uwagę średnią wieku na widowni raczej nie byłam grupą docelową, ale zazwyczaj mi to nie przeszkadza. W tym przypadku było inaczej. Pominę jednak to, co nie podobało mi się ze względu na wiek (a przynajmniej tak sądzę) i wspomnę o problemach bardziej obiektywnych. Pierwszy z nich to problem z nagłośnieniem - w żywszych numerach trudno było zrozumieć słowa piosenek. Drugi problem to niestety obsada. Niby ogłaszano wielki casting, ale i tak główne role zagrali "ci co zwykle". Natalia Kujawa kompletnie nie pasowała mi do roli Veroniki. To świetna wokalistka, ale widziałam ją w trzech sztukach i w każdej grała podobnie. Tutaj jej maniera się nie sprawdziła, zwłaszcza że w jej przypadku chyba najsilniej jest widoczne, że nastolatków grają dorośli. Tłumaczenia tekstów względnie dobre, nie złagodzone, ale w kilku momentach niezręczne, tzn. słowa nie pasują do muzyki.

Publiczności "Heathers" podobały się chyba bardziej niż mnie, biorąc pod uwagę owacje na stojąco, ale to akurat stało się ostatnio normą. Pozytywne były też recenzje, które czytałam przed spektaklem. Cóż, najwyraźniej nie trafili w mój gust. Mam nadzieję, że kolejne przdstawienia wypadną lepiej, choć przyznam, że boję się trochę gdyńskiego "Quo Vadis" 😉

P.S. w przyszłym roku Syrena ma robić "Beetlejuice" 😉


OdpowiedzCytat
Yvonne
(@yvonne)
Member Moderator
Dołączył: 5 lat temu
Posty: 3620
Topic starter  
Wysłany przez: @maruta

Mam teraz ciąg musicalowy - trzy spektakle w niecały miesiąc, każdy gdzie indziej.

Wow! Rozszalałaś się 🙂

 

Publiczności "Heathers" podobały się chyba bardziej niż mnie, biorąc pod uwagę owacje na stojąco, ale to akurat stało się ostatnio normą.

Poruszyłaś ciekawy temat.

Czytałam o tym niedawno u kogoś na profilu na Facebooku, nie pamiętam, u kogo to było.

Kiedyś owacjami na stojąco nagradzane były arcydzieła teatralne, naprawdę wielke i świenie zrobione sztuki.

Dziś dostaje je chyba każdy spektakl.

Mam nadzieję, że kolejne przdstawienia wypadną lepiej, choć przyznam, że boję się trochę gdyńskiego "Quo Vadis" 😉

Ja niestety też.

Vasco był w niedzielę i pisał mi, że zrobili to w konwencji kabaretowej, a ja przecież nie cierpię kabaretów! 🙁

 


OdpowiedzCytat
Maruta
(@maruta)
Member Potwierdzony
Dołączył: 5 lat temu
Posty: 3672
 
Wysłany przez: @yvonne
Wysłany przez: @maruta

Mam teraz ciąg musicalowy - trzy spektakle w niecały miesiąc, każdy gdzie indziej.

Wow! Rozszalałaś się 🙂

Nie bardzo, potem mam pustkę w kalendarzu, poza "Charków, Charków" w listopadzie - ale to taki eksperyment 😉

 

Publiczności "Heathers" podobały się chyba bardziej niż mnie, biorąc pod uwagę owacje na stojąco, ale to akurat stało się ostatnio normą.

Poruszyłaś ciekawy temat.

Czytałam o tym niedawno u kogoś na profilu na Facebooku, nie pamiętam, u kogo to było.

Kiedyś owacjami na stojąco nagradzane były arcydzieła teatralne, naprawdę wielke i świenie zrobione sztuki.

Dziś dostaje je chyba każdy spektakl.

Też to zauważyłam jakiś czas temu i coraz bardziej mnie to irytuje.

Mam nadzieję, że kolejne przdstawienia wypadną lepiej, choć przyznam, że boję się trochę gdyńskiego "Quo Vadis" 😉

Ja niestety też.

Vasco był w niedzielę i pisał mi, że zrobili to w konwencji kabaretowej, a ja przecież nie cierpię kabaretów! 🙁

 

A poza kabaretem jakie wrażenia? Idzie drugi raz czy sprzedaje bilety? 😉

Czytałam dwie bardzo pochlebne recenzje, ale doświadczenie podpowiada, że nie warto wierzyć im bezkrytycznie...


OdpowiedzCytat
Maruta
(@maruta)
Member Potwierdzony
Dołączył: 5 lat temu
Posty: 3672
 

Przyszły rok zapowiada się w Polsce musicalowo i broadwayowsko 😉.

W Łodzi szykują "Mamma Mia!", w warszawskiej Syrenie "Beetlejuice", w Romie "Wicked", scena Relax zapowiada "Hair"*.

Mnie najbardziej zainteresowała informacja o toruńskich planach wystawienia "Jesus Christ Superstar", mojej musicalowej "jedynki" od lat. Niestety chwilę potem doczytałam, że przedstawienie "Powstanie w duchu coraz bardziej popularnego teatru immersyjnego, w którym widz nie tylko ogląda, ale też doświadcza zdarzeń i aktywnie uczestniczy w spektaklu." Nie lubię tego. Jako osoba introwertyczna czuję się w takich sytuacjach nieswojo i nieprzyjemnie.

*Nigdy nie byłam w Relaxie, więc trudno powiedzieć, czy jest na co czekać. Wcześniejsze spektakle opinie miały takie sobie.


OdpowiedzCytat
Maruta
(@maruta)
Member Potwierdzony
Dołączył: 5 lat temu
Posty: 3672
 

Drugi jesienny spektakl - "Deszczowa piosenka" w Teatrze Muzycznym w Poznaniu.

Wrażenia dożo milsze niż "Heathers", waham się między 7,5 a 8. Obiektywnie powinno być 7,5, ale bawiłam się na tyle dobrze, że subiektywnie dałabym 8.

To tradycyjna adaptacja klasycznego musicalu, co widać i słychać. Nie należy spodziewać się żadnych innowacji czy uwspółcześnień. Historia znana z filmu w reżyserii Stanleya Donena i Gene’a Kelly’ego, który miał premierę w 1952 roku i dziś uznawany jest za jeden z najbardziej rozpoznawalnych musicali wszech czasów*, zwłaszcza jeśli chodzi o tytułową piosenkę:

Zacznę od zalet. Poznańska "Deszczowa piosenka" jest niezwykle optymistyczna, lekka i przyjemna w odbiorze. Spektakl ogląda się z uśmiechem na twarzy. Tu warto zwrócić uwagę na scenariusz, który akurat nie jest zasługą teatru, a twórców oryginału. Musicale nierzadko traktują ten element po macoszemu, uznając, że fabuła to tylko szkielet dla piosenek. Nie tutaj. Scenarzyści Betty Comden i Adolph Green byli po prostu profesjonalistami, więc mamy spójną fabułę, świetne dialogi i satyryczny (choć ciepły) obraz Hollywood. To się naprawdę dobrze ogląda.

Z tym związany jest kolejny pozytywny aspekt, tym razem trochę osobisty - z racji zawodu bardzo doceniam to, że "Deszczowa piosenka" pokazuje fragment historii kina. Oczywiście w sposób uproszczony i przerobiony na potrzeby odbiorców, ale mimo wszystko jest w tym prawda. Współcześni widzowie mają często problem ze zrozumieniem, że film nie zawsze mógł być taki, jak obecnie. Że technika i sztuka filmowa rozwijały się stopniowo, powoli, małymi krokami. Że możliwości techniczne warunkowały te artystyczne i że coś, co nam może wydawać się super proste, kiedyś było przełomem. W tym historia kina przypomina historię każdego innego wynalazku, np. samochodu czy samolotu. Nikt nie dziwi się, że pojazdy sprzed stu lat były inne niż te sprzed 80, 60, 20 lat... a przy filmie takie pytania jak "ale dlaczego nie robili tego tak, jak dzisiaj?" zdarzają się całkiem często. Z tego względu podoba mi się, że "Deszczowa piosenka" pozwala zrozumieć, jak duże zmiany zachodziły w kinie na przestrzeni lat.**

Aktorzy są zdolni, dobrze dobrani i sympatyczni. Piosenki wpadają w ucho. Nagłośnienie było dobre, podobnie jak wykorzystanie przestrzeni scenicznej.

Co więc nie zagrało?

Po pierwsze, podział na akty. Pierwsza część jest tak długa, że na drugi akt zostaje sama końcówka historii. Przyznam, że w którymś momencie zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle będzie przerwa, bo 80% fabuły zmieszczono w pierwszym akcie, chyba po to, by zakończyć go „wybuchem”, czyli tytułową „Deszczową piosenką”. W rezultacie akt drugi jednocześnie wydawał się za krótki, bo niewiele się w nim działo, i za długi, bo to, co się wydarzyło, rozciągnięto na maksa, głównie przez nieciekawy numer taneczny. I tu płynnie przejdę do drugiego zarzutu – zespół Teatru Muzycznego w Poznaniu dobrze śpiewa i gra, ale tańczy średnio. Zdarzały się dobre momenty, jednak ogólny poziom techniki, synchronizacji i stylu nie zachwycał. A przecież „Deszczowa piosenka” to Gene Kelly, nie tylko jeden z najlepszych tancerzy w dziejach kina, ale i świetny choreograf, co oznacza numery taneczne na naprawdę wysokim poziomie. Wystarczy obejrzeć filmowe „Good morning” - sceny stepowania nadal wywołują efekt „wow!”. Oczywiście nie oczekiwałam, że na scenie w Poznaniu dostaniemy wykonawców tego kalibru, jednak można było zrobić to lepiej. Wspomniany wyżej długi numer taneczny był po prostu nudny i nużący, dodatkowo psując tempo spektaklu. No ale bez niego drugi akt trwałby z pół godziny... i koło się zamyka.

Podsumowując – nie było olśnienia, ale była miła rozrywka na dobrym poziomie.

* wiki: W 2007 roku znalazł się na szczycie listy 25 najlepszych musicali wszech czasów ogłoszonej przez Amerykański Instytut Filmowy, z kolei na liście 100 najlepszych amerykańskich filmów wszech czasów zajmuje 5. miejsce. (...) W 2008 roku magazyn Empire uznał go za ósmy najlepszy film wszech czasów. Na liście 50 najlepszych filmów wszech czasów brytyjskiego czasopisma Sight & Sound w 2012 roku, Deszczowa piosenka zajęła 20. miejsce.

** tu należy wspomnieć, że "Deszczowa piosenka" to komediowa bajka, więc nie ma w niej miejsca na tragiczne problemy, takie jak dramaty aktorów, których narodziny kina dźwiękowego zniszczyły. Obiektywnie historia Liny Lamont jest smutna i bolesna, ale ponieważ bohaterka została ukazana jako wyjątkowo irytująca, wredna i głupia antagonistka, to budzi śmiech, a nie współczucie. Być może kiedyś dostaniemy „Deszczową piosenkę” z punktu widzenia Liny Lamont i wierzcie mi, to NIE będzie komedia.

P.S. Teatr Muzyczny w Poznaniu jest przestarzały, z niewygodną widownią i małą sceną. Chyba tylko w Buffo było gorzej. Nie wliczam tego jednak do wad, bo doceniam, że artyści wykorzystują tę przestrzeń na tyle, ile mogą.


OdpowiedzCytat
Yvonne
(@yvonne)
Member Moderator
Dołączył: 5 lat temu
Posty: 3620
Topic starter  

Nic dodać, nic ująć,  Maruto.

Świetna recenzja! Ja też bawiłam się rewelacyjnie,  choć dużo lepiej na pierwszym akcie, niż na drugim.

No i dodam, że ja w czwartym rzędzie miałam dodatkowe atrakcje w postaci padającego na mnie deszczu 🙂

Miałam mokre włosy, koszulę i okulary 🙂

Fotka na pamiątkę.

 

 

1727604381-20240928_161833.jpg

OdpowiedzCytat
Maruta
(@maruta)
Member Potwierdzony
Dołączył: 5 lat temu
Posty: 3672
 

Na zakończenie jesiennej serii musicalowej - „Quo Vadis” w Teatrze Muzycznym w Gdyni, czyli spektakl, który najtrudniej mi ocenić.

 

Na początek uwaga niejako nadrzędna: gdyński obiekt jest największym teatrem muzycznym, w jakim byłam i ma chyba też największy profesjonalny zespół. Duża scena, na której bez problemu mieszczą się wielopoziomowe dekoracje, do tego urządzenia do „efektów specjalnych”, właściwie rozplanowana widownia, wyjątkowo dobre nagłośnienie. Wspominam o tym wszystkim, by zasygnalizować, że pod względem rozmachu i możliwości technicznych (a odnoszę wrażenie, że także finansowych) ten TM na starcie ma jakieś dwie długości przewagi nad konkurencją. Może warszawska Roma pod pewnymi względami się do niego zbliża, ale tylko może i tylko pod pewnymi.

 

Musical „Quo Vadis” od dnia premiery zbiera świetne recenzje. Osobiście nie do końca im wierzyłam, po pierwsze dlatego, że nie przekonała mnie konwencja zaprezentowana w zwiastunach, po drugie ponieważ podejrzewałam, że część pochwał wynika z „artystyczności” przedsięwzięcia. Innymi słowy, recenzenci dodają dwie-trzy gwiazdki, bo jeśli tego nie zrobią, to będzie znaczyło, że nie rozumieją „prawdziwej SZTUKI”. Moje obawy sprawdziły się na szczęście tylko połowicznie i dziś mogę napisać, że „Quo Vadis” to dobry, pełen zalet spektakl, który jednak mnie nie porwał.

Tradycyjnie zacznę od zalet. Od strony technicznej nie ma się do czego przyczepić, ale patrz akapit drugi, czyli trudno zdecydować, ile w tym zasługi twórców, a ile teatru. Scenografia i kostiumy, inspirowane okresem międzywojennym, nawiązują do dwóch ikonicznych elementów tych czasów: kabaretu i wojska. Mamy więc coś w rodzaju „Kabaretu” Fosse'a, z mieszanką wyzywających strojów i mundurów. Może to zaskakiwać, ale działa (z wyjątkiem Ligii). Rekwizyty są kreatywne i udane. Choreografia sprawna, wymagająca sporych umiejętności tanecznych. Na pochwałę zasługuje libretto. Może nie ma w nim wielkich przebojów, ale jak na dzieło oryginalne wypada bardzo dobrze. Poszczególne piosenki pasują zarówno do fabuły jak i postaci, niektóre wpadają w ucho, niektóre wywołują emocjonalną reakcję słuchaczy. Możliwe, że efekt będzie jeszcze lepszy, jeśli utwory trafią na płytę w wersji studyjnej.

 

Właściwie wszyscy wykonawcy prezentują wysoki poziom umiejętności wokalnych. Trochę gorzej jest z aktorskimi, tu można wyróżnić postacie zagrane lepiej (Neron, Petroniusz) i gorzej (Winicjusz), jednak nie ma jakichś większych pomyłek obsadowych.

 

Spektakl jest bardzo długi – trzy i pół godziny plus dwudziestominutowa przerwa, czyli ogółem prawie cztery. Myślę, że nie byłoby problemu, gdyby usunąć ze dwa utwory, na przykład piosenkę śpiewaną przez Chryzotemis, kochankę Petroniusza, postać w powieści przewijającą się na dalekim planie i nie odgrywającą większej roli. Numer ten nie jest na tyle udany, by to uzasadniało jego istnienie, jak również nic nie wnosi do fabuły – o tym, że Rzym i jego obywatele są zepsuci, widzowie zostali uświadomieni wcześniej (kilka razy), zaś jeśli chodziło o pokazanie poprzez kontrast wyjątkowości Ligii na tle innych kobiet - to również już zaserwowano.

 

Co ciekawe, fabuła dość wiernie podąża za pierwowzorem literackim, a ze sceny można usłyszeć dialogi dosłownie przepisane z powieści. Nie powinno to jednak dziwić. Jerzy Stefan Stawiński, scenarzysta „Krzyżaków”, powiedział kiedyś, że adaptowanie utworów Sienkiewicza polega głównie na wycinaniu zbędnych fragmentów. I to się sprawdza. Lepiej wyszedł drugi akt, w którym pojawiają się dłuższe fabularne sekwencje, a wydarzenia układają w jeden ciąg, angażując uwagę i emocje widzów. W tej części zastosowano też ciekawsze pomysły inscenizacyjne.

 

Pochwaliłam niemal wszystko... a mimo to wyszłam z „Quo Vadis” bez zachwytu i bez ochoty, by zobaczyć ten spektakl ponownie. Przyznam jednak, że trudno wytłumaczyć, co tak naprawdę nie zagrało, ponieważ chodzi w dużej mierze o odczucia subiektywne. Lubię „Quo Vadis”, czytałam tę powieść kilka razy, choć przy kolejnych powtórkach nieco selektywnie 😉 . Mam, można powiedzieć, osobisty stosunek do bohaterów i własne wyobrażenia na ich temat. Dlatego nie trafiła do mnie reinterpretacja postaci, której dokonali twórcy musicalu. Wspomniałam wyżej, że fabuła pozostała wierna książce... Cóż, w przypadku niektórych bohaterów sytuacja jest odmienna. Uczestniczą w tych samych wydarzeniach, co u Sienkiewicza, mówią słowami swoich literackich odpowiedników, ale są innymi osobami. Nie wszyscy, oczywiście. Chilon. Ligia. Winicjusz. A przede wszystkim Petroniusz, zresztą świetnie zagrany.

 

Mam wrażenie, że współcześni twórcy mają z Petroniuszem jakiś problem. Może za bardzo dominuje w „Quo Vadis”? Kiedy powieść powstawała jego postać pewnie mniej się wyróżniała. W tamtych czasach religia miała inne znaczenie i wagę, zwłaszcza w połączeniu z patriotyzmem. Także drewniany Marek i dziecinna Ligia mogli podobać się jako para zakochanych. Dzisiaj wątki chrześcijańskie wydają się nudne, przyciężkie i łopatologiczne, a Winicjusz i Ligia papierowi. Za to Petroniusz i otoczenie Nerona, a także sam cesarz, nadal wypadają świetnie. W rezultacie twórcy starają się jakoś pomniejszyć osobę arbitra elegantiarum, czy to dając mu twarz i manierę Bogusława Lindy, czy to pozbawiając go tego, co go wyróżnia w powieści – godności. Zaprawdę bowiem, jeśli Herbert myślał o jakiejś postaci literackiej pisząc „Potęgę smaku”, to był to Petroniusz. Ktoś, kto jest zepsuty, cyniczny i egoistyczny, ale jednocześnie zachowuje pewien poziom. Tymczasem w musicalowym „Quo Vadis” Petroniusz to błazen. Wciąż inteligentny, nadal ironiczny, ale pozbawiony swojej siły. Raczej chaotyczny, nieco komiczny oportunista niż wyrafinowany gracz.

 

Mój drugi problem dotyczy kwestii, o której wspomniałam powyżej, a mianowicie nie zawsze udanych zabiegów artystycznych, które w teorii mają zapewne dodać dziełu głębi, a w praktyce raczej irytują. Spróbuję wytłumaczyć to na przykładzie. Otóż Ligia w wielu scenach żongluje (chyba) piłeczkami. Stoi, chodzi – i żongluje. (od 2:50)

 

Mamy więc wielki neon – „patrzcie widzowie, to symbol, metafora, sens! To WAŻNE! Domyślcie się, o co chodzi, doceńcie pomysł i zamysł i wyrafinowanie i artyzm twórców”. Pewnie, mogę przyznać, że to symbol, metafora i sens. Mogę dokonać interpretacji – żonglowanie reprezentuje wewnętrzną harmonię bohaterki, którą zapewnia jej wiara i czystość, a jednocześnie ma pokazać, że Ligia żyje niejako we własnym świecie, nieskażona przez rzymskie realia. To dlatego kiedy pod wpływem uczucia do Winicjusza zaczyna przeżywać rozterki, traci też równowagę i upuszcza piłeczki. Nie jest to fizyka kwantowa. Ale oglądając to na scenie miałam wrażenie, że jestem w szkole, a nauczycielka pisze właśnie na tablicy pytanie na klasówkę: „Wyjaśnij i uzasadnij, czego symbolem jest chochoł?”. Czyli nie coś, co się czuje, nawet nie coś, do czego się samemu dochodzi, ale zadanie, które należy zaliczyć, by dostać piątkę jako widz na właściwym poziomie.

 

Podsumowując - nie żałuję, że zobaczyłam „Quo Vadis” w wersji musicalowej, jednak bawiłam się lepiej na obiektywnie słabszej „Deszczowej piosence”.


OdpowiedzCytat
Yvonne
(@yvonne)
Member Moderator
Dołączył: 5 lat temu
Posty: 3620
Topic starter  

Maruto, świetna, genialna, wspaniale napisana recenzja!

Chylę czoła.

Nie ośmielę się napisać niczego od siebie.


OdpowiedzCytat
Hebius
(@hebius)
Męber Moderator
Dołączył: 5 lat temu
Posty: 3200
 

Trochę szkoda tych tekstów tylko na forum. Można by je chyba wrzucić na portal. 


OdpowiedzCytat
Maruta
(@maruta)
Member Potwierdzony
Dołączył: 5 lat temu
Posty: 3672
 
Wysłany przez: @yvonne

Nie ośmielę się napisać niczego od siebie.

To trochę podważa sens pisania recenzji na forum...

Wysłany przez: @hebius

Trochę szkoda tych tekstów tylko na forum. Można by je chyba wrzucić na portal. 

Dzięki, ale na portal są zbyt niedopracowane.


OdpowiedzCytat
irycki
(@irycki)
Pan Motocyklik Potwierdzony
Dołączył: 5 lat temu
Posty: 490
 

Byliśmy wczoraj z Marysią na operetce „Baron Cygański” w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku ( https://www.oifp.eu/repertuar/baron-cyganski/).

Jest to chyba pierwsza operetka, na jakiej byłem, więc nie mam porównania, ale podobało się bardzo. Zarówno od strony samej muzyki, jak i aranżacji.

Przy okazji warto wspomnieć o samej Operze i Filharmonii Podlaskiej. Jest to dość nowy obiekt, oddany do użytku w 2012 roku, bardzo nowoczesny i o ciekawej architekturze. 

 

Wielka sława to żart!
Książę błazna jest wart...

Post został zmodyfikowany 9 godzin temu przez irycki

„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”

Moje fotoszopki (akt. 13.11.2022)


Maruta polubić
OdpowiedzCytat
Maruta
(@maruta)
Member Potwierdzony
Dołączył: 5 lat temu
Posty: 3672
 

O, super! Ja na operetce byłam chyba ostatni raz na początku studiów i właściwie nie wiem, dlaczego tak dawno - to przecież pomost między operą a musicalem scenicznym 😉 Wczesne musicale sceniczne czasem trudno odróżnić od operetek (fachowcy pewnie umieją...). A część operetek trafiła na ekran jako musicale, choć tak naprawdę libretto pozostało bez zmian.

Do Filharmonii Podlaskiej chciałam pojechać na coś w tamtym roku, ale też nie wyszło... Czy dobrze się sprawdza z perspektywy widza? Czy też przypomina Studnię Narodową?


OdpowiedzCytat
irycki
(@irycki)
Pan Motocyklik Potwierdzony
Dołączył: 5 lat temu
Posty: 490
 
Wysłany przez: @maruta

Czy dobrze się sprawdza z perspektywy widza? 

Byłem raz i miałem jakieś konkretne miejsce więc trudno mi się wypowiadać ogólnie. Jak dla mnie było ok. Byliśmy na balkonie, trochę z boku, ale nie było to jakoś bardzo z boku, nie trzeba było szyi wykrecać. Dobrze było widać scenę i orkiestrę. Ale nie mam pojęcia jaki odbiór jest na dolnym poziomie. 

Widownia (a przynajmniej balkon) wygodna, duże odstępy między rzędami, w nie ma porównania np. z Romą. 

Dla niektórych problemem mogą być tylko szklane schody. Ale jakby co jest jeszcze winda.

„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”

Moje fotoszopki (akt. 13.11.2022)


Maruta polubić
OdpowiedzCytat
Strona 10 / 10
Share: