Trudno było mi wyobrazić sobie jak taką książkę jak „Król” można przełożyć na język teatru. Film to co innego. W końcu jest w tej powieści wszystko to co kochamy w gangsterskim kinie akcji. Odpowiedź na takie pytanie okazała się prosta – filmowo. Bo gdybym miał określić „Króla” duetu Paweł Demirski i Monika Strzępka tylko jednym słowem, najwłaściwszym byłoby słowo „filmowy”. A dalsze przymiotniki? Efekciarski, przeszarżowany, mocny. Charchot zarzynanych ofiar topi się w krwi lejącej się strumieniem z wyrwanych kończyn, huk wystrzałów miesza się z okrzykami gangsterów, bojowców z PPSu i ONRu. Tarantino lepiej by tego nie zrobił. „Król” jest filmowy nie tylko od strony fabularnej i ekspresji aktorskiej ale i formalnej. Wykorzystanie efektów audiowizualnych, a przed wszystkim kapitalnie odgrywany slow motion w scenach bójek i w dynamicznych scenach zbiorowych dowodzą, że filmowość przekazu jest zamierzona. Fantastyczne odwrócenie biegunów. Teraz to film stanowi inspirację dla teatralnego spektaklu, nie odwrotnie.
Ale „Król” to przecież nie tylko „Chłopcy z ferajny” made in Poland. To ballada o polsko – żydowskiej Warszawie końca lata 30-tych XX wieku i skomplikowanych relacjach narodowościowych na styku tych dwóch tak bliskich a jednak odległych od siebie światów. Powieść sięgająca w głąb psychiki ludzkiej, naznaczonej piętnem naszych czynów.
A nad miastem złowróżbnie unosi się widmo nieuchronnej zagłady obu tych światów. To Litani, byt metafizyczny będący jedną z płaszczyzn narracji, ponad ludzką i ponad czasową perspektywą, którą oferuje nam Twardoch we wszystkich swoich książkach. Litani zna teraźniejszość, ale zna też przyszłość – klęskę września, getto, Grossaktion Warschau, Treblinkę, Auschwitz, upodlenie i ruinę miasta. Wie, że teraźniejszość wobec przyszłości nie ma znaczenia.
Proza Twardocha jest specyficzna. Przenikające się narracje, zapętlenia fabularne, zatarcie granic między rzeczywistością a rojeniem. Twórcy spektaklu poradzili sobie z tym znakomicie. Być może nawet środki teatralne nadają się do tego lepiej niż filmowe. Umowność, manieryczność, przesada, w kinie, raziłby teatralnością właśnie.
Na scenie bardzo wiele się dzieje, miejscami akcja rozgrywa się w kilku planach jednocześnie, panuje chaos, sceny z różnych miejsc i z różnego czasu widzimy obok siebie. Deklamacje unisono podkreślają tożsamość postaci rozpiętych między retrospekcją a współczesnością i pomagają zorientować się w skomplikowanych woltach, które serwuje nam proza Twardocha. Zwraca uwagę Litani, która w spektaklu oprócz jednego z poziomów narracji jest jakby szkicem postaci występujących w książce, których w teatralnej odsłonie „Króla” nie ma. Ten fabularny i formalny zamęt sprawia, że komuś kto nie czytał książki, trudno nadążyć za tym co się dzieje na scenie. Sprawy nie ułatwia też kontekst polityczny, który też warto znać. Milady (która lekturę powieści ma jeszcze przed sobą) dzielnie łapała wątki, ale dopiero kiedy przeczyta książkę zyska świadomość czy i co jej umknęło.
„Król” w Teatrze Polskim to z pewnością wydarzenie. Spektakl, który będzie się długo pamiętać. Czy mi się podobało? Tak, choć lepiej byłoby powiedzieć, że zrobił na mnie ogromne wrażenie. Minęło kilka dni, a ta sztuka ciągle siedzi mi w głowie. Spora w tym zasługa kreacji aktorskich – genialny Marcin Bosak jako doktor Radziwiłek, świetni Krzysztof Dracz w roli Kuma Kaplicy i Mirosław Zbrojewicz jak Pantaleon Karpiński, fajnie przerysowany Paweł Tomaszewski w kilku rolach. A do teatru szedłem pełen obaw. Jednak efekciarskie przerysowanie znacznie bardziej raziło w internetowych zajawkach niż na widowni.
Ależ ten Teatr Polski się zmienił. Kiedyś synonim teatralnej klasyki z repertuarem z kanonu lektur szkolnych – Mickiewicz, Słowacki, Fredro, a teraz Twardoch. „Król” to najbardziej spektakularny spektakl jaki dane mi było widzieć na deskach teatru. Nowoczesny, przygotowany z wielkim rozmachem, brawurowo zagrany, efektowny.