Pod wpływem Kustosza, który uznał, że temat ma potencjał, zakładam osobny wątek i przeklejam wstępny fragment z tekstu o Pilipiuku.
Co właściwie oznacza popularne określenie „guilty pleasure”? Najprościej i dosłownie to „wstydliwa przyjemność”: coś, co lubimy, ale wstyd nam się do tego przyznać. W szerszym zakresie to bardzo ciekawe zjawisko psychologiczno-socjologiczne, silnie związane ze sferą kultury, choć do niej nie ograniczone. „Guilty pleasure” pojawia się najczęściej w odniesieniu do filmów, książek, seriali, muzyki… Jest jednocześnie uzasadnieniem i usprawiedliwieniem naszych, nie zawsze najwyższych lotów, upodobań. Prawie (?) wszyscy mamy coś, co sprawia nam przyjemność, ale… no właśnie, jakoś nam z tym głupio. Jeśli już się do tego przyznajemy, to z zażenowaniem, od razu tłumacząc powody i kontekst. Mamy poczucie, że to coś, co kiepsko o nas świadczy i może zepsuć to, jak chcemy być postrzegani przez otoczenie.
„Stary chłop i ogląda bajki”.
„Niby taka intelektualistka, a czyta Greya”.
Znacie to?
W takim momencie chowamy się za maską „guilty pleasure”. Czyli podkreślamy, że owszem, wiemy, że x jest poniżej naszego poziomu, ale to taki cheat day w diecie. A poza tym oglądamy/czytamy/słuchamy świadomie, ironicznie i krytycznie. Żeby się odstresować. Żeby się pośmiać. Ze względu na kostiumy/muzykę/sceny walki. Bo sentyment. Bo gra ten aktor, co był świetny w sześciogodzinnej abchaskiej ekranizacji „Hamleta”.
Warto zaznaczyć, że „guilty pleasure” nie jest obiektywne. Zależy nie tylko od naszych osobistych preferencji, ale i od środowiska, w którym się obracamy. Czyli jeśli masz znajomych, którzy nie uznają telenowel, podczas gdy ty lubisz „Brzydulę” – to „Brzydula” będzie twoim „guilty pleasure”. Ale jeśli należysz do grupy, gdzie wszyscy ją oglądają, to poczucia wstydu i winy odpada. (być może na tej samej zasadzie funkcjonuje "Pan Samochodzik")
Moja osobista lista „guilty pleasure” jest dość długa, a poczesne miejsce zajmują na niej powieści z gatunku fantastyki. I tak, do części czuję sentyment, część świetnie odmóżdża, a część po prostu fajnie się czyta. Na przykład Andrzej Pilipiuk.
A jak to wygląda u Was? Macie jakieś "guilty pleasure"? A może inaczej je rozumiecie - albo nie uznajecie?
Hmm... myślę i myślę i guilty pleasure najłatwiej znaleźć mi w dziedzinie muzyki. W młodzieżowych czasach nigdy nie słuchałem takich obciachów jak Modern Talking, CC Catch czy Aha. Teraz czasem lubię. Nie aż tak żeby sobie puszczać, ale jak gdzieś leci to sprawia mi właśnie ową wstydliwą przyjemność:)
Lubię też pograć czasem na gitarce i zaśpiewać takie hity jak zenkowe "Oczy zielone" i "Milość w Zakopanem" Sławomira:)
Ale i w dziedzinie filmowej coś się znajdzie. Oglądam czasem głupawe albo obsceniczne komedie w rodzaju "Głupi i głupszy" czy "American pie":)
Najtrudniej będzie z książkami, choć nie wiem czy nie powinienem uwzględnić tu cyklu Pan Samochodzik. W każdym razie na pewno nie jest to lektura, której czytaniem chwalę się wszem i wobec:)
Cholera, ależ to ekshibicjonistyczny wątek:)
Hmm... myślę i myślę i guilty pleasure najłatwiej znaleźć mi w dziedzinie muzyki. W młodzieżowych czasach nigdy nie słuchałem takich obciachów jak Modern Talking, CC Catch czy Aha.
Wypraszam sobie 🙂
A-ha nie jest obciachowe.
Nie wiem, co napisać w wątku, którego nazwa już mnie denerwuje 🙂
Prawda jest taka, że ja nie mam problemu z przyznaniem się, że podobała mi się jakaś głupawa komedia czy niższych lotów książka bądź piosenka.
Pewnie dla wielu z Was obciachem byłoby to, że czasem słucham A-ha czy Pet Shop Boys.
Lub to, że przed świętami czytam lekkie obyczajówki z wątkiem świątecznym (choć przyznam, że ostatnio te książki są bardzo słabe).
Lub to, że kiedyś namiętnie oglądaliśmy całą rodziną wszystkie części "Listów do M".
Lub to, że każdego roku oglądamy Kevina 🙂
Lub to, że zawsze ryczę na pewnej scenie "Znachora".
Pewnie jeszcze trochę tego by się znalazło.
Czy termin, który jest tematem wątku, może dotyczyć również mody?
Lubię OMD 😳 🤫
Lubię OMD 😳 🤫
Ja też! 🙂
Kiedy myślałam o tym wątku, nasunęło mi się coś innego.
Otóż ja mam problem z czymś odwrotnym.
Mianowicie głupio mi czasem powiedzieć, że nie podoba mi się coś, co się podoba wszystkim. A przynajmniej zdecydowanej większości.
To znaczy może nie miałabym problemu, gdyby nie reakcje ludzi. Czasem reagują tak, jakby nie można było mieć odmiennego zdania.
Jak mówię, że nie podoba mi się zamek Książ (mówię o bryle, o widoku zewnętrznym, nie o wnętrzach), albo jak mówię, że moim największym turystycznym rozczarowaniem jest Skalne Miasto w Czechach, to patrzą na mnie, jakbym była niespełna rozumu 🙂
Prawda jest taka, że ja nie mam problemu z przyznaniem się, że podobała mi się jakaś głupawa komedia czy niższych lotów książka bądź piosenka.
Dlatego podkreślałam, że to całkiem subiektywne odczucie. Mnie zaintrygowała jego popularność wśród różnych recenzentów czy krytyków, którzy piszą wielostronicowe elaboraty o kinie artystycznym, a na marginesie rzucają, że mają takie i takie "guilty pleasure". Zauważyłam, że kiedy recenzentowi coś się podoba, ale jednocześnie pisze, że jest obiektywnie słabe lub przeciętne, to dodaje: "świetnie nadaje się na guilty pleasure".
Co do przyznawania się, u mnie zależy to od otoczenia i rzeczywiście zauważyłam, że zdarza mi się tłumaczyć z czegoś, co nie do końca jest z górnej półki. Dlatego chociaż ogólnie nie wstydzę się np. Pilipiuka, to w realnej sytuacji jakoś tę sympatię uzasadniam. To trochę tak: zaczynasz nową pracę, nikogo nie znasz, atmosfera dość poważna, a ty masz wstać i wymienić po trzy ulubione filmy, seriale, książki i piosenki, bez żadnego kontekstu.
Natomiast też mam problem z przyznawaniem, że coś mnie nie zachwyca, przy czym z racji wykształcenia dotyczy to głównie "ambitnych" filmów 😉
EDIT: właśnie czytałam na serialowej tekst o nominacjach do Złotych Globów i oczywiście jest:
Jak mówię, że nie podoba mi się zamek Książ (mówię o bryle, o widoku zewnętrznym, nie o wnętrzach), albo jak mówię, że moim największym turystycznym rozczarowaniem jest Skalne Miasto w Czechach, to patrzą na mnie, jakbym była niespełna rozumu
Skalne miasto też nie rzuciło mnie na kolano, ale byłem tam krótko bo zaliczyliśmy akurat totalną ulewę i przemoczeni do cna musieliśmy wracać. Za to Książ jest IMO świetny.