Za PAP:
Ponad 100 milionów książek propagandowych, w tym klasyka rosyjska, powinno zostać usuniętych z ukraińskich bibliotek. Przygotowujemy odpowiednie dokumenty - poinformowała dyrektor Ukraińskiego Instytutu Książki Ołeksandra Kowal w opublikowanym w poniedziałek wywiadzie dla Interfax-Ukraina.
"Według moich szacunków w bibliotekach publicznych może znajdować się obecnie ponad 100 mln egzemplarzy, które należy usunąć. Oczywiście, chcemy to zrobić szybciej, ale dobrze byłoby, gdyby do końca roku usunięto przynajmniej literaturę szkodliwą ideologicznie wydawaną w czasach sowieckich, a także rosyjską literaturę antyukraińską" - wyjaśniła Kowal.Tym samym, Ukraina zamierza usunąć z dostępu publicznego ponad połowę pozycji znajdujących się obecnie w krajowych bibliotekach.
Wśród niechcianych pozycji znajdują się książki "o treści antyukraińskiej z imperialną narracją", literatura propagująca przemoc, książki o prorosyjskim i szowinistycznym ukierunkowaniu.
Na drugim etapie usunięta zostanie literatura rosyjskojęzyczna wydana w Rosji po 1991 roku.
"Prawdopodobnie będą to różne gatunki, w tym książki dla dzieci, romanse i kryminały. To oczywisty wymóg tych czasów. Chociaż rozumiem, że mogą być poszukiwane" - oceniła dyrektorka instytucji.
Kowal dodała, że klasyka również zostanie usunięta, ponieważ rosyjscy poeci i pisarze, tacy jak Aleksander Puszkin czy Fiodor Dostojewski, położyli podwaliny pod "ruski mir" i rosyjski mesjanizm.
"W rzeczywistości jest to bardzo szkodliwa literatura, która może mocno wpłynąć na poglądy czytelników. Moim zdaniem również te książki powinny być usuwane z bibliotek publicznych i szkolnych. Powinny one pozostać w bibliotekach uniwersyteckich i naukowych, aby eksperci mogli badać korzenie zła i totalitaryzmu" - podkreśliła.
To tylko potwierdza to co od początku uważałem, że przez 30 lat Ukraina się nie odcięła od ruskich.
Twtter is a day by day war
Ale że co? Przecież nie mogli się pozbyć tych książek wcześniej skoro języka rosyjskiego używało w domu około 43–46% populacji Ukrainy (podaję za Wikipedią).
Czy może chodzi ci raczej o sam pomysł tej czystki, że to takie komunistyczne z ducha?
Ale że co? Przecież nie mogli się pozbyć tych książek wcześniej skoro języka rosyjskiego używało w domu około 43–46% populacji Ukrainy (podaję za Wikipedią).
Czy może chodzi ci raczej o sam pomysł tej czystki, że to takie komunistyczne z ducha?
Jasne, skoro używają języka rosyjskiego to powinni mieć książki po rosyjsku. Tylko
Wśród niechcianych pozycji znajdują się książki "o treści antyukraińskiej z imperialną narracją", literatura propagująca przemoc, książki o prorosyjskim i szowinistycznym ukierunkowaniu.
rzeczywiście te trzeba było utrzymywać przez te 30 lat? Albo i dostarczać kolejne?
Twtter is a day by day war
Trochę się obawiam, że mamy tu już do czynienia z podobną sytuacją, jak przy walce ze sztuką zdegenerowaną i takąż literaturą, prowadzoną w hitlerowskich Niemczech.
Nie wiem, czy czytałeś tekst Oksany Zabużko, ukraińskiej pisarki, poetki, filozofki, publikowany niedawno w Wyborczej.
Dlaczego? – spytała mnie znajoma Niemka, przytłoczona zdjęciami masakry w Buczy. – Dlaczego oni to robią?
Pytanie to, jak pąk drzewo, kryje zapowiedź licznych tomów, które wkrótce zapełnią księgarnie – dzieł poświęconych radykalnej rewizji ostatnich stu lat dziejów Europy. Bez tego trudno bowiem pojąć kulturową dezorientację Zachodu, który przez z górą 20 lat uparcie ignorował podręcznikowy przypadek wzrostu i dojrzewania w Rosji nowego, wersja 2.0, totalitaryzmu, jakby naumyślnie powtarzając wszystkie wzory zachowań z lat 30., które „wyhodowały" Hitlera. Nawet po Buczy na moim Facebooku pęta się reklama artykułu Johna Mearsheimera z „The Economist" o „ukraińskim kryzysie" – według tej logiki we wrześniu 1939 roku miał w Europie miejsce „polski kryzys"! – oferującego najnowsze porady, jak „uspokoić Hitlera", i łatwo odnajdywane przez autora (i redakcję) analogie historyczne. Przy całej mojej awersji do Mearsheimera, który z odległego Chicago poucza świat, dlaczego powinien zostawić mnie i 40 milionów moich rodaków na łasce seryjnego mordercy, i przy całej sympatii dla mojej niemieckiej przyjaciółki, osoby o nienagannym guście i subtelnej duszy, przyznać muszę, że myślą oni podobnie, wychowani w tej samej kulturze, z tymi samymi zaletami i „wadami wzroku".
Kompleks winy wobec Rosjan
Moja znajoma słyszała z pierwszej ręki – od matki – o okrucieństwach Armii Czerwonej w Berlinie w 1945 roku – o polowaniach na cywilnych uciekinierów, o iście średniowiecznym rozmachu grabieży, tonach zrabowanych dywanów i zegarków słanych całymi składami do Rosji, o matkach gwałconych na oczach dzieci i dziewczętach z rozdartymi pochwami – zupełnie to samo, co jak w jakimś makabrycznym kopiuj i wklej ujrzał dziś świat w wyzwolonych spod rosyjskiej okupacji podkijowskich miasteczkach – nie przypadkiem Rosja świętowała zwycięstwo w II wojnie pod hasłem „Możemy to powtórzyć", będącym odwrotnością europejskiego „Nigdy więcej" – mogą, więc powtarzają, wszak całe czekistowskie imperium Putina to jedna wielka rekonstrukcja historyczna. Ale moja znajoma hoduje, jak wszyscy Niemcy, kompleks winy wobec Rosjan i szuka jeśli nie usprawiedliwienia, to wyjaśnienia ich zbrodni w Europie w 1945 roku. „My nie traktowaliśmy ich lepiej" – mówi. A Ukraińcy niby co? Przecież oni nie tylko nie napadli na Rosję, to „bratni naród" ze wspólną historią, tak piszą w podręcznikach, skąd więc nagle ten nowy Holokaust, ten masowy szalejący sadyzm, rozkazy dowódców w przechwyconych przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy rozmowach „ch…, wszystkich!" i apel dziecka do tatusia: „Zabij jak najszybciej wszystkich Ukraińców i wracaj do domu"?
Co ciekawe, ten kompleks nie dotyczy Ukraińców, choć w latach 1941-44 pod niemiecką okupacją, ze wszystkimi jej niszczycielskimi skutkami, znalazła się właśnie Ukraina i tylko 10 proc. Rosji, a więc w pamięci większości współczesnych Rosjan doświadczenie II wojny światowej wpisuje się idealnie w paradygmat zwycięskiej wojny toczonej na obcej ziemi.
Jak w przypadku Mearsheimera teorie te ujawniają elementarną potrzebę człowieka Zachodu, by zracjonalizować zło, przyjąć perspektywę sprawcy, zrozumieć jego motywy i cele, być jak scholastycy „adwokatem diabła" – niezliczone próby kartezjańskich umysłów rozszyfrowania, „czego chce Putin", to neomodernistyczna scholastyka! Wszystko sprowadza się do próby porozumienia ze złem, wejścia z nim w dialog. Wszak dialog jest tym, czym kultura Zachodu oddycha od 2,5 tys. lat, więc wychowankom prastarej agory trudno wyobrazić sobie, że obok, też od stuleci, egzystują kultury, w których ludzie oddychają pod wodą i banalnie nienawidzą tych, którzy mają płuca zamiast skrzeli.
Trudno zrozumieć, że niekoniecznie to aberracja, którą da się wyrugować „demokratycznymi reformami". Że taki podwodny oddech to monolog, totalny monolog, idący wertykalnie z góry na dół i obejmujący krajobraz, architekturę, język i ideologię – to jednakowe miasta i ulice, filmy i telewizja, jednakowe pomniki, najlepiej „od Lizbony po Władywostok", jedna globalna więzienna cela z surową hierarchią – że to może zainfekować całe kraje. Że ze złożonego przez stalinowski ZSRR „jaja" enklawy, Korei Północnej – takie „jaja" Federacja Rosyjska przez całe 30 lat po upadku Związku Radzieckiego składała bez przeszkód w Europie, od Naddniestrza i Abchazji po „republiki Donbasu" – może po trzech pokoleniach wykluć się gotowy, dojrzały model nowego stalinizmu na skalę (jak dotąd!) całej Rosji z Białorusią na dokładkę.
Bucza to nie wyjątek, tylko prawidłowość.
Czemu kagebista nie przeraża tak, jak oficer gestapo
Z dziesiątków powodów zachodnia świadomość jest ślepa na rosyjski totalitaryzm. Najoczywistszy to, rzecz jasna, nieodrobiona lekcja ZSRR, a zwłaszcza zwodniczy dyskurs II wojny, który wszystkie zbrodnie przeciw ludzkości mocą tajemnego porozumienia przypisuje totalitaryzmowi pokonanemu, podczas gdy ten zwycięski od blisko pół wieku umacnia się i puchnie bez sądu ani osądu, by wreszcie na czele państwa postawić oficera KGB, organizacji od 1918 roku, najdłużej we współczesnej historii, bezpośrednio odpowiedzialnej za największe zbrodnie przeciw ludzkości, co nikogo na Zachodzie nie przeraziło tak, jak przeraziłby oficer Gestapo. I nikt, o ile mi wiadomo, nie brał pod uwagę tego, że po czterech pokoleniach państwowego terroru społeczeństwo rosyjskie gotowe będzie zaakceptować to jako normę, bo cztery pokolenia wykraczają poza granice żywej pamięci („tak było zawsze"), i czego oczekiwać od takiego społeczeństwa prócz tego, że ta „norma" w osobie przywódcy stanie się dla niego wzorem do naśladowania?
Ani moralnie, ani intelektualnie Zachód nie był gotowy na to wyzwanie. Powojenna współpraca zachodnich elit z Kremlem nie doczekała się jeszcze kompleksowych opracowań. Sartre okazał się agentem KGB, a Hemingwaya zwerbowali czekiści jeszcze w Hiszpanii i w końcu doprowadzili do psychozy. Wiele nieprzyjemnych historii działo się też na wydziałach slawistyki zachodnich uniwersytetów, a guru amerykańskich slawistów, 91-letnia Suzanne Massie, autorka bestsellerowej „Krainy żar-ptaka", z której Ronald Reagan i jego następcy uczyli się kochać Rosję, tej zimy dostała rosyjskie obywatelstwo, zorientowawszy się najwyraźniej, że lepiej spędzić resztę życia we własnym mieszkaniu w Petersburgu niż w więziennej celi z wyrokiem za zdradę stanu.
Ale to wszystko to fragmentaryczne obserwacje, a całościowego obrazu konsekwentnej, trwającej od pokoleń deprawacji Zachodu przez Kreml – jak Katarzyny Masłowej przez Niechludowa w „Zmartwychwstaniu" Tołstoja – nadal nie widzę. Nie chodzi mi tylko o formy współpracy odnotowane w niedostępnych nam archiwach FSB, ale o coś subtelniejszego – długotrwałą erozję w kulturze Zachodu granic tego, co dopuszczalne, stopniowe przechodzenie od europejskiej racjonalizacji do rosyjskiej normalizacji zła.
Nie przypadkiem wspominam Tołstoja. Zauważył on elastyczność ludzkiego umysłu, który wie, jak wypracować samousprawiedliwienie. Kiedy Katarzyna Masłowa zostaje prostytutką, jej obraz świata zmienia się tak, by oddawanie mężczyznom ciała na gwałt za pieniądze wydawało się może nie honorowe, ale całkiem normalne. To w istocie dość uniwersalna metafora całej literatury rosyjskiej, która wciąż uchodzi za europejską i humanistyczną – jak Katarzyna Masłowa przez dwieście lat wypracowywała obraz świata, w którym przestępcy nie należy osądzać, tylko żałować. Współczuć mu, bo „na świecie nie ma winnych" (też Tołstoj!), każdy gotów jest zabić sąsiada, to kwestia ceny.
Oto „humanizm po rosyjsku". A jeśli zaakceptujesz tę tezę, gratulacje. Jesteś gotów na przybycie rosyjskich wojsk.
Turgieniew przygotował Rosjan na Buczę
Czas spojrzeć na rosyjską literaturę nowymi oczami, wszak w dużej mierze to ona utkała „siatkę maskującą" dla rosyjskich czołgów. Studiowałam w ZSRR, gdzie literatura rosyjska była w szkołach przedmiotem obowiązkowym. Pamiętam szok z dzieciństwa, jakim było opowiadanie Turgieniewa „Mumu". Głuchoniemy pańszczyźniany chłop, dobra dusza, na rozkaz dziedziczki zabija jedyne bliskie mu stworzenie, wierną suczkę. Historia ta miała wzbudzić u dzieci litość do bohatera i nienawiść do złej pani. Rozpoznaję dziś ludzi wychowanych w tamtej szkole w tych, którzy przeklinają Putina i współczują dobrym rosyjskim żołnierzom, których wysłał on na Ukrainę, żeby zabijali ogniem i mieczem nie tylko suczki, ale i wszystkie żywe stworzenia – biedni chłopcy, jak oni cierpią.
Kiedy i jak literatura rosyjska, ta bezwstydna „Katarzyna Masłowa", zdołała uwieść Zachód, udając piękną księżniczkę uwięzioną przez okrutny reżim, i niepostrzeżenie zarazić go swoją infantylnie bierną biernością wobec zła udającą cnotę? (Pamiętajmy, jak w „Wojnie i pokoju" Natasza Rostowa zakochana bez pamięci w narzeczonym pod jego nieobecność biegnie posłusznie za pierwszym nędznikiem, który ją uwiódł, i jak bardzo współczuje jej autor). Z tym pytaniem winni zmierzyć się zawodowi rusycyści.
Niestety, poza nielicznymi wyjątkami większość z nich popiera mit europejskości rosyjskiej kultury, mit, w który doskonale wpisywał się podpułkownik KGB mówiący płynnie po niemiecku, gość talk-show CNN „Larry King Live". To wystarczyło, by elity zachodnie uznały go za „jednego z nas", zamiast dostrzec jego dziedzictwo – rozcięte brzuchy ciężarnych kobiet we lwowskim więzieniu NKWD w 1941 roku i roztrzaskane czaszki ukraińskich artystów i uczonych, od Kijowa w 1918 po obóz w Permie w roku 1985. Obecne egzekucje ukraińskich intelektualistów w okupowanych miastach – tak zginął w Buczy tłumacz Tacyta Ołeksandr Kyslyuk – są prostą, mechaniczną kontynuacją tego, co KGB robiło na Ukrainie za pamięci żyjących pokoleń, tyle że niewielu poza Ukrainą to obchodziło.
Grunt pod zwycięstwo Putina nad Zachodem przygotowano zawczasu. Kiedy w 1985 roku Milan Kundera opublikował w „New York Review of Books" esej „Wstęp do wariacji", w którym usuwał literaturę rosyjską poza nawias europejskiej kultury, wyjaśniając, dlaczego nie trawi Dostojewskiego (kult emocji, jawna pogarda dla racjonalności), w sukurs jej ruszył Josif Brodski, tonem politruka tłumacząc „Dlaczego Kundera myli się co do Dostojewskiego" (sic!) i uciszając oponenta jak agresywny bot w dyskusji online – nikt nie miał ochoty kontynuować takiego „dialogu". A przecież ofensywa Putina 24 lutego była, nie da się ukryć, czystą „dostojewszczyzną" w rozumieniu Kundery. Tylko tak da się ją zrozumieć – jako odrzucającą nie tylko Kartezjusza i Kanta, ale i Clausewitza eksplozję czystego, wydestylowanego zła, długo tłumionej historycznej nienawiści i zazdrości („dlaczego mielibyście żyć lepiej od nas?", mówili Ukraińcom rosyjscy żołnierze), napędzanych poczuciem absolutnej bezkarności.
Wszystko to można było wyczytać dużo wcześniej, i to nie tylko u Dostojewskiego, gdyby nie rozdział rosyjskiej literatury od rosyjskiego państwa – albo, jak to ujęto w uroczym zaproszeniu na Dni Rosyjskie w Brukseli, „bolesnych momentów rosyjskiej historii" od „piękna rosyjskiej literatury" – bo trzeba uczciwie przyznać, że literatura jest ciałem z ciała społeczeństwa, dla którego i o którym jest spisywana. Że ci, którzy zgwałcili w Buczy 11-letniego chłopca, a matkę przywiązali do krzesła, żeby to oglądała, to ci sami bohaterowie wielkiej rosyjskiej literatury – zwykli Rosjanie, tacy sami jak sto i dwieście lat temu. I że taż literatura jest odpowiedzialna za to, na kogo wyrośli.
Kogo zmasakrował kochanek Anny Kareniny
Wszyscy pamiętamy, że Anna Karenina rzuciła się pod pociąg, ale mało kto, że jej zrozpaczony kochanek pojedzie walczyć na Kaukazie, czyli zafundować tamtejszym narodom to samo, co dziś oficerowie Putina Ukraińcom. Co zrozumiałe, czytelnik sympatyzuje z Wrońskim, a nie mimochodem wspomnianymi ludami kaukaskimi, z którymi idzie na wojnę. Owa optyka „wybiórczej empatii" jest integralną cechą rosyjskiego imperializmu, a co za tym idzie i literatury rosyjskiej, która zawsze była jego beneficjentem. Pisała o tym trochę Eva M. Thompson („Imperial knowledge: Russian Literature and Colonialism", Westport Londyn 2000) i ostatnio Ewa Berard-Zarzycka („La culture russe et l’invasion de l’Ukraine"). Trochę o minionych ośmiu latach naszej wojny (bo, przypominam, wojna zaczęła się w 2014 roku, a 24 lutego 2022 weszła w nową fazę) pisałam też ja.
Może gdyby na kulturowej mapie języków słowiańskich Brodski i cała jego rosyjska paczka nie próbowali zakrzyczeć Kundery (i innych „nie-Rosjan"), zachodni eksperci nie byliby teraz w takim bagnie, twierdząc zrazu, że Putin „jest za sprytny", żeby zaatakować Ukrainę, bo to kompletnie nieracjonalne, a kiedy atak nastąpił, dali broniącym się Ukraińcom maksimum 96 godzin, bo gdzie tam jej, temu „zadupiu Rosji", do takiego giganta? Spotkałam jak dotąd tylko jednego europejskiego slawistę, który w 2014 roku, wstrząśnięty objawionym wtedy neoorwellowskim obliczem Moskwy, prosił Ukraińców o przebaczenie za to, że całe życie patrzył na Kijów „przez rosyjskie okulary", jako „trzecie miasto Imperium Rosyjskiego" – że nie dostrzegał stolicy tysiącletniej kultury, do której rosyjskie Imperium miało taki sam stosunek jak rosyjska armia do Buczy – ukraść, co się da, zniszczyć, czego się ukraść nie da.
Jest szansa, że przybędzie nam teraz takich światłych ludzi. Bowiem drogę bombom i czołgom zawsze torują książki, a dziś byliśmy świadkami tego, jak o losach setek milionów decyduje wybór lektur. Czas, byśmy przejrzeli nasze półki z książkami.
tłum. Sergiusz Kowalski
copyright Oksana Zabuzhko, 2022
Esej pierwotnie opublikowany w „Times Literary Supplement".Tytuł, lead, wyimek od redakcji
Oksana Zabużko – ur. w 1960 r., pisarka, poetka, eseistka, z wykształcenia filozofka. W Polsce ukazały się jej powieści „Badania terenowe nad ukraińskim seksem" – teraz wznowione, w nowej oprawie – i „Muzeum porzuconych sekretów" oraz zbiór wywiadów „Ukraiński palimpsest. Rozmowy Oksany Zabużko z Izą Chruślińską". Właśnie nakładem Agory ukazała się książka eseistyczna „Planeta Piołun".
Tołstoj pisze:
Резня единоверцев и братьев славян вызвала сочувствие к страдающим и негодование к притеснителям. И геройство сербов и черногорцев, борющихся за великое дело, породило во всем народе желание помочь своим братьям уже не словом, а делом.czyli
Rzeź Słowian, współwyznawców i pobratymców, wywołała współczucie ku cierpiącym i oburzenie na prześladowców, a bohaterstwo Serbów i Czarnogórców, walczących za wzniosłą sprawę, wywołało w całym narodzie pragnienie dopomożenia swym braciom, i to nie tylko słowami, ale i czynem.
choć w latach 1941-44 pod niemiecką okupacją, ze wszystkimi jej niszczycielskimi skutkami, znalazła się właśnie Ukraina i tylko 10 proc. Rosji, a więc w pamięci większości współczesnych Rosjan doświadczenie II wojny światowej wpisuje się idealnie w paradygmat zwycięskiej wojny toczonej na obcej ziemi.
Ale wiesz, że to jest manipulacja? Nie znam liczb ale założę się, że te 10% to najgęściej zaludniona część Rosji, więc stawianie tezy o "większości współczesnych Rosjan" jest mocno naciągane.
Twtter is a day by day war
u nas chyba nikt rosyjskiej literatury już nie czyta. A przynajmniej tej swołoczy Tołstoja. Bo jakby ktoś zajrzał do wspomnianej "Anny Kareniny" mógłby się trochę zdziwić. Wroński pojechał jako ochotnik walczyć na wojnie serbskiej, wojnie rozpoczętej powstaniem w Bośni i Hercegowinie, której miejscowa ludność miała dość tureckiej opieki.
Ha, ha. My w czasie matur, chyba w 2 klasie liceum, mieliśmy w domu przyjaźni polsko-radzieckiej, kilkugodzinny pokaz filmu "Anna Karenina", w związku z tym stwierdziliśmy, że szkoda marnowania takiej pięknej pogody i po 10 minutach zerwaliśmy się z sali kinowej i przez cały dzień graliśmy w piłkę 🙂
Twtter is a day by day war
To teraz Mistrza i Małgorzatę też trzeba będzie wywalić do kosza czy coś, bo w końcu Bułhakow w połowie Rosjanin w połowie Ukrainiec.
To teraz Mistrza i Małgorzatę też trzeba będzie wywalić do kosza czy coś, bo w końcu Bułhakow w połowie Rosjanin w połowie Ukrainiec.
Myślę, że do wszystkiego należy podchodzić z rozsądkiem. Jeśli rzeczywiście biblioteki ukraińskiej musza wyrzucić ponad połowę książek, to znaczy, że im to, że dzieci czytają o pionierach w Arteku, nie przeszkadzało. Wątpię aby u nas w bibliotekach takie książki były jeszcze a nawet jeśli to czy były wypożyczane. U nas nawet wilka i zająca w telewizji nie zobaczysz.
Twtter is a day by day war
Ale wiesz, że to jest manipulacja?
A tego akurat nie wychwyciłem. Ale wiadomo, że jeśli chodzi o propagandę prawda jest pierwszą ofiarą, więc w ogóle nie jestem zaskoczony. Kibicuję w tej wojnie oczywiście Ukraińcom, ale pani Zabużko dość skutecznie zniechęciła mnie do sięgnięcia po ukraińską literaturę.
Co do takich wyjść ze szkoła - byłem na "Zmartwychwstaniu" wg Tołstoja. I sobie nawet to chwalę.
Co do takich wyjść ze szkoła - byłem na "Zmartwychwstaniu" wg Tołstoja. I sobie nawet to chwalę.
To był film z 1967 roku, 145 minut. Wyobrażasz sobie 16 latka, który trzy godziny siedzi w sali kinowej na takim czymś?
Twtter is a day by day war
Kowal dodała, że klasyka również zostanie usunięta, ponieważ rosyjscy poeci i pisarze, tacy jak Aleksander Puszkin czy Fiodor Dostojewski, położyli podwaliny pod "ruski mir" i rosyjski mesjanizm.
"W rzeczywistości jest to bardzo szkodliwa literatura, która może mocno wpłynąć na poglądy czytelników. Moim zdaniem również te książki powinny być usuwane z bibliotek publicznych i szkolnych. Powinny one pozostać w bibliotekach uniwersyteckich i naukowych, aby eksperci mogli badać korzenie zła i totalitaryzmu" - podkreśliła.
Mnie taka postawa przeraża.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Zmartwychwstanie (Voskreseniye, 1960) trwa 3 godz. i 29 min
No git, na Młodych lwach (2:47) wytrzymałem, ale chyba zapomniałem wspomnieć, że jak to w sali kinowej domu przyjaźni polsko-radzieckiej, Anna Karenina była w języku rosyjskim. Tylko szczególny przypadek 16-latka w maju by wytrzymał ten film w całości.
Twtter is a day by day war
Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć. Ja chyba nie oglądałem żadnej ekranizacji Anny Kareniny, nawet w telewizji 🙂 A moje "Zmartwychwstanie" miało polskie napisy, no i to jest jednak bardziej zajmująca opowieść.
Może słyszeliście o akcji, która urodziła się z dowcipu polskiego twitteriana, na temat referendum w Królewcu. Propozycja prosta - robione jest referendum o przyłączeniu tych terenów do Polski i Czech. Czesi podchwycili temat, tylko "zagarnęli" całość. Ruscy się mocno gotują i próbują przedstawiać to jako prawdę 🙂
A dla uśmiechu na koniec tygodnia warto posłuchać "hymnu czeskiej marynarki", opublikowanego w YT 6 lat temu.
Twtter is a day by day war
Pamiętam dowcip z czasów minionych:
Czechosłowacja zorganizowała Tydzień Morza. Zirytowało to Breżniewa, który zrobił awanturę "Jaki Tydzień Morza, przecież w Czechosłowacji nie ma morza!". Następnego dnia przyszła odpowiedź z Pragi: "Towarzyszu Breżniew, jak ZSRR organizuje Tydzień Kultury to my się nie wtrącamy..."
Czechosłowacja zorganizowała Tydzień Morza. Zirytowało to Breżniewa, który zrobił awanturę "Jaki Tydzień Morza, przecież w Czechosłowacji nie ma morza!". Następnego dnia przyszła odpowiedź z Pragi: "Towarzyszu Breżniew, jak ZSRR organizuje Tydzień Kultury to my się nie wtrącamy..."
Niezłe. 🤣
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Minęło prawie półtora roku od ostatniego wpisu. Wszyscy chyba już się przyzwyczaili do tej wojny. Front stoi gdzieś we wschodniej Ukrainie, na nikim nie robią wrażenia informacje o kolejnych dronach atakujących Kijów, czasami coś wybuchnie w okolicach Lwowa. Dzień jak co dzień. Prawda jest trochę inna gdy człowiek zejdzie na ziemię. Mój kolega był na Ukrainie w czerwcu ubiegłego roku, jako korespondent wojenny amerykańskiej telewizji. Od dłuższego czasu planował taki zawód, wcześniej bywał w Ameryce Południowej, był nie tak dawno w Afganistanie. Niby był przygotowany na warunki wojenne, okazało się, że to zupełnie inny świat. Powiedział, że raczej by nie chciał tam wracać. Dla mnie filmy, które kręcił z okien hotelu w Kijowie, gdy Ruscy dronami zaatakowali miasto, były wystarczające.
I co dalej? Coraz więcej polityków mówi o wojnie. Osłabnięcie wsparcia dla Ukrainy generuje perspektywy rozprzestrzenienia się konfliktu na sąsiadujące kraje. Pytanie brzmi tylko które? Gruzja, Mołdawia? W miarę "bezpiecznie", bo się nie odgryzą? Czy może stosunkowo niewielkie kraje bałtyckie? NATO wtedy się ruszy? A może Rosja poczuje moc i bezkarność, bo zarówno wsparcie jak i restrykcje będą słabły? Ludzie "zachodu" będą mieli dość. Czy wtedy Polska będzie jednym wielkim frontem?
Co wtedy byście zrobili? Gdy oglądam zdjęcia moich dziadków z czerwca, lipca 1939 to się zastanawiam. Piękni, młodzi, z kilkumiesięcznym dzieckiem w wózeczku, w parku, na spacerze, uśmiechnięci. A później wszystko szlag trafił. Niby nasza rodzina wyszła z tej wojny bez poważnych strat. Zginął brat cioteczny mojego ojca i to zupełnie pechowo, podczas powrotu z obozu. Pociąg z wracającymi więźniami został zaatakowany przez, wycofujących się przed Ruskimi, Niemców. Ale przeżycia były nie do opisania. A, jak widać z Ukrainy, okrucieństwo wojny konwencjonalnej wcale się nie zmieniło. Zastanawiacie się nad tym? Planujecie? Zostaniecie czy będziecie się starali wyjechać? Jeśli wyjechać to gdzie?
Worst case scenario to wojna nuklearna, ale przed takim scenariuszem chyba nie da się uciec. Jeśli mocarstwa zaczną się "wymieniać" ładunkami nuklearnymi to będzie jeden wielki wybuch i się rozpłyniemy w nicości.
Zakładając, że jednak wojna konwencjonalna - będziecie walczyć w obronie ojczyzny? Ja chyba już się nie nadaję, jedyne miejsce, w którym mógłbym kogoś/coś wspomóc, to siedzenie przy komputerze a więc niewiele. Rozpatruję wiele koncepcji, począwszy od Kanady, gdzie już usłyszeliśmy od rodziny, że "w razie czego to Was przyjmiemy". Ale czy to może być plan długoterminowy? Kanada jest droga, czy nawet odpowiednio zmonetyzowane oszczędności (to też ciekawy temat, bo pieniądze przecież są w banku, czyli faktycznie są wirtualne) wystarczą? A w pewnym wieku trudno iść do pracy. Ciekawa jest opcja, którą można "zabezpieczyć" już teraz, to Azory. Azory to koniec świata, gdzieś na środku Atlantyku. Nawet jeśli tam dotrą wrogie okręty to raczej nie na zasadzie piratów, którzy rabowali wszystko, tylko potrzeba zatrzymania się na chwilę. Czy mógłbym tam żyć na emeryturze? Cały czas się zastanawiam. To jednak jest straszliwie daleko. Ale jednocześnie to oaza spokoju, w dzisiejszych czasach największym zagrożeniem są huragany, ale to też jest do przeżycia (przeżyłem). Z krajów europejskich jest niewielki wybór, z kontynentalnych Hiszpania/Portugalia bo daleko, z pozostałych Irlandia, bo daleko i w UE. Portugalia raczej odpada, bo ceny wcale nie są atrakcyjne, Hiszpania jest akceptowalna cenowo. Z Irlandią jest tricky, bo poza miastami to koniec świata, właściwie życie jak na Azorach tylko "do cywilizacji" bliżej.
Tak czy tak, nie mam zupełnie koncepcji na monetyzację oszczędności. Kiedyś było prosto, złoto było w powszechnym obiegu. Teraz, po mojej historii z funtami, na temat których w Bank of England, usłyszałem, że są nieważne i mogę je wyrzucić do śmietnika, nie mam zaufania do żadnej gotówki. Choć podobno dolary cały czas są akceptowane niezależnie od daty emisji. Ale to podobno, nie jestem pewien.
Macie jakieś przemyślenia, czy zupełnie Was to nie interesuje? Tu i teraz? Co ma być to będzie?
Twtter is a day by day war
Zupełnie nie zawracam sobie tym głowy. Mieszkam tak blisko granicy z Rosją, że mogę szybciej znaleźć się pod okupacją (zwłaszcza gdy akurat będę u mamy w odwiedzinach), niż dowiedzieć o wybuchu wojny.