Chyba to miała być wymienialnia książek ale u nas w kraju takie inicjatywy raczej działają krótko. Ludzie nie są nauczeni.
Twtter is a day by day war
Przez chwilę myślałem, że jedną zostawili, w myśl zasady "ostatniej to nawet k. nie weźmie", ale to chyba pudełko po czekoladkach. 😕
A jeszcze gorzej, że pewnie te książki wziął ktoś do spalenia, a nie do czytania.
Ja kiedyś nawet myślałam o oddaniu książek do takiej szafki, ale zniechęciły mnie informacje, że to nie działa. Tzn. książki zabierane są nie w celach czytelniczych, ale przez osoby, które chcą je wykorzystać, albo paląc, albo sprzedając. Pewnie to tylko część prawdy, jednak stwierdziłam, że nie będę ryzykować. Może gdyby szafki stawiano w jakimś kontrolowanym środowisku... Ale przecież zasada jest taka, że każdy może zabrać książki, więc nawet jeśli ktoś wie, że ten pan stoi na targu i spyla je po złotówce, to nie ma podstaw, by mu zabronić czegokolwiek.
Mnie ten bookcrossing nie przekonuje. Jako sympatyczna ciekawostka w przestrzeni miejskiej tak, jako realna koncepcja wymiany książek, nie. Jest XXI wiek, są czytniki i stare książki za grosze w antykwariatach i na Allegro. Są biblioteki. A w takich budkach bookcrossingowych tak czy inaczej trudno liczyć na wartościową lekturę, na którą w dodatku mamy ochotę. Pomijam już fakt, że z lekka brzydzę się obcowania z wymiętolonymi książkami niewiadomego pochodzenia.
No i kolejna sprawa to zderzenie z mentalnością naszych wspaniałych współrodaków, którzy po każdym weekendzie zostawiają mi tonę śmieci na plaży. Jak pierwszy raz byłem na tzw "zachodzie" nie mieściło mi się w głowie, że w budkach telefonicznych leżą sobie spokojnie książki telefoniczne i nikt ich nie podpala ani nie kradnie. U nas wiadomo jak się sprawy miały. Ciężko było znaleźć telefon bez urwanej słuchawki. To samo widać w geocachingu. Robisz fajną skrzynkę z fantami na wymianę, a po trzech miesiącach znajdujesz w niej kapsle, zużyte bilety autobusowe i inne śmiecie. Szkoda pieniędzy na stawianie budek bookcrossingowych.
A z tym trudno się nie zgodzić:)
https://twitter.com/Lodzermensch_/status/1278989598618779648?s=20
Bookcrossing w odpowiednim miejscu - jak najbardziej. U mnie są regał do takiej wymiany w bibliotece, na dworcu kolejowym i w urzędzie miejskim. Z tego zestawu zdecydowanie najbardziej się sprawdza regał w bibliotece. I tak sobie myślę, że to powinno być zakładane własnie gdzieś po bibliotekach, albo po kawiarniach. Z takich miejsc raczej nikt nie będzie brał książek na rozpałkę.
Jest XXI wiek, są czytniki i stare książki za grosze w antykwariatach i na Allegro. Są biblioteki.
Według mnie pomysł dobry, ale bardzo spóźniony. No i oczywiście barierą jest fakt, że pewnie co niektóre książki były zabierane w celach innych niż czytelnicze.
Za to bardzo lubię kiedy w książki do poczytania na miejscu wyposażone są kawiarnie czy np. restauracje. Sens ma to dla mnie także w pociągach (choć nigdy się nie spotkałam). Podczas samotnego wypadu można zawsze sięgnąć po jakąś lekturę.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
zobaczyłam Twojego posta już po tym jak wysłałam swój. Pomyśleliśmy o tym samym. 😉
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Mnie ten bookcrossing nie przekonuje.
Tylko to w reszcie świata jednak działa. Mam wrażenie, że tylko u nas tkwi taka żyła do zrobienia "interesu" wszędzie tam gdzie nie patrzą... A sama idea mi się bardzo podoba.
Jest XXI wiek, są czytniki
W sumie zazdroszczę osobom, które się przekonały do czytnika.
Dostałem w prezencie w grudniu Kindle i nawet zacząłem z niego czytać, ale po pierwszym tytule utknąłem w połowie czegoś tam o Leopoldzie II (i żeby nie było - rzecz jest bardzo ciekawa) i teraz przypominam sobie o czytniku tylko wtedy, gdy go trzeba doładować.
Mnie ten bookcrossing nie przekonuje.
Tylko to w reszcie świata jednak działa. Mam wrażenie, że tylko u nas tkwi taka żyła do zrobienia "interesu" wszędzie tam gdzie nie patrzą... A sama idea mi się bardzo podoba.
To nie żyłka do interesu - bo na tych wystawianych książkach interesu się nie zrobi, to polska mentalność i smutny fakt, że czytelnictwo się u nas w ogóle nie przyjęło.
zobaczyłam Twojego posta już po tym jak wysłałam swój. Pomyśleliśmy o tym samym. 😉
Bo to myśl dość oczywista. 😀 Tak, że aż dziwne, że osoby stawiające takie budki gdzieś po parkach tej oczywistości nie zauważają. Ale pewnie to jest na jakiejś zasadzie, że mają kasę którą trzeba wydać na jakiś taki cel no to wydają - a przy okazji może jeszcze dają zarobić znajomemu producentowi, który takie budki zrobi.
Dla mnie bardziej liczy się nie znalezienie czegoś, ale pozbycie się tego, co mi jest zbędne. I dlatego idea bookcrossingu bardzo mi się podoba, bo nie oszukujmy się - nie wszystkie kupione książki chcę zatrzymać. Tymczasem w bibliotekach kręcą nosem, w antykwariatach są śmieszne stawki, allegro czy olx przegrywają z kosztami wysyłki, a przecież nie wyrzucę. Chciałabym przekazać komuś, kto się interesuje, przeczyta i uszanuje. I gdyby regały bookcrossingowe to zapewniały to chętnie bym je odwiedzała.
Własnie dlatego regał do bookcrossingu w bibliotece to dobre miejsce. Bo tam zachodzą raczej ludzie, którzy są zainteresowani książkami. Do takich regałów w przestrzeni miejskiej nasze społeczeństwo jeszcze nie dorosło i pewnie za naszego życia nie dorośnie.
Pomijając wszystko o czym już pisaliście, dochodzi jeszcze jedna dość prozaiczna sprawa. Kto o te budki ma dbać? No wiecie, konserwować, czyścić, w jakiś sposób doglądać. Bardzo często spotykam się z tym, że coś powstaje, ale nikt nie przewidzi, że później trzeba to utrzymywać. Skorzystalibyście z takiej brudnej budki?
Z regałami do takiej wymiany umieszczonymi np. w bibliotece sprawa jest bardziej oczywista.
Pomijając wszystko o czym już pisaliście, dochodzi jeszcze jedna dość prozaiczna sprawa. Kto o te budki ma dbać?
To jest chyba szerszy polski problem związany z mechanizmem funkcjonowania unijnych dotacji. Środki przyznawany są na realizację projektów, a nie na ich późniejsze utrzymanie. Samorządy chętnie taką kasę wydają, ale już zupełnie inaczej jest z wydatkowaniem środków z własnego budżetu na naprawy, konserwacje i remonty.
Dokładnie taki problem mogliśmy obejrzeć sobie na ostatnim zlocie. Gród Raciąż, odrestaurowany kilka lat temu za unijne pieniądze, dziś jest zaniedbaną, zapuszczoną ruiną i jednocześnie pomnikiem marnotrawstwa środków finansowych, za które ktoś powinien oberwać.
Samorządy chętnie taką kasę wydają, ale już zupełnie inaczej jest z wydatkowaniem środków z własnego budżetu na naprawy, konserwacje i remonty.
To trochę konsekwencja zasad przyznawania środków. Powinno być tak, że przyznane środki obejmują np. 10 letnie utrzymanie albo wnioskodawca zobowiązuje się do takiego okresu utrzymania w przeciwnym przypadku musi zwrócić środki. A ponieważ większość samorządów w Polsce działa zgodnie z zasadą "tu i teraz" to nie będą się martwić na zapas.
Twtter is a day by day war
To trochę konsekwencja zasad przyznawania środków.
Otóż to. Taki jest zawsze efekt centralnego zarządzania przez urzędniczą machinę.
Może ten bookcrossing warto wyłączyć do nowego, osobnego tematu?