I tak czeka 🙂
nr 88 wtorek, 22 października 1974 r.
HANKA ma szalenie wygórowane ambicje w stosunku… do mojej osoby. Powiedziała, że uważa mnie za osobnika mądrego (?!), zrównoważonego (?!), poważnego (?!). Te wszystkie wykrzykniki i znaki zapytania mają wyrażać mój stosunek co do zgodności z rzeczywistością wymienionych przymiotników, chociaż w ogóle było miło, Kto nie lubi gdy go chwalą?
Zaczęło się od tego, że gdy rozmawiałam z dziewczynami na temat modnych spódnic, Hanka odciągnęła mnie na bok, a dalszy ciąg jej wywodów dotyczył tego, że według niej człowiek mądry itd. nie może zajmować się poważnie taką błahostką jak ciuchy. Stwierdziła, że kompromituję się dyskusją na temat fasonów modnych spódnic, że tylko głuptasy tym się interesują, zajmują, że… wręcz wstydem jest, gdy człowiek z ambicjami zna się na czymś takim jak moda.
Zaskoczyło mnie to wszystko. Po pierwsze przesadzona opinia Hanki o mnie w ogóle, a po drugie jej zdanie na temat mody. O tym, że Hance jest zupełnie „wsio rawno” jak chodzi ubrana, wiedziałam od wieków. Ona już taka jest. Niech będzie, ale dlaczego ma to za złe innym?!
Ja nie jestem, jak tylko chciałabym być mądrą (tutaj ambicje moje pokrywają się z Hanczynymi), może kiedyś będę, ale już teraz jestem przeciwna poglądowi, że człowiek poważny kompromituje się tym, że chce być ładnie ubrany. Może to i nie jest najważniejsza rzecz w życiu, bo „Nie suknia zdobi człowieka”, ale nie rozumiem dlaczego chcąc być w przyszłości np. naukowcem cybernetykiem muszę jednocześnie zrezygnować z modnego ubierania się. Hanka uważa, że gdy ktoś chce być nowoczesny to musi wystrzegać się takich „głupich drobiazgów” — ja twierdzę coś wręcz przeciwnego. Bo czy jest to naprawdę dowodem nowoczesności, że jakaś pani profesor jest notorycznie rozczochrana i ma fatalną, burą suknię?! Jestem za modelem tej samej pani profesor w modnej fryzurze i modnej sukience. Dlaczego by nie? Przecież w niczym nie przeszkadza to jej odkryciom naukowym, a na pewno ludziom przyjemniej jest patrzeć na zadbana babkę. Zresztą po co sięgać tak daleko – są tacy, co uważają, że jak dziewczyna się fajnie i gustownie ubiera, to musi być kiepską uczennicą. Hanka też tak myśli, a ponieważ jest moją przyjaciółką, to zalezy jej na opinii, jaką ja będę miała wśród innych i boi się, że może mi zaszkodzić modny sweter. Myślę, że dopiero ktoś kto tak właśnie myśli jest nienowoczesny. Muszę przekonać Hankę, że się myli. Mnie też zależy na tym, co ludzie będą o mojej przyjaciółce myśleli…
MAGDA
Ciekawe, na ile "Magda" rzeczywiście trafiała do czytelniczek/ów? Dla starszej osoby wydaje się oczywiste, że nie pisała tych tekstów nastolatka, ale dorosła autorka (lub autor). Po pierwsze mamy szalenie protekcjonalny stosunek do świata i rzekomych rówieśników, co jeszcze można by zaakceptować jako cechę dziewczyny z przerostem ego. Po drugie i ważniejsze, czuć wyraźnie ten edukacyjno-misyjny ton, czyli dążenie do zaprezentowania, jaki z perspektywy dorosłych powinien być wzorcowy nastolatek - nie idealny, ale spełniający "wymogi", z drobnymi wadami z kategorii nieistotnych, prezentujący poglądy i zachowania, jakie dorośli uważają za odpowiednie dla młodzieży. Czy adresaci się na to nabierali? Pewnie przynajmniej częściowo tak, bo w pewnym wieku chce się uchodzić za człowieka dojrzałego nie wiedząc, co to właściwie znaczy i wtedy łatwo wpaść w pułapkę, stykając się z kimś, kto wydaje się "mądry"...
Ciekawe, na ile "Magda" rzeczywiście trafiała do czytelniczek/ów? Dla starszej osoby wydaje się oczywiste, że nie pisała tych tekstów nastolatka, ale dorosła autorka (lub autor).
Pewnie trafiała bo dlaczego nie? Warto pamiętać, że to były zupełnie inne czasy, gdzie gazeta była podstawowym medium, do których się pisało listy i czekało na odpowiedzi. "Magda" była taką odpowiedzią na listy "drogi Świecie Młodych powiedz mi czy...".
Twtter is a day by day war
Owszem, tylko że mam porównanie z powieściami dla podobnej grupy docelowej i z podobnego okresu. I tam zazwyczaj pseudo mądra bohaterka podobna do Magdy była niejako punktem wyjścia do historii o faktyczny dojrzewaniu. W toku akcji albo przekonywała się, jaka w rzeczywistości jest niedojrzała albo też uświadamiała sobie, że życie i ludzie są o wiele bardziej skomplikowani, różnorodni i wielowymiarowi. A Magda "odhacza" kolejne punkty z listy "problemy współczesnych nastolatków", prezentując, co w takich przypadkach powinna (według dorosłych) robić i myśleć młodzież...
Do mnie musiało to mocno trafić, skoro pamiętałem i wróciłem po latach, by nadrobić zaległości w lekturze. I nawet teraz nie mam wrażenia, ze tutaj są odhaczane jakieś nastoletnie problemy z listy 😀
Niestety nie powiem, czy czytałem to wtedy jako teksty autentycznej nastolatki, czy miałem świadomość, że za Magdą ukrywa się dorosły autor.
A w kwestii listów - w Świecie Młodych była rubryka Redakcyjna poczyta - to tam pisali czytelnicy, nie do Magdy.
nr 94 wtorek, 5 listopada 1974 r.
JESTEM zła na… samą siebie! Wiem, że to była zupełnie durnowata afera, ale co z tego, wzięłam w niej czynny udział.
Hanka zakochała się w Romku z VIIIa. Była z nim na wakacjach. To znaczy nie pojechała tam z nim sama. Przypadkiem mieszkali w jednym domu wczasowym, a ponieważ nie było innego ciekawego towarzystwa, więc trzymali się razem. Kajaki, wycieczki, wspólne oglądanie telewizji… Nic wielkiego, ale Hanka wyobraziła sobie nie wiadomo co. Po powrocie do domu okazało się jednak, że Romek wcale się Hanką nie interesuje. W szkole, owszem, jak się spotkają to rozmawia, ale po lekcjach to już nic. No i Hanka wpadła w czarną rozpacz.
„la go kocham! On musi do mnie wrócić Magda, pomóż!”. Kto by się oparł takim błaganiom?! Urządziłyśmy naradę wojenną zaprosiwszy do udziału w niej Bożenę, która zna się jak nikt na podrywaniu chłopaków. Bożena poradziła hance napisanie listu, ja miałam mu ten list oddać. Oddałam. Wziął i powiedział „dziękuję”.
Kiedy minęło 6 dni i Hanka nie dostała ani słowa odpowiedzi, pomyślałam, że może źle ten list napisała i Romek nic nie zrozumiał. Postanowiłam więc naprawić jej błąd… i napisałam do niego sama. Że Hanka go naprawdę kocha, że to fajna dziewczyna – wyliczyłam kolejno wszystkie jej zalety, a na końcu dodałam, że byłby z kamienia, gdyby się do niej nie odezwał. Coś mnie wtedy jakby tknęło, że może nie powinnam się wtrącać, że niech to sobie hanka dalej sama rozgrywa… Na wszelki jednak wypadek pokazałam swoje dzieło Bożenie. Wpadła w zachwyt. Poradziła mi jednak, żebym podpisała się pseudonimem, bo „to nigdy nic nie wiadomo”. Podbudowana w ten sposób na duchu zdecydowałam się, machnęłam wielkimi literami „Marlena” i wrzuciłam list do skrzynki.
Mojego listu Romek już nie zlekceważył (oj, jakbym tego chciała!). Przeczytał go na głos w swojej klasie i chwalił się, jakie to on ma powodzenie. Wszyscy śmiali się. Myślą, że napisała to Hanka sama o sobie; zaczęli jej docinać, dokuczać. Hanka najpierw długo ryczała, a potem się na mnie obraziła. Uważa, że Romek rzucił ją przeze mnie, z powodu tego listu. Powiedziała, że nie daruje mi nigdy w życiu, że specjalnie ją ośmieszyłam w oczach ukochanego.
Tak wcale nie było i Hanka to w końcu zrozumie, przejdzie jej, daruje mi. Złość mną jednak ciska i nie wiem, czy ja sama sobie daruję, że dałam się w to wszystko wciągnąć, że postąpiłam jak ostatnia wariatka. Coś chyba z moimi szarymi komórkami nie w porządku.
MAGDA
Kolejny obrazek z historii PRL-u. Kioski Ruchu teraz to całkiem przeszłość, a i papierosy Marlboro nie są już symbolem luksusu.
nr 100 wtorek, 19 listopada 1974 r
W szkole burza. W takim porządnym znaczeniu tego słowa. Dwóch chłopców z VII zostało zatrzymanych przez milicję. Okradli w nocy kiosk „Ruchu”. Podobno nie pierwszy raz, z tym, że poprzednie „wyprawy” jakoś im się upiekły. Teraz wpadli na całego.
Znam ich. Byliśmy razem na obozie harcerskim. Fajni koledzy – weseli, pomysłowi, odważni… Hm… odważni?!
Wszyscy w szkole dużo gadają na ten temat. Trochę ze zgorszeniem, z oburzeniem, a trochę z… podziwem. Właśnie dla tej odwagi. Jagoda powiedziała, że ona by się bała. Pewnie, że by się bała, znany tchórz, jak ktoś idzie z większym psem to… ona na wszelki wypadek przechodzi na drugą stronę ulicy. Cała szkoła z niej się śmieje. Z tych chłopaków nikt się nie śmieje. Niektórzy czują się nieco nieswojo, korzystali – choć nieświadomie – z niektórych ich łupów. Teraz to i ja wiem, skąd mieli papierosy „Marlboro”. Częstowali nimi na prawo i na lewo, byli tacy, co chętnie brali. Ci, dla których największą frajdą w życiu była duża przerwa spędzana w kłębach dymu w toalecie.
Zastanawiam się w dalszym ciągu na tą odwagą. Jagoda chyba trochę się zagalopował. Czyżby tylko wrodzone tchórzostwo było powodem, że nie okradała dotychczas kiosków? Wątpię. I dziwię się, dlaczego ich tak podziwia. Może dlatego, że sama jest nudna i o tym dobrze wie, może dlatego, że to nie o niej wszyscy dookoła mówią?l…
Ja nie wiem, co myśleć. Bo z jednej strony sympatyczne chłopaki, a z drugiej — po prostu złodzieje. Ciekawe, od kiedy zajmowali się tym złodziejskim procederem. Czy jeszcze przed wakacjami, przed obozem, czy dopiero później?! Chciałabym wiedzieć, bo polubiłam ich właśnie na obozie. Może to i nie ma wielkiego znaczenia, ale… czułabym się jakoś spokojniej gdybym wiedziało, że wtedy to jeszcze nie.
Mirek i Wiesiek byli bardzo popularni w całej szkole. Nie ja jedna ich lubiłam. Mieli masę dobrych kolegów i w klasach młodszych i w klasach starszych. Dlatego ta cała sprawa tak bardzo wszystkich wzburzyła, To nie jest przyjemne, gdy nagle dowiadujesz się, że człowiek, którego znasz, lubisz, cenisz jest… zły.
To zresztą wcale nie jest takie proste, Czy dlatego że dwa czy trzy razy postąpili nie tak jak trzeba, to już się nie liczy to co było przedtem? Trudno jednak byłoby usprawiedliwiać przestępstwo dlatego, że człowiek, który je popełnił był sympatyczny. Co wtedy z tym samym przestępstwem popełnionym przez człowieka mniej miłego? Czy jest gorsze? Przestępstwo jest przestępstwem. Przykro mi.
MAGDA
Ten tekst się akurat chyba całkiem zdezaktualizował.
Wydaje mi się, że budowanie różnic społecznych opartych na wykształceniu i zamożności ma się obecnie bardzo dobrze i zasadniczo nikt nie widzi w tym niczego niestosownego.
nr 103 wtorek, 26 listopada 1974 r.
POCIESZAŁYŚMY wczoraj z Hanką spłakaną Iśkę. Lubię bardzo Iśkę — miła, koleżeńska, wesoła. Wczoraj do wesołości było jej daleko. Chyba nawet nie szukała u nos pomocy ani rody, chciała się po prostu wyżalić. Na swoich rodziców. Ich też znam, zawsze bardzo ich lubiłam. Teraz już nie lubię.
lśka ma kolegę, właściwie sympatię nawet. Jest od nas troszeczkę starszy, chodzi do I czy II klasy zawodówki. Poszło właśnie o tę… zawodówkę. Rodzice Iśki stwierdzili, że uczeń „takiej szkoły” nie jest dla niej odpowiednim towarzystwem. Zresztą szkołę może by i ostatecznie przeboleli, tak mówi lśka, ale tego, że jego ojciec jest kierowcą ciężarówki, a mama sprzedawczynią, to już ścierpieć nie mogli. Powiedzieli, że chłopiec z „takiej rodziny” na pewno zostanie tylko „jakimś robotnikiem” a ono, lśka, skończy przecież studio wyższe. I kategorycznie zabronili się jej z nim spotykać. O tym, że lśka go po prostu bardzo lubi, że chłopak jest fajny i sympatyczny, w ogóle nie chcieli słuchać.
Teraz nie odzywają się do niej, moją żal o „taki gust”, ale nieodzywanie się nie ma nic wspólnego ze swobodą — jak była u mnie, to dwa razy dzwonili i sprawdzali czy aby nie poszła gdzie indziej.
To sprawdzanie telefoniczne było zresztą z ich strony absolutnie głupie. lśka mogła przecież u mnie spotkać się z tym kolegą. Widocznie no to nie wpadli. Ja też zresztą wpadłam na to dopiero dzisiaj, mogłam przecież lśce takie rozwiązanie zaproponować chociaż… pewnie by nie skorzystało. Jej przecież nie o to chodzi, aby robić coś ukradkiem, ale o to, żeby mieć prawo lubić tego, kogo lubi i kto na to lubienie naprawdę zasługuje.
O mezaliansach czytywałam w różnych starych romansidłach. Nie sądziłam jednak, że można do czegoś takiego podchodzić naprawdę poważnie.
Myślę, że rodzice potraktowali lśkę nieludzko. I tego chłopca, i jego rodziców. Zdarza się w szkole, wśród uczniów, że nie jest lubiany ten, kto pochodzi z biedniejszej rodziny. To jest oburzające i takiemu „zadzieraczowi nosa” zwykle reszta kłosy szybko ten nos przytrze, mały głuptas ma no co zasłużył. Ale jeśli jest to zdanie ludzi dorosłych?! l Iśka nie ma praktycznie żadnych szans na to, że się ułoży. Nie jest w stanie przekonać rodziców, że nie mają racji. Mówi, że zastanawiała się już nad czymś radykalniejszym, nad ucieczką, ale doszła do wniosku, że położą to na karb „złego towarzystwa”. Pozostał jej tylko płacz.
Koszmar! I to ma być XX wiek?!
MAGDA
He, he, chwilę poźniej zarówno kierowca ciężarówki jak i sklepowa by były bardzo cennymi znajomościami i by spali na kasie. A pani gdyby była z mięsnego, meblowego, obuwniczego czy ze sprzętem elektronicznym to by była królową na dzielnicy. I rodzice inteligenci by sobie cenili taką przyjaźń.
Twtter is a day by day war
nr 106 wtorek, 3 grudnia 1974 r.
W sobotę urządzałyśmy Andrzejki. Nic specjalnego nie przyszło nam do głowy. Zwyczajnie — roztopiona stearyna do miski z wodą i wędrówka lewych butów w stronę drzwi. Na kogo wypadnie, ten... Powtarzałyśmy to kilka razy i za każdym zadawałyśmy inne pytanie. Mnie wyszło, że dostanę czwórkę z jakiejś klasówki, która będzie w tym tygodniu, a Iwonie, że z tej samej klasówki dostanie dwóję. I Iwona okropnie się zdenerwowała, najnormalniej w świecie... zaczęła płakać.
Może faktycznie pytanie nie było najmądrzejsze, ale w końcu to zabawo. A ona wzięło wszystko na poważnie. Co najlepsze, to od wczoraj nie przychodzi w ogóle do szkoły. Ciekawe, czy nie będzie chodziła do końca tygodnia? Na wszelki wypadek... Przy takiej metodzie rzeczywiście gotowa jest podłapać jakąś dwóję i wszystko będzie na Andrzejki.
Rozśmieszyło mnie to, ale Hanka twierdzi, że nie powinnam się śmiać, bo... wróżba rzecz święto. Ciekawe?! Przypomina mi to moją babcię, która mimo sędziwego wieku łapie się zawsze za guzik, gdy zobaczy kominiarza. Czynność to nieszkodliwa, na szczęście kominiarzy widuje się niewielu i trwałości guzików w niczym nie zagraża, ale w sumie nie wierzę, żeby babcia wierzyła w to, że kominiarz i guzik przynoszą szczęście. Zawsze sądziłam, że po prostu przyzwyczaiła się do tego i to taki tylko odruch. Muszę się jej spytać przy najbliższej okazji.
Gdy się tak nad tym zastanawiam, to doszłam do wniosku, że tych różnych zabobonów jest wcale niemało. Sama kiedyś bałam się czarnego kota, a jak tata zbił w domu lustro, to mama miała zły humor przez dobre parę dni. Dziwne to, jedni lądują no Księżycu, a inni ustawiają łóżka w ten sposób, aby po przebudzeniu nie wystawiać najpierw lewej nogi. Gdybym miał taką okazję, to chętnie spytałabym się jakiegoś kosmonauty, czy też omija z daleko czarne koty? Tylko jaką miałabym minę, gdyby mi odpowiedział, że tak?!
Może rzeczywiście przesadzam i po prostu brak mi wyobraźni. W końcu niech sobie Iwona nie chodzi do szkoły, a babcia szarpie się za guziki, luster też tłuc nie należy, bo potem trudno jest kupić nowe w takim samym kształcie. Nie lubię tylko, jak ktoś psuje wszystkim zabawę. Iwona to zrobiła. Był bardzo fajny nastrój, ale gdy zaczęła płakać, to nie miałyśmy już ochoty na nic więcej i rozeszłyśmy się do domów, choć było jeszcze bardzo wcześnie. l dziewczyny jej współczują. Że taka biedna, że taki pech... To też mnie trochę wnerwia. Pójdę chyba na spacer. Jutro co prawda klasówka z chemii, ale powtarzać nie muszę, bo czwórkę mam i tak zapewnioną.
MAGDA
nr 109 wtorek, 10 grudnia 1974 r.
Pięć minut z Magdą
Kilka dni temu byliśmy całą klasą w kinie. Jeszcze dzisiaj głupio mi się robi, jak sobie o tym pomyślę.
Zaczęło się od tego, że poprzedniego dnia Wojtek zaczął zbierać od nas po 2 zł. „Na rzodkiewki” — mówił. Wszyscy się strasznie śmieli, ale każdy dwójkę dal. Wojtek jest słynny z tego, że ma różne świetne pomysły, więc czuliśmy w tym jakąś zabawę. I rzeczywiście, gdy spotkaliśmy się przed kinem Wojtek wystąpił z wiklinowym koszykiem rzodkiewek i w… chustce w kwiaty na głowie. Wyglądał jak najprawdziwsza przekupka z bazaru, więc zaczęliśmy się pokładać ze śmiechu. Dobry humor nie opuścił nas do końca seansu. Niestety!
Już w czasie kroniki zaczęły się jakieś szurania i stękania, a potem w czasie seansu filmowego Wojtek z Maćkiem zaczęli na całego… produkcję sałatki. Kroili scyzorykiem każdą rzodkiewkę na małe plasterki, natkę też siekali na kawałeczki i mieszaninę tę układali na serwetkach zrobionych z jakiegoś zeszytu. „Porcje” zaczęły wędrować przez cały rząd. jacyś ludzie z tyłu sykali, ale kto by się przejmował – jedliśmy przecież sałatkę i tylko to było ważne. Z tym jedzeniem to też niezupełnie tak, bo było ciemno i trudno było wybrać natkę, więc po prostu wypluwaliśmy ją. Zdarzało się, że sąsiadowi na kolana. Konsekwencją tego były różne piski. Na to z tyłu syki i uwagi. Żebyśmy się uspokoili. To jeszcze bardziej pobudzało nas do śmiechu. W połowie filmu dosłownie rechotaliśmy.
Nie wiem dlaczego, ale jakoś ogromnie wszystko nas bawiło. Dzisiaj jest mi strasznie wstyd. Nie tylko zresztą mnie, inni też mówili, że to było jakoś nie tak. Właściwie nikt nam nic nie zrobił, nasza wychowawczyni, która też tam była, nie powiedziała ani jednego słowa. To jeszcze gorzej, w sumie wolałabym, żeby dała nam solidną reprymendę niż takie udawanie, że wszystko w porządku, kiedy wiadomo, że wcale nie.
Najgorsze to to, że taka afera zdarzyła się naszej klasie nie po raz pierwszy. W zeszłym roku podczas wycieczki rozrabialiśmy w schronisku w Krakowie tak, że jacyś przechodnie z ulicy zwracali nam uwagę.
Może nie powinniśmy nigdzie wybierać się taką kupą? Każdy z nas pojedynczo jest przecież porządny i kulturalny, ale kiedy zbierzemy się razem, to wstępuje w nas jakiś diabeł i czasami nie ma na niego naprawdę żadnej siły. Potem nam jest łyso. I co z tego?!
MAGDA
nr 112 wtorek, 17 grudnia 1974 r.
Instytucja, w której pracuje mój rodzic prowadzi jakąś międzynarodową współpracę i od czasu do czasu zjawiają się w niej cudzoziemscy goście. Jeden z nich ostatnio przytargał ze sobą 15-letnią córkę. Ponieważ w czasie ważnych narad nie ma miejsca na taką dziewczynę, więc miałam ją przez kilka dni „na głowie" ja. Cóż, tata prosił. Zresztą wcale nie żałuję, bo Paulette była bardzo miła. Rozmawiałyśmy ze sobą kulawą angielszczyzną, to znaczy kulawa była jedynie z mojej strony, bo paryska koleżanka władała nią - ku mojemu ogromnemu wstydowi — absolutnie biegle.
Gdy dziewczyny w klasie się o niej dowiedziały, to nie dały mi żyć tylko, że chcą ją koniecznie zobaczyć i już. Odbyło się więc u mnie coś w rodzaju prywatki.
Przewidziawszy z góry kłopoty językowe przyszykowałam kilka słowników — są u nas w klasie tacy, co uczą się francuskiego, angielskiego lub niemieckiego (Paulette po niemiecku też umiała), ale uczyć się, a umieć to spora różnica, doświadczyłam tego przecież już na własnej skórze. Moja zdolność przewidywań długodystansowych odmówiła mi jednak pomocy w innym momencie — ciuchowym.
Paulette, jak na przysłowiową paryżankę przystało, ubierała się szałowo. Tego wieczoru miała na sobie kloszowaną spódnicę do kolan, koszulową bluzkę w serduszka i dwukolorowy „bliźniak”, taki z kamizelką. Dziewczyny, z Jagodą na czele, nie wytrzymały. „U nas takich rzeczy nie można kupić, takiego fasonu w żadnym sklepie nie widziałam, jakie zestawienie kolorów, bomba, wiadomo — Paryż..." I tak dalej w tym stylu. Biedna Paulette, szarpana przez kilka rąk, zupełnie nie rozumiała o co chodzi.
Ja już wiedziałam, że te wszystkie rzeczy są zrobione przez nią własnoręcznie. Opowiadała, że od kilku lat szyje sobie sama prawie wszystko — oprócz płaszczy czy kurtek, a szydełkiem i drutami włada też doskonale. Koleżanki, gdy zaczęłyśmy im pochodzenie super-ciuchów wyjaśniać, dziwiły się: „szyć samej w Paryżu, gdzie można kupić gotowe piękne rzeczy?” Z kolei dziwiła się Paulette: „Czy wasi rodzice mają tyle pieniędzy? Przecież to taniej, zamiast jednej gotowej, spódnicy mogę mieć trzy”.
Prywatka skończyła się tym, że każda z dziewczyn odmaszerowała do domu z papierowym wykrojem jakiegoś ciucha. Czy z nich skorzystają to inna sprawa, ale myślę, że ta przypadkowa wizyta „prawdziwej paryżanki* była dla nas trochę pouczająca. Hanka np. kończy już plecy szałowego swetra, wieść głosi, że Bożena na kursach niemieckiego przestała... rozwiązywać krzyżówki, a ja zabieram się od jutra za swój angielski.
MAGDA
Nie mam pojęcia jak wygląda ten noszony przez Paulette "dwukolorowy „bliźniak”, taki z kamizelką".
Google mówi, że to komplet, bluzka z ksmizelką.
Twtter is a day by day war
A to już piękny przykład miękkiej propagandy 😉
"Nie jesteście ubrane jak Paryżanki? Twierdzicie, że to wina braków w zaopatrzeniu, kiepskiego asortymentu, wysokich cen? Bzdura! To WASZA wina, bo nie chce Wam się szyć garderoby własnoręcznie!"
Okazało się, że wszystkie zakochały się w tym chłopaku na zabój. Piszą do niego listy. Oczywiście nie na adres domowy, bo ten jest nie do zdobycia
O kurcze, jakieś 30 lat temu był moim sąsiadem, ale żadnych groupies nie stwierdzono 🙂
Ustatkował się chłopak widocznie.
@Hebius: superowe wykopaliska! 👍
Google mówi, że to komplet, bluzka z kamizelką.
To po co by było w taki układzie opisywać najpierw bluzkę?