Takiej mądrości nabywa się z wiekiem, więc pewnie Magda - obecnie niewątpliwie stateczna sześćdziesięciolatka - uważa podobnie.
Dowcip polega na tym, że to co zostało opisane oznacza, że autor/ka tego tekstu miała nikłe pojęcie o psychologii nastolatka. Bo trudno mi uwierzyć, żeby realna szesnastolatka rozważała, czy fajniej jest być dorosłym czy dzieckiem i przytaczając przykład pro dziecięcy, że dziecko może sikać w majtki, bogowie! no nieeeee.
Pełna zgoda. Jakieś: fajnie być rozpieszczanym, nie mieć poważnych obowiązków, nie chodzić do szkoły, czy coś w ten deseń byłoby bardziej sensowne.
I z przysłowiem - obecnie niepoprawnym politycznie, bo nie należy używać określenia pop, uznawanego w popich kręgach za obelżywe - faktycznie użyte nietrafni. Tu mi się od razu przypomina moja mama, która czasem widząc kogoś - zasadniczo płci żeńskiej - dziwacznie ubranego stwierdza "A ta to się ubrała jak filip z konopi" 😀
Jakieś: fajnie być rozpieszczanym, nie mieć poważnych obowiązków, nie chodzić do szkoły, czy coś w ten deseń byłoby bardziej sensowne.
Tak!
I z przysłowiem - obecnie niepoprawnym politycznie, bo nie należy używać określenia pop, uznawanego w popich kręgach za obelżywe - faktycznie użyte nietrafni. Tu mi się od razu przypomina moja mama, która czasem widząc kogoś - zasadniczo płci żeńskiej - dziwacznie ubranego stwierdza "A ta to się ubrała jak filip z konopi"
Wiecznie to powtarzam, od zwykłego, przeciętnego człowieka można wymagać mniej ale jak ktoś się bierze za: tutaj można wstawić dowolne zadanie, i bierze za to pieniądze, to byśmy chcieli żeby to robił lepiej (nie mówię o teleturniejach).
Twtter is a day by day war
Świat Młodych
nr 69 – wtorek 8 czerwca 1976 r
Pięć minut z Magdą
Nigdy nie wiadomo, jak ogromna może być rola banalnego przypadku. Mądrze mówię, prawda?! A to dlatego, że doświadczyłam tej działalności opatrzności na sobie samej. Tak, naprawdę.
Nie chciało mi się w sobotę nigdzie wychodzić z domu – miałam lekcje, z Tadeuszem… hm, tak się trochę gniewamy. Babcia przypomniała sobie, nagle, że… musztardy w domu nie ma. Ważna mi rzecz, musztarda! Można bez niej przeżyć przez jedną niedzielę. Wyłuszczyłam te swoje racje, ale moja babcia jest jak głaz.
Pożaru i trzęsienia ziemi co prawda nie zanotowano, ale ja trzęsłam się wewnętrznie. Ze złości. l szłam do „Samu” po tę nieszczęsną musztardę. Była już za dwadzieścia ósma, tuż przed zamknięciem, więc ludzi sporo. Wrzuciłam słoik do koszyka, podeszłam do kasy, sięgnęłam do kieszeni po dychę, kiedy… zobaczyłam chłopaka. A właściwie nie chłopaka, tylko jego włosy. Takie nie za długie i nie za krótkie, nie za proste i nie za kędzierzawe, nie za jasne i nie za ciemne… Bomba!
Potem chłopak odwrócił się – przez sekundę mignęły mi jego oczy, marzycielskie – i wyszedł ze sklepu. Nie czekając na resztę, złapałam słoik i… pognałam za nim. Udało mi się, wyśledziłam, gdzie mieszka! Stałam potem pod jego klatką ze 45 minut.
W domu babcia mnie zburczała, że łażę nie wiadomo gdzie, boć „Sam” już dawno zamknęli. Nie odezwałam się. Doszłam do wniosku, że nie warto targać sobie nerwów na byle głupstwa, gdy dzieje się coś wielkiego.
Bo to było naprawdę coś wielkiego! Przez całą niedzielę też polowałam na niego. Widziałam go dwa razy, raz przeszedł niecałe 2 metry ode mnie. Jak wróciłam do domu, to wcale nie mogłam zabrać się do nauki, tylko siedziałam i marzyłam…
Wczoraj wieczorem znowu wybrałam się pod tamtą klatkę. Od szóstej do ósmej się tam przechadzałam i już wydawało mi się, że wrócę do domu z niczym, gdy zobaczyłam, że po drugiej stronie idzie… Tadeusz ze swoim psem. Pies mnie wyczuł i zaczął szczekać. Tadeusz przeszedł na naszą stronę, ja wróciłam do domu grubo po dziewiątej. Szczęśliwa!
I powiedzcie, czyż nie jest to ogromna rola przypadku?!
MAGDA
Piorun sycylijski! Tak bywało:) Wreszcie fajny tekst. A Tadeusz niech całuje psa w nos (niekoniecznie swojego).
Jestem zaskoczony 😀 Spodziewałem się, że znów będzie kręcenie nosem. Określenia "piorun sycylijski" nie znałem (ale już się doszkoliłem). Mnie chyba wystarczy zwykłe, tradycyjne "zauroczenie/miłość od pierwszego wejrzenia".
Świat Młodych
nr 72 – wtorek 15 czerwca 1976 r.
Pięć minut z Magdą
No, to dobijam! Jeszcze parę dni, ale taka końcówka właściwie już się nie liczy. Ot tak, chodzimy do szkoły, odrabiamy lekcje, nawet odpowiadamy, ale nikt poważnie tego nie traktuje. Ani my, ani nauczyciele. Już wiadomo, co kto, z czego będzie miał i teraz to jest tylko taka… zabawa w szkołę.
Lubię to. Niby wszystko jest na poważnie i na serio, ale w gruncie rzeczy – na niby. Czuję się taka… rozluźniona, nie boję się, że coś mi się może nie udać, a wszystko, co robię, robię naprawdę z przyjemnością. Fakt, nawet z historii odpowiadam z przyjemnością!
Gdy chodziłam jeszcze do przedszkola, to moją najulubieńszą zabawą była zabawa w dom. Ścieliłam lalkom łóżka, prałam ich sukienki, pitrasiłam (na niby) gigantyczne dla nich przyjęcia… Wszystko to sprawiało mi niebotyczną frajdę. Potem, jak już zrobiłam się starsza, przestałam bawić się lalkami a zaczęłam ścielić własne łóżko. I prawie natychmiast przestała mi się ta czynność podobać. Nie cierpię jej! Oczywiście ścielę, ale zaciskam przy tym zęby i tak naprawdę, to codziennie rano idę do łazienki i marzę sobie, że podczas gdy będę się myła, jakiś dobry duszek odbębni za mnie ten obowiązek. Niestety, dobre duszki istnieją jedynie w baśniach. Podobnie ma się rzecz i z praniem, i z pitraszeniem, i z robieniem zakupów. Dopóki była to zabawa – było fajnie, kiedy zabawa zamieniła się w obowiązek – zupełnie przestało być fajnie!
Moja mama, nazwałaby to jednym zdaniem – że jestem leń. Trochę racji to by w tym i było, ale wydaje mi się, że nie tylko o lenistwo chodzi. Bo np. z tą historią – jak historyczka mnie wyrywa, to choćbym była nie wiem jak obryta, ze strachu cała drętwieję. Brrr!
Tak sobie pomyślałam teraz, że gdyby przez cały rok szkolny był… koniec roku szkolnego, to zrobiłby się ze mnie skończony prymus, a ze szkoły w ogóle – najcudowniejsze miejsce na świecie. Hanka powiedziała, że jestem dziecinna, bo bardziej mi odpowiada to, co na niby, niż to, co naprawdę. Bo ja wiem… Prawdziwych lodów nie zastąpią żadne lody na niby, tego to jestem pewna na mur!
A w ogóle, to i tak nie ma się co na razie nad tym zastanawiać – koniec roku, wakacje. Od września spróbuję sobie natomiast wyobrazić, że szkoła i lekcje są takie na niby, takie jak teraz. Tylko… czy to się da wyobrazić?!
MAGDA
W podstawówce też lubiłem koniec roku szkolnego. W szkole średniej już mniej, bo latałem wtedy zaliczać większość przedmiotów żeby jakoś prześlizgnąć się do następnej klasy:) Przynajmniej w trzech pierwszych klasach, potem było z górki.
Świat Młodych
nr 75 – wtorek 22 czerwca 1976 r.
Pięć minut z Magdą
Hanka powiedziała, że ma mnie po… czubek nosa i że koniecznie, ale to koniecznie musi ode mnie odpocząć. Jak musi, to niech musi, dobrze. Już drugi dzień nie widziałyśmy się, nie rozmawiamy ze sobą. Z tym widzeniem się, to trzeba ciut precyzyjniej określić – widziałyśmy się wczoraj po południu, ale ja jako osoba zdyscyplinowana, przeszłam na drugą stronę ulicy. I… rozśmieszyło mnie to!
Hanka często miewa różne dziwne i bardzo oryginalne pomysły i ja już wiem, że należy się z nimi zgodzić, bo jak powiesz :veto”, to nadąsana będzie cały kwartał. Ten ostatni jest… no, taki trochę… dziki. Mama – musiałam jej opowiedzieć o co chodzi, bo pytała się, czy się z Hanką znowu pogniewałyśmy, czy co – powiedziała, że zachowujemy się jak stare małżeństwo po trzydziestoletnim stażu. I rozbawiona była ogromnie. I… wieczorem zaproponowała przy kolacji, że może by tak obydwoje z tatą oddzielnie na urlopy w tym roku pojechali?! Tata kiwnął głową i przytulił mamy głowę do swojego ucha. Hm?!
Zadziwiające. To dopiero dwa dni, jeszcze niecałe, a ja już mam Hance tyle zupełnie nowych rzeczy do powiedzenia, że chyba niedługo zacznę je zapisywać, aby nie zapomnieć. Kupiłam jej nawet chusteczkę do nosa w pomarańczowo-białą kratkę, bo wydawało mi się, gdy zobaczyłam tę chusteczkę w sklepie, że właśnie ona musi się Hance strasznie spodobać. I… tęsknię za nią, smutno mi, że nie gadamy ze sobą.
Ciekawa jestem, czy Hanka żywi podobne uczucia tkliwości i tęsknoty w stosunku do mojej osoby. Jeśli tak – to ten jej pomysł z odpoczywaniem był… genialny. W każdym razie w tej chwili tak mi się właśnie wydaje.
Bo to prawda, że można mieć dosyć kogoś drugiego, gdy się z nim przebywa na okrągło i niemal bez przerwy. Szczególnie jeśli taki ktoś jest… Hankopodobny, nie mówię o sobie – przez skromność. Wtedy bardzo łatwo o jakąś kłótnię, o jakąś drakę, o jakieś słowa, których się potem długo żałuje. Mało to razy pożarłyśmy się na śmierć i życie, a później usiłując dochodzić przyczyny tej gigant-draki, okazywało się, że… żadnego konkretnego powodu nie było?!
Cieszę się, że mam taką mądrą przyjaciółkę. Jeszcze dwa dni, potem spotkamy się tak jak po długich wakacjach – a to przecież dopiero początek – nagadamy się, może… jakaś drobna kłótnia też się znajdzie?!…
MAGDA
Trochę sztuczny ten tekst, ale może to moja subiektywna ocena. Takie podejście, jakie prezentuje tu Magda, wymaga dojrzałości. Nastolatki raczej się obrażają w takich sytuacjach.
Świat Młodych
nr 78 – wtorek 29 czerwca 1976 r.
Pięć minut z Magdą
Jeszcze tylko dwa dni, zaczęłam już pakować plecak do wyjazdu. Menażka, kubek, niezbędnik, latarka… – to jasne, to wiadomo. Najgorsze, to zapakować ciuchy. Takie cywilne ciuchy.
Ułożyłam sobie wszystko na tapczanie. Dżinsy. Niebieskie, nowe, które dostałam od taty na imieniny i stare. Stare przydadzą się, bo nie będzie mi ich szkoda, a nowe też się przydadzą, bo komu nie przydałyby się nowiutkie, niebieskie dżinsy?! Jeszcze spodnie ze sztruksu. Strasznie je lubię i właściwie ciągle w nich na obozie chodzę. W zeszłym roku chodziłam przez wszystkie dni, od rana do wieczora w tych właśnie portkach. I szorty jeszcze. Jedne tylko. To właściwie niezbyt praktyczna rzecz – i tak lata się albo w kostiumie, albo w długich spodniach.
To tyle ze spodniami. Dalej poleciały spódnice. Druh co prawda mówił, żeby kiecek nie zabierać, ale wszystkie dziewczyny powiedziały, że wezmą. A jak będzie jakiś ubaw?! Nie bardzo mogłam się zdecydować, czy wziąć długą spódnicę cygańską w kwiatki, czy taką w krateczkę do kolan. Ta w krateczkę jest chyba ładniejsza i bardziej w stylu obozowym, ale mnie jest w długiej lepiej, bo zakrywa całe nogi. Niech będą obie.
Do tej cygańskiej pasuje taka bluzka z bufiastymi rękawami. Śliczna. Muszę wziąć jeszcze jakąś, bo ta bufiasta, to taka na jeden raz tylko, biała, a ubawy mogą być np. dwa albo i trzy. Trykotowe sobie odłożyłam. Dwie z krótkimi rękawkami, jedną bez i jedną golfikiem. I jeszcze bluzkę koszulową w kwiatki – cudowna jest do tych nowych dżinsów! I koszulę flanelową – niezbędny ciuch, w ubiegłym roku tylko ona mnie ratowała, cały czas w niej chodziłam.
Sweter gruby, bo druh kazał, ja nie lubię takich strasznie grubych swetrów. Wolę cieńsze pulowerki przez głowę, mam dwa takie – czerwony i granatowy. Do granatowego pasuje jeszcze taka bluzka w biało-granatową krateczkę, zapomniałabym o niej! Aha, jeszcze ta bluzeczka, którą Hanka zrobiła mi szydełkiem. Trochę nieporęczna bo gruba, ale ładna.
Teraz buty … Ojejku, ile tego?! Czy ja się zapakuję w jeden plecak?! Absolutnie nie ma mowy! I znowu będę musiała po kolei wszystko odrzucać. A serce mi się kroi, same najniezbędniejsze rzeczy sobie przygotowałam. No…, nie wiem. Chyba poproszę Hankę o pomoc, ona w takiej sytuacji potrafi być brutalna. I to jak brutalna, brrr!!!
MAGDA
Widać, że autorka nigdy nie pakowała się na obóz. Bo brakuje bielizny, skarpet i kangurki. Kangurka była OBOWIĄZKOWA!
Twtter is a day by day war
O samym harcerskim mundurze Magda też nie wspomina, więc może kangurka i bielizna były w kategorii rzeczy, o których wiadomo, że zabrać je trzeba. Felieton ma przecież pokazać, że dziewczyna myśli o zabraniu tylu ubrać całkowicie zbędnych (bo po co jej dwie pary jeansów skoro poprzedni obóz przechodziła w sztruksach, które teraz też zabiera etc.).
Świat Młodych
nr 81 – wtorek 6 lipca 1976 r.
Pięć minut z Magdą
No, jesteśmy, po wielgachnej dyskusji która była burzliwa i… niespecjalnie owocna. A w ogóle – śmieszna. Bo tak, obóz nasz jest koedukacyjny. Wiadomo, wszystkie obozy są teraz koedukacyjne i już mało kto wyobraża sobie, że mogłoby być jakoś inaczej. A jednak.. Nie, nikt przeciw koedukacji nie protestował, wręcz przeciwnie – jeden kolega stwierdził, że z tą koedukacją to jest lipa i że tylko tak się to nazywa, a naprawdę, to żyjemy jak… w klasztorze.
Poszło o to, że namioty są oddzielne dla dziewcząt i dla chłopców. Argumentował tak, że skoro w jednym i tym samym zastępie pracuje np. 3 chłopców i 3 dziewczyny, to jeśli tenże zastęp wyjeżdża w całości na obóz – zostaje rozbity na dwie części. Bo na obozie zastępy pokrywają się z namiotami i taki obozowy zastęp to jest pół zastępu normalnego, a drugie połówki od tych samych zastępów są z kolei połączone w jeszcze jakiś inny zastęp. Sztuczny zastęp. Tak twierdził.
I prawdę mówiąc, to trudno mu było odmówić racji. Ale znalazły się i zastrzeżenia. Że jak to, chłopaki i dziewczyny będą spali w jednym namiocie?! Zgroza. Rozpusta. W ogóle niemoralnie. I od razu nasz cały obóz podzielił się na dwie części – jedna, która była za tą koedukacją „prawdziwą” i druga, której odpowiada to, co aktualnie jest. Podział był demokratyczny – i po jednej i po drugiej stronie było trochę kadry obozowej, trochę funkcyjnych, trochę szeregowców. Żeby było jeszcze śmieszniej, to za wspólnymi namiotami było więcej dziewczyn niż chłopaków. Zaskoczyli mnie nasi chłopcy. Ach, to takie żenujące będzie, niektórzy z nas chrapią i nie chcielibyśmy koleżankom przeszkadzać, jak już będziemy z nimi mieszkać to… i nogi trzeba by codziennie myć!
Obawiam się, że najbardziej decydujący byt ten ostatni argument – o myciu nóg, zmienianiu majtek itp. l tak jak przedtem nie byłam całkiem zdecydowana za czym ja bym była, w tym momencie zrobiła się za mnie absolutna zwolenniczka koedukacji absolutnej – taka szkoła to by się naszym chłopakom przydała!
Nie posądzajcie mnie o złośliwość, jestem osobą, która, że tak powiem z sercem na dłoni, do całego świata, ale … coś w tym jest. Poza tym – nie ma strachu, niestety, albo na szczęście (jak kto woli), nie od nas to zależy. Swoją drogą… oh, lepiej chyba pójdę i sama zrobię… małe pranko.
MAGDA
----
Do końca zostało jeszcze tylko siedem wakacyjnych odcinków tekstów Magdy, więc pewnie w sierpniu skończymy lekturę cyklu.
Świat Młodych
nr 84 – wtorek 13 lipca 1976 r.
Pięć minut z Magdą
Wczoraj był na obozie dzień… no, sądny – tak się mówi. Z naszego komendanta wyszedł hipopotam prawdziwy. Nie w tym sensie, że chichotki miał, ale, że brzydal był z niego – w sensie moralnym, oczywiście.
A cała sprawa zaczęta się zupełnie niewinnie. Niedaleko od nas, po przeciwnej stronie jeziora, rozbili się kilka dni temu harcerze z jakiegoś innego województwa. Nawet mieliśmy zamiar ich odwiedzić, na ognisko jakieś zaprosić, ale, że roboty było co niemiara, to i zamiar ten z dnia na dzień odkładaliśmy. Przedwczoraj w nocy na warcie u nas stały „Włóczykije” – zastęp chłopców z VIII klasy. „Włóczykije” to bombowy zastęp – w namiocie umeblowanie sobie zupełnie super sprawili, dogadali się z PGR-em, że nam ciężarówkę na wycieczkę pożyczą w zamian za pomoc w polu, w ogóle pomyły mają świetne. I na tej warcie też im pomysł przyszedł do głowy. Fajny pomysł. Postanowili urządzić podchody do tego obozu naprzeciwko i gwizdnąć im flagę.
Co postanowili, to i zrobili. Dwóch „Włóczykijów” zostało u nas na warcie, a pozostałych pięciu wyruszyło na podchody. Strasznie długo się pod tamtym obozem czaili, ruszyć się w jakichś krzakach przez kupę czasu nie mogli, ani szepnąć, bo warta też tam nie od parady była. Ale w końcu doczekali się. Trzech zwabiło wartę gdzieś na peryferie obozu, a Jacek z Markiem – lu, do masztu! Strasznie się spieszyli, bo bali się, że tamci wrócą i ich do skrobania kartofli na drugi dzień zapędzą, więc nie zdążyli porozplątywać linek od flagi, tylko ciach, ciach finkami i w nogi!
Dumni byli rano jak mało kto i na porannym apelu zadzierając nosy aż po samo niebo złożyli naszemu komendantowi u stóp ten cenny dar. Cały obóz zatkało – no, no, ale się tym „Włóczykijom” udało! Co poniektórych, to zazdrość wzięła okrutna nawet. Tytko komendant jakiś taki bardziej nie zachwycony był. Zamiast im pochwały udzielić, na co wszyscy czekali, to… reprymendę odpalił – że dyscypliny brak, że tak nie można, że podchody – rzecz fajna, ale kadra obydwu obozów musi o tym wiedzieć, że odcinanie linek finkami, to wreszcie nie żadne bohaterstwo ani wielki czyn, tylko zwyczajny wandalizm! I… wystał wszystkie „Włóczykije” do obierania kartofli, za karę.
Hm, hipopotam z niego czy… może jednak i nie?!
MAGDA
Zasadniczo komendant ma rację, ale to właśnie sprawia, że zachował się jak hipopotam (nie wiem, czy to jakieś używane wtedy określenie, czy fantazja autorki). Do obierania kartofli powinien zasiąść on sam razem z kadrą, bo najwyraźniej nie zadbali o to, żeby swoich podopiecznych poinformować o tych zasadach. A potem zamiast posypać głowę popiołem i naprawić własne błędy, ukarał dzieciaki, które zachowały się tak, jak uczyły przygodowe książki i obozowe legendy...
Racja. Zwłaszcza że nie wiadomo, jak ci młodzi harcerze z Włóczykijów dostali się na drugą stronę jeziora. Najprostsza droga, to by było przecież przepłynąć.
Do obierania kartofli powinien zasiąść on sam razem z kadrą, bo najwyraźniej nie zadbali o to, żeby swoich podopiecznych poinformować o tych zasadach. A potem zamiast posypać głowę popiołem i naprawić własne błędy, ukarał dzieciaki, które zachowały się tak, jak uczyły przygodowe książki i obozowe legendy...
Nie no, na koloniach, obozach itd samowola tego typu jest zabroniona. To oczywista oczywistość. A na obozie harcerskim, czyli bądź co bądź organizacji paramilitarnej, powinna być zabroniona w szczególności. Jednorazowe obieranie ziemniaków to najniższy możliwy wymiar kary.
I też nie kumam skąd wzięła tego hipopotama. Pierwsze słyszę żeby ktoś używał takiego określenia.
Hipopotam jako najbliższy wizualny odpowiednik normalnej świni. Taki zamiennik, bo to w gazecie dla dzieci przecież.
Hipopotam jako najbliższy wizualny odpowiednik normalnej świni. Taki zamiennik, bo to w gazecie dla dzieci przecież.
To lepszy byłby bardziej czytelny zamiennik np: wredny.