Bonanza leciała w tv, więc to mógł oglądać każdy. A żeby były zdjęcia Ryana O'Neila w "Świecie Młodych" nie kojarzę. Bo w tej gazecie pojawiały się fotosy popularnych aktorów. O Stasiu Tarkowskim czyli Tomaszu Mędrzaku (1954) nawet wspominałem przy okazji kilku odcinków Magdy, bo był akurat w połowie lat 70. obiektem takiego uwielbienia nastolatek. Podobnym wzięciem cieszył się w Ariel - pamiętam zdjęcie Marka Sikory (1959) z okładki któregoś numeru. A któregoś roku redakcja (nie pamiętam, czy o tym tutaj wspominałem) chciała zainteresować czytelniczki gwiazdą filmu "Jak hartowała się stal". Ryan O'Neil (1941) mógł być dla czytelniczek Świata Młodych zwyczajnie zbyt wiekowy.
Wołodia Konkin (Влади́мир Алексе́евич Ко́нкин)
Ryan O'Neil (1941) mógł być dla czytelniczek Świata Młodych zwyczajnie zbyt wiekowy.
No bez żartów. Przecież one się nie zastanawiały ile ma lat, tylko że jest amerykański i piękny.
Twtter is a day by day war
Dobra, lecim na Szczecin.
"W kinie "Krakus" coś w innym stylu. Barwna komedia sytuacyjna produkcji USA "NO I CO DOKTORKU", w której króluje Barbra (a nie Barbara drodzy autorzy afisza repertuarowego) Streisand - gwiazda amerykańska numer jeden w ostatnim czasie. Z czego gwiazda słynie?... z doskonałego kunsztu wokalnego, tanecznego i... brzydkiego nosa. Towarzyszą jej m. in. Ryan o Neal i Keneth Mara."
To cytat z "Tarnowskie Azoty : Organ Samorządu Robotniczego Zakładów Azotowych im. Feliksa Dzierżyńskiego" z września 1975 roku.
Wtedy dziewczynki miały 15 lat i bez wątpienia mogły iść na ten film i mogły "zakochać się" w przystojnym aktorze.
Wbrew pozorom PRL nie był tak zamknięty jak niektórzy starają się teraz to przedstawiać.
Twtter is a day by day war
Świat Młodych
nr 27 – wtorek 2 marca 1976 r.
Pięć minut z Magdą
Sprawa stara jak świat. Urwać się, czy nie urwać się? Oczywiście z lekcji.
Istnieje w tej dziedzinie kilka teorii. Wygodne to — można zawsze dobrać sobie tę najbardziej pasującą i… wszystko gra! Z tym graniem, to jednak nie bardzo. Tak się bowiem składa, że na ogół w każdym wypadku reprezentowane są różne i rozbieżne ze sobą interesy. To już nawet nie o to chodzi, że są dwa jakby stronnictwa — nauczyciele i uczniowie, ale i między samymi uczniami trudno o zgodę i jasność.
U nas taki problem zaistniał w ubiegłym tygodniu. Pomysł został rzucony raczej z nudów niż z potrzeby. Że dobrze byłoby się lekko przewietrzyć. Akurat było przed historią. Część była za tym, żeby już, żeby natychmiast. Część, głównie ci, co należą do kółka historycznego, zaczęła oponować, żeby nie, żeby dopiero na następnej lekcji. Następny był jednak polski, który też większość lubi, a poza tym na początku semestru żadne pytanie na nim nie grozi. Więc ktoś zaproponował, że za dwa dni będzie matma (a matematyk pyta bez względu na kalendarz) i żeby przyjemne połączyć z pożytecznym. To wtedy zaczęło się, że dla kogo to pożyteczne, a dla kogo nie… Jedni chcieli, żeby wagary urządzić w piątek. Inni, żeby w sobotę, jeszcze inni głosowali 1a np. środą… Bałagan się zrobił, krzyki!
W efekcie od tamtego czasu minęło już kilka dni i… nic. Nic, to znaczy, że przewietrzania się nie było, ale… było zmącenie. Zmącenie nastroju. Jedni się poczuli urażeni za to, inni za tamto — no, kłótnią by tego nazwać nie było można, ale w porządku nie jest. Boczymy się na siebie.
Najśmieszniejsze w tym całym kramie to to, że nasza gospodyni, Ulka, uważa brak efektów (wagarów nie było) za swój osobisty sukces. Że to ona tak wszystkim do serc i rozumów dzielnie przemówiła. Dumna chodzi jak paw.
Niezależnie od tego wyszło jakoś… nie tak. Zupełnie niespodziewanie zgrana klasa się… rozegrała. Na drobne cząsteczki. Perspektywa urwania się z lekcji wyzwoliła takie emocje, że nawet najporządniejsi uczniowie nie mogli się oprzeć przed… forsowaniem swojego punktu widzenia. Ja wiem, gdyby do wagarów doszło, to pewnie nie wszyscy by poszli, bo niektórzy — nie tylko Ulka — mają zasady. Ale tak, podyskutować, pokłócić się… !
Ciekawa jestem, jak się życie potoczy, gdy dojdzie do rozstrzygania przez nas problemów poważniejszych. A może się mylę, może to wcale nie był problem błahy?! Ciekawe… !
MAGDA
---
Wg. mnie ta klasa - wbrew deklaracjom Magdy - była w ogóle niezgrana. Ale może się nie powinienem wypowiadać, bo nigdy nie byłem z całą klasą... a nie, przepraszam, w ogólniaku faktycznie nie, ale w policealnej nigdy nie było problemu zerwać się całością klasy z lekcji, by iść do kina. A raz nawet zerwaliśmy się z wykładowcą - ale wtedy dziewczyn chyba z nami nie było, poszły do domu, bo wykładowca zaproponował kino (właściwie to wideo było w piwnicach olsztyńskiego dworca PKP - znajomy wykładowcy toto prowadził i wbiliśmy za darmo) porno 😀
Zrywanie się z lekcji całą klasą słabo wychodziło z prostego powodu, nigdy nie było tak, żeby zgrane były wszystkie osoby w klasie.
A raz nawet zerwaliśmy się z wykładowcą - ale wtedy dziewczyn chyba z nami nie było, poszły do domu, bo wykładowca zaproponował kino (właściwie to wideo było w piwnicach olsztyńskiego dworca PKP - znajomy wykładowcy toto prowadził i wbiliśmy za darmo) porno 😀
Hebius, rozwiń to jakoś bo zapowiada się intrygująco:)
Ja pamiętam inną przygodę. W czwartej klasie szkoły średniej przyszła młoda nauczycielka polskiego, tuż po studiach. Zbudowaliśmy z nią fajną, kumpelską relację. Kiedyś, w majowy dzień, z dwoma jeszcze kolegami, ściemniliśmy klasie, że nie ma dziś lekcji, a pani profesor wcisnęliśmy kit, że wszyscy czekają na zewnątrz szkoły bo przy tak pięknej pogodzie fajnie będzie przenieść lekcję na świeże powietrze.
Jeden z kolegów miał pożyczony od ojca samochód więc zorganizowaliśmy porwanie. Kiedy wychodziliśmy z nią ze szkoły, podjechał z piskiem opon, a my wciągnęliśmy ją do środka i na pełnym gazie uprowadziliśmy do knajpy.
Później w tym samym składzie pojechaliśmy do Zakopanego, ale to już materiał na inną historię:) Ech, były czasy.
Hebius, rozwiń to jakoś bo zapowiada się intrygująco:)
Nie bardzo jest tu co rozwijać. To były czasy początków wolności (1989 albo 1990 rok). Pojawiły się odtwarzacze wideo i filmy na kasetach wideo, ale magnetowidy były chyba na tyle drogie, że niektórzy zarabiali organizując pokątnie pokazy filmów z kaset. Porno było pewnie niemieckie. W sumie całkiem to wyrzuciłem z głowy i dopiero, gdy zacząłem się zastanawiać nad wagarami klasowymi, wypłynął mi ten wypadek z głębin niepamięci.
Świat Młodych
nr 30 – wtorek 9 marca 1976 r.
Pięć minut z Magdą
Małgośkę poznałam w czasie ferii zimowych. To znaczy niezupełnie tak – jesteśmy od września w tej samej klasie, ale w czasie ferii spotkałyśmy się kilka razy na ślizgawce i bliżej zaznajomiłyśmy.
Co tu dużo mówić – Małgośka ogromnie mi zaimponowała. Po pierwsze jeździła super na łyżwach. Ja to się tak kręcę dookoła lodowiska, ciągle przed siebie, a ona piruet potrafiła zrobić i nawet skok. Fajnie! Po drugie podobała mi się już przedtem w klasie – na pewno ni kujon i na stopniach jej wcale nie zależało, ale na każdy temat potrafiła coś mądrze powiedzieć. Nigdy nie podniosła sama ręki do odpowiedzi, ale jak ją wyrwano, nie było tak, żeby zabrakło jej języka w buzi. Po trzecie, okazało się to po tym bliższym poznaniu się, Małgośka maluje. Nie tam takie zwyczajne rysunki, jakie ja też potrafię wykonać, ale prawdziwe obrazy. Bardzo dziwne i bardzo kolorowe, a w każdym razie fascynujące.
I taka mi się wydała – fascynująca dziewczyna. Podzieliłam się tą swoją opinią z Hanką, zawsze dzielimy się z Hanką swoimi wrażeniami, a Hanka… tylko coś odburknęła pod nosem. To było już paręnaście dni temu i cały ten czas jest mi tak jakoś… głupawo. Niby nic się nie stało, niby wszystko w porządku, ale Hanka teraz jakaś jest taka… ja wiem, obca. Domyślam się, o co chodzi, jest obrażona, że znalazłam sobie nową przyjaciółkę, ale to przecież nieprawda. Mogłabym jej to powiedzieć, ale… boję się. Czego? Chyba tego, że nie będzie chciała słuchać, że potraktuje to jako… przyznanie się do winy.
O jejku, brzmi to jak na prawdziwym sądzie! I głupie jest. No bo jak, czy naprawdę to jest przewinienie, że znam sympatyczną dziewczynę i że razem spędziłyśmy trochę czasu?! I że ta dziewczyna mi się podoba?! Nie ma zresztą sprawy – od czasu ferii widziałam się z Małgośką poza szkołą tylko 1 raz, a Hanka była u mnie już ze 7 razy i ja u niej też. Ale zła jest jak osa!
Nie rozumiem! To znaczy zaczynam trochę rozumieć. Hanka się wygłupia, fakt, ale ja też błąd popełniłam. Zawsze miałyśmy i inne koleżanki, i wspólne, i takie oddzielne – ja swoje, Hanka swoje. I zawsze było dobrze i normalnie. A teraz ja tę Małgośkę tak zaczęłam chwalić, tak się nią zachwycać, a Hance nigdy nie powiedziałam, że jest fascynująca, że coś świetnie zrobiła, że mi imponuje. Dlatego, że się do niej przyzwyczaiłam. O! To jakby strasznie stare małżeństwo. Czy to źle?! Dawny czas się nad tym nie zastanawiałam, a teraz… chyba będę musiała.
MAGDA
Cóż, zazdrość cecha ludzka.
Świat Młodych
nr 33 – wtorek 16 marca 1976 r.
Pięć minut z Magdą
Nastroiła mnie tak lirycznie moja kuzynka, Marzena. Jest w moim wieku i widujemy się stosunkowo rzadko. Ale zawsze się ogromnie lubiłyśmy i jak już nam się zdarzy ze sobą spotkać, to jesteśmy obydwie tym bardzo zachwycone.
Ostatnim razem było to trochę inaczej niż zwykle. Marzena od momentu przejścia przez próg natychmiast zadarła nosa. I z góry zaczęła mnie traktować, i lekceważąco tak jakoś, i taki ton miała — jak zarozumiały profesor w rozmowie z nieśmiałym studentem. Potem, jak już po powitaniach ogólnorodzinnych zeszłyśmy się we dwie w moim pokoju, okazało się, że to z powodu… miłości.
Bo Marzena jest aktualnie zakochana. Samo w sobie jej zakochanie nie byłoby niczym dziwnym, „choruje” na to od wieku niemal żłobkowego, ale tym razem sprawa miała się inaczej — Marzena była zakochana z wzajemnością. W „obiekcie”, który jest uczniem drugiej licealnej. I który jest romantykiem. Świadczyły o tym ogromne ilości jego zdjęć z lirycznymi dedykacjami, które wyciągnęła ze swojej torebki. I okraszała je litościwym spojrzeniem w moją stronę — że ja, biedaczka nie doświadczyłam takiego ogromu szczęścia jak ona. O tym szczęściu wygłosiła długachne przemówienie — że spacerują wieczorami (przez grzeczność nie spytałam się, czy i na mrozie trzaskającym), że 2 razy w tygodniu chodzą razem do kina i w kinie trzymają się za ręce, że on jej ciągle mówi, jaka to ona jest cudna i że żyć bez siebie nie mogą. „No i co?!” spytała triumfalnie na koniec. W odwecie opowiedziałam jej o Tadeuszu. Co to że nie, nie wie, że ja też mam swojego chłopaka! Zaskoczyło ją to bo myślała, że będzie mogła bezkarnie triumfować. I tak w końcu triumfowała, bo poprosiła mnie o pokazanie zdjęć. Niestety, nie mam żadnego zdjęcia Tadeusza.
Toteż przy najbliższej okazji poprosiłam go o foto. Tadeusz jakby coś wyczuł i zaczął mnie wypytywać, co się stało i dlaczego tak nagle, bez powodu? Bez powodu?! Co miałam zrobić, powiedziałam mu o marzenie i o swojej klęsce. Myślałam, myślałam, że na tyle się lubimy – w końcu jakby nie było chodzimy ze sobą od roku – iż zrozumie mnie. Gdzie tam! Autentycznie się wkurzył, nieomal zębami nie zgrzytał! Powiedział w końcu, że swojego zdjęcia na licytacji wystawiał nie będzie.
A ja zostałam. I… wstydzę się. Nie, nie za Marzenę, za siebie. Mam jednak nadzieję, że się Tadeusz na mnie całkiem nie pogniewał. A chyba ją mogę troszeczkę mieć?!
MAGDA
Autentycznie się wkurzył, nieomal zębami nie zgrzytał! Powiedział w końcu, że swojego zdjęcia na licytacji wystawiał nie będzie.
Czyli jak zwykle:) Czy kiedykolwiek interakcja z Tadeuszem skończyła się inaczej niż kłótnią, obrazą albo przynajmniej protekcjonalną gadką? Bardzo dobrana para.
Świat Młodych
nr 36 – wtorek 23 marca 1976 r.
Pięć minut z Magdą
Wiosna?! Ano niby tak! Już od dwóch dni. Ale przyznam się, że jakoś specjalnie zmiany pory roku nie odczułam. Jagoda dostała z tej okazji nowe pantofle, Hanka wielkie wydarzenie uczciła zmianą fryzury — obcięła włosy, tylko ja nie mam nic nowego. Tata coś niecoś z mojego antywiosennego nastroju wyczuł, bo wczoraj odezwał się na temat wiosennego uśmiechu. Że nieźle by było, gdybym go sobie zafundowała.
Hm, może i nieźle, ale wcale nieprawda, że tanio. Musiałabym bowiem za ten uśmiech sporo zapłacić, po prostu — wcale nie chce mi się śmiać. A gdy się czegoś nie chce, to… oh, któż nie wie, zmuszać się…?! Brrr! Co innego, gdybym mogła założyć na siebie nowy płaszcz, albo nowe pantofle tak jak Jagoda, albo chociażby nowe rękawiczki. Cokolwiek, jakiś drobiazg nawet, ale wtedy poczułabym się zupełnie inaczej. I mogłabym się nareszcie cieszyć wiosną!
Okazuje się, że wszystko to kwestia pieniędzy. Których nie mam i których moi rodzice również aktualnie w zbytnim nadmiarze nie posiadają. I stąd moje samopoczucie przypomina w tej chwili wysokiej klasy… czarnoziem. Bo takie czarne.
Ja wiem, że pewnie nie mam racji, że to wcale nie tak, że przecież nie wszystko można dostać za pieniądze. Mogłabym w tej chwili zrobić wykład na ten temat.
Bardzo mądry wykład naukowo uzasadniony, z przykładami wziętymi z życia. Wykład, który mógłby przekonać każdego tylko… nie mnie. Wiem również, że jestem w stosunku do swoich staruszków niesprawiedliwa, że zupełnie niesłusznie mam do nich żal, że nic sami mi nie kupili. Na zdrowy rozum biorąc, mogę być w 100 procentach pewna, że jak już będą mogli, to kupią ale wcale mnie w tej chwili ta perspektywa nie pociesza.
No tak, potwór ze mnie! Bez serca, egoistka, materialistka, wszystko, co najgorsze! Na mój plus można jedynie zapisać, że zdaję sobie z tego sprawę. I tu niniejszym dokonałam czegoś w rodzaju samokrytyki.
Tadeusz pewnie by powiedział, że wydziwiam, tato by się pewnie zdziwił, że „takie bzdury” zaprzątają mi głowę, babcia pokiwałaby głową nad kiepskim stanem mojego umysłu. Jagoda... Tak, Jagoda by mnie zrozumiała, Jagoda też wyżej ceni to, co na głowie niż co w głowie, dla Jagody też święto jest wtedy, gdy dostaje jakiś nowy ciuch!
Też?! Przecież zawsze wydawało mi się, że Jagoda nie jest najmądrzejsza i to głupota zajmować się tylko strojami, wyliczać za ile złotych kto ma na sobie ciuchów…! No tak, też! Zaczyna mi się zbierać na śmiech. Więc jednak wiosna!
MAGDA
Skan miałem znów nienajlepszej jakości i musiałem część tekstu z drugiej kolumny uzupełnić, ale chyba tylko przy ostatnim akapicie miałem jakieś większe trudności.
Też?! Przecież zawsze [wy-]
dawało mi się, że J[agoda]
nie jest najmądrzejsza [i to]
głupota zajmować się [tylko]
strojami, wyliczać za [ile zło-]
tych kto ma na sobie [ciu-]
chów...! No tak, też!
Zaczyna mi się zbierać [na]
śmiech. Więc jednak w[iosna!]
Dziwny problem. Akurat wiosenna poprawa humoru nigdy nie miała dla mnie związku z pieniędzmi. Dzień Wagarowicza, dłuższy dzień, poprawa pogody, pierwsze bazie... Ale nie zakupy.
Tak jest. Wysilony tekst, wydumany pretekst. Jak wiosna to trzeba sobie coś kupić? Nie ma takiej zależności.
Patrzycie na sprawę przez pryzmat obecnych czasów przesytu i nadmiaru. Pięćdziesiąt lat temu świat wyglądał trochę inaczej.
Właśnie nie. Problemem nie jest to, że Magda zazdrości koleżankom i chciałaby coś dostać. Rzeczywiście w czasach PRL to nie było tak proste jak dzisiaj. Problemem jest powiązanie tego z pierwszym dniem wiosny, który nigdy nie był okazją do prezentów. Owszem, byłoby ok, gdyby chodziło o wiosnę ogólnie - robi się cieplej, z szaf wyciąga się lżejsze ciuchy, okazuje się, że to za małe, a to sprane i trzeba kupić coś nowego. A czasem, jak nie ma forsy, donaszać to stare. Byłoby realistyczne, gdyby np. okazało się, że Magda chciałaby nowe tenisówki, bo stare mają popękaną podeszwę, no i teraz są modne białe, Hanka takie dostała, no ale rodzice nie mają forsy, więc na razie Magda musi chodzić w zeszłorocznych niebieskich. Ale co ma do tego pierwszy dzień wiosny? Okazje, przy których wszystkie dzieci fostawały jednocześnie prezenty, były trzy: Mikołaj, święta i Dzień Dziecka. A i z DD różnie bywało. Plus obowiązkowe zakupy na początku roku szkolnego. Autorka po prostu chciała pokazać jakiś problem i użyła nierealnego pretekstu.
Wszystko przez to, że Mada zaczęła już dobijać do szesnastki i jej prawdziwe problemy byłyby raczej zbyt dorosłe (coś typu: mój chłopak domaga się "dowodu miłości", a ja nie jestem jeszcze gotowa na seks), jak na czytelników "Świata Młodych".
coś typu: mój chłopak domaga się "dowodu miłości", a ja nie jestem jeszcze gotowa na seks
No co Ty, Tadeusz by się na pewno nie domagał:)
Wszystko przez to, że Mada zaczęła już dobijać do szesnastki i jej prawdziwe problemy byłyby raczej zbyt dorosłe.
Nie całkiem. Dwa wcześniejsze teksty były w porządku. Owszem, z perspektywy dorosłego poruszały błahe kwestie, ale dla nastolatki mogły być to istotne sprawy. Zwłaszcza że Magda ma powtarzający się problem z poczuciem własnej wartości i dominującymi/"imponującymi" osobami, dość typowy dla tego wieku.
Problemem jest natomiast to, że Magda ma być przykładem, tzn. jest nie tylko raczej grzeczna, porządna i miła, ale też, popełniwszy błąd, musi w ciągu tego samego "odcinka" przejść etap autorefleksji i samokrytyki (tu wyskakuje jak diabeł z pudełka Tadeusz). To mocno ogranicza pulę tematów i właściwie eliminuje te poważniejsze (albo je bardzo spłyca).
No cóż.. do końca zostały jeszcze 22 odcinki. Najbliższy, sadząc po incipicie (Do jednej z naszych sąsiadek przybłąkał się kilka tygodni temu kot) będzie raczej życiowy i może wszystkich zadowoli.