Który to był rok?
Który to był rok?
1993 lub 4.
Twtter is a day by day war
"Fanatycy. Futbol na śmierć i życie" książka napisana przez, uwaga! Anonimowego fanatyka...
Może i dobrze, że tak, bo książka jest fatalna. Jeśli ktoś uwierzy w to co przeczyta w necie, że opowiada o prawdziwym świecie fanatyków/chuliganów piłkarskich a następnie przeczyta książkę, to stworzy sobie wyobrażenie zupełnie nieprawdziwe a co więcej takie, z którym autor książki, przez całe dwieście stron, stara się walczyć. Dowie się, że prawdziwe kibicowanie zaczęło się w latach 90 (dla autora tak, bo jako gówniarz pojechał pierwszy raz w Polskę, a dokładnie w 93 na mecz Polska-Anglia do Chorzowa), że wtedy kibice byli biedni i musieli kombinować jak przejechać przez Polskę na gapę (czy jak autor pisze "na damkę") (autor musi pochodzić z biedniejszego regionu kibicowskiej Polski, bo tutaj w drugiej połowie lat 80 byli tacy, którzy potrafili pojechać na wyjazd taksówką, a standardem były samochody), że kibice mają problemy ze stabilnym życiem rodzinnym... itd. itp.
Z mojego punktu widzenia autor tej produkcji, wyrzucił z siebie sporo różnych filozofii kibicowskich na bardzo niskim poziomie. Próbuje przekonać, że kibice nie są tacy źli jak ich ukazują media, równolegle opowiadając wyłącznie o "przygodach", w których ktoś został potraktowany tasakiem, ktoś inny połamał "przeciwnikowi" ręce, a grupa kibicowska powybijała szyby w pociągu. Nie klei się to zupełnie.
Pewnie zaraz @kustosz napisze, że sam bronię kibiców twierdząc, że nie są tacy źli, i będzie miał rację. Bo bronię. Tylko ja chyba bym się nie odważył napisać takiej książki. Uważam, że nie tylko zbyt mało wiem a opieranie się o opowieści i to co się przeczytało w prasie to zbyt słabe argumenty, ale i niewiele umiem jeśli chodzi o analizy profili psychologicznych. Poznałem wielu ludzi ale raczej bym się nie odważył ich analizować.
Niestety nie są to wspomnienia kibica, takie jak wydał kiedyś Romek Zieliński (Liga chuliganów, Pamiętnik kibica: ludzie z piętnem Heysel) gdzie można poczytać o wyjazdach, przyjaźniach i kosach, bójkach pomiędzy kibicami i policją, ale Romek, który IMO inteligencją przerastał autora Fanatyków o głowę, nie próbuje prowadzić analiz socjologiczno-psychologicznych. Ta książka jest przepełniona takimi pseudoanalizami. Pseudo, bo ani autor nie ma wystarczających umiejętności ani wystarczającej wiedzy. Mam takie wrażenie, że autor, pod swoje doświadczenia i swoje poglądy, podciąga całą kibicowską Polskę, która, IMO jest zupełnie inna niż jemu się wydaje (no chyba, że wie jak jest ale tego nie napisał bo...???).
Podsumowując, słabe to niemiłosiernie.
Twtter is a day by day war
"To my chuligani" autorstwa Michała Frąckowiaka to forma pamiętnika nastolatka, który powoli wkręca się w kibicowanie. Zaczyna od pójścia na mecz, poźniej awansuje w kibicowskiej hierarchii. Książka nie opowiada o współczesnych stadionach tylko o latach 90 ubiegłego wieku, kiedy kazdyvkto jechal na wyjazd musial się liczyć z tym, że może dostać po pysku albo od przeciwników, albo po drodze, albo od policjantów, kiedy groźną bronią była klamra wojskowego pasa a pociągi z kibicami dojeżdżały na dworce z wybitymi sztbami, gdy, mimo że nie było w powszechnym użyciu telefonów komórkowych, to wszyscy wiwdzieli o której godzinie będzie jechał pociąg z wrogą ekipą i zawsze znajdowali sie ci, którzy byli gotowi na atak.
Do tego dochodzi specyfika małego miasta, bo rzecz się dzieje w Głogowie. Chłopaczek na wyjazdy zabiera kanapki a w nocy potrafi iść na dworzec żeby oglądać przejazd Legii do Lubina.
Jak to się teraz żartobliwie mówi, wtedy to były czasy, teraz już nie ma czasów.
A czyta się znacząco lepiej niż wcześniej wspomniana, przefilozofowana, książka o fanatykach.
Twtter is a day by day war
@pawelk oho,.trzeba będzie zakupić.
Polecam też niedawno wydana książkę Zbyszka Rybaka (którego niestety pochowaliśmy w sylwestra).
"Zbigniew Rybak, syn Józefa".
Polecam też niedawno wydana książkę Zbyszka Rybaka (którego niestety pochowaliśmy w sylwestra).
"Zbigniew Rybak, syn Józefa".
Dostałem, od kolegi, który kupuje i czyta praktycznie wszystko co dotyka polskiej piłki nożnej, taką średnio zachęcającą opinię: połowa nudy, 1/4 farmazony, 1/4 niezła.
Ale on, w przeciwieństwie do mnie, nadal jeździ.
Twtter is a day by day war
Pytanie pozornie nie w temacie, później wyjaśnię dlaczego tutaj. Znalazłem w pewnej książce nie fabularnej, taki tekst: "Janusza Prutkowskiego, znanego w tamtych czasach satyryka i aktora". Tamte czasy to druga połowa lat 60 ubiegłego wieku. I ni w cholerę nie mogę znaleźć słowa o tym znanym satyryku i aktorze. Według tej samej książki pochodził ze Lwowa i walczył w I Armii Wojska Polskiego. Internety nie znają tego człowieka, a przynajmniej ja nie potrafię go odszukać, a ponoć był znany i wpływowy. Ktoś coś?
Twtter is a day by day war
Złe imię
No właśnie widziałem Józefa ale on z Rumunii a nie ze Lwowa.
Twtter is a day by day war
Znalazłam jeszcze taką notkę:
Józef Nacht – Józef Prutkowski (1915 –1981), przed wojną czołowy lekkoatleta Żydowskiego Towarzystwa Gimnastycznego Dror Lwów, po II wojnie znany poeta, pisarz, tłumacz literatury, dziennikarz sportowy.
co by pasowało do tematu sportowego 😉
P.S. Prutkowski jeszcze jako Józef Nacht pojawia się we wspomnieniach lwowskich z okresu okupacji np. https://lwow.home.pl/boy2.html
Znalazłam jeszcze taką notkę:
Józef Nacht – Józef Prutkowski (1915 –1981), przed wojną czołowy lekkoatleta Żydowskiego Towarzystwa Gimnastycznego Dror Lwów, po II wojnie znany poeta, pisarz, tłumacz literatury, dziennikarz sportowy.
co by pasowało do tematu sportowego 😉
P.S. Prutkowski jeszcze jako Józef Nacht pojawia się we wspomnieniach lwowskich z okresu okupacji np. https://lwow.home.pl/boy2.html
Tia. Napisał również teksty do publikacji Albumik kibica Gwardii z rysunkami Edwarda Ałaszewskiego, ale w książce, którą czytam występuje w innej roli.
Niestety autor tej książki nie tylko miesza fakty ze swoimi opiniami ale również, jak widać po powyższym, popełnia błędy merytoryczne.
Twtter is a day by day war
Wracam do tematu, który poruszyłem wcześniej - książka ma tytuł "Legia Mistrzów" autorstwa Piotra Jagielskiego.
Piotr Jagielski, jak piszą na stronie Uniwersytetu Warszawskiego, jest absolwentem filozofii na UW. Z innych portali dowiadujemy się, że jest dziennikarzem muzycznym. Niestety miał pomysł napisać tę książkę (za którą wprawdzie dostał jakąś nagrodę, ale prawdopodobnie to również było oceniane przez laików).
Właściwie oprócz kilku bezpośrednich wypowiedzi, również z błędami, ale cóż piłkarze też ludzie, i pamięć zawodzi, to cała reszta to niesamowite barachło.
Po pierwsze - niestety, autor opisuje zdarzenia z punktu widzenia swojego, a miał wtedy 9 lat. Nie wiem, może ludzie lubią czytać o tym, że dziecko popłakało się po przegranym meczu, ale dla takiego zgreda jak ja, to są słabe wspomnienia. Wtedy byłem w zupełnie innym miejscu, i nie będę ukrywał, że ciekawsze chyba by były moje wrażenia. Ale to oczywiście moje subiektywne spojrzenie, może jeśli ktoś miał wtedy 8-10 lat i też płakał, będzie zadowolony.
Po drugie są błędy merytoryczne i pomyłki - takie jak powyżej wspomniany błąd z imieniem.
Mylenie Lubina z Lublinem to standardowy błąd laików piłkarskich.
Statystyki meczowe o meczu Celtic - Legia - "walkower. W drużynie Legii wystąpił nieuprawniony piłkarz, klub został wykluczony z rozgrywek i musiał zadowolić się grą w Pucharze UEFA". No nieee, nie został wykluczony. Ponieważ Legia w Warszawie wygrała 4:1 a w Szkocji Celtic dostał walkowera, czyli 3:0, to Celtic przeszedł dalej dzięki bramce strzelonej na wyjeździe.
Historia Daewoo - "Koreańczycy nie mieli cierpliwości ani czasu, żeby czekać, aż kwestia własności ziemi zostanie rozstrzygnięta (...) W dwa tysiące pierwszym wycofali się po cichu". Jeszcze raz nie, w 2001 roku Daewoo zwyczajnie zbankrutowało.
O odejściu piłkarzy po przygodzie w LM - "a ich nowe kluby nie miały cienia szansy na grę w Lidze Mistrzów (...) Ratajczyk przeszedł do Rapidu Wiedeń". Rzeczywiście niektórzy poszli do słabych, ale akurat Rataj w następnym sezonie z Rapidem też grał w LM.
O podgrzewanych boiskach - "Choć mało imponujący, stadion Rosenborga wyposażony był jednak w podgrzewaną płytę - luksus, który do Polski miał trafi dopiero kilkanaście lat później". To był rok 1995, na Legii podgrzewaną płytę zamontowano w 2004 roku, czyli nawet nie 10 lat. A warto wspomnieć, że Legia nie była pierwsza.
O bieżni na stadionie Legii - "Zerknął niedowierzająco na trybuny leżące daleko od boiska, otoczonego w dodatku bieżnią.". Znów zwracam uwagę, to rok 1995, bieżnię na Legii zlikwidowano w 1987 roku...
O flagach na LM - "Kibicom zabroniono wywieszania flag na płocie, okalającym boisko - w Europie nie mogło być miejsca na tego typu nieestetyczne relikty zamierzchłej piłkarskiej przeszłości.". No tutaj to autor odleciał totalnie. Po pierwsze niewiedza, po drugie nieuzasadnione dyskredytowanie kibiców i klubu. Flagi nie wisiały na płocie, bo... zamontowano krzesełka i sprzedawano bilety na konkretne miejsca, również te na samym dole trybun. Wcześniej nikomu to nie przeszkadzało, bo nikt tam nie siadał (można było się ścieśnić na ławkach), teraz sprzedano komplet biletów i ludzie, którzy by siedzieli w rzędach do 5, by nic nie widzieli. W związku z tym klub porozumiał się z kibicami w sprawie flag. Już na pierwszym meczu z boku trybuny, gdy okazało się, że jednak nikt tam nie usiadł pojawiła się spora flaga, a później regularnie wisiały flagi za bramkami. A co do "reliktów zamierzchłej przeszłości" to wiodącą grupą kibiców, którzy wieszali i wieszają flagi zawsze byli twórcy piłki nożnej, czyli Anglicy, a flagi wywieszane są na całym świecie cały czas.
O meczu w Goeteborgu - "trener od razu zarządził zmianę. Ściągnął z boiska Ratajczyka, a na jego miejsce wpuścił Leszka.". "Od razu" należy czytać "za 10 minut".
O Krzysztofie Ratajczyku - "Ratajczyk wydawał się nam brutalny i groźny, dużo faulował i dostawał dużo kartek. Sprawiał wrażenie jakby w każdej chwili miał złamać komuś nogę". Dla dziewięciolatka być może facet, który ma 1,86 wzrostu wydaje się potężny i brutalny, ale jako środkowy obrońca Rataj nie był ani przesadnie wielki ani przesadnie brutalny. Nie chce mi się odszukiwać raportów z meczów w tamtym czasie, ale według guru piłkarskich statystyk czyli Mogiela, w sezonie 94/95 Rataj dostał dwie żółte kartki, w następnym jedną. Według legia.net w 150 meczach we wszystkich rozgrywkach w Legii dostał 19 żółtych kartek, w tym dwie w meczu w Splicie, gdzie sędzia polował na Rataja. Dla porównania Artur Jędrzejczyk w całej swojej karierze do dziś zagrał w 493 meczach i dostał 149 żółtych, 5 razy był ukarany dwiema żółtymi w jednym meczu i raz czerwoną kartką.
O Goeteborgu - "Co z tego, że byli mistrzami Szwecji? Przecież wiadomo, że mistrz Polski mistrza Szwecji ogra w cuglach.", "Dziennikarze i kibice uznali Szwedów za przeciwnika słabego, z którym mistrzowie Polski poradzą sobie bez trudu". Nie wiem kto tak myślał, bo ci, którzy mieli więcej lat niż 5 wiedzieli, że sezon wcześniej IFK wygrał u siebie z Manchesterem United, Spartą Praga, zremisował z Barceloną i dwa razy z Bayernem. Jeśli ktoś uważał, że to są leszcze to znaczy, że nie miał podstawowej wiedzy o piłce nożnej.
O pochodzeniu piłkarzy - "Byli Podbrożny z Poznania, Pisz i Zieliński z Debicy, Mandziejewicz z Wrocławia, Michalski z Gdańska, Lewandowski z Koszalina.". Pomieszanie z poplątaniem. Guma rzeczywiście przyszedł z Poznania, Pisz i Zieliński z Dębicy, Mandziej ze Śląska a Radek Michalski ze Stoczniowsca Gdańsk, ale Lewandowski przyszedł z Wisły Kraków (124 mecze) via CD Logrones. Natomiast nie zawsze ostatni klub był miejscem pochodzenia. Podbrożny był z Przemyśla, Lewandowski ze Szczecinka, Jacek Zieliński z Wierzbicy (niedaleko Szydłowca). Ewidentnie wypowiedź pod tezę.
O sukcesach Legii - "Legia niczego od lat nie wygrała". To nic to 2 miejsce w lidze w latach 84/85 i 85/86, 3 w 87/88 i Finał PP w tym samym roku, Puchary Polski w latach 88/89 i 89/90 oraz finał rok później. Znalazłbym setki drużyn w Polsce, które by oddały wszystkie pieniądze za to "nic". Ja wiem, że takie wyniki w Warszawie są przyjmowane jako porażki, ale uczciwie by było tak to opisać.
O bazarze przed Pałacem Kultury - "Za Pałacem Kultury, w samym sercu miasta, dopiero rozstawiały się drewniane baraki ulicznych handlarzy, opychających rosyjskie radia czy używane części samochodowe sprowadzane Bóg wie skąd albo po prostu kradzione". Tak wiem, że 7-9 latek opiera się tutaj o opowieści dziwnej treści, bo nie mógł tego pamiętać, ale PRZED Pałacem Kultury a nie za. Niby można powiedzieć, że dla niego za, bo mieszkał na Dworcu Centralnym, ale obiektywnie "przed" jest przed głównym wejściem, a "za" to miejsce po przeciwnej stronie budynku. Drewniane budy? Od zawsze były tam metalowe szczęki, a jeśli budy to raczej dziwnej konstrukcji ze sklejki, płyty pilśniowej i blachy falistej. I nikt tam nie sprzedawał radzieckiego sprzętu elektronicznego, sprzęt elektroniczny w tych czasach kupowało się w sklepach albo na Perskim czy Skrze i był to bardzo dobrej jakości sprzęt polski, lub jeśli ktoś miał więcej hajsu, w Pewxie. To samo dotyczy, tym bardziej, "kradzionych części samochodowych". Kradzione części samochodowe kupowało się na giełdzie w Słomczynie, rzadziej na giełdzie na Żeraniu, pod Pałacem, kupowało się ciuchy i buty (najczęściej noname lub podróbki) oraz nielegalne kopie kaset z muzyką.
O polskich klubach w Pucharze Europy/Lidze Mistrzów - "Mogłem tylko przyglądać się, jak mistrz Polski wali głową w mur, usiłując przebić się w końcu przez wstępne rundy rozgrywek. Po czym odpada. Już latem, w okolicach lipca." Pozwoliłem sobie zajrzeć w zestawienia gry MP w pucharach od momentu, gdy autor mógł oglądać piłkę, choć cały czas jeszcze nie wiedział jak to zrobić żeby ją prosto kopnąć. Lech Poznań 1990 - odpada 7 listopada z Olympique Marsylia, wcześniej eliminując PAO, Zagłębie Lubin 1991 odpada 2 października z Broendby, Lech Poznań 1992 - odpada 4 listopada z IFK Goeteborg, Lech Poznań 1993 - odpada 3 listopada ze Spartakiem Moskwa, Legia 1994 - odpada 24 sierpnia z Hajdukiem Split no i wreszcie TEN SEZON 1995/96 gdy Legia odpada 20 marca z PAO po meczu w Atenach. Co w tym wszystkim jest nie tak? Ano to, że przed Ligą Mistrzów rozgrywki zaczynały się w okolicach września, więc w okolicach lipca nie dało się odpaść. Ktoś piszący książkę o pucharach powinien o tym wiedzieć.
O sezonie 1992/93 - "Wszystkie trzy zespoły skończyły sezon z czterdziestoma siedmioma punktami. Wojskowi wygrali dzięki najlepszemu bilansowi bramek". Otóż nie. Po 47 punktów miały wszystkie trzy zespoły, gdy Legii i ŁKSowi odebrano punkty za ostatni mecz. Wtedy najlepszy bilans bramkowy miał Lech. Totalny brak instynktu samozachowawczego czy lenistwo. Jedno i drugie dyskwalifikuje autora.
O reprezentacji Polski - "Reprezentacja grała rzadko, nie jeździła po świecie". Tutaj też wspomogłem się statystykami: 1985 Meksyk, Kolumbia, Rumunia, Bruksela, Ateny, Szwecja, Czechosłowacja, Tunezja, Turcja, 1986 Urugwaj, Hiszpania, Dania, Meksyk, Holandia, 1987: Grecja, Węgry, Czechosłowacja, Cypr, 1988 Izrael, Irlandia Pn, ZSRR, Stany Zjednoczone, Kanada, 1989 Kostaryka, Gwatemala, Meksyk, Norwegia, Szwecja, Anglia, Hiszpania. To przykłady. Może nie zawsze przeciwnicy z najwyższej półki, ale kilka drużyn z topu można wybrać. A przecież eliminacje gra się z tymi, których się dostaje, a sparingi w zależności od potrzeb treningowych.
O kibicach Polonii - "(...) przekleństwa padały rzadko, były tam w złym tonie. Przeklinano na Legii". No biorąc pod uwagę, że przez długie lata na Polonii rządzili ludzie łagodnie mówiąc gangsterzy, to rzeczywiście były w złym tonie.
O Wijasie - "Kiedy po służbie wrócił do GKS-u, był po trzydziestce" Urodził się w 1959 roku, do Gieksy wrócił w 1986. Chyba nie ma sensu dowodzić, że 1986-1959 to nie jest więcej niż 30.
Po trzecie- spora część książki opiera się o plotki i niedomówienia.
O piciu przed rewanżem z Hajdukiem - "Powiedział (Romanowski) "Panowie, doszły mnie słuchy, a nawet mam na to dowody, fotografie, że przed meczem była popijawa"" by za chwilę napisać "na domiar złego Romanowski oglądał jeszcze zdjęcia z libacji, jaką urządzili sobie piłkarze podczas przedmeczowego zgrupowania w Konstancinie". Jasne, wiem, że to nieprofesjonalne, ale wtedy prawie wszyscy piłkarze pili i to nie mało. Sam fakt, że kilka dni przed meczem wypili kilka flaszek, faktycznie, już wtedy na nich nie wpływał. Zawsze tak grali. A retoryka w prasie pojawiła się taka jak z pierwszej wypowiedzi, tj. "przed meczem pili". Prawda jest taka, że ani dzień przed meczem ani w dniu meczu nawet nie próbowali pić. Byli już wtedy w Splicie. Piękna pogoda, a fizjo zabronił im nawet kąpieli w hotelowym basenie. Nawet po meczu część z piłkarzy była na tyle ostrożna, że nie siedzieli z dziennikarzami w kawiarni przy basenie, a piwo podsuwali kibicom, którzy z nimi oblewali smutek po meczu, żeby dziennikarze nie widzieli, że cokolwiek piją.
O przyjściu Podbrożnego do Legii - na jednej stronie czytamy "Kibice na Łazienkowskiej z początku kręcili nosmi na wieść o przyjściu zawodnika z nielubianego Lecha Poznań." żeby na kolejnej przeczytać "Od samego początku zostałem zaakceptowany i przez szatnię i przez kibiców. Nigdy nie dano mi odczuć, że jestem niemile widziany bo przyszedłem z Lecha". Nie wiem jakie jest źródło pierwszej informacji, ale gdyby autor dołożył należytej staranności, to by zauważył, że to nie był w historii pierwsze przejście z Lecha do Legii. Wcześniej grali w Legii np. Mirosław Okoński czy Jarek Araszkiewicz, którzy po służbie wojskowej wrócili do Lecha a nadal mieli szacunek na Łazienkowskiej, bo zwyczajnie byli dobrymi piłkarzami, którzy na boisku zostawiali zdrowie.
O Szczęsnym (Macieju) - "Ze swoją ambicją, zasadami, silnym imperatywem etycznym wydawał się kolegom dziwakiem". Wow, intelektualista wśród prostaków. Szkoda, że autor nie spróbował się dowiedzieć OCB. Jest zafascynowany tym jakim wielkim człowiekiem był Maciej Szczęsny. Prawda chyba była trochę inna, to człowiek mocno zapatrzony w siebie i antypatyczny. Dodatkowo warto się pochylić nad tym imperatywem etycznym w kontekście sprawy jaką miał w Stalowej Woli, gdzie był oskarżony o pobicie kibica i jego zeznania nie do końca się zgadzały z faktami.
O pamięci Dariusza Czykiera - "Dariusz Czykier zwierzał się w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" - Zresztą niewielu z nich pamiętam". i dalej "Kto dziś zresztą pamięta Sobczaka czy Iwanickiego. Mało komu mówi coś pewnie nawet nazwisko Czachowskiego". Pewnie nikt, kto się nie interesuje piłką ich nie pamięta, tak jak nie pamięta Czykiera albo nawet nie wiedział, że tacy zawodnicy byli. A dlaczego Czykier nie pamięta? Jeśli ktoś jest zainteresowany, to warto prześledzić dalsze losy zawodnika.
O Jarosławie Bako - "bramkarz Legii, wyskoczył w góre i wbiegł na boisko, żeby cieszyć się z bramki razem z chłopakami z ŁKS-u. Następnego dnia dowódca warszawskiego okręgu wojskowego wezwał go do siebie i powiedział mu "Wypierdalaj do Łodzi"." Może i tak powiedział, ale nie zrealizował. Bo mecz ŁKSem (przy okazji według książki bramka dla łodzian padła z 35 metrowego wolnego, wedłu statystyk z legia.net z karnego) był w listopadzie 1985 a jeszcze w czerwcu 1986 Bako wystąpił w meczach z Young Boys Berno.
O Warszawie - "Przedwojenne perły miasta, ulice Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście - zrujnowane podczas powstania i okaleczone w odbudowie - pogardliwie nazywano Nowym Brzydkim Światem oraz Dziadowskim Przedmieściem." Nie wiem kto tak nazywał, bo ja pierwszy raz spotkałem się z tymi określeniami, a gdy wrzuciłem to w google, to pojawiło się kilka razy takie określenie jako elementy artykułów mających krytykować to jak te ulice wyglądały. IMO takich nazw nie było i mimo prób dziennikarzy, nie przyjęły się.
O Leszku Piszu - "Kibice nazywali go "Generałem"". Drobna uwaga, kibice ewentualnie mówili na niego Piszczyk, Generałem ochrzcili go dziennikarze, ale czego oczekiwać od dziewięciolatka, który kibiców oglądał w telewizji, więc łykał jak gęś to co opowiadali komentatorzy.
Podsumowując: nic się nie zgadza, ani otoczenie, ani fakty. Autor nie dołożył należytej staranności, nie potwierdzał ani wartości obiektywnych (wyniki, imiona, nazwiska) ani opowieści z wywiadów. Szkoda, że autor nie pozostał przy muzyce, może lepiej by mu tam szło, choć środowisko muzyków jest równie zagmatwane jak środowisko piłkarskie.
Nic nowego się z tej książki nie dowiedziałem, a wiedziałem i wiem sporo więcej i o ludziach, i o zdarzeniach.
Ale uprzedzając, książki nie zamierzam pisać 🙂
Twtter is a day by day war
Do tego, że Roman Kołtoń jest słabym dziennikarzem zdążyłem się już przyzwyczaić, niestety spróbowałem przeczytać również jego książkę. "Deyna, czyli obcy" miała być biografią Kazimierza Deyny i dlatego się za to zabrałem. Niestety nie jest to ani biografia ani Kazimierza Deyny. To jakaś nędzna próba przeprowadzenia kilku mocno kontrowersyjnych tez stawianych trochę mętnie przez autora, pomiędzy setkami danych, z którymi Deyna nie miał nic wspólnego. Gdyby policzyć procentowy udział Deyny w książce, to bym szacował, że dotyczy go w ok. 10%, pozostałe to opisy różnych piłkarzy z dużym naciskiem na Cruijffa i Beckenbauera (niby jako porównanie tych trzech piłkarzy, ale bez porównania), opisy trenerów, meczów (również tych, w których Deyna nie grał), mistrzostw, klubów, afer (również tych, które nie dotyczyły Deyny). Można znaleźć w książce sporo plotek, których autor nie potwierdzić, przepisanych z gazet i książek wywiadów, ale nie tylko z Deyną. To co mnie uderza to jakieś dziwaczne teorie, które wymyślił sobie "wesoły Romek" i na siłę "próbuje zainteresować tym innych". Jedną z takich teorii jest próba przekonania czytelnika, że Deyna był wygwizdywany podczas meczów reprezentacji w 1977 na Śląskim bo... w gazecie opublikowano jego zdjęcie z Gierkiem. Tak, Edwardem Gierkiem, tak na Śląskim. Trzeba mieć niezłą wyobraźnię aby dojść do takiego wniosku. Ale jednocześnie zero wiedzy o historii współczesnej. Przecież 100% ludzi, którzy gwizdali, 1 maja poszli na pochód dzielnie dzierżąc w dłoniach transparenty pozdrawiające partię lub portrety Gierka.
Z książki dowiedziałem się gdzie mieszkał Jacek Gmoch ale nie dowiedziałem się gdzie mieszkał Deyna, czytałem jaką potrawę lubi Antoni Szymanowski ale nie wiem co jadał Deyna, i tak dalej, i tak dalej.
Dość powiedzieć, że o samej śmierci Kazimierza Deyny jest pół strony, a o przepychankach z jego żoną w sprawie przeniesienia prochów do Warszawy kilka. To pokazuje w jakim kierunku autor dążył.
A oprócz tego wszystkiego, to kolejna książka, która jest napisana niestarannie, bo jak inaczej nazwać np. taki tekst "gdy przyszło dzielić skórę po niedźwiedziu" lub "hattrick uzyskany został w 20 minut - od 8 do 38 minuty".
Gorąco nie polecam.
Twtter is a day by day war
Jako że wszystkie ostatnio omawiane książki o sporcie były - zdaniem recenzenta - słabe, to chciałbym zarekomendować książkę moim zdaniem dobrą. Powiedzmy, że książkę taką trochę para-sportową. A to, że akurat w tym dziale o niej piszę – jest trochę zamierzoną prowokacją. Chociaż zależy jak na to spojrzeć, bo dla mnie akcja była jak najbardziej sportowa, a nawet sprinterska i wszystkie okoliczności miały sportowy charakter: adrenalina, walka o sukces ale także walki fizyczne… Nie mówiąc już o autentyzmie i dramaturgii takiej, że niejedno sportowe widowisko mogłoby pozazdrościć.
Akcja toczy się na dzielniach Londynu i gdy zaczynałem w tę opowieść wsiąkać, to nawet podświadomie oczekiwałem, że (jak to w Londynie) pojawią się jakieś wątki kibicowskie lub jak kto woli - z przedrostkiem „pseudo…” – ale nie było. Książkę polecił mi kumpel, miałem więc rzucić wszystko i brać się za lekturę. On miał na papierze, a ja znalazłem w Audiotece, stąd zyskałem dodatkowy atut: brawurową wręcz interpretację lektorską Jacka Belera, która – dzięki efektownej, słownej nawijce – idealnie oddaje tło wydarzeń.
...A te oparto na faktach. Trudno w to uwierzyć? Tak samo trudno, jak w to, że jednak istnieją różne światy równoległe. A jednak! My tu sobie kulturalnie rozmawiamy, snujemy opowieści „ą i ę”, tymczasem tuż obok, często na tej samej ulicy, istnieje inny wymiar, alternatywna rzeczywistość, dla nas trudna do pojęcia. Autor zabiera nas na drugą stronę lustra - tam, gdzie znana nam moralność i tzw. zasady współżycia społecznego nie istnieją, a jeśli jakieś reguły są, to stanowią odbicie w krzywym zwierciadle tego, do czego my tutaj przywykliśmy. Bo tam wszystko jest na opak, a nawet wywrócone do góry nogami. Chwilę zajmuje, by się w tym połapać i zrozumieć jak to działa. Natomiast autor płynnie (bo od maleńkości) przechodzi przez ten dziwny portal, który materializuje się po spożyciu tego czy tamtego i oto mamy: sportowe: chapanie (rodzaj jumania), sportowe ćpanie, chlanie, bzykanie, walki na kosy a nawet na klamki. Kim jest autor? W tym wypadku jest jednocześnie podmiotem wydarzeń (ale czy lirycznym?). Na pewno jest brutalnym londyńskim gangusem, ziomem z blokowiska, nieustraszonym walczakiem, synem emigrantów, który doskonale daje sobie radę w tamtym świecie.
Jako że akcja toczy się w Londynie, to łapiemy następujące skojarzenia:
- iż tego miasta chyba rzeczywiście nie ma w książce telefonicznej, bo takiego miasta nie znaliśmy
- iż cała historia jest uwspółcześnioną wersją Dr Jekylla i Mr Hyde’a. Bo oto nasz autor znów przekracza portal, wraca na „naszą stronę” i już jest elokwentnym, oczytanym, a nawet wrażliwym studentem anglistyki, potrafiącym operować bardzo kwiecistym językiem. Ponadto ten nieustępliwy przestępca nagle pokazuje ludzie cechy: potrafi się wzruszyć, a gdy mówi o "naszych" tradycjach to i nas, polskich odbiorców coś za gardło łapie (chociaż książka w oryginale napisana została po angielsku, a na polski ją przetłumaczono - z prawdziwą wirtuozerią).
Aha. Nie mówcie proszę, że nie przeczytacie, bo w książce występują brzydkie słowa. Przeczytajcie albo jeszcze lepiej: przesłuchajcie. Dlaczego? Jeśli nie macie dzieci, a się staracie: niech to będzie lampka ostrzegawcza lub materiał do przemyśleń. A jeśli dzieci już macie: tym bardziej powinniście połknąć lekturę, aby wiedzieć, co może się wydarzyć, bo jak się okazuje – takie rzeczy się dzieją, a granicę między tym, a tamtym światem często oddziela bardzo cienka, czerwona linia.
Dodatkowo powinniście przeczytać z czystej ciekawości, gdyż bohaterami drugiego planu są rodzice - znani rodzice. Nasi rodacy. Ten Andrzej Krauze i ta Małgorzata, a wujek to ten Antoni Krauze. A jeśli tego mało: warto przeczytać, gdyż książka jest doskonale napisana i jest inna niż inne książki.
I jeszcze jedno aha, bo się sportowo zapędziłem i nie podałem jeszcze konkretów. Autor: Gabriel Krauze, tytuł: „Tu byli, tak stali”.
I jeszcze jedno aha, bo się sportowo zapędziłem i nie podałem jeszcze konkretów. Autor: Gabriel Krauze, tytuł: „Tu byli, tak stali”.
Dodałem "na półkę", zobaczy się jak wpadnie do kolejki.
Jako że wszystkie ostatnio omawiane książki o sporcie były - zdaniem recenzenta - słabe
Nie wiem o co chodzi, bo kiedyś zaczytywałem się w książkach sportowych i okołosportowych a teraz co jedna to gorsza. Czy ja się wyrobiłem czytelniczo czy może zmienił się sposób przedstawiania rzeczywistości. (Obawiam się, że i jedno i niestety drugie).
To co czytałem wielokrotnie to:
Biografia Pelego - Pele wyd. KAW w przekładzie Alicji Przybylskiej
Droga do finału - Stanisław Nowosielski, Wojciech Szkiela czyli książka opisująca przygodę polskiej reprezentacji podczas MŚ 1974
Liga gra i po pięćdziesiątce - praca zbiorowa, Wydawnictwo Sport i Turystyka, historia 50 lat istnienia polskiej ligi, rok po roku
Raport z Mundialu - praca zbiorowa, KAW, analiza turnieju MŚ 1982 z bardzo szczegółowymi opisami, kto w jakim ustawieniu grał itd. itp. Wtedy się tym interesowałem
Espana'82 - Andrzej Makowiecki, spojrzenie na MŚ z punktu widzenia pisarza, tutaj poznałem Mario Vargassa Llosę i jego "Rozmowę w katedrze".
Piłkarski Puchar Polski - Janusz Jeleń, Andrzej Konieczny, tym razem historia meczów w Pucharze Polski do roku 1987, ciekawe zdarzenia opisane w formie relacji
12 razy o prymat na świecie - Grzegorz Aleksandrowicz, statystki, składy meczów MŚ do 1982 roku, to jest ten czas gdy chłopcy pasjonujący się piłką jeszcze przepisywali do zeszytów składy drużyn i strzelców bramek (niektórzy do dziś takie rzeczy pamiętają, ja jestem leniwy i zakładam, że w Internetach wszystko znajdę, a jeśli nie mogę znaleźć to wiem kogo się spytać)
i wreszcie coś z poza piłki, książka którą dostałem od sąsiada z domku obok na wakacjach bodaj w Jantarze - kolarstwo.
Tytani szos - Krzysztof Wyrzykowski, z wypiekami na twarzy czytałem o bohaterach wyścigów kolarskich, zarówno tych "amatorskich" czyli Wyścigu Pokoju i Mistrzostw Świata jak i tych zawodowych - Paryż-Nicea, MŚ, Dookoła Francji, Dookoła Włoch, Dookoła Hiszpanii, Wielka Nagroda Narodów, Trofeo Baracchi, GP Forli, GP Lugano oraz jazda godzinna. Oprócz tych zawodników, którzy ścigali się na trasach namalowanych kredą na chodniku, których znało się z telewizji transmitującej Wyścig Pokoju, pojawili się w świadomości dzieciaka nowi - Eddy Merckx, Fausto Coppi, Raymond Poulidor czy zawodnik z polskim nazwiskiem Jean Stablinski.
Na koniec pozostawiłem dwie książki o tym co funkcjonowało wokół piłki nożnej, czyli kibice. To trochę inne dla mnie książki, niż te, które teraz są publikowane, bo opowiadają o mnie, o moich znajomych, o zdarzeniach, które znałem lub, w których uczestniczyłem (oczywiście nie wszystkich ale pojawiają się i te z mojego życiorysu).
To książki Romka Zielińskiego ze Śląska Wrocław - coś co było szokiem na rynku, czyli pierwsza taka książka - Pamiętnik Kibica - Ludzie z piętnem Heysel, oraz "kontynuacja", na fali popularności tej pierwszej, Romek popełnił drugą - Liga Chuliganów. Teraz to wszystko już jest trochę nieaktualne, inaczej działa świat, inaczej działają kibice, trudno czasami jest zrozumieć co, dlaczego i jak to działało. Trudno to nawet jest polecać, bo trudno by było zrozumieć przeciętnemu zjadaczowi chleba dlaczego. Bo te książki opowiadają historie, ale nie odpowiadają na pytania.
Twtter is a day by day war
@pawelk a komiks WM74 od Walii do Brazylii? ja wszystkie kartki "przeczytałem na wylot" 🙂
@pawelk a komiks WM74 od Walii do Brazylii? ja wszystkie kartki "przeczytałem na wylot" 🙂
Nie miałem i nie czytałem. Zupełnie nie moja historia. Nawet nie wiem dlaczego.
Twtter is a day by day war
Nie wiem czego się spodziewałem po książce "Sport zza krat" Piotra Dobrowolskiego.
W opisie książki w Empiku jest napisane tak:
"Sport to nie tylko pełne kibiców hale i stadiony. Medale, chwała i sponsorzy.
Taki obraz widzimy i chcemy widzieć. Nie zawsze droga do sukcesu jest prosta. Czasami niektórzy bohaterowie mają problemy z prawem. To właśnie im poświęcony jest reportaż Piotra Dobrowolskiego, który podejmuje kolejny trudny sportowy temat tabu"
Może rzeczywiście książka trochę ściąga z obłoków ludzi, którym się wydaje, że sportowe gwiazdy to ideały. Ale czy w dzisiejszych czasach ktoś jeszcze tak sądzi? W czasach przysłowiowego pudelka, gdy każdy ruch, zakup, wyjazd dowolnej gwiazdy, dowolnego obszaru życia jest śledzony, dokumentowany i relacjonowany. Wątpię.
Chyba zaciekawił mnie pomysł na reportaże, o ludziach, o których wiedziałem nic albo niewiele. I kilka takich reportaży znalazłem w tej książce, niestety pomieszanych z niewiele wartymi informacjami, często potraktowanymi bardzo pobieżnie.
Co ciekawego przeczytałem
- myślę, że wartościowy jest reportaż o "pierwszym sportowym szpiegu PRL" czyli Jerzym Pawłowskim. Temat potraktowany poważnie, począwszy od szczegółowych opisów zdarzeń, poprzez rozmowy z członkami rodziny sportowca i ludźmi ze środowiska (sportowego oczywiście),
- ciekawy temat kilku zawodników Legii oskarżanych o przemyt - i piłkarzy (Żmijewski i Grotyński) oraz koszykarza Tramsa. W czasach gdy oni grali i przemycali, przemycali oczywiście wszyscy, oni mieli pecha czy to do celników, czy kapusiów,
- niesamowita jest historia zapaśnika Romana Wrocławskiego, który był deportowany ze Stanów Zjednoczonych na żądanie Polski, gdzie był oskarżany o przestępstwa gospodarcze, ale uniknął oskarżenia, wrócił do Stanów, gdzie "grzeje stare kości" w zupełnie sympatycznych miejscach,
- ze starych historii ciekawa jest przemiana polskiego mistrza boksu, Mariana Kasprzyka, który też w dawnych czasach dał po pysku kilku milicjantom, sprowokowany w knajpie i musiał za to odcierpieć karę w więzieniu,
- trafiamy tutaj również na historię polityczną, ale trochę inną niż te powyżej gospodarczo-milicyjne, tylko czystą politykę, mianowicie historię polskiego zabójcy komunistycznego polityka w RPA - Janusza Walusia. Dlaczego on trafił na strony tej książki? Bo był mistrzem Polski w sportach samochodowych.
Są również opisane historie: słynnego Fryzjera, ustawiającego mecze piłki nożnej w Polsce, oraz Andrzeja P. (wtedy gdy książka była pisana tak był przedstawiany), trenera polskiej reprezentacji kobiet w kolarstwie oskarżonego o wykorzystywanie seksualne zawodniczek (ostatecznie sprawy zostały umorzone ze względu na przedawnienie). W tym przypadku wartością dodaną jest wywiad z oskarżonym.
Poza tym co wyżej opisałem jest kilka historii sportowców, którzy trafili do więzienia przez alkohol, bo albo byli agresywni, albo wsiedli za kierownicę i zrobili komuś krzywdę, oraz całej plejady towarzystwa, które generalnie kojarzy się ze złymi ludźmi - to znaczy bokserów, zarówno polskich, jak Artur Szpilka czy Dawid Kostecki (po wydaniu książki popełnił w więzieniu samobójstwo), ale i zagranicznych, znanych i mniej znanych. Z tych znanych to takie gwiazdy jak Muhammad Ali czy Mike Tyson. Pojawiają się również historie krwawe i smutne - OJ Simpsona, amerykańskiego futbolisty oskarżonego o zamordowanie swojej byłej żony i kelnera z restauracji oraz południowoafrykańskiego niepełnosprawnego lekkoatlety, oskarżonego o zamordowanie swojej partnerki.
Czasu chyba nie straciłem, widać że autor włożył sporo pracy w to co zostało wydane, jest sporo wywiadów, zarówno ze sportowcami, jak i ich bliskimi i kolegami. Ale chyba można to było trochę skrócić usuwając niektóre, mniej znaczące wątki.
Twtter is a day by day war