Co prawda urodziłam się jeszcze w czasach PRL-u i doskonale pamiętam takie rzeczy jak kolejki, kartki, brak produktów w sklepach, "znajomości" i "załatwianie", ale jestem chyba zbyt młoda, żeby kojarzyć okrucieństwa tamtych czasów z własnego doświadczenia. Mimo, że doskonale wiem, iż to wszystko wydarzyło się naprawdę, to trudno jest mi w to wszystko uwierzyć. To znaczy nie wątpię, że to się wydarzyło, tylko zastanawiam się, jak to możliwe, że to się w ogóle mogło zdarzyć. To okrucieństwo, ta skala okrucieństwa, te wszechobecne spiski, szykany, terror. To się w głowie nie mieści, mimo, że doskonale wiem, że miało to miejsce.
ale jestem chyba zbyt młoda
O właśnie, to tak jak ja.
Z jednej strony ówczesna młodość, a z drugiej życie na wsi. Bo to też ma niebagatelne znaczenie. Rozmawiałem kiedyś z babką o jej wojennych wspomnieniach. Przez całą okupację raz żołnierzy niemieckich widziała. Mieszkała na głębokiej wsi, tuż przy samej granicy (jak ktoś kojarzy przedwojenną mapę - to na tym ogonie wysuniętym najdalej na północ). Z września 1939 pamięta tylko ładną słoneczną pogodę i zmobilizowanych polskich wojaków jadących pociągiem na front. 17 września tak szybko się znalazła pod okupacją, że nawet tego nie zauważyła. Przekazania terenów, na których mieszkała Litwinom w ogóle nie traktowała jako okupacji. Druga okupacja radziecka też jakoś się w jej pamięci nie zapisała żadnymi traumatycznymi wydarzeniami. W 1941 okupant zmienił się tak szybko, że na wsi można było tego nie zauważyć. Dopiero w 1944 na czas przejścia frontu schroniła się z rodziną i żywocizną w pobliskim lesie. Ale w tamtym terenie znów nie było walk, radzieccy żołnierze szybko przeszli i kazali im wracać do domów.
Gadamy czasem na tym forum o PRL, idealizując często tamtą rzeczywistość, trochę w oparciu o własne wspomnienia z dzieciństwa, trochę przez pryzmat ulubionych książek z tamtych lat. Ale warto też pamiętać o złowrogim obliczu tamtych czasów. Książkę Łazarewicza czyta się jednym tchem, bardzo polecam, zwłaszcza Tobie Pawle, który otarłeś się trochę o tę sprawę. Na tyle trwale, że znalazłeś się na fotografii zamieszczonej w tej książce.
Przepraszam, Kustoszu, nie wszyscy (Wiem, że wiesz, że nie wszyscy, tak tylko się czepiam 😉
Chętnie sięgnę po tę książkę. Głównie ze względu na to, co właściwie udało się Łazarewiczowi ustalić. Pamiętam szum medialny, który pojawiał się przy kolejnych próbach wyjaśnienia tej tragicznej sprawy.
Potem skonfrontuję z filmem, choć przeczytane lub obejrzane recenzje są średnio zachęcające.
PS Czy możemy poprosić o rzeczone zdjęcie?
PS Czy możemy poprosić o rzeczone zdjęcie?
Ponieważ agencja cały czas zarabia na tych zdjęciach, to nie chcę później bawić się w jakieś przepychanki.
To pierwsze zdjęcie na tej stronie.
Jan Paweł II do Barbary Sadowskiej: Jak mam cię pocieszyć? - Kobieta w INTERIA.PL
Twtter is a day by day war
P. S. Na stronie agencji jest jeszcze całość tego zdjęcia, tzn. to jest wycinek ze zbliżeniem rodziców, a całość to z wnętrzem kościoła w tle, ale nie znalazłem nigdzie większej wersji tego zdjęcia.
Twtter is a day by day war
Jasne. Dziękuję.
Tak sobie powoli czytam tę książkę a właściwie reportaż śledczy.
I dziś przeczytałem wywiad z chłopakiem, który miał to nieszczęście, że przywalił w niego rządowy samochód wiozący ówczesną panią premier.
Sebastian Kościelnik: Czuję się przez Beatę Szydło oszukany - WP Wiadomości
I naszła mnie refleksja, że sposób działania służb, pomimo tego, że żyjemy w zupełnie innych czasach, zupełnie się nie zmienił. Zastraszanie i męczenie "winnego", bezpodstawne zatrzymanie, nieudzielenie pomocy, medialna presja na społeczeństwo, podsłuchy, śledzenie, wyszukiwanie haków na rodzinę, kłamanie funkcjonariuszy podczas składania zeznań, to wszystko się dzieje tu i teraz. Różnica jest taka, że chłopaczyna w przypadku wypadku nie dostał wpierdolu. Ale jeśli ktoś myśli, że nie potrafią, to się poważnie myli.
Twtter is a day by day war
Ufff przeczytałem. Ciężka lektura.
Kawał solidnej, reporterskiej roboty.
A moje przemyślenia?
Pierwsze jest takie, że od czasów, gdy jeszcze mnie nie było na świecie, gdzieś tam moje życie plącze się w wątkach. Mianowicie ojciec Grześka był kolegą mojego taty ze studiów. Wprawdzie był dwa lata młodszy ale... mój tata trochę dłużej studiował (to chyba u nas rodzinne) więc kiedyś byli razem na roku. Dalej jakoś tak się złożyło, że również uczyłem się w Modrzewskim, ale żeby było nie tak jak to wielu ludzi się chwali (chodziłem do tej samej szkoły co ten i ten), to pamiętałem od początku pierwszej klasy akurat Grześka bo wraz z kolegami wybrali sobie mojego kolegę z ławki do męczenia pierwszoklasistów i przez dłuższy czas łapali go na przerwach i próbowali z nim dyskutować jednocześnie nabijając się. Później im się znudziło. O pogrzebie i trafieniu na to najważniejsze zdjęcie już było, to oczywiście też przypadek (to trafienie na zdjęcie). No i na końcu mecenas Bednarkiewicz, z którym "przecięły się" nasze drogi zawodowe. Piszę w cudzysłowie bo on był cenionym i poważnym prawnikiem, a jak gówniarzem po studiach latającym po firmie ze śrubokrętem i dyskietkami. Ale co by nie mówić, miałem okazję poznania pana mecenasa.
Drugie to pytanie dlaczego? Dlaczego milicja zabija nic nie znaczącego chłopaka? Przypadek czy rozmyślne działanie? Jeśli rozmyślne działanie, to ktoś by musiał go śledzić i "nadać" funkcjonariuszom w radiowozie. Wtedy rodzi się pytanie dlaczego ktoś go śledził? Dla mnie temat mocno absurdalny. Wydaje się, laikowi, że Ani matka Grześka, ani tym bardziej on, nie stanowili jakiegokolwiek zagrożenia dla stabilności państwa. Że spotykali się u niej ludzie? Ale przecież nie tylko u niej. Że roznosili papier do drukarni? Ale przecież nie tylko oni. Zupełnie bezsensowna sytuacja.
Kolejne pytanie, to czy, przynajmniej w tym przypadku, można było tego uniknąć? IMO tak. Nie wiem co wstąpiło w Grześka, ale awanturowanie się z milicjantami na Starówce w 1983 roku śmierdziało "wpierdolem". A przeciętnie rozgarnięty nastolatek w tamtym czasie wiedział doskonale, że czepiają się długich włosów i punkowych kogutów i wojskowych glanów i wojskowych pasów i bluz moro i skórzanych kurtek i podartych spodni i raportówek i plecaków "kostek" i wpiętych oporników i pewnie jeszcze wielu innych rzeczy, które teraz mi nie przychodzą do głowy.
Dalej zupełnie nie mogę zrozumieć dlaczego później angażuje się tysiące ludzi i miliony monet w obronę kilku gówniarzy w milicyjnych mundurach? Pozwolenie na ich skazanie za pobicie ze skutkiem śmiertelnym by zamknęło sprawę. Poszli by siedzieć, za kilka lat wyszli i po temacie. [to samo pytanie mnie nurtuje w przypadku tego samochodu Szydło, o którym wspominałem powyżej - angażuje się niesamowite siły w celu? No właśnie, w najgorszym przypadku typowi, który prowadził auto by zabrali prawo jazdy i może by dostał jakąś grzywnę.] Prawdę mówiąc to więzienie mniej by wpłynęło na ich psychikę i dalsze życie niż cała sprawa i późniejsze zdarzenia (przecież ich sprawy toczyły się przez 20+ lat).
To co przeraża w tym wszystkim to skala działań, które podjęto po śmierci Grześka. Niesamowita machina manipulacji i zła ruszyła, żeby... no właśnie, żeby co?
To co bulwersuje, to to, że ci wszyscy ludzie bardziej lub mniej zaangażowani w tę akcję, jeszcze teraz siedzą na mundurowych emeryturach i się śmieją z frajerów, którzy dostają minimalną krajową, a oni biorą grubo. I nie, nie przyjmuję wyjaśnienia, że oni tylko wykonywali rozkazy, tam jest niesamowity pokaz kreatywności, że głowa mała.
Smutne tylko, że pomimo takiej nauczki, nadal gdzieś w resorcie siedzą tacy sami ludzie.
Twtter is a day by day war
Dlaczego milicja zabija nic nie znaczącego chłopaka? Przypadek czy rozmyślne działanie? Jeśli rozmyślne działanie, to ktoś by musiał go śledzić i "nadać" funkcjonariuszom w radiowozie. Wtedy rodzi się pytanie dlaczego ktoś go śledził? Dla mnie temat mocno absurdalny. Wydaje się, laikowi, że Ani matka Grześka, ani tym bardziej on, nie stanowili jakiegokolwiek zagrożenia dla stabilności państwa. Że spotykali się u niej ludzie? Ale przecież nie tylko u niej. Że roznosili papier do drukarni? Ale przecież nie tylko oni. Zupełnie bezsensowna sytuacja.
Nie no, zabić nie chcieli. Chcieli spuścić ostry łomot gówniarzowi, który się stawiał i w ogóle wkurzał ich z wyglądu. Takie rzeczy zdarzały się wcale nie rzadko bo milicjanci czuli się bezkarni, a kwiat młodzieży do milicji się przecież nie garnął. Tym razem przesadzili i tyle. Wszelkie teorie o zaplanowanej akcji to moim zdaniem absurd, który się kupy nie trzyma.
Nie wiem co wstąpiło w Grześka, ale awanturowanie się z milicjantami na Starówce w 1983 roku śmierdziało "wpierdolem". A przeciętnie rozgarnięty nastolatek w tamtym czasie wiedział doskonale, że czepiają się długich włosów i punkowych kogutów i wojskowych glanów i wojskowych pasów i bluz moro i skórzanych kurtek i podartych spodni i raportówek i plecaków "kostek" i wpiętych oporników i pewnie jeszcze wielu innych rzeczy, które teraz mi nie przychodzą do głowy.
Paweł, przecież Przemyk nie był wyjątkiem. Stawianie się milicji to było takie ówczesne kozactwo, za które można było oberwać pałą i zaliczyć noc na dołku. Nikt przecież nie zakładał, że mogą go zabić. A jak się kozakuje przed kolegami to kozactwo jest większe. Zawsze to tak działa.
Dalej zupełnie nie mogę zrozumieć dlaczego później angażuje się tysiące ludzi i miliony monet w obronę kilku gówniarzy w milicyjnych mundurach? Pozwolenie na ich skazanie za pobicie ze skutkiem śmiertelnym by zamknęło sprawę. Poszli by siedzieć, za kilka lat wyszli i po temacie. [to samo pytanie mnie nurtuje w przypadku tego samochodu Szydło, o którym wspominałem powyżej - angażuje się niesamowite siły w celu? No właśnie, w najgorszym przypadku typowi, który prowadził auto by zabrali prawo jazdy i może by dostał jakąś grzywnę.] Prawdę mówiąc to więzienie mniej by wpłynęło na ich psychikę i dalsze życie niż cała sprawa i późniejsze zdarzenia (przecież ich sprawy toczyły się przez 20+ lat).
Moim zdaniem działa efekt kuli śniegowej. Sprawa robi się polityczna więc wszystkie lizusy władzy nakręcają spiralą w obronie władzy czyli swoich stanowisk, pozycji i w ogóle tzw dobrostanu. W sprawę angażuje się coraz wyższy szczebel decyzyjny, dochodzi piar i temat rozpędza się tak, że nie ma jak go zatrzymać. Im bardziej autorytarna władza, tym mniejsze skrupuły, żeby dowieść, że czarne jest białe.
Paweł, przecież Przemyk nie był wyjątkiem. Stawianie się milicji to było takie ówczesne kozactwo, za które można było oberwać pałą i zaliczyć noc na dołku. Nikt przecież nie zakładał, że mogą go zabić. A jak się kozakuje przed kolegami to kozactwo jest większe. Zawsze to tak działa.
Nie wiem, nie znam się. Umiałem dobrze uciekać. A jak raz dostałem pałą przez plecy, to cierpiałem przez kilka tygodni. Jeśli ktoś uważał, że fajnie jest uczyć prawa funkcjonariuszy ZOMO w 1983 to był niespełna rozumu.
Moim zdaniem działa efekt kuli śniegowej. Sprawa robi się polityczna więc wszystkie lizusy władzy nakręcają spiralą w obronie władzy czyli swoich stanowisk, pozycji i w ogóle tzw dobrostanu. W sprawę angażuje się coraz wyższy szczebel decyzyjny, dochodzi piar i temat rozpędza się tak, że nie ma jak go zatrzymać. Im bardziej autorytarna władza, tym mniejsze skrupuły, żeby dowieść, że czarne jest białe.
Ależ tam, po stronie władzy, były dziesiątki albo i setki inteligentnych ludzi, którzy musieli wiedzieć jakie będą konsekwencje. Twierdzisz, że nikt ich nie słuchał?
Twtter is a day by day war
Ależ tam, po stronie władzy, były dziesiątki albo i setki inteligentnych ludzi, którzy musieli wiedzieć jakie będą konsekwencje. Twierdzisz, że nikt ich nie słuchał?
Kula śniegowa działa inaczej. Następuje eskalacja po obu stronach, sprawa staje się mordem politycznym, zaangażowany zostaje autorytet najwyższych władz i już nie można tego zatrzymać.
Kula śniegowa działa inaczej. Następuje eskalacja po obu stronach, sprawa staje się mordem politycznym, zaangażowany zostaje autorytet najwyższych władz i już nie można tego zatrzymać.
Czyli zupełny brak wiedzy na temat zarządzania projektami, przy których czasami trzeba przerwać i zaakceptować straty.
Twtter is a day by day war
Bo to nie jest projekt, którym się zarządza tylko kryzys gdzie zderzają się emocje. Tym się trudniej zarządza.
Bo to nie jest projekt, którym się zarządza tylko kryzys gdzie zderzają się emocje. Tym się trudniej zarządza.
No właśnie nie rozumiem idei przekwalifikowania tego zdarzenia do kategorii "kryzys".
Twtter is a day by day war
Trudno oceniać. Może to była demonstracja, dla której śmierć Przemyka okazała się nieplanowanym pretekstem? Takie pokazanie, że władza może zrobić wszystko i nawet jeśli będą dowody i świadkowie, nawet jeśli nikt nie będzie wierzył w oficjalną wersję, to i tak zostanie ona przeforsowana, a winni nie mają się czego obawiać? Taki kij na niepokornych i marchewka dla wszelkich milicyjnych i zomopodobnych formacji - bijcie, jesteście nietykalni.
A może ludzie władzy, odpowiedzialni za te obszary, obawiali się, że jeśli funkcjonariusze zostaną uznani za winnych, to stanie się szansą dla ich przeciwników politycznych? Że zamiast zamknąć szybko śledztwo i przedstawić incydent jako wyjątek od reguły jakiś rywal do stołka zacznie sprawę rozdmuchiwać i oskarżać coraz wyższe szczeble?
Trudno oceniać.
Wiem, że trudno ocenić. Nie rozumiem tego i obawiam się, że nigdy się nie dowiemy.
Twtter is a day by day war
Prawda może być taka, że... nikt nie zna prawdy. Nie było planu ani jakiegoś masterminda, po prostu machina ruszyła i zaczęła się samonapędzać. Ileś osób miało w tym własny interes, ileś innych obawiało się odpowiedzialności. Możliwe, że gdyby ci wszyscy "zaangażowani" zdecydowali się w którymś momencie na szczerość to okazałoby się, że znają jakąś część historii, ale nie ogarniają całości.
Prawda może być taka, że... nikt nie zna prawdy. Nie było planu ani jakiegoś masterminda, po prostu machina ruszyła i zaczęła się samonapędzać. Ileś osób miało w tym własny interes, ileś innych obawiało się odpowiedzialności. Możliwe, że gdyby ci wszyscy "zaangażowani" zdecydowali się w którymś momencie na szczerość to okazałoby się, że znają jakąś część historii, ale nie ogarniają całości.
Też tak może być. Ktoś chciał zrobić karierę, ktoś inny przypodobać się szefowi...
Twtter is a day by day war
Sięgając po nową książkę Cezarego Łazarewicza pt. „Na Szewskiej. Sprawa Stanisława Pyjasa” spodziewałem się podobnego schematu jak w przypadku „Żeby nie było śladów”. Wszak Pyjasa zamordowali funkcjonariusze SB czyli znowu zapewne rzecz o tuszowaniu sprawy przez komunistów. Nic z tych rzeczy. Okazuje, że ta mitotwórcza śmierć wcale nie jest taka oczywista i choć dziś już mniej więcej wiadomo co mogło się wydarzyć i co raczej się nie wydarzyło, to nie jest to sprawa definitywnie rozstrzygnięta, a wersja, która w świetle ujawnionych faktów wydaje się najbardziej prawdopodobna nie jest tą, której oczekiwałoby środowisko dawnych studentów, kolegów Pyjasa, zaangażowanych w działalność opozycyjną (dziś prominentnych przedstawicieli środowiska polityków i dziennikarzy). I tutaj muszę się chyba zatrzymać, bo chcąc głębiej wniknąć w naturę sprawy należałoby zdradzić szczegóły ustaleń, a być może ktoś z was zdecyduje się tę książkę przeczytać. Bo chociaż jest to reportaż historyczny a nie powieść, to skonstruowany podobnie jak thriller polityczny, niecierpliwie więc przerzucamy kolejne strony ciekawi co będzie dalej.
Ale nie tylko Pyjas i toczące się śledztwo są główną osią książki. Równorzędnym głównym bohaterem jest Lesław Maleszka, przyjaciel Pyjasa i wątek tajnego współpracownika SB Ketmana. I choć zainteresowani trochę polityką znają zapewne tę sprawę to nie sposób wyłączyć emocji przyglądając się jej z bliska.
Reportaż Łazarewicza to rzetelnie opracowany dokument, drobiazgowo analizujący wszystkie toczące się przez lata śledztwa w sprawie Pyjasa, wszelkie dowody i poszlaki, przedstawiający wszystkie wersje wydarzeń z różnych perspektyw i punktów widzenia. A co najważniejsze, czyta się to świetnie. Mnie wystarczył niewiele więcej niż jeden dzień
Na koniec ciekawostka. Jedynym z ekspertów z dziedziny medycyny sądowej, którego opinia pojawia się w książce jest TomaszK, znany niektórym z nas kolega z przygodowego forum.
Co teraz? Trzeba obejrzeć film dokumentalny o sprawie Pyjasa pt. „Trzech kumpli” i przypomnieć sobie „Gry uliczne” Krzysztofa Krauze.