Na Uroczysko, gdzie archeologowie rozkopywali kiedyś prastary prasłowiański kurhan, zabrała mnie Milady swoim autem w słoneczne, jesienne popołudnie.
Uroczysko - mała owalna wysepka pośród moczarów - wygląda jak odwrócony do góry dnem spodek, na którym znajduje się kopiec porośnięty kwitnącym żółto miodownikiem. Ów miodownik porasta zresztą całą wysepkę i z daleka na przykład spod starej kolegiaty, wzniesionej na wysokiej krawędzi bagien, całe Uroczysko stanowi żółtą plamę na tle brunatnozielonych moczarów.
Z bliska także nie dojrzysz na Uroczysku żadnego ciekawszego szczegółu. Ani drzewa, ani najmniejszego krzaczka, pod którym można by się schronić w upalne południe; płaska, równa powierzchnia wysepki i sterczący na niej kopiec o kształcie ściętego u góry stożka. Widok ten nie ma w sobie nic interesującego i pięknego. Najwyżej urzeka swoim odosobnieniem i samotnością, stanowi cichy zakątek nikomu niepotrzebny, zapomniany i przez to trochę dziki, a nawet dziwaczny. W chłodne dnie i noce unoszą się nad Uroczyskiem roje złośliwych i krwiożerczych komarów, w ciepłe noce oprócz nich podnosi się z bagien biała, lepka mgła i jak liszaj osiada na listkach miodownika, opatulając wysepkę jakby wilgotną watą. W słoneczne dni Uroczysko bez skrawka cienia smaży się na moczarach jak na rozgrzanej patelni, powietrze przesyca tu mdły, ckliwy zapach gnijących łodyg turzycy i traw bagiennych; w deszczową pogodę wysepka i moczary chłoną wodę jak gąbka. Dojście na wysepkę jest trudne, jesienią i wiosną wprost niemożliwe, zimą po zamarzniętym śniegu, a latem wąską, grząską ścieżką od kolegiaty przez moczary. Po co zresztą tam chodzić, skoro nie rośnie na niej trawa, skoro nie znajdziesz na niej ani grzyba, ani jeżyny czy jagody?...
Odmienny zupełnie jest widok, który roztacza się z Uroczyska a szczególnie z wysokiego kopca. Oto najbliżej rozciąga się nieco monotonna powierzchnia okrążających wysepkę bagien - duże, czarne oczy rozlanej wody, gdzieniegdzie rude plamy zeschłych, gnijących kęp traw i roślin, czarne torfowiska, jeziora pokryte zielonym kożuchem rzęsy, tu i ówdzie kołyszące się nierówno wysokie kity trzciny i płoty tataraku. Dalej znowu morze podmokłych łąk, miejscami soczyście zielonych, to znów z ogromnymi połaciami lilaróżowych kwiatków lub żółcących się pasm wolich oczek. Ale bagna i łąki kończą się nareszcie i na wysokiej ich krawędzi stoi masywna, mroczna budowla dwunastowiecznej kolegiaty, podobna z dala - właśnie z kopca Uroczyska - do przykucniętego dziwacznego zwierza, który wsparł się o ziemię na przednich łapach, zgarbił, przyczaił, wtuliwszy głowę w ramiona i wystawiwszy spiczaste uszy.
Dopiero gdy podejdzie się bliżej, owe uszy okazują się dwiema prostokątnymi wieżami o ostrych, spadzistych hełmach, grzbiet zwierza stanowi stromy, duży dach, a wtulony łeb to empora wciśnięta pomiędzy wieże.
Okolica pusta, ponura, nieurodzajna, nie zamieszkana. Przed tygodniem na grząskiej ścieżce do Uroczyska postawiono tablicę z wyraźnym, czytelnym napisem: UWAGA! ROBOTY NAUKOWO-BADAWCZE. NIE ZATRUDNIONYM WSTĘP WZBRONIONY.
Czy nie uważa pan, że kolegiata nie ma w sobie nic kościelnego? Jest ogromna, wspaniała, monumentalna, a jednocześnie nie ma w niej nic uroczystego.
Robi wrażenie nie kościoła, lecz raczej twierdzy. Starej twierdzy. (…)
Okna ganków i triforiów biegnących bocznymi nawami były kiedyś strzelnicami. Czworokątne wieże posiadają u góry dwuarkadowe przezrocza, a wyżej przezrocza aż z trzech arkad, aby ukrytej wysoko straży jak z baszty obronnej łatwiej było obserwować okolice. Wieże te zresztą inaczej umieszczono, niż zwykło się to robić w kościołach. Stanęły one w narożnikach, aby z ich kilku strzelnic można było bronić prócz frontu również i ścian bocznych. W ten sposób zostały wysunięte na sposób baszt broniących dostępu do bram w dawnych rzymskich fortyfikacjach. Nie tylko dla modłów zbudowano tu kolegiatę, ale chyba przede wszystkim dla obrony.
Powstanie swe zawdzięcza kolegiata ambitnej księżnej Salomei. Swe kształty romańskie - jednemu ze stronników księżnej, biskupowi płockiemu Aleksandrowi, twórcy polskich bazylik, jak go nazywał kronikarz Wincenty Kadłubek. Marzyło się księżnej Salomei, że po wypędzeniu pasierba posiądzie władzę nad całym krajem, marzyły się jej zjazdy możnych, którym będzie przewodzić. Jej pasierb Władysław posiadał Kraków - ona, Salomea, musiała kontentować się ubogą Kruszwicą i jeszcze ubożuchniejszą Oporną. Nie zaspokajały one jej ambicji, nie miała gdzie przyjmować swych licznych stronników świeckich i duchownych, nie miała w swej dzielnicy godnego siebie zamku i kościoła. Jeśli do Władysława należał Kraków to ona, Salomea, stworzy sobie stolicę jeszcze wspanialszą, jeszcze piękniejszą. Ot, choćby w Opornej. Na wiecu książąt w 1141 roku zapadła decyzja budowy ogromnej romańskiej kolegiaty. Ma ona pod każdym względem odpowiadać marzeniom Salomei: być wielką i obronną jak twierdza, aby, zanim Salomea zbuduje zamek, w kolegiacie mogły się odbywać bezpiecznie narady i zjazdy książęce, jak to określił historyk: kolegiata stać się miała warownym gmachem parlamentu. Parlamentu książąt zbuntowanych przeciw senioralnej zwierzchności najstarszego brata. Wkrótce umiera Salomea. Lecz zmontowany przez nią obóz synów nie rozpada się, toczy zaciętą walkę z Władysławem. A wygnawszy go z kraju - jako pomnik zwycięstwa doprowadza do końca zaczęte przez ich matkę budowle. W 1161 roku na uroczystości poświęcenia kolegiaty zjechał kwiat rycerstwa i duchowieństwa. Pod jej murami stanęli: arcybiskup Jan, biskup krakowski Mateusz, wrocławski Walter, Werner mazowiecki, Onold kruszwicki. Z książąt byli obecni: Bolesław Kędzierzawy, Henryk Sandomierski, Kazimierz Sprawiedliwy oraz pięcioletni Odon, syn Mieszka Starego. Wśród licznej rzeszy rycerstwa wyróżniał się Jaksa z Miechowa, słynny później uczestnik wypraw krzyżowych, na które wyruszył w 1162 roku. Ale minęły lata, stronnicy Salomei wymarli, żadnemu z późniejszych władców Polski nawet przez myśl nie przeszło urzeczywistniać marzenia księżnej: zbudować obok kolegiaty zamek i gród równie jak kolegiata wspaniały. Nie zaistniała żadna historyczna potrzeba uczynienia z Opornej stolicy Polski, do czego dążyła Salomea. I tak oto, gdy w sto lat później, podczas najazdu Litwinów spalony został doszczętnie gródek Oporna, pozostała jedynie warowna obronna kolegiata, piękna, ale zupełnie samotna, otoczona tylko przez bagna i podmokle łąki, obsypane wiosną wolimi oczkami i kaczeńcem. Wyrosła z chorobliwej kobiecej ambicji i jest jak klejnot rzucony przez czyjś kaprys w trawę, klejnot piękny, lecz bezużyteczny. Życie potoczyło się obok. Z daleka od wielkich miast i wygodnych dróg kolegiata skazana została na zapomnienie. A choć i w późniejszych latach znaleźć można w jej historii niejedną bogatą w wydarzenia kartę, to przecież do większych, ważniejszych celów została stworzona. Tyle tylko o genezie kolegiaty napisał Nemsta.
Bo Uroczysko, Kustoszu, to przecież nie tam się znajduje.
Tam jest jedynie kolegiata.
Przecież, jak pisze Nienacki: "Uroczyska zaś, wysepki pośród bagien i prasłowiańskiego kurhanu trzeba szukać aż na Białostocczyźnie, na bagnach i moczarach, zwanych tam 'kuwasy'..."
Ale, oczywiście, bardzo ładna wycieczka 🙂
Bo Uroczysko, Kustoszu, to przecież nie tam się znajduje.
Być może, skoro twierdzi tak sam Nienacki:) A jednak prawie wszystko się zgadza. Lokalizacja grodziska względem kolegiaty, prowadzone badania archeologiczne, ich zakres, sposób prowadzenia badań, znajomość Nienackiego z archeologami badającymi grodzisko, a nawet takie szczegóły jak odkryta tam studnia.
Tia, żółtym miodownikiem 😉
Czyli kwitnący żółto miodownik to fikcja literacka, niezależnie od tego czy ów miodownik miałby znajdować się w Tumie czy w białostockich kuwasach:(
Możliwe, a nawet wysoce prawdopodobne, że Nienackiemu chodziło o jakąś inna roślinę zwaną lokalnie miodownikiem. Wikipedia podaje, że miodownik melisowaty rośnie w widnych lasach i zaroślach.
Zgadzam się, że Nienackiemu mogło chodzić o jakąś inną roślinkę, wrotycz (choć on raczej na suchym rośnie) czy różne kaczeńcowate.
Jest też możliwość, że pomylił miodownik z gajowcem żółtym - obie roślinki mają podobną budowę, tzn. kwiatki przy łodydze, warstwy kwiaty/liście. A właściwie nie tyle pomylił, co uznał, że to żółte jest odmianą tego fioletowego 😉 .
Botanik ze mnie żaden. Z żółtych kojarzę mlecze i kaczeńce:)
Niemniej jednak wycieczka fajna. A zdjęcia z wnętrza kolegiaty jakieś masz? I tego wiejskiego pierdolnika jestem ciekaw😀
Tym razem nie zaglądaliśmy wnikliwie do wnętrza. Za to ja mam kilka zdjęć ze swojej wycieczki z 2013 roku. W międzyczasie nic się nie zmieniło.:)
Płyta nagrobna kanonika.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
I tego wiejskiego pierdolnika jestem ciekaw
Starałem się nie eksponować go na zdjęciach:)
Szkoda.
W międzyczasie nic się nie zmieniło.:)
O ile zewnętrze robi wrażenie, to widok wnętrza rozczarował mnie, spodziewałem się czegoś zupełnie innego niż ceglane wnętrze magazynowe 😀
O ile zewnętrze robi wrażenie, to widok wnętrza rozczarował mnie, spodziewałem się czegoś zupełnie innego niż ceglane wnętrze magazynowe 😀
Ja wnętrz kościołów nie lubię, a już nade wszystko nie znoszę tego specyficznego zapachu kadzideł i cholera wie czego jeszcze. Wystarczyło mi, że wsadziłem nos przez kratę.
Szkoda.
W międzyczasie nic się nie zmieniło.:)
O ile zewnętrze robi wrażenie, to widok wnętrza rozczarował mnie, spodziewałem się czegoś zupełnie innego niż ceglane wnętrze magazynowe 😀
A ja wręcz przeciwnie.
Wnętrzne kolegiaty podoba mi się bardziej chyba niż bryła z zewnątrz.
Lubię takie surowe wnętrza kościołów.
Moim zdaniem są piękniejsze niż te paskudne barokowe kapiące złotem ozdoby. Takich nie cierpię.
Pamiętam, jak zwiedzaliśmy kiedyś opactwo w Sulejowie i weszliśmy do kościoła. Jak tam było brzydko ... Brrr ... Do dzisiaj mnie przechodzą niemiłe ciarki, jak sobie to przypomnę.
Moim zdaniem kolegiata wewnątrz jest piękna.
Lubię takie surowe wnętrza kościołów.
Ja również nie lubię w kościołach wnętrz barokowych, rokokowych, przesyconych złoceniami i mnóstwem ozdobnych detali. Są one w konsekwencji mocno przytłaczające. Zdecydowanie wolę wnętrza surowe, gotyckie. Sporo takich kościołów można znaleźć na pojezierzu Myśliborskim. Często kameralne, zbudowane z kamienia, skromne.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
A ja zdecydowanie wolę te pełne przepychu, obrazów, zdobień itd. Może dlatego to wnętrze kojarzy mi się z magazynem i średnio urzeka. Choć pewnie, gdybym zobaczył je na żywo, odbiór mógłby być inny.
Choć pewnie, gdybym zobaczył je na żywo, odbiór mógłby być inny.
Tak właśnie myślę. Uwierz mi, surowa kamienna bryła, której wnętrze wypełniono by w zupełnie innym, kontrastującym stylu mogłaby nie stworzyć pozytywnego wrażenia ze względu na brak harmonii. Moje zdjęcia może tego nie oddają, ale kamienno-ceglane empory w połączeniu w ogromem samej kolegiaty bardzo pasują, choć fakt, że całość sprawia wrażenie zimne i surowe.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Uwierz mi,
Dobra, wierzę zatem😀
Mam podobnie jak Yvonne i Milady. Uwielbiam surowość gotyku, chłód ścian, wieczny półmrok. Romańskie bryły też lubię za ich surowość. Z drugiej strony do dziś nie mogę zapomnieć ohydy barokowej jaką jest poznańska fara, błe!
Cała naprzód ku nowej przygodzie!
Taka gratka nie zdarza się co dzień
Niech piecuchy zostaną na brzegu
My odpocząć możemy i w biegu!
To znaczy, żeby nie było, że sam gotyk czy neogotyk mi się podoba. Jest całe mnóstwo kościołów, które z wielką chęcią zobaczę a są w zupełnie innym niż wspomniany stylu, choć oczywiście daleko im do przepychu, a od złoceń się nie ulewa. Np. mój ewangelicki kościół św. Mateusza w Łodzi.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"