Jak smakuje wino rocznik 87?
Jak to jest znaleźć się w kraju, który formalnie nie istnieje i jak bez skrępowania wziąć prysznic na środku podwórka?
Minęły już dwa lata od wakacji w Mołdawii więc postanowiłam podzielić się odpowiedziami na te i wiele innych pytań. Tak więc:
Podróż Mołdawia i Naddniestrze
Z czym mam zawsze największy problem w opisywaniu podróży? Z jej początkiem. Właściwie każda podróż zaczyna się od tego samego. Trzeba zabrać siebie plus ewentualny ekwipunek w/na:
Samochód/samolot/autobus/statek/tramwaj/rower.
Nie będę opisywać szczegółów dojazdu, ponieważ ani to szalenie ciekawe ani niezwykłe. Co moje to moje i niech w tej kwestii tak zostanie, ponieważ nie wszystko warto opowiadać. Może tylko ciekawostka…
Trasę Warszawa- Kiszyniów pokonaliśmy Ptasim Mleczkiem. Ptasie mleczko to taka marszrutka wśród samolotów. Mała butelka whisky, tyle potrzeba by przeżyć ten lot. Ponieważ bałam się bardzo jeszcze przed lotem, po dotarciu do naszego środka transportu postanowiłam napisać kilka wiadomości do rodziny.
To, co muszę potwierdzić. Tak, Kiszyniów czuć po tym jak tylko opuści się budynek lotniska. Ciężko określić jednoznacznie tę mieszaninę zapachów – około 40 stopniowy gorąc, zaduch, brud, jedzenie i … coś kwaśnego. Jakby właśnie kiszonka?
Lotnisko w Kiszyniowie przypominało bardzo te znane nam w kraju, również po wyjściu na parking nie było zaskoczenia. Samochody takie jak w Polsce, ba, nawet lepsze. Mercedesy, dużo Mercedesów, BMW, Volvo... Europa. Chyba czego innego się spodziewałam. Do czasu kiedy na przystanek nie podjechał kanciaty trolejbus. OK, w Polskich miastach też je widać, więc to jeszcze nic tak zaskakującego. Bilety (w śmiesznej cenie 20 groszy, za taką samą trasę w Łodzi zapłacimy ok 5 złotych) sprzedawała miła pani bileter. Później mieliśmy okazję kupować bilety od niemiłej Pani bileter. W Kiszyniowie wchodząc do autobusu należy zakupić bilet na przejazd u pani bileter (nie w automacie, nie u kierowcy tylko pani bileter, do której trzeba było się dopchać) ubranej w specjalny mundurek, przechadzającej się po całym autobusie, ponieważ pełniła jednocześnie rolę kontrolera, wyglądającej jak szatniarka ze szkoły w okolicach 95 roku. Ruszyliśmy w trasę, w miarę zbliżania się do stolicy Mołdawii wprowadzamy się w stan postsowieckiej republiki, gdzie z jednej strony czas zatrzymał się w na przełomie lat 89/90 a z drugiej z kopyta wkroczył XXI wiek.
I tak z jednej strony przez szyby trolejbusu spoglądały na nas stare, zaniedbane wieżowce, z mozaikami przedstawiającymi lud pracujący, a z drugiej reklamy nowych smartfonów i szklane wystawy sklepów kuszące prestiżowymi towarami.
Wysiedliśmy w centrum miasta żeby znaleźć miejsce, w którym można wynająć auto.
W tym miejscu wyjaśnienie zaistniałej sytuacji. Przed wyjazdem miałyśmy plan zarezerwowania sobie samochodu w jednej z wypożyczalni w Kiszyniowie. Jednak znajomy ze wschodu, który bywał już służbowo w Mołdawii odradził nam to, ponieważ słyszał o wielu przypadkach oszustw. Poradził, że najlepiej rozejrzeć się już na miejscu bo tam bez problemu coś się wynajmie w chwilę i za śmieszne pieniądze. No właśnie…
Niestety, wypożyczalnia była zamknięta. Zapytany mieszkaniec bloku w którym mieścił się rent a car chciał najpierw sprzedać nam swoje auto, potem je wypożyczyć, następnie zaczął dzwonić do znajomych, którzy mogliby pożyczyć swoje. Na taką ofertę jednak nie przystaliśmy. W międzyczasie, gdy życzliwy Pan wykonywał szemrane telefony do znajomych pozostało nam oglądać zabawę jego szczeniaka husky`ego z homarami, które to Pan jak twierdził sam wyłowił. Niestety, nie udało się nic załatwić, także udaliśmy się na kolejną przejażdżkę trolejbusem w kierunku hotelu zwącego się niestety nie Kosmos ale Kiszyniów.
Stamtąd udaliśmy się do kolejnego punktu wynajmu samochodów. Zamknięte, bo chyba nie wspomniałam, ale była to niedziela i to grubo po 16. Moja przyjaciółka udała się po kartę do sieci komórkowej, tam też udało nam się uzyskać listę ren a carów. Dzwoniliśmy, ale bez skutku, auta są, owszem, ale dopiero w poniedziałek.
Pozostała kwestia noclegu, którego nie mieliśmy, ponieważ według wcześniejszego założenia, powinno nam się udać wypożyczyć samochód i dostać w okolice Milesti Mici. Zmęczeni upałem, targaniem ciężkich toreb i waliz marzyliśmy już o przytulnym kątku gdzie można by było spokojnie odpocząć. Po rozpytaniu kilku osób trafiamy na dziewczę o imieniu Olena, która znała kogoś (to jest piękne w tym kraju, każdy tam zna kogoś, kto albo coś może Ci załatwić, albo zna kogoś kto zna kogoś itd...) jak się okazało jej znajoma, starsza Pani ma mieszkanie na wynajem w jednym z bloków w centrum stolicy. Postanowiliśmy skorzystać i poszliśmy w ciemno za Oleną. Doszliśmy do lokum pieszo, zajęło nam to około 30 minut, przez ten czas poznawaliśmy miasto, chłonęliśmy kontrasty, które biły po oczach na każdym kroku. Mieszkanie jest przytulne, okolica nie, osiedle wyglądało jak... widzieliście kiedyś reportaże z Groznego? Nie aż tak, ale no właśnie..
Jednym z bardziej mrocznych miejsc było przejście podziemne żywcem wyjęte z filmu "Nieodwracalne".
Nasze mieszkanie znajdowało się w 20-to piętrowym?? wieżowcu, którego okna w znacznej części zaklejone były folią aluminiową.
W Mołdawii (zresztą tak samo jak w Rosji) nie ma parteru. Tzn. jest od razu piętro 1, 2 ,3 itd. My mieszkaliśmy na 4 piętrze (czyli naszym 3). Niestety zdjęcia nie oddadzą w najmniejszym stopniu klimatu tej budowli z balkonem bez drzwi na klatce schodowej. Chyba wtedy po raz pierwszy poczułam się jak na wschodzie. Moja przyjaciółka Emilia, która spędziła rok w Niżnym Nowogrodzie i 2 miesiące na Syberii stwierdziła jednoznacznie: Podoba mi się, tu jest jak w Rosji.
Później opiszę wycieczkę po Kiszyniowie i już będzie więcej zdjęć, na początku byłam zmęczona i w szoku…
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Milady, świetna relacja! Piszesz dowcipnie i ze swadą. Szkoda tylko, że tutaj a nie na portalu.
Zapowiadają się hardcorowe wakacje, niczym penetracja najbardziej wyzwaniowych łódzkich urbexów:)
Milady, super się zaczyna, klimat jest, akcja jest, są nawet mocne kobiece bohaterki! Bardzo dobrze się to czyta...
Świetne! Dawaj dalej 🙂
Pytanie: w jakim języku się dogadywałyście? Jak się domyślam, koleżanka (a może i Ty) zna dobrze rosyjski?
Pytanie: w jakim języku się dogadywałyście? Jak się domyślam, koleżanka (a może i Ty) zna dobrze rosyjski?
Wszędzie mówiono po rosyjsku. Jak wspomniałam moja przyjaciółka spędziła rok w Rosji i biegle włada tym językiem. Ale pochwalę się, że przez tydzień pobytu tam sama nauczyłam się podstawowych słów w takim zakresie, że bez problemu dawałam sobie radę bez asysty przyjaciółki. Żebyście widzieli jaka byłam z siebie dumna jak trzeciego dnia samodzielnie kupiłam arbuza z przydrożnego straganu. I wcale nie robiłam tego na migi.;)
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"