Sebastian Miernicki nie ma jeszcze wątku na naszym forum. Błąd, bo to jeden z najbardziej płodnych, wczesnych kontynuatorów serii Nienackiego. O tyle ciekawy, że gdzieś w trakcie tworzenia kolejnych tomów cyklu przeszedł literacką metamorfozę. O ile cechą charakterystyczną jego pierwszych kontynuacji jest ubondowienie fabuły wg amerykańskich wzorców powieści sensacyjnej (bomby, miny, karabiny, czołgi), w późniejszych książkach zrezygnował z tych atrybutów starając się jednak nawiązać do ducha "samochodzików". Z różnym skutkiem, ale summa summarum późniejsze kontynuacje jego autorstwa oceniam wyżej.
Nie mam tych książek na świeżo w głowie, ale szkoda żeby moje stare recenzje miały leżeć odłogiem:)
PAN SAMOCHODZIK I JOANNICI (tom nr 65)
2. Wyrzucić Baturę.
3. Znaleźć lepsze uzasadnienie dla Dańca w roli pomocnika rybaka.
4. Wątek skarbu Joannitów i tajemniczego dokumentu wprowadzić dopiero na Kaszubach.
5. Obsadzić piękną Satelles w roli rywalki do skarbu, przy czym rywalizacja powinna odbywać się na płaszczyźnie intelektualnej gdzie stawką byłoby zaspokojenie ambicji a nie zagarnięcie skarbu.
6. Rozbudować wątek poszukiwania skarbu, w taki sposób żeby wybór odwiedzanych miejsc był efektem logicznego wnioskowania prowadzonego w oparciu o zdobyte wskazówki.
7. Konsekwentnie, rozwiązanie zagadki powinno być efektem prowadzonych poszukiwań a nie nagłej iluminacji, której doświadcza Daniec.
8. Usunąć wątek samolotu. Wystarczającym spełnieniem marzeń rybaka byłoby odzyskanie miłości syna, który decyduje się przejąć po nim schedę.
PAN SAMOCHODZIK I SZTOLNIA HEXE (tom nr 73)
Olaboga, czego tu nie ma? Ale po kolei.
Napad na pociąg, gaz, włam, obława, policjanci, gangsterzy, agenci Stasi, pościgi strzelania … uff to ledwie jedna czwarta książki. Ale teraz kończy się „Mission Impossible” zmiksowanie z „Roninem” i przenosimy się w głuszę leśną. Daniec Bullow zamienia się w Dańca Maryna (kto czytał "Wielki las" Nienackiego, wie kto to Bullow i kto zacz Maryn) i zostaje strażnikiem leśnym, tyle że nowoczesnym, bo na quadzie miast na koniu. Tak, tak … to ta sam konstrukcja fabularna co w „Wielkim Lesie” Nienackiego. Podobnie jak swój literacki pierwowzór sieje strach wśród kłusujących rzezimieszków a jego orężem jest … jakże by inaczej … aparat fotograficzny. W między czasie robi jeszcze dobry użytek ze swoich pedagogicznych talentów. Aha, w wolnych chwilach rozwiązuje zagadkę. Coś jeszcze? … A jakże, sanatoryjny wątek komiczny na naprawdę dobrym poziomie. I wszystko to w pięknych okolicznościach przyrody Gór Sowich.
W uzdrowisku,
Tam gdzie dom zdrojowy,
Maxi Kaz rusza na łowy
Sebastiana Mierzyńskiego miałem okazję poznać w bibliotece Muzeum Warmii i Mazur, którego jest pracownikiem. Spotkaliśmy się kilkakrotnie. Bardzo to kontaktowy człowiek i sporo wie o Nienackim. Był tak uprzejmy, że sprezentował mi swoją niekontynuacyjną książkę pt. "Muza Krasickiego". Kiedyś ją zrecenzowałem. Jak znajdę to zamieszczę.
Cała naprzód ku nowej przygodzie!
Taka gratka nie zdarza się co dzień
Niech piecuchy zostaną na brzegu
My odpocząć możemy i w biegu!
Był tak uprzejmy, że sprezentował mi swoją niekontynuacyjną książkę pt. "Muza Krasickiego". Kiedyś ją zrecenzowałem. Jak znajdę to zamieszczę.
Koniecznie. Ciekawe jak poradził sobie autor wyzwolony z ograniczeń jakie niesie ze sobą kontynuowanie serii po Nienackim. Rozumiem, że to powieść przygodowa z poszukiwaniem skarbów w tle a nie dajmy na to przewodnik po muzeach.
Ja czytałem dwie „nie kontynuacje” innego kontynuatora, Arkadiusza Niemirskiego, ale o tym napiszę w stosownym wątku.
PAN SAMOCHODZIK I ZAMEK CZOCHA
Inne kontynuacje czytałem dość dawno, więc trudno mi coś powiedzieć. Jedyna, z którą jestem na bieżąco z racji "lektury uzupełniającej" do wakacyjnych wojaży, to "Pan Samochodzik i Zamek Czocha" Miernickiego. Od "Biblii" jest to zdecydowanie gorsze, od "Klasztoru" w sumie też, ale nie ma aż takiej różnicy. Przede wszystkim w obu książkach Czernika jest ciekawy pomysł, którego w "Zamku" nie uświadczysz. Jest tam za to kompletny chaos fabularny. Każdy każdego śledzi, nawzajem zamykają się w różnych pomieszczeniach, biegają po zamku jak koty z pęcherzem, a po zakończeniu lektury rwie się na usta pytanie "ale o co chodzi?!". Widać, że autor miał pomysł żeby napisać książkę, której akcja "dzieje się w zamku", ale poza tym nie wiedział o czym właściwie ma być, więc pozbierał bez ładu i składu rozmaite pomysły. Wyszedł patchwork.
Ten cytat z Iryckiego pochodzi z innego wątku, ale tutaj jest bardziej na swoim miejscu.
Ja miałem jednak trochę lepsze odczucia po lekturze tej kontynuacji. Historia mnie wciągnęła co rzadko się zdarzało w przypadku innych kontynuacji. Ocenę zaniża upchnięcie tej książki w serii „Pan Samochodzik” bo to od razu tworzy oczekiwania, których książka nie spełnia. Bez tego kontekstu całość wypada lepiej chociaż mam kilka krytycznych uwag:
- Mało wyraziste postacie konkurentów (poza Izabelą) i przede wszystkim fatalna Małgorzata (to jakaś kompletna kretynka).
- Zupełnie niepotrzebny Batura. Ta postać niczego tu nie wnosi.
- Niewykorzystane wątki np. z punktu widzenia rozwiązania zagadki nic nie wynika z penetracji ruin innych zamków.
- Słaba dramaturgia finału – show Dańca w porównaniu z grande finale Herkulesa Poirot u Agathy Christie to jak „Balladyna” w wykonaniu dzieci z Janówki vs premiera w Teatrze Wielkim.
mam kilka krytycznych uwag:
- Mało wyraziste postacie konkurentów (poza Izabelą) i przede wszystkim fatalna Małgorzata (to jakaś kompletna kretynka).
- Zupełnie niepotrzebny Batura. Ta postać niczego tu nie wnosi.
- Niewykorzystane wątki np. z punktu widzenia rozwiązania zagadki nic nie wynika z penetracji ruin innych zamków.
- Słaba dramaturgia finału – show Dańca w porównaniu z grande finale Herkulesa Poirot u Agathy Christie to jak „Balladyna” w wykonaniu dzieci z Janówki vs premiera w Teatrze Wielkim.
No tak, ja się z tymi krytycznymi uwagami zgadzam. Tylko jeśli tak, to co zostaje z tej książki?
No zamek Czocha się broni. Stąd wrażenie, że Miernicki chciał napisać "o zamku". A co, to już drugorzędna sprawa.
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
No tak, ja się z tymi krytycznymi uwagami zgadzam. Tylko jeśli tak, to co zostaje z tej książki?
No zamek Czocha się broni. Stąd wrażenie, że Miernicki chciał napisać "o zamku". A co, to już drugorzędna sprawa.
Coś w tym pewnie jest. Zamek Czocha to atrakcyjny obiekt i warto wykorzystać go u siebie, zanim któryś inny kontynuator go nam podbierze:) Swoją drogą jest już tyle tych kontynuacji, że trudno chyba znaleźć w Polsce miejsce, którego nie penetrowałby Tomasz, Daniec albo Płatek:)
PAN SAMOCHODZIK I NAPOLEOŃSKI DRAGON
W sumie pomysł ciekawy ale książka średnia. Nie powiem, że jest beznadziejna, bo nie jest. Nie ma miliona wynalazków, terrorystów czy rakiet kosmicznych, są za to zagadka historyczna, jeziora, antykwariusz-przestępca, pomagające dzieci i piękna kobieta ale to wszystko jest takie trochę naciągane i mocno płaskie. Książka obyłaby się bez połowy bohaterów, którzy niby są ale ich współudział w rozwiązaniu zagadki jest nikły albo żaden.
To co może być ciekawe dla forumowiczów to spora część historii dzieje się na zamku w Przezmarku i występuje w niej nawet sympatyczny pan Ryszard 🙂
No i w tej setnej części pojawia się nawet Pan Samochodzik we własnej osobie.
Zupełnie nie rozumiem natomiast przyczyny ukrywania pokrewieństwa "autostopowiczki" z właścicielką zamku w Morągu i podsuwania przez nią własnej córki do łóżka Pawła Dańca, impotenta z natury.
Twtter is a day by day war
A tego nie czytałem. Masz to może w jakiś eformacie?
A tak przy okazji, ktoś ma koncepcję skąd TAKA cena tej książki?
Twtter is a day by day war
A tak przy okazji, ktoś ma koncepcję skąd TAKA cena tej książki?
To pewnie sprawa, o której rozmawialiśmy przy okazji poszukiwań "Pierwszej przygody Pana Samochodzika" przez Hebiusa. Jeśli czegoś nie ma na rynku to sprzedający wywala cenę w kosmos, licząc, że ktoś się skusi. Najczęściej to hurtownicy, którym nie przeszkadza, że oferta będzie wisiała dosłownie latami. Do tego kiedy ktoś wrzuca swoją ofertę to zazwyczaj sprawdza, po ile książka "chodzi" i się dopasowuje. Często są to pozycje, które nie mają żadnych wyjątkowych cech poza tym, że nie były wznawiane od lat. Sama mam kilka takich na oku, na przykład:
W przypadku Miernickiego sytuacja jest dziwna, bo można kupić ten tom z Warmii za o wiele niższą cenę:
https://allegro.pl/oferta/pan-samochodzik-i-napoleonski-dragon-t-100-miernic-8337304801
Może inni sprzedawcy się nie zorientowali?
"Pasażer von Steubena" okiem motocyklisty.
Pozwolę sobie przekleić z innego forum motocyklową recenzję książki "Pasażer von Steubena". Albowiem o motocyklach jest tam dużo i bez sensu.
„Pasażera” czytałem bardzo dawno temu, ale pamiętałem, że Paweł jeździł tam na motocyklu. Pomyślałem więc że zrobię analizę tego dzieła z punktu widzenia motocyklisty. Wyszedł kotlet.
Cytat: |
Motocykl dostałem miesiąc temu dzięki zaprzyjaźnionemu z panem Tomaszem policjantowi. W jednostce policyjnej zajmującej się konwojowaniem ważnych osobistości szła do kasacji z racji wieku honda w bardzo dobrym stanie, o małym przebiegu. |
Ja też tak chcę!
W praktyce takie cudo, jak policyjny motocykl o małym przebiegu, a kasowany z powodu wieku, nie występuje w praktyce. No chyba że ktoś coś komuś posmarował
Wycofywane z użytku policyjne pojazdy mają na ogół potężne przebiegi i są mocno wyeksploatowane.
Cytat: |
Nie wyglądała jak sportowy bolid, lecz jak ciężka kolubryna, ale mogłem na nią załadować bagaże i ruszać w teren, a że motocyklistów na polskich drogach było niemało, więc specjalnie się nie wyróżniałem. |
„Ciężka kolubryna” to może być prawie wszystko, więc nie będę próbował ogarniać, co autor miał na myśli. Pytanie, co tutaj znaczy „ruszać w teren”? Czy chodzi o jazdę terenową, czy o teren w znaczeniu używanym w PRL-owskiej nowomowie („dzień dobry, przyjechałem z terenu”). Bo jeśli to pierwsze, to „ciężka kolubryna” się do tego na pewno nie nadaje.
Cytat: |
Jak wspominałem, motor miał stylowy wygląd upodobniający go do legendarnych harleyów—davidsonów, |
Czyli zapewne chodzi o tak zwaną „armaturę”, czyli cruisera. Problem w tym, że polska policja nie używa takich motocykli.
Ale OK, powiedzmy, że jakiś rodzynek się trafił. To wyjaśnia mały przebieg: nikt na tym nie jeździł, bo kupili przez pomyłkę. . Pani Kasi z zaopatrzenia spodobały się błyszczące chromy.
Cytat: |
ale nowoczesny silnik pozwalał przyspieszyć do stu kilometrów w osiem sekund |
ROFTL po raz pierwszy. Mój poprzedni motór, Virago z `92 roku, miałą katalogowe przyśpieszenie do setki nieco poniżej 6s i nie jest to na tę klasę motocykli nic nadzwyczajnego. A na pewno nie miała „nowoczesnego” silnika.
Naprawdę szybkie ścigacze przyśpieszają do setki w 3-4 sekundy.
Cytat: |
To zupełnie wystarczało na zakorkowaną stolicę |
ROTFL po raz drugi. Na zakorkowaną stolicę wystarcza skuter z Vmax 40km/h. Za to jazda w korkach „ciężką kolubryną” jest dosyć problematyczna. Już na mojej Virago, która jest stosunkowo mała i jak na cruisera dosyć zwrotna, bywało to problemem. Kolega ma małego nakeda hondy i w korkach musi pilnować, żeby mnie nie zgubić. Obecnym motocyklem, od Virago cięższym o 100 kilo i sporo szerszym, wjazdu do miasta unikam jak morowego powietrza.
Cytat: |
[na szosie - przyp. mój] Nie spodziewałem się nigdy jeździć szybciej niż 80 kilometrów na godzinę. |
Tak to jeździł Mysikrólik w czasach, kiedy szef Dańca flitrował z Petersenówną. A i to jak się nie śpieszył, bo Junak szedł do 110 z groszami.
Cytat: |
Przejechaliśmy przez Wiślinkę i zaraz za zakrętem wjechaliśmy na most pontonowy. Porywaczka nawet nie zwolniła. Jadąc za nią czułem na kierownicy, jak jej szybka jazda rozkołysała delikatną konstrukcję. |
Na kierownicy to on przede wszystkim powinien czuć złączenia segmentów mostu, które działają jak dobre progi zwalniające. A nie jechał na enduraku, tylko na „ciężkiej kolubrynie”. Przez analogiczne elementy na swoim przejeżdżam wolno i ostrożnie. Przy szybkości kilkudziesięciu kilometrów na godzinę powinien wyglebić. A porywaczka, dla równowagi, rozwalić zawieszenie.
Cytat: |
Na prostej drodze znowu przyspieszyła. Wykorzystałem okazję, że po obu stronach drogi były szerokie, puste, wygodne chodniki i wjechałem na ten z prawej strony. |
JAK?! W jaki sposób, przy sporej szybkości, pokonać krawężnik, jadąc w dodatku wzdłuż tegoż krawężnika?! Koło podrzucił? Pan Autor chyba się na stunt rowerowy zapatrzył, tam robią takie cuda
Można do tego celu wykorzystać wjazd do posesji, ale też trzeba by było dosyć znacznie zwolnić. Inaczej motocykl albo złapie uślizg na wyoblonym fragmencie podjazdu, albo wybije go w powietrze akurat w momencie, gdy trzeba skorygować tor jazdy, żeby nie spotkać się z tym, co jest za chodnikiem.
Doświadczony motocyklista jeżdżący enduro może by dał radę, ale nie „ciężką kolubryną”.
Cytat: |
Zdziwił mnie ten gest, zerknąłem przed siebie. Z bramy oddalonej o kilkanaście metrów wyjeżdżał samochód ciężarowy, dostawczy star. Audi zdążyło przejechać za tyłem pojazdu. Nie miałem szans zahamować, więc bez chwili wahania położyłem motor na prawym boku i ze straszliwym zgrzytem rozdzieranego metalu prześlizgnąłem się pomiędzy tylnymi i przednimi kołami pojazdu. |
Kładzenie motocykla po raz pierwszy.
Motocykl sunący ślizgiem porusza się zupełnie przypadkową trajektorią. Zahacza sobie radośnie o różne nierówności drogi, obraca się, zmienia kierunek. Nie da się tego przewidzieć ani kontrolować. W to, że trafił przypadkowo między koła, jeszcze uwierzę, w to, że zrobił to specjalnie, już nie. Ale - czy prześwit Stara jest wystarczający, żeby przeszedł pod nim spory motocykl, w dodatku wyposażony w gmole? Wątpię.
Cytat: |
Zatrzymałem się na ogromnych krzakach. Wysunąłem się z maszyny. |
Podstawowa zasada - jeśli już zdarzy się ślizg, starać się za wszelką cenę jak najszybciej odseparować od motocykla. Ślizgające się po asfalcie kilkaset kilogramów metalu to nie jest towarzystwo, w którym by się chciało przebywać przez czas dłuższy.
Cytat: |
Moją nogę przed zgnieceniem uratował specjalny ochraniacz zamontowany fabrycznie w motocyklach przeznaczonych do ochrony ważnych osobistości. Miał służyć właśnie do tego co zrobiłem przed chwilą. |
Taki „specjalny ochraniacz” nazywa się gmol i montuje go sobie większość posiadaczy cruiserów. Nie jest to żaden cud.
Tak, służy do ochrony nogi w razie szlifu, uderzenia w coś lub uderzenia w bok motocykla (przy okazji oprócz nogi chroni też dźwignie przed odłamaniem i silnik).
Nie, nie służy do radosnego ślizgania się bokiem na motocyklu.
Teraz następuje dosyć długi czas, gdy o motocyklu wspomina się niewiele. Choć zdarzają się takie wtręty:
Cytat: |
Wyprowadziłem Sokoła [tak Daniec nazwał swój motocykl - przyp. mój], pomogłem wsiąść Afrodycie, a potem pojechaliśmy leśną drogą na północny wschód, ku granicy. Motor doskonale spisywał się na nierównej drodze, momentami miałem wrażenie, jakbyśmy płynęli po falującym morzu. |
Ciężką, szosową maszyną, po leśnej, nierównej drodze, na której ta maszyna doskonale się spisywała, jakby po falującym morzu… Takie rzeczy to tylko w Erze. Ino Ery już ni ma…
A potem mamy ucieczkę rzeczonym motocyklem po lesie…po plaży… o Mater Dei
Już mi się cytować wszystkiego nie chce.
No i wreszcie grande finale:
Cytat: |
Błyskawicznie zbliżyliśmy się do Krynicy Morskiej. Tuż przed nią, gdy na liczniku mieliśmy sto czterdzieści kilometrów na godzinę, przy jednym z ośrodków wypoczynkowych, na sto metrów przed audi wyskoczył za piłką czteroletni chłopczyk. Stanął na jezdni oniemiały widokiem pędzących wozów. Bandzior z audi nacisnął hamulec, ale nie zamierzał zjechać z asfaltu. Przy tej prędkości nie miał szans stanąć przed chłopcem. Wtedy maksymalnie przyspieszyłem z przeraźliwym rykiem silnika, pędem, który o mało nie urwał mi głowy, bo nie zdążyłem założyć kasku, wyprzedziłem audi, skierowałem Sokoła na chłopca. Byłem dziesięć metrów od niego, potem pięć, trzy, dwa metry, położyłem motocykl w ślizg sam skacząc na chłopczyka. Zdążyłem objąć mu głowę, ścisnąć całego rękoma i przytulić do piersi, gdy uderzyłem o asfalt. Usłyszałem trzask pękających kości, a potem zapanowała ciemność. |
Tak bardzo w tym wszystkim nie ma sensu, że nie wiem od czego zacząć.
Jeśli rozumiem zamysł Autora (trudno, oj trudno go zrozumieć), Paweł skacze na chłopczyka, żeby uchronić go przed przejechaniem przez Audi? Ale że WTF, że się tak wyrażę.
Przede wszystkim, skacząc na chłopczyka z prędkością stu kilkudziesięciu kilometrów na godzinę zabija go na miejscu. Siebie oczywiście też. Zdarza się, jasna rzecz, że ludzie przeżywają szlify przy większych prędkościach, ale kluczową rzeczą jest odpowiedni strój (w jednym ze sklepów motocyklowych w charakterze reklamy wisiał kombinezon, w którym motocyklista zaliczył szlif przy 180 km/h i przeżył w dobrym zdrowiu) i przede wszystkim kask! Paweł nie ma ani jednego, ani drugiego, malec też. Ale mówimy o szlifie, a nie o uderzeniu! Najprawdopodobniej obaj z chłopczykiem giną już w momencie uderzenia. Jeśli któryś jakimś cudem to przeżywa, to za chwilę obaj walą głowami o asfalt. Widzieliście kiedyś, jak wygląda arbuz, który spadł na ziemię z dużej wysokości? No właśnie.
A tak przy okazji, w zakończeniu czytamy:
Cytat: |
Z innego korytarza wyprowadzano chłopczyka, którego ratował Paweł. Malec miał tylko kilka szwów na boku dłoni. |
Autor żyje w jakiejś alternatywnej rzeczywistości.
Wobec tej piramidalnej bzdury cała reszta to już mały pikuś, ale jeszcze kilka:
Paweł kładzie motocykl po raz drugi? Pomijając już absurd całości, jak Autor wyobraża sobie skok z idącego ślizgiem motocykla? Ale widać „kładzenie motocykla” to jakiś fetysz.
Jadą około 140 km/h. To jakieś 38 metrów na sekundę. Chłopczyk wybiega na 100 metrów przed pojazdy. W tej sytuacji Paweł ma niecałe trzy sekundy, żeby zorientować się, co się dzieje, podjąć decyzję, przyśpieszyć, wyprzedzić samochód, skoczyć… No jakim że cudem?
Przeoczyłem gdzieś, że „Sokół” został wyposażony w rakietowy dopalacz?
Cytat: |
Wtedy maksymalnie przyspieszyłem z przeraźliwym rykiem silnika, pędem, który o mało nie urwał mi głowy, bo nie zdążyłem założyć kasku |
W kasku czy bez, pęd urywa głowę tak samo. Pewnie nawet w kasku bardziej, bo baniak jest większy a co za tym idzie opór powietrza też. Idzie o co innego: bez kasku i jakichkolwiek okularów po kilkunastu sekundach jazdy z tą prędkością niewiele co widać na oczy. W zasadzie Paweł nie miał prawa dojechać do tej Krynicy.
Pomijam jazdę po serpentynach dzielących Piaski od Krynicy z prędkością 120 km na godzinę. "Ciężką kolubryną", czyli cruiserem.
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
Po Twojej analizie mam wrażenie, że autor pracuje obecnie w Hollywood, gdzie rozwija skrzydła pisząc scenariusze do filmów z serii "Szybcy i wściekli".
Nawet ślizg pod ciężarówką jest 🤣
W praktyce takie cudo, jak policyjny motocykl o małym przebiegu, a kasowany z powodu wieku, nie występuje w praktyce.
Były czasy, że policja miała spore kłopoty z benzyną. To pewnie właśnie ten przypadek;)
Pytanie, co tutaj znaczy „ruszać w teren”? Czy chodzi o jazdę terenową, czy o teren w znaczeniu używanym w PRL-owskiej nowomowie („dzień dobry, przyjechałem z terenu”).
Tutaj nie mam wątpliwości. To drugie. "Ruszam w teren" mówi się do dziś.
Czyli zapewne chodzi o tak zwaną „armaturę”, czyli cruisera.
A nie choppera? To mógł być motocykl przykrywkowca rozpracowującego gangi motocyklowe:)
Naprawdę szybkie ścigacze przyśpieszają do setki w 3-4 sekundy.
No ale przecież to był chopper.
Tak to jeździł Mysikrólik w czasach, kiedy szef Dańca flitrował z Petersenówną.
Jak kiedyś myślałem o zakupie choppera, to zakładałem, że 80 km/h będzie aż nadto do przemieszczania się od knajpy do knajpy;)
W jaki sposób, przy sporej szybkości, pokonać krawężnik, jadąc w dodatku wzdłuż tegoż krawężnika?! Koło podrzucił?
Kładzenie motocykla po raz pierwszy.
Kaskaderzy jakoś to chyba robią. A Daniec przecież sroce spod ogona nie wypadł.
A nie choppera? To mógł być motocykl przykrywkowca rozpracowującego gangi motocyklowe:)
To, co ludzie potocznie nazywają chopperami, to są właśnie cruisery. Ale nie o nazewnictwo tu chodzi.
Naprawdę szybkie ścigacze przyśpieszają do setki w 3-4 sekundy.
No ale przecież to był chopper.
Kustosz, Dżizus Krajst, read my lips: mój poprzedni motor osiągał setke w 6 sekund, a silnik konstrukcyjnie pochodził z końcówki lat '70-tych. A Miernicki się podnieca, że motor Dańca osiąga setkę w 8 sekund dzięki nowoczesnemu silnikowi. 😡 Gość nie wie co pisze!
Ale proszę bardzo: to, czym jeździł Daniec, to miała to być honda w stylu cruiser? No to mogła to być na przykład Honda Valkyrie. Wygląda to-to tak:
Vmax 210km/h, przyśpieszenie 0-100 w 3.5 sekundy. A to jest cruiser, nie ścigacz! Trochę nieortodoksyjny, bo 6-cylindrowy boxer, a nie V2, ale jednak cruiser.
W jaki sposób, przy sporej szybkości, pokonać krawężnik, jadąc w dodatku wzdłuż tegoż krawężnika?! Koło podrzucił?
Kładzenie motocykla po raz pierwszy.
Kaskaderzy jakoś to chyba robią. A Daniec przecież sroce spod ogona nie wypadł.
Jak mi pokażesz, jak ktoś robi takie sztuki na cruiserze, to masz u mnie zgrzewkę piwa. Jeśli to była Valkyria, to waży ona "jedyne" 330 kilo. Zresztą to typowa waga dużego cruisera.
Dodatkowo, kaskaderzy robią różne rzeczy, bo to jest ich zawód i trenują bez przerwy. A Daniec motór dostał/kupił "miesiąc temu". Nawet zakładając, że kiedyś na czymś tam jeździł, to wicie, rozumicie...
I jeszcze raz, dużymi literami: "kładzenie motocykla" TO MIT! Podtrzymywany, częściowo, przez ludzi, którzy wypierniczyli się przy hamowaniu i dorabiają do tego ideologię. Motocykl najlepiej hamuje na kołach! Jeśli ktoś wrąbał się w sytuację, że nie da rady wyhamować na kołach, to ma prze-pis-owane i żadne "kładzenie motocykla" nic mu nie da.
A jak już się zdarzy ślizg, to zalecanym sposobem postępowania jest oddzielenie się od motocykla. Po pierwsze, motocyklowy strój ma większy współczynnik tarcia niż blacha, więc motocyklista będzie hamował szybciej niż ślizgający się luzem motor i uderzy w przeszkodę z mniejszą prędkością, niż jakby był dalej złaczony z motorem, po drugie, unikamy sytuacji, w której uderzamy w przeszkodę i przygniata nas 330 kilo metalu.
A, jeszcze jedno. Motocykl po takim ślizgu nadaje się do warsztatu. W wersji light będzie miał połamane klamki i lusterka, być może także pedały. W wersji hard szkody mogą być dowolnie duże.
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
No dobra, żaden ze mnie motocyklista więc w motocyklowe polemiki nie będę się wdawał. Zwracam jedynie uwagę na fakt, że to powieść sensacyjna (bardziej niż przygodowa), a ten gatunek ma to do siebie, że takimi detalami zbytnio się nie przejmuje. Bo raczej nie czepiamy się, że "Bond" jest odklejony od realiów, choć mam wrażenie, że odklejony jest znacznie bardziej:)
(w załączniku, bo ni cholery nie wiem, jak dodać obrazek to postu w tym edytorze)
Jeśli chcesz wrzucić obrazek w środku tekstu musisz to zrobić przez edycję postu.
Zwracam jedynie uwagę na fakt, że to powieść sensacyjna (bardziej niż przygodowa), a ten gatunek ma to do siebie, że takimi detalami zbytnio się nie przejmuje.
Nie wiem co mam odpowiedzieć na takie dictum. Z jednej strony - no tak, masz rację, to tylko powieść sensacyjna. Z drugiej strony - w ten sposób można usprawiedliwić dowolne głupoty wstawione przez autora.
W "samochodzikach" Tomasz jeździ samochodem z silnikiem ferrari, który do tego jest amfibią, ale pomijając sam brak realizmu w możliwości skonstruowania czegoś takiego w PRL-u lat 60-tych, to cała reszta jest w miarę realna. Tomasz nie skacze swoim samochodem nad innymi, nie przejeżdża pod kołami ciężarówek, itp, itd...
A i tak pojawiają się zarzuty, ze strony ludzi którzy pływają, nierealnego opisywania przez Nienackiego scen żeglarskich. Chociaż IMHO jest to nic w porównaniu ze sposobem, w jakim "popłynął" Miernicki.
„Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna”
Różnica jest w tym, jaką konwencję przyjmuje autor. Bondy czy właśnie seria "Szybcy i wściekli" to pogranicze sensacji i s-f, z zawieszeniem praw fizyki, bohaterami o nadludzkich możliwościach i cudownym sprzętem. "Samochodziki" są (a właściwie powinny być) w miarę realistyczne. Inaczej dostajemy coś w stylu Jamesa Bonda w "07 zgłoś się".
Druga sprawa - Miernicki nie pisze o zmodyfikowanym, ulepszonym motocyklu w stylu wehikułu, magicznym kombinezonie ani doświadczeniach Dańca w roli kaskadera. Decydując się na zwyczajny pojazd i zwyczajnego bohatera sam niejako określa, co można z tym zrobić.
I jeszcze a propos kaskaderów - oni NIE robią rzeczy niemożliwych! Jeśli na ekranie mamy coś, czego nie da się zrobić w rzeczywistości, to znaczy, że została zastosowana jakaś sztuczka. Jeśli widzimy człowieka, który po uderzeniu przelatuje przez ścianę, to na pewno nie była zwykła ściana. Oczywiście czasem trudno odróżnić to, co jest naprawdę nierealne od tego, co może zrobić super wysportowany człowiek, ale nawet wtedy na planie są różne zabezpieczenia, sztuczki itd. Kiedyś rzeczywiście kaskaderzy ryzykowali o wiele bardziej, ale nawet wtedy nie byli samobójcami. Zauważcie, że w obecnych czasach jeśli w filmie wykorzystane są "praktyczne" efekty kaskaderskie, to jest to coś tak niezwykłego, że studia ogłaszają ten fakt niczym zatrudnienie megagwiazdy.
Tak, to przede wszystkim kwestia konwencji. Zakładam, że nie ma sensu analizowanie "Bonda" pod takim kątem czy poszczególne wyczyny bohaterów są realistycznie czy nie. Kontynuacje Miernickiego (zwłaszcza te wcześniejsze) bardziej nawiązują do powieści sensacyjnej niż przygodowej, co jest zresztą najważniejszym zarzutem, który stawiam jego książkom z tej serii. Stawiając taki zarzut przyjmuję jednak do wiadomości tę konwencję i traktuję te książki jak "Bondy".
Ale nawet w powieściach typu "Bond" istnieje syndrom gięcia pały i przekroczenie pewnego progu absurdu powoduje, że niezależnie od konwencji, rzecz klasyfikuje się jako gniot. Tyle, że dla każdego czytelnika ten próg leży w innym miejscu. Dla mnie, naciągania motocyklowe, o których pisze irycki, mieszczą się w granicach bondowskiej konwencji. Dotyczą specjalistycznej dziedziny i żeby zwrócić na nie uwagę trzeba posiadać tę specjalistyczną wiedzę. Trudno też oczekiwać, że autor będzie posiadał specjalistyczną wiedzę w każdej dziedzinie, której dotyka w swojej książce. Ale i u Miernickiego są rzeczy, w mojej ocenie, poza granicą przegięcia (o Czarniku nawet nie wspominam), tylko akurat nie to.
W "Samochodzikach" też jest sporo nieprawdopodobnych absurdów, a jednak zdecydowana większość czytelników je akceptuje. Już sama konstrukcja wehikułu z jego szprychami w dwóch kołach w powiązaniu z osiągami trąci nie małym absurdem. Z pewnością nie mniejszym niż kładzenie choppera czy tam cruisera. Nie mówiąc już o tym, że Tomasz nauczył się judo w dwie godziny. Też tak chcę. W tym kontekście kaskaderskie wyczyny Dańca (u Miernickiego, sprawny fizycznie były komandos) są bardziej na miejscu niż chwyty judo czy sprawne wspinanie się po linie chuderlawego mola książkowego u Nienackiego.