Wiara, że zły gestapowiec, porównany zresztą do Diabła, będzie respektował te reguły, nie jest wcale racjonalniejsza niż wiara, że dobry Bóg uczyni cud i uratuje kogo trzeba.
A jednak tak właśnie działa ludzka psychika. Gdyby działała inaczej nie byłoby możliwe przeprowadzenie holocaustu w taki sposób w jaki został przeprowadzony.
Wiara, że zły gestapowiec, porównany zresztą do Diabła, będzie respektował te reguły, nie jest wcale racjonalniejsza niż wiara, że dobry Bóg uczyni cud i uratuje kogo trzeba.
A jednak tak właśnie działa ludzka psychika. Gdyby działała inaczej nie byłoby możliwe przeprowadzenie holocaustu w taki sposób w jaki został przeprowadzony.
No, nie wiem. Holocaust chyba oszałamiał ludzi skalą i nieracjonalnością. Dość szybko okazało się, że Niemcy zabijają kogo chcą, nie respektują żadnych reguł, ale wydawało się nonsensowne, że będą chcieli zabić absolutnie wszystkich, także tych, których umiejętności mogliby wykorzystać. Z tego co wiem, ale to też nie moja działka, starszyzna żydowska w gettach na ogół właśnie pod takim kątem myślała: kogoś trzeba poświęcić, ale pożyteczni dla Niemców ocaleją, więc trzeba Niemców upewniać, że Żydzi chcą być posłuszni i pożyteczni.
W sztuce Łysiaka jest inaczej: gestapowiec jest jak najbardziej racjonalny, ale jego racjonalność ma drugie dno ukryte w tej właśnie nieracjonalnej propozycji dziwnej "gry".
Ja mówię o psychice ludzkiej w skali mikro. Policjant żydowski w getcie łapał ludzi na ulicy i prowadził na umschlagplatz bo gestapowiec obiecał mu, że jego rodzina będzie bezpieczna. A potem sam musiał wsadzić żonę z dzieckiem do pociągu jadącego do Treblinki. Czy ten policjant działał racjonalnie? W zasadzie, tak. Miał do wyboru podróż do Treblinki na 100% i jakąś tam szansę, że tej podróży uda się uniknąć.
No dobrze, ale nawet czepianie się szansy nie zwalnia od myślenia.
"Cena" tak jak ja ją zrozumiałam ma opierać się na "suspensie", ale dla mnie suspensem nie może być niewytłumaczalna głupota i naiwność absolutnie wszystkich bohaterów. Jakbym czytała opowiastkę o oszuście grającym w "trzy karty" i o grupie osób debatujących, czy z nim zagrać, a na końcu byłoby, że normalnie zagrali, normalnie zostali oszukani i koniec, to też bym była zawiedziona, bo to oczywiste że oszuści oszukują. No chyba że tam byłyby jakieś pogłębione portrety psychologiczne czy niesamowity styl. Ale zgadzamy się chyba oboje, że u Łysiaka postacie są dość sztampowe a język jest taki "felietonowo-łysiakowy", czyli w najlepszym wypadku znośny. Jedyna wartość mogłaby tkwić w zaskakującym przewrotnym pomyśle, a co jest przewrotnego w oszukaniu idiotów?
Głupota i naiwność wszystkich bohaterów to Twoja ocena, z którą się nie zgadzam. Starałem się wyżej tego dowieść. Filozof nie zaczyna myśleć pod koniec V aktu. On myśli cały czas i bawi się sytuacją co, jeśli ktoś wcześniej się nie zorientował, staje się zupełnie jasne w akcje VI. Ale nie trzeba być Sherlockiem Holmesem żeby się domyślić, że profesor Stańczak gra w tej sztuce rolę Stańczyka.
Co do "sztampowości" postaci, pisałem już wcześnie o celowym przerysowaniu po to by stworzyć scenę, na której zderzą się ze sobą krańcowo różne postawy reprezentujące różne stereotypy. Takie jest założenie autora, doskonale mieszczące się w konwencji, którą wybrał i czynienie mu z tego zarzutu oznacza, że tej konwencji się po prostu nie rozumie. Bo podobać się ona oczywiście nie musi.
No i na koniec już. Cała ta dyskusja tak naprawdę omija meritum. "Cena" to przede wszystkim powieść rozprawiająca się z dylematem moralnym mniejszego zła, a te okupacyjne realia są jedynie kostiumem, w którym cała rzecz się odbywa. W nocie od wydawcy czytamy:
"Cena" mogłaby otrzymać "kostium" każdy i "lokalizację" każdą. Mogłaby być rozegrana w prawie każdym punkcie globu i w dowolnej epoce.
"Cena" to przede wszystkim powieść rozprawiająca się z dylematem moralnym mniejszego zła
Teraz to już sam pogrążyłeś Łysiaka, bo żadnej takiej rozprawy tam nie ma. Jest bardzo sztucznie wymyślona sytuacja z dziwnie nierozgarniętymi bohaterami (moim zdaniem epitet idioci pasuje). Jak można kreując takich bohaterów z czymkolwiek się rozprawić? Mogę się oczywiście mylić, ale w taki razie podsuń mi jakiś pozytywny "morał" z tej rozprawy.
Bo spostrzeżenie, że nie można wygrać z kimś, kto ustala reguły gry, które w dodatku go i tak nie obowiązują i to jeszcze wygrać nie zastanawiając się w ogóle, o co tak naprawdę chodzi w tej grze - to nie jest moim zdaniem żadna "rozprawa", tylko jak to mówią oczywista oczywistość.
Łysiak stworzył w „Cenie” sytuację, z której nie ma dobrego wyjścia, w której nie da się nie ubrudzić, niezależnie od tego jak szlachetne posiada się intencje i jakich argumentów moralnych się używa. Bo mniejsze czy większe zło zawsze jest jednak złem. Cały ten książkowy spór w jego głównym nucie, a także liczne dygresje, moim zdaniem, poprowadzono mistrzowsko i przewrotnie. Że Ty masz na ten temat inne zdanie, wiem już od kilku postów i nie będę wiedział bardziej mieląc wciąż te same argumenty. Zwłaszcza, że nie doczekałem się na żadne podparcie gołosłownych tez o odgrzewanych kotletach. Mamy skrajnie różne odczucia co tej książki i niech tak zostanie.
Bo mniejsze czy większe zło zawsze jest jednak złem.
Zwłaszcza, że nie doczekałem się na żadne podparcie gołosłownych tez o odgrzewanych kotletach.
Sam taki "kotlet" właśnie przytoczyłeś. Przecież chyba nie uważasz, że ten "morał" Łysiak pierwszy odkrył. To już było wałkowane wiele razy.
Natomiast nawet z sytuacji wymyślonej przez Łysiaka istnieje wyjście bez ubrudzenia. Coś jak o. Kolbe. Zaproponować losowanie trzech dodatkowych ocalonych (by nie dać przeciwnikowi poznać, czy na kimś nam bardziej zależy) i zaproponować siebie na miejsce jednego z nich.
No tak, w tym wypadku to jest spory koszt, maksymalny, ale moralność, która nie kosztuje, to w ogóle nie jest moralność, tylko jakaś rachunkowość, w której wciąż się kombinuje, by na końcu wyjść na swoje. A istota moralności chyba generalnie na tym polega, że się nigdy nie wychodzi "na swoje".
PS. Wydaje mi się, że oprócz tego wariantu maksymalistycznego, nie jest też żadnym złem sama odmowa gry. Ona przecież nie "upoważnia" gestapowca do niczego, czego by i tak zrobić nie mógł. I nawet gdy w tej sytuacji zrobi coś strasznego, to nie jesteśmy jego wspólnikami - on wtedy właśnie zostaje sam ze swoim złem. Porównanie do umywającego ręce Piłata jest w tej wymyślonej sytuacji całkowicie chybione, bo Piłat jednak coś mógł, a nawet bardzo dużo mógł, ale dla własnej wygody zrobił unik. Tutaj faktycznie nikt nic nie może. Wszystkie karty są w ręku gestapowca i każda podjęta decyzja i tak będzie ostatecznie "na jego łasce".
Bez żartów, odgrzewanym kotletem miał być sposób argumentowania, bo przecież nie sam fakt zdefiniowania mniejszego zła jako zło.
Idealistyczne wyjście a’la Kolbe jest rzeczywiście bardzo kosztowne, a zatem niepraktyczne, co wyklucza je jako wyjście. Mnie w każdym razie na taki gest nie byłoby stać. Rozumiem, że Ciebie tak, skoro w ogóle podnosisz to jako możliwe rozwiązanie. Szacun. Co do wariantu odmowy uczestnictwa w grze Mullera już się wypowiedziałem krytycznie, powołując się na rachunek prawdopodobieństwa.
Ponieważ widzę, że wyraźnie nie masz ochoty na analizowanie "Ceny", to zostańmy przy swoim zdaniu. Jak nie odpiszesz nie obrażę się.
Jeśli się mylę, to byłabym ciekawa, jaki argument w "Cenie" uważasz za nowy, nieodgrzewany. I o co chodzi z tym rachunkiem prawdopodobieństwa. Jak to liczysz? Przedtem mówiłeś coś o funkcjonowaniu psychiki, czyli faktycznie o nieracjonalnej ludzkiej skłonności do robienia sobie złudzeń. A teraz już jest jakiś racjonalny "rachunek".
Właśnie leci, a w poniedziałek powtórka na TVP Kultura bodajże.