Stanisław Grzesiuk - pisarz, więzień obozów koncentracyjnych, "bard Czerniakowa", robotnik, chłopak z ferajny, alkoholik, symbol Warszawy, gruźlik, , "piewca folkloru warszawskiego", komunista...
Jest autorem trzech (prawie) autobiograficznych powieści, felietonów i krótkich opowiadań. Popularność zdobył także jako wykonawca popularnych szlagierów warszawskiej ulicy.
Ja poznałam Grzesiuka przede wszystkim jako pisarza/gawędziarza, niezwykle autentycznego, oryginalnego obserwatora rzeczywistości. "Pięć lat kacetu" czytałam na młodzieńczym etapie fascynacji literaturą wojenno-obozową i Grzesiuk po "Dymach nad Birkenau" i wielu podobnych wspomnieniach był niemal szokiem. Pisał niby o tym samym, ale inaczej, poruszał tematy, które u innych istniały tylko na marginesie lub nie pojawiały się wcale.
Potem jakoś o Grzesiuku zapomniałam, aż do premiery teatru TV "Boso, ale w ostrogach" w reżyserii Barbary Borys-Damieckiej. Po spektaklu przeczytałam dwie pozostałe książki tego pisarza. Pierwsza wywarła na mnie pozytywne, ale nie powalające wrażenie. O wiele mocniej odebrałam "Na marginesie życia".
Książki Grzesiuka nie są dobre literacko, tak jak uliczne piosenki trudno uznać za udaną poezję. Jednak jakoś trafiają do czytelnika. Ich największą wadą jest sposób, w jaki autor kreuje swój wizerunek, nie unikając przegięć i przerysowania. Mimo to co jakiś czas wracam do tych tytułów - ostatni raz w związku z wydaniem nieocenzurowanych wersji całej "trylogii".
Przy najnowszym wydaniu trylogii Stanisława Grzesiuka - dodano fragmenty usunięte przez cenzorów (a może tylko recenzentów), wyróżniając je pogrubionym drukiem. O ile w "Boso, ale w ostrogach" i "Pięć lat kacetu" nie ma ich strasznie dużo, to "Na marginesie życia" niemal podwaja objętość. Powód jest smutny - tę ostatnią książkę Grzesiuk kończył już bardzo chory i nie miał sił poprawiać tekstu ani kłócić się o wyciachane kawałki. Zresztą "Na marginesie życia" ukazała się już po śmierci autora i trudno ocenić, czy sam Grzesiuk zgodziłby się na wydanie jej w takim kształcie...
Powód jest smutny - tę ostatnią książkę Grzesiuk kończył już bardzo chory i nie miał sił poprawiać tekstu ani kłócić się o wyciachane kawałki.
A nie jest tak, że pierwsza i druga "opowiadały" o minionym okresie i były zgodne z linią a trzecia o współczesności i trzeba było pilnować, żeby nie wyszło "coś nie tak"?
Twtter is a day by day war
Właśnie nie całkiem. Owszem, to prawdopodobne, że cenzura i wydawcy oceniali "Na marginesie życia" według ostrzejszych kryteriów, ale gdyby nie choroba i śmierć Grzesiuka to wiele wyciętych fragmentów pewnie znalazłoby się w książce w poprawionym kształcie. Według noty edytorskiej:
Maruto, a czytałaś książkę: "Grzesiuk. Król życia"?
Jeśli tak, to polecasz?
Nie, ale ja ogólnie nie przepadam za biografiami. Tak że nie jestem miarodajnym źródłem 😉
Ciekawe, czy ktoś pamięta wspomniany teatr TV? Samą sztukę co jakiś czas grają w teatrach, ale ekranizacja miała świetną obsadę i ślicznego Grzesia Damięckiego w roli głównej 😉. Dopiero po kolejnej lekturze książek uświadomiłam sobie, że w ogóle nie pasował na Grzesiuka...
Książki Grzesiuka nie są dobre literacko,
Pozwolę sobie się nie zgodzić, znam sporo "dzieł" zawodowych pisarzy, kształconych i mocno reklamowanych, które literacko pozostawiają wiele więcej do życzenia niż twórczość Grzesiuka.
Ja trylogii Grzesiuka nie czytałem. Czytałem tylko dylogię. Zawadiackie, apaszowskie, do bólu warsiawskie "Boso ale w ostrogach" mnie urzekło. Stylizowane literacko felietony Wiecha to jednak co innego niż proza ulicy Grzesiuka. "Pięć lat kacetu" przebrnąłem już z trudem. To bardzo specyficzne dzieło na tle pozostałej, znanej mi literatury obozowej. Pozbawione wszelkiej martyrologii i patosu wspomnienia Grzesiuka z pięcioletniego pobytu w obozach koncentracyjnych Dachau i w Mauthausen męczą i szokują, ale z pewnością są ważnym świadectwem tamtej strasznej rzeczywistości. Na "Na marginesie życia" już się nie zdobyłem. Odstraszyła mnie ta jego walka z gruźlicą.
Ale pierwszy raz zetknąłem się z Grzesiukiem nieświadomie. Był taki moment, że jako dzieciak lubiłem słuchać Kapeli Czerniakowskiej. Nie wiedziałem wtedy, że na kasecie z ich nagraniami mam też kilka piosenek w wykonaniu Stanisława Grzesiuka.
z tym z kolei ja się zgadzam. Zauważ, że porównałam twórczość Grzesiuka do piosenki ulicznej, która według ogólnie przyjętych norm jest kiepską poezją... ale to dlatego, że do spełnienia tych norm wcale nie aspiruje. Ma własny charakter, styl i siłę. Książki Grzesiuka są podobne. Nie wiem, czy dałoby się napisać to, co on napisał, ale inaczej, "ładniej". To byłoby coś całkiem innego, pozbawionego sensu. A tutaj mamy prościutki język i taki sposób opowiadania, że czyta się z fascynacją o wyciąganiu wrzodów przez brudną szmatę...
tutaj mamy prościutki język i taki sposób opowiadania, że czyta się z fascynacją o wyciąganiu wrzodów przez brudną szmatę...
Co wcale nie jest moim zdaniem równoznaczne z tym, że to jest literacko słabe.
Jakby ktoś chciał pooglądać (obraz bardzo kiepski, ale dźwięk ok), niestety z głupimi reklamami:
"Boso, ale w ostrogach" reż. Barbara Borys-Damięcka
Jakby ktoś chciał pooglądać (obraz bardzo kiepski, ale dźwięk ok), niestety z głupimi reklamami:
To jakiś cholerny musical. Czyli nie dla mnie raczej:)
To jakiś cholerny musical. Czyli nie dla mnie raczej:)
Nawet "gorzej" - to telewizyjna wersja muzycznego spektaklu teatralnego z końca lat 60. Premiera musicalu "Boso, ale w ostrogach" odbyła się 4 października 1969 r. w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Autorami piosenek są Ryszard Pietruski i Krystyna Wodnicka, muzykę skomponował Jan Tomaszewski.
Jeśli ktoś jest zainteresowany jak wyglądają dokumenty obozowe Grzesiuka, to są dostępne tutaj. Oba numery obozowe są jego - jeden z Gusen drugi z Dachau.
Twtter is a day by day war
Jeśli ktoś jest zainteresowany jak wyglądają dokumenty obozowe Grzesiuka, to są dostępne tutaj.
To jest jednak czad, że takie rzeczy można sobie teraz oglądać siedząc na kanapie w ciepłym mieszkaniu.
To jest jednak czad, że takie rzeczy można sobie teraz oglądać siedząc na kanapie w ciepłym mieszkaniu.
Tam cały czas nie są dostępne wszystkie dokumenty. Instytut cały czas dokłada. Z tych, które dostaliśmy od nich dotyczących dziadka Ani jest kilka, my dostaliśmy więcej.
Niesamowite są dwie rzeczy: ilość zachowanych dokumentów (włącznie z tymi wywiezionymi np. z Polski) i rzeczy, które rodziny mogą nadal odbierać.
Twtter is a day by day war
(...) i rzeczy, które rodziny mogą nadal odbierać.
To rzeczywiście jest niesamowite.
NIESAMOWITA SPRAWA