Marek Kondrat czyta teraz "Złego" na antenie Dwójki (PR2). Myślałem, że jak posłucham kilku odcinków nabiorę chęci do lektury, a jest wręcz przeciwnie, zniechęciłem się.
Marek Kondrat czytał "Złego" w wersji wydanej przez Gazetę Wyborcza w serii Mistrzowie Słowa. I była to adaptacja, a nie pełna powieść. Dodam, że adaptacja beznadziejna bo wykastrowana z tych wszystkich cudowności, mini felietoników i w efekcie klimatu. Pozostał z tego po prostu zwykły kryminał. IMO to gwałt na tej powieści. Ja nie mogłem tego słuchać.
Właśnie włączyłam sobie Złego w wykonaniu Ferencego. Ależ to jest piękne! Dla mnie klasyk. Złego uwielbiam, nawet przygotowałam keszerską ścieżkę śladami powieściowymi....i tak leży i czeka i czeka....
Ferency to jeden z moich najbardziej ulubionych głosów. Muszę kiedyś posłuchać „Złego” w jego interpretacji.
Nowa pozycja na liście "Do kupienia".
Przeglądałam wczoraj w księgarni. Fragmenty wycięte niegdyś przez cenzurę, są zaznaczone na czerwono.
Czuję, że spędzę jesień z Tyrmandem.
Przeglądałam wczoraj w księgarni. Fragmenty wycięte niegdyś przez cenzurę, są zaznaczone na czerwono.
Czuję, że spędzę jesień z Tyrmandem.
Dodałem na półkę w Legimi. Ale w sumie mam na półce 42 książki, trochę zajmie przeczytanie 🙂
Twtter is a day by day war
Nowa pozycja na liście "Do kupienia".
Przeglądałam wczoraj w księgarni. Fragmenty wycięte niegdyś przez cenzurę, są zaznaczone na czerwono.
Możliwe, że to przygotowanie do promocji ekranizacji, która gdzieś tam powstaje, choć nie ma jeszcze daty premiery. Takie zainicjowanie tematu od strony pierwowzoru, bo jednak "Filip" jest dużo mniej znaną powieścią niż "Zły".
w najbliższy piątek wchodzi do kin "Filip" na podstawie powieści Tyrmanda.
A Filip to u mnie taki drugi Mistrz i Małgorzata. Zaczynałam czytać wielokrotnie. Nawet po książce widać dokąd zabrnęłam, dodatkowo jeszcze zakładeczka piękna jest wsunięta. I za każdym razem jakoś nie mogłam się skupić na treści i coś mnie ....no powiedzmy, zniechęcało. Waham się czy obejrzeć film czy jednak najpierw zmęczyć książkę.
Za to ja "Filipa" nigdy nawet nie próbowałam czytać.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
Za to ja "Filipa" nigdy nawet nie próbowałam czytać.
Ze względu na coś? Czy tak po prostu?
Tak po prostu. Ewentualnie ze względu na to, że jakoś do tej pory nie podeszła mi pod ręce.
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
"Filip" nie dorobił się osobnego tematu?
Ponieważ twórczość Leopolda Tyrmanda to dwudziestowieczna klasyka literatury polskiej, oczywistym było, że do kin udadzą się wycieczki szkolne. Okazało się jednak… że sceny seksu obecne na ekranie są zbyt ostre, by pokazać je młodzieży. Z tego powodu film został skrócony o 4 minuty. Ocenzurowane zostały sceny seksu oraz nagości. Co ciekawe, wersja „edukacyjna” powstała na prośbę nauczycielek i nauczycieli.
(...)
Co ciekawe w kontekście ocenzurowania filmu, sama powieść ukazała się w wersji bez cenzury dopiero 24 sierpnia 2022 roku nakładem Wydawnictwa MG. Fragmenty usunięte przez cenzurę zostały zaznaczone na pomarańczowo, by czytelniczki i czytelnicy mogli się od razu zorientować, jak wyglądały obie wersje powieści. 22 lutego 2023 roku trafiło na rynek wydanie w okładce filmowej.
To może się skuszę na to nowe wydanie. Z ciekawości, co też nie podobało się w powieści PRL-owskiej cenzurze.
To może się skuszę na to nowe wydanie. Z ciekawości, co też nie podobało się w powieści PRL-owskiej cenzurze.
Właśnie czytam. Nic szczególnego, mnóstwo filozoficznych wstawek na temat życia, pojedyncze słówka i takie tam. Nie znam się zupełnie na cenzurze ale do "musimy iść na wschód, tam musi być jakaś cywilizacja" to tym wyciętym fragmentom wiele brakuje. Może cenzor miał zły tydzień?
Twtter is a day by day war
Albo dobry? To my zakładamy, że wszelkie zmiany i cięcia miały podtekst polityczny. Tymczasem duża część mogła być dziełem redaktora, a nie cenzora przez duże C. I służyć poprawie przegadanej czy nielogicznej fabuły.
Prawda jest taka, że mamy na oczach okulary antyreżimowe: jak coś zostało zmienione czy zatrzymane to znaczy, że było niepoprawne. Ale mając styczność z masą odrzuconych projektów nauczyłam się, że wiele było po prostu i zwyczajnie kiepskich, inne nie rokowały finansowo albo były za drogie... A poprawki czasem wychodziły na plus. No ale "pocięty przez cenzora" lepiej się sprzeda...
Albo dobry? To my zakładamy, że wszelkie zmiany i cięcia miały podtekst polityczny. Tymczasem duża część mogła być dziełem redaktora, a nie cenzora przez duże C. I służyć poprawie przegadanej czy nielogicznej fabuły.
Prawda jest taka, że mamy na oczach okulary antyreżimowe: jak coś zostało zmienione czy zatrzymane to znaczy, że było niepoprawne. Ale mając styczność z masą odrzuconych projektów nauczyłam się, że wiele było po prostu i zwyczajnie kiepskich, inne nie rokowały finansowo albo były za drogie... A poprawki czasem wychodziły na plus. No ale "pocięty przez cenzora" lepiej się sprzeda...
Podobno dłużyzny, które mi się tak nie podobały w Złym, w Filipie wycinała jego małżonka, która pracowała w Przekroju, więc korektor raczej by tylko schrzanił ideę. Oczywiście mógł wyciąć korektor słowo "kurwa" w kilkunastostronicowej dyskusji bohatera z kolegą i niemieckimi żołnierzami na temat moralności ówczesnych kobiet tylko po co? Wyciął jeszcze "heblować" i "rąbać" jako synonimy uprawiania seksu. To mi bardziej przypomina jedną ze znanych nam ławeczek a nie pracę profesjonalisty.
Twtter is a day by day war
Przeniosłem tutaj część dyskusji na temat powieści "Filip", która znajdowała się w wątku "Filmy, na które czekamy... albo i nie".
"Filip bez cenzury". Przeczytałem. O ile "Zły" jest fajną historią ale mi felietony "warszawskie" zabiły wątki o tyle "Filip" jest historią niesamowitą a przy okazji, tak jak wcześniej pisałem, podobno Barbara Hoff zrobiła dobrą robotę, wycinając niepotrzebne dłużyzny. Dlaczego historia niesamowita? Bo historia gościa, który przez wojnę pływał i zawsze mu się udawało, musi taką być. Czy byli tacy ludzie, pewnie byli. Czy autor takim był? To sprawdzę gdy przeczytam biografię Tyrmanda. Czy "Filip" jest swoistą autobiografią Tyrmanda? Chcę się tego dowiedzieć, dlatego zaczynam czytać biografię. Bo historia całej rodziny jest skomplikowana i mam sporo pytań, na które będę szukał odpowiedzi.
Wracając do "Filipa", autor łączy w jednej książce (podobnie jak w "Złym") historię bohatera z, tym razem nie felietonami opisującymi miasta i ich mieszkańców, a przemyśleniami bohatera na temat życia, miłości, seksu w kontekście tego co się działo podczas wojny.
A moje wrażenia? Zastanawiam się czy książka nie jest próbą usprawiedliwienia się autora, wyjaśnienia tego co robił w czasie wojny i dlaczego tak się działo. [przynajmniej część odpowiedzi znajdę, mam nadzieję, w biografii].
Gdyby rozdzielić historię bohatera od jego przemyśleń? Przyszli mi do głowy "C. K. Dezerterzy". Tutaj też jest międzynarodowa banda obiboków, którzy za wszelką cenę chcą przejść obok wojny, bez zbytnich strat, wygodnie, bez przemęczania się, waląc frajerów w rogi, plując do kawy szefowi, rwąc laski, do tego dochodzi wiecznie pijany szef i władze, które ich nie lubią bo tak świat jest skonstruowany. Z tego by mogła być całkiem niezła komedia.
Natomiast wszystkie rozważania, o których wspominałem, nieodparcie kojarzą mi się z rozważaniami Nienackiego. On też lubił rozkładać miłość i seksualizm na czynniki pierwsze.
Pozostaje jeszcze element, o którym nie wspomniałem, mianowicie opis życia dużego niemieckiego miasta w 1943 roku. Jest rok 4 rok wojny, Niemcy zaczynają brać w dupę coraz częściej, Włosi kapitulują, Anglicy regularnie bombardują Niemcy. Kartki, limity, ograniczenia w zatrudnieniu. To wszystko dotyczy zwykłych Niemców. Ci lepsi, mający stanowiska i koneksje, mogą mieć wszystko. Widzimy to na weselu bodaj siostrzenicy ministra gospodarki Rzeszy.
I jeszcze jedna złota myśl, dokładnie taka sama, jaką poznaliśmy w Czterech Pancernych, gdy kucharz tłumaczył Gustlikowi i Jankowi, wyjadając tuszonkę z puszek - gdzie stu je tam się jeden pożywi. Tyrmand mówi podobnie: "przy stu pięćdziesięciu porcjach urwie się z każdej odrobinkę, to nikt na tym specjalnie nie straci, a główni ludzie pożyją sobie przyzwoicie, humor będą mieć lepszy, lepiej postarają się o interes całej gromady, czyli o sprawy publiczne i społeczne. I to, uważam, jest bardzo mądre w naszym narodzie." Widzę że nasi politycy nadal stosują tę zasadę. Co ciekawe, gdybym ja był cenzorem to bym właśnie ten fragment wyciął, a z zaznaczeń w książce nie wynika, żeby to wzbudziło jakieś wątpliwości "panów z nożyczkami".
Twtter is a day by day war
Marcel Woźniak "Biografia Leopolda Tyrmanda: moja śmierć będzie taka, jak moje życie" to książka, która... nie odpowiedziała na żadne moje pytanie.
Należy przyznać, że autor przejrzał tony dokumentów dotyczących Tyrmanda. Z czego 99% to materiały z archiwum trzeciej żony pisarza lub przekazane do Archiwum Hoovera. O ile dobrze zapamiętałem inne źródła to jakieś szczątkowe dokumenty dotyczące obozu koncentracyjnego pochodzą z Narodowego Archiwum Norwegii.
Biografia posiada bardzo emocjonujący wstęp napisany przez syna Tyrmanda, Matthew. Sądzę, że może się podobać. Dla mnie to jest książka z tezą, mająca pokazać wrażliwego człowieka, który stawiał sobie cele i pomimo całkiem poważnych kłód rzucanych pod nogi, dochodził do założonych celów, co więcej w pewnym wieku potrafił porzucić dotychczasowe życie i stawać na nowo na nogi w Stanach.
Jeśli ktoś jest zainteresowany "jak się rodził w Polsce jazz" lub lubi historie i dykteryjki dotyczące kulturalnego świata w Warszawie i Krakowie w latach pięćdziesiątych, jest zainteresowany polskimi twórcami działającymi w czasach PRLu poza granicami to znajdzie to wszystko w tej książce. Niestety przedstawione w sposób mocno chaotyczny. Do tego autor, również niestety, dokłada wielokrotne powtórzenia tych samych historii. Takie trochę opowiadania przy piwie "a pamiętasz jak...", im więcej piwa tym mniej spójne teksty i tym częściej powtarzamy to samo. No i ubarwienia godne Tyrmanda. Np. "droga od Ellis Island wiodła wprost do nabrzeża południowego Manhattanu, którym pięły się wieżowce Wall Street - centrum światowej finansjery. Kilkakrotnie przewyższały i warszawski Prudential, i wieżę Eiffla." Biorąc pod uwagę, że wieża Eiffla ma 330 metrów wysokości a obecnie najwyższy budynek Nowego Jorku ma 541,3 metra, to szansa, że w latach sześćdziesiątych były budynki kilkakrotnie przewyższające wieżę Eiffla jest zwyczajnie niemożliwe. Pojawiają się również błędy merytoryczne - np. gdy wspomina o ślubie z Barbarą Hoff pisze "Gdy się pobierali, on miał trzydzieści lat, ona dwadzieścia siedem", z tym, że on urodził się w 1920 a ona w 1932...
I tak dalej, i tak dalej.
Nie wiem dlaczego uparcie ojca Leopolda nazywa się Mieczysławem, skoro w książce adresowej Warszawy z 1930 roku nazywa się on Mordka Tyrmand.
Nie dowiedziałem się jak to było z Majdankiem i śmiercią ojca Leopolda. W książce autor wyjaśnia (rozmawia z pracownikiem muzeum), że nie wszyscy więźniowie byli rejestrowani, czasami byli mordowani po wyjściu z pociągu. Ale głębszej analizy nie ma. Oczywiście teoria o mordowaniu bez rejestracji nie jest niemożliwa. Ale matka Leopolda przeżyła, później była w obozie pracy w Częstochowie, ona też nie widnieje w rejestrach muzeum Majdanka. Tę samą historię co matki Leopolda znajduję w dokumentach szwagierki jego ojca Ewy. Jej też nie ma w rejestrach Majdanka. Nie ma również słowa na temat ojca pisarza w bazach polskich i amerykańskich organizacji żydowskich.
Nie dowiedziałem się dlaczego w książce telefonicznej Warszawy z lat 1955/56 był Leopold Tyrmand, który mieszkał w Alei Zjednoczenia, a według książki nigdy tam nie mieszkał. Czyżby w Warszawie mieszkał drugi Leopold Tyrmand? Mało prawdopodobne.
Przy okazji czytania książki wyszukałem trochę ciekawych informacji dotyczących rodziny Tyrmandów. Dwaj stryjowie Leopolda po wojnie wyemigrowali do Australii. Trzeci stryj pozostał w Polsce i jest pochowany na cmentarzu żydowskim przy Okopowej, tam również pochowana jest jego babcia, która zmarła w 1941 roku (w Gazecie Żydowskiej można znaleźć kondolencje dla stryjenki Leopolda od Komitetu Domowego z Pańskiej 23).
No i na koniec zupełnie inna historia, którą poznałem dzięki przeglądaniu wspomnianej Gazety Żydowskiej - mianowicie (może jestem ignorantem historycznym ale dla mnie to nowość) w 1941 roku Niemcy wzięli do niewoli syna Stalina. Jak mówi wikipedia Jakow Dżugaszwili był przetrzymywany w oflagu razem z polskimi oficerami, w 1943 został przeniesiony do obozu w Sachsenhausen. Niemcy chcieli go wymienić na feldmarszałka Paulusa ale... Stalin stwierdził, że on nie ma syna w niewoli (to powszechna praktyka w Związku Radzieckim w tamtych czasach - żołnierz wzięty do niewoli to dezerter). Skończyło się tak, że młody Dżugaszwili (36 lat) popełnił samobójstwo rzucając się na ogrodzenie pod napięciem lub wcześniej został zabity strzałami strażników.
Twtter is a day by day war