Rozdział VIII „Mebel socjologiczny”
Tu szereg obserwacji socjologicznych związanych z rozwojem telewizji w połowie lat 60 i w tym kontekście rola serialu „Czterej pancerni i pies”.
Nie ulega wątpliwości – potwierdzał ten wniosek sam Przymanowski – że jednym z decydujących czynników była potęga telewizji, a mianowicie jednoczesność przeżycia. Jeśli film idzie w kinach, to nawet gdy ma wspaniałe powodzenie, reakcje widzów nie są jednoczesne. Gdy wyświetla go telewizja, w minutę po zakończeniu odcinka dudnią buty po schodach, chłopaki wypadają na podwórko i bawią się w to, co parę milinów ludzi widziało przed chwilą równocześnie.
Identyczną konkluzję sam formułowałem wielokrotnie porównując rolę dzisiejszej telewizji, filmów i seriali w streamingach z sytuacją w epoce przed internetowej, a nawet przed satelitarnej. To działało dokładnie tak jak pisze Przymanowski. Dzisiaj nie ma już jednoczesnych reakcji. Jest niezliczony wybór, każdy ogląda co innego, a jeśli to samo to w innym czasie. W okresie mojego dzieciństwa wszyscy żyli kolejnym odcinkiem „Pancernych”, „Stawki”, „Pogody dla bogaczy”, każdego zresztą popularnego filmu czy serialu. O tym gadało się następnego dnia w szkole, o tym rozmawiali krewni na imieninach czy sąsiedzi na przystanku. Zjawisko cholernie ciekawe socjologicznie, które zniknęło.
Zniknęło, choć czasem mamy jakąś jego namiastkę. Przecież w przypadku premiery „Templariuszy” Netflixa tak to właśnie zadziałało w naszym samochodzikowym światku. Mieliśmy swoje jednoczesne przeżycie i było to naprawdę fajne, pomijając już walory artystyczne tego akurat filmu.
Ale polskim czy ruskim?
polskim
Twtter is a day by day war
Dlaczego rządzący tak się bali komedii? Bo mieli kompleks nieautentycznego dojścia do władzy. Brak legitymizacji oznacza słabość. A władza miała być silna. Wolała już zarzuty, że jest groźna, nawet straszna, bo wtedy czuła się mocna. A komedii się bała, bo kto jest śmieszny, ten niegroźny.
Innym i w tym przypadku kluczowym czynnikiem była obawa przed "zbezczeszczeniem" pamięci o II wojnie światowej. Ten argument pojawiał się przez wiele lat i nie chodziło tylko o legitymizację władzy, ale o reakcje publiczności.
Zupełnie nie kupuję tego propagandowego bełkotu o dojściu do władzy. Całkowicie jednocześnie przemawia do mnie wyjaśnienie napisane przez Marutę. My generalnie mamy tendencje do martyrologii, również w kinie. Komedii wojennych mieliśmy kilka (chyba na palcach jednej dłoni można policzyć) ale rzeczywiście wszystko później.
Twtter is a day by day war
Ja też nie. Szczególnie rozbawił mnie "kompleks nieautentycznego dojścia do władzy" Cóż za wyrafinowana konstrukcja 🙂
Jak się nad tym zastanowić, to myślę, że ludziom, którzy przeżyli gehennę II wojny światowej wychodzenie z traumy musiało zająć mnóstwo czasu. Czasem resztę życia. Chyba nie było w tym niczego dziwnego, że w pierwszej kolejności rozliczano się z przeszłością w poważnym tonie.
Takie podejście było komunistom na rękę nie ze względu na "kompleksy", lecz czysty pragmatyzm - przypominanie, ile zła wyrządzili nam Niemcy z jednej strony, a z drugiej przekonywanie, że tylko sojusz ze Związkiem Radzieckim może uchronić nas przed kolejną katastrofą. Poza tym musiały zajść pewne naturalne procesy. Dorastały nowe nowe pokolenia, który nie znały bezpośrednio lub nie pamiętały grozy wojny. Im można było suflować coś innego.
I ten lżejszy ton, który doszedł do głosu na fali politycznych zmian po październiku, też był czysto pragmatyczny. Mogę się mylić, ale nie wiem, czy przed odwilżą nakręcono jakąkolwiek komedię o II wojnie światowej. Z tych bardziej znanych, Eroica miała premierę w 1957 roku, ocierające się o II wojnę światową Zezowate szczęście w 1960.
Od 1966 roku wyobraźnią w większości młodej publiki zawładnęli Czterej pancerni do spółki z Hansem Klossem (1968 serial, wcześniej teatr telewizji), a w 1969 roku Franek Dolas (Jak rozpętałem II wojnę światową). Ale to już były inne czasy. Od wojny upłynęły dwie dekady. Wyszły fajne seriale i filmy. Publiczność był zadowolona. Władza w sumie też, bo miała poczucie, że dzięki obśmiewającej wrogów ludowej ojczyzny kinematografii zyskała szerszą paletę emocji, którą mogła grać ze społeczeństwem. A że ludzie z dużej części zwyczajnie nie łapali się na ten lep, to już inna sprawa.
Z tego wszystkiego obejrzałem sobie dwa pierwsze odcinki "Pancernych". Nie oglądałem ich od lat. Dwa zaskoczenia.
1. Niesamowite jak prawie wszystko dobrze pamiętam.
2. To... nudnawe jest:)
2. To... nudnawe jest:
Oczywiście może się takie wydawać. Pisałeś sam, że teraz są inne standardy i metody opowiadania historii, a widzowie czy czytelnicy mają inne przyzwyczajenia i oczekiwania.
Plus pierwsze odcinki to przedstawianie postaci i historii, więc jeśli już się je zna to mogą wydawać się stratą czasu.
Ale my nie jesteśmy młodymi współczesnymi widzami i niekoniecznie musimy podzielać upodobania współczesnych młodych widzów, dla których emocje są ważniejsze od sensu i logiki.
Ta książka Molendy to taki miszmasz obliczony na objętość. Składa się z elementów biografii Przymanowskiego, monografii na temat "Czterech pancernych i psa" zwierającej wszelkie możliwe wątki, w tym anegdoty, omówienie tournee z udziałem aktorów, panceromanii, a nawet rozdział o Szarikach (były trzy psy), akurat bardzo ciekawy, spojrzenie na zjawisko pod kątem socjologicznym w kontekście telewizji w PRL w ogóle, do tego zapchaj dziury w stylu - rozbudowany rozdział o żołnierskich piosenkach i festiwalach. Zostało mi jeszcze 100 stron i sporo niestety o Przymanowskim. Nie wiem czy przebrnę. Jestem szczerze ciekawa, czy ten facet naprawdę kogoś interesuje?