Forum

Kiedyś to były czas...
 
Notifications
Clear all

Kiedyś to były czasy czyli wspomnienia PRLu

Strona 6 / 7

PawelK
(@pawelk)
Member Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 5147
 

U nas w domu robiło się ciastka z płatków owsianych, ależ to było dobre. No i bezy. Pianę z białek trzeba było ręcznie ubić tak, że nie wylatywała z miski odwróconej do góry dnem. Pewnego razu, gdy olej rozlewano w kościele z darów i trzeba było przychodzić ze swoimi butelkami, moja młodsza siostra wzięła taką butelkę z lodówki i zaczęła smażyć bezy. Niestety tym razem okazało się, że w butelce był tran. Ależ śmierdziało w domu rybami. A bezy, które już usmażyła trzeba było wyrzucić. #żal

No i była najprostsza słodycz w życiu czyli kostki cukru, które ssaliśmy aż się cukier rozpuścił. Najfaniej było u babci, bo u niej nie trzeba było podkradać tylko się dostawało. I tylko u babci były takie w kształcie kolorów karcianych.

Twtter is a day by day war


Maruta polubić
OdpowiedzCytat
Maruta
(@maruta)
Member Potwierdzony
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 3936
 

Natomiast co ciekawe - o słodyczach można dłuuugo pisać, ale słonych przekąsek prawie nie było. Paluszki, prażynki krakersy, wszystko najczęściej w jednym rodzaju, raz na ruski rok trafiały się urozmaicenia typu mak zamiast soli. Pestki słonecznika i dyni, obowiązkowo do łuskania. Potem jeszcze orzeszki ziemne, ale nie solone czy prażone, tylko przywożone w łupinkach. Może dlatego po transformacji taką karierę zrobiły chipsy?


OdpowiedzCytat
PawelK
(@pawelk)
Member Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 5147
 

Prażynki, moim zdaniem, pojawiły się gdy powstały tzw. firmy polonijne, wcześniej rzeczywiście były paluszki, słone i z makiem. Krakersy to inna bajka, traktowane u nas jak ciastka, byłem w szoku gdy zobaczyłem, że w wersji zachodniej to przekąska jedzona np. z żóltym serem.

Najfajniejsze były herbatniki, te normalne ale jeszcze lepiej te malutkie, chyba petite się nazywały. Wpiere obgryzało się większe wypustki na rogach, później pojedyncze wypustki na brzegach, a na końcu środek ciastka.

Twtter is a day by day war


OdpowiedzCytat
Nieprzypadek.pl
(@nieprzypadek-pl)
Member? Potwierdzony
Dołączył: 3 lata temu
Posty: 825
 
Wysłany przez: @pawelk

Wpiere obgryzało się większe wypustki na rogach

Techniki jedzenia były tak samo ważne i przekazywane z ust do ust, jak techniki przetrwania lub techniki gier podwórkowych. 
Delicje szampańskie należało obgryźć dookoła, następnie delikatnie zębami podważyć wierzchni płatek czekolady i wylizać "cymes" czyli galaretkę. Ptasie mleczko należało obgryźć dookoła, a następnie zjeść piankę ze środka. Pianka biała - fart! Pianka brązowa - skucha.

Jajko sadzone, musiało być smażone jednostronnie (niech mi ktoś odwróci na drugą stronę, to będzie awantura), aby następnie objeść dookoła białko, by dostać się do żółtka. Talerz można było wylizać lub wytrzeć 'bułką chleba'. Korzuch na mleku? (co to w ogóle jest? Spytajcie teraz) dla niektórych nie do zniesienia, dla mnie mniam. Zwłaszcza w kubku z kakao. 

A zupy mleczne? Jedna łyżka mleka, jeden lany klusek. Jedna łyżka mleka, jedna pianka (z zupy "Nic").


PawelK polubić
OdpowiedzCytat
Kustosz
(@kustosz)
Pan Samolocik Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 9195
 
Wysłany przez: @nieprzypadek-pl

Delicje szampańskie należało obgryźć dookoła, następnie delikatnie zębami podważyć wierzchni płatek czekolady i wylizać "cymes" czyli galaretkę. Ptasie mleczko należało obgryźć dookoła, a następnie zjeść piankę ze środka. Pianka biała - fart! Pianka brązowa - skucha.

Nie do końca. Bez podważania zębami płatka czekolady. Do dzisiaj tak jem.

Wysłany przez: @nieprzypadek-pl

Ptasie mleczko należało obgryźć dookoła, a następnie zjeść piankę ze środka. Pianka biała - fart! Pianka brązowa - skucha.

Do dzisiaj nic się w tym względzie nie zmieniło:)

Kożuch, zupy mleczne, to koszmar dzieciństwa, do dzisiaj mam odruch wymiotny jak sobie o tym przypominam.

Post został zmodyfikowany 3 tygodnie temu przez Kustosz

Maruta polubić
OdpowiedzCytat
Maruta
(@maruta)
Member Potwierdzony
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 3936
 
Wysłany przez: @kustosz

Kożuch, zupy mleczne, to koszmar dzieciństwa, do dzisiaj mam odruch wymiotny jak sobie o tym przypominam.

Pomijając błąd ortograficzny, zgadzam się kompletnie. Do dzisiaj mam problemy z piciem mleka. O ile zimne jakoś przełknę, to przy ciepłym czuję w gardle gulę i momentalnie panikuję. Nawet przy kawie z mlekiem jestem podejrzliwa. Z dzieciństwa pamiętam te koszmary z przestudzonym kakao, a potem istną tragedię, czyli kubek mleka w szkole. Zwłaszcza z wczesnych lat, kiedy dziecko jeszcze wykonuje polecenia nauczycieli.

Post został zmodyfikowany 3 tygodnie temu przez Kustosz

OdpowiedzCytat
Kustosz
(@kustosz)
Pan Samolocik Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 9195
 
Wysłany przez: @maruta

Pomijając błąd ortograficzny

Szlag!

Wysłany przez: @maruta

Do dzisiaj mam problemy z piciem mleka.

Ja mleka się brzydzę. Brzydzę się nawet dotknąć mleka. Błeee.

Post został zmodyfikowany 3 tygodnie temu przez Kustosz

OdpowiedzCytat
PawelK
(@pawelk)
Member Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 5147
 
Wysłany przez: @maruta

a potem istną tragedię, czyli kubek mleka w szkole

Szkoła potrafiła nieźle obrzydzić mleko. Kubek brzmi nieźle w porównaniu z tym co nam serwowano. U nas były takie małe butelki mleka jak w sklepie śmietana, w skrzynkach, które to mleko było "podgrzewane" poprzez wstawianie skrzynek do gorącej wody. Ponieważ zawsze coś pękło, to całość śmierdziała, bo przecież nikt tego nie mył. Piło się z butelki.

Natomiast wracając do pieczywa, to uwielbialiśmy na dużej w przerwie  biegać po świeże, ciepłe bułki do piekarni po drugiej stronie Polnej.

Twtter is a day by day war


OdpowiedzCytat
Kustosz
(@kustosz)
Pan Samolocik Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 9195
 

Akcja mleczna w podstawówce to był horror. U mnie wyglądało to tak. Na dużej przerwie, dyżurni zasuwali do stołówki i musieli przytargać stamtąd emaliowane, poobtłukiwane wiadro mleka, gorącego, z kożuchem albo bez, najczęściej z. Stawiali je przy tablicy i jeden z dyżurnych za pomocą chochli nalewał uczniom do blaszanych kubków. Wszystko nadzorował nauczyciel.

Kombinowałem jak mogłem, najczęściej podlewałem kwiatki w doniczkach, ale czasami zmuszony byłem coś tam wypić. Tra-ge-dia. Do czasu, aż ulitowała się moja mama i wystawiła mi jakieś zwolnienie od picia tego obleśnego mleka.

Z pieczywem mam przyjemniejszą historię. Ósme klasy obsługiwały sklepik szkolny (zdaje się Żaczek się nazywał). W sklepiku można było nabyć tzw paluchy, czyli cienkie bagietki (mniam), okrągłe bułki (ale nie kajzerki), bułki słodkie z kruszonką, czasami pączki. Pieczywo do sklepiku dostarczali wyznaczeni uczniowie ósmej klasy w takich wielkich koszach (niosło się po dwóch jeden kosz), z pobliskiej piekarni, jeszcze przed lekcjami.

Mam jeszcze wspomnienie z żelkami, które uwielbiałem zawsze i uwielbiam do dziś. Można je było kupować na sztuki (po 1 zł sztuka) w kawiarni zlokalizowanej po drodze ze szkoły. Zwykle stać mnie było na jedną, ewentualnie dwie sztuki. W tej samej kawiarni była też szafa grająca i zamiast żelka można było sobie włączyć przebój "Sun of Jamaica" grupy Goombay Dance Band. To znaczy, można było zapewne włączyć też co innego, ale nikt nic innego nie włączał:)

Post został zmodyfikowany 3 tygodnie temu przez Kustosz

PawelK polubić
OdpowiedzCytat
PawelK
(@pawelk)
Member Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 5147
 

Z pożywienia, które serwowano w szkole niezjadalne były również potrawy na stołówkach, w szczególności szczaw w postaci zielonej kupy i sztuka mięsa w sosie chrzanowym. Ta sztuka mięsa to było mięso z rosołu, który dzień wcześniej był na obiad.

Twtter is a day by day war


OdpowiedzCytat
Kustosz
(@kustosz)
Pan Samolocik Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 9195
 

Dla mnie w stołówkach jedzenie zawsze było niejadalne. Najgorzej było na koloniach. Żywiłem się głównie chlebem z dżemem.

Ale mistrzostwem świata była herbata w szkolnym bufecie w szkole średniej. W życiu nie piłem tak wstrętnej herbaty. Śmialiśmy się, że gotowana jest z wody z wyżętej szmaty do mycia podłogi. 


OdpowiedzCytat
Yvonne
(@yvonne)
Member Moderator
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 3709
 
Wysłany przez: @kustosz

Dla mnie w stołówkach jedzenie zawsze było niejadalne. Najgorzej było na koloniach. Żywiłem się głównie chlebem z dżemem.

 

Jeśli chodzi o mnie, to w tej kwestii ciekawostka. 

Byłam zawsze okropnym, wybrednym niejadkiem (do dzisiaj właściwie jestem), ale obiady w szkole bardzo lubiłam!

Do dziś wspominam makaron z twarogiem (pycha!), jajka w sosie,  a nawet gulasz z kaszą i ogórkiem  🙂


OdpowiedzCytat
PawelK
(@pawelk)
Member Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 5147
 
Wysłany przez: @yvonne

a nawet gulasz z kaszą i ogórkiem

o właśnie, jeszcze przez stołówkę szkolną nabrałem wstrętu do kaszy gryczanej. Teraz zjem ale nie jest to to o czym marzę gdy chcę zjeść coś dobrego.

Twtter is a day by day war


OdpowiedzCytat
Nieprzypadek.pl
(@nieprzypadek-pl)
Member? Potwierdzony
Dołączył: 3 lata temu
Posty: 825
 

Zawsze lubiłem wykorzystywać sytuacje dane przez los, a wiadomo, że szczęściu często trzeba pomóc.

Uwielbiałem więc stać w kolejce po kubek mleka i zazwyczaj ustawiałem się na końcu, aż do czasu dzwonka. Następnie niespiesznie udawałem się na lekcję, wchodząc do klasy grubo spóźniony, wtedy, gdy zazwyczaj trup już padał gęsto, w łapance "do odpowiedzi". Ktoś z kolegów zgłaszał przy sprawdzaniu listy obecności: "on jest, ale stoi po mleko". Wchodziłem więc do klasy ze słowami: 
- Przepraszam, ale stałem w kolejce po mleko i była długa kolejka bo... cośtam cośtam (a wiadomo, że mleko serwowali na jednej przerwie). Pokazywałem buteleczkę, o której pisał Paweł i było mi odpuszczone.

W podstawówce zorientowałem się, że na obiadach można zarobić. Dostawałem od mamy kasę, aby wykupić obiady. Szedłem więc do sekretariatu, otrzymywałem kartę obiadową na dany miesiąc (taka tekturka podzielona na kwadraty z datami) i pokwitowanie KP (kasa przyjmie). Kosztowało to chyba 20-25 zł. Następnie po kilku dniach szedłem do sekretariatu i mówiłem, że babcia/ciocia przyjechała i ona będzie w tym miesiącu gotować obiady i poproszę o zwrot za niewykorzystane (np. oprócz pierwszych kilku dni, które przeżarłem). Wtedy pani sekretarka wypisywała druczek KW. Ale tego patentu nie można było stosować co miesiąc, bo nauczyłem się na błędach, że dorośli jednak nie są tacy naiwni i głupi, jak sądziłem jeszcze w 1-szej klasie. 

W innym miesiącu sprzedawałem (zwracałem) albo pojedyncze dni, albo handlowałem/wymieniałem z kolesiami: za kasę, za komiksy, za żelaźniaki, żołnierzyki, kapsle, karty piłkarzy - co tam aktualnie było w modzie.

Za odzyskane pieniądze kupowałem zwykłą prostą, suchą kajzerkę - tę z chrupiącą skórką i znakiem X na górze. Do tego oranżadka Safari2 i mniam mniam. Ewentualnie przetrzymywałem na kanapkach. Gdzieś koło 7-8 klasy pojawiła się moda w szkole, aby wyżerać kanapki innym. To był taki sport i raczej nikt się nie skarżył, że dał się zrobić. Teczki z kanapkami trzeba było pilnować. Straciłeś teczkę z oczu: nie miałeś już kanapek.

Zazwyczaj po budzie włóczyłem się i chodziłem do kolegów. Dobre babcie/mamy/ciocie chętnie częstowały grzecznego kolegę, który przyszedł z wizytą do ich domu.  

Natomiast w LO uwielbiałem obiady, bo stołówka to było miejsce spotkań i możliwość, aby dosiąść się do jakiegoś stolika. Ech.


OdpowiedzCytat
PawelK
(@pawelk)
Member Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 5147
 
Wysłany przez: @nieprzypadek-pl

Uwielbiałem więc stać w kolejce po kubek mleka i zazwyczaj ustawiałem się na końcu, aż do czasu dzwonka. Następnie niespiesznie udawałem się na lekcję, wchodząc do klasy grubo spóźniony, wtedy, gdy zazwyczaj trup już padał gęsto, w łapance "do odpowiedzi". Ktoś z kolegów zgłaszał przy sprawdzaniu listy obecności: "on jest, ale stoi po mleko".

Ja już w liceum w ten sposób nie odpowiadałem nigdy z historii. Siedziałem w pierwszej ławce i jak tylko nauczycielka wchodziła do klasy to rzucałem się z pytaniem "pani profesor, jaką mapę dzisiaj przynieść?". Gdy historię mieliśmy w pracowni historycznej, to tak długo szukałem mapy aż ktoś został wywołany do odpowiedzi, gdy poza pracownią, to siedziałem na korytarzu i odliczałem czas 🙂

Twtter is a day by day war


OdpowiedzCytat
Maruta
(@maruta)
Member Potwierdzony
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 3936
 

"Sposób na Alcybiadesa" się przypomina 😅


OdpowiedzCytat
Nieprzypadek.pl
(@nieprzypadek-pl)
Member? Potwierdzony
Dołączył: 3 lata temu
Posty: 825
 
Wysłany przez: @nieprzypadek-pl

Gdzieś koło 7-8 klasy pojawiła się moda w szkole, aby wyżerać kanapki innym. To był taki sport i raczej nikt się nie skarżył, że dał się zrobić. Teczki z kanapkami trzeba było pilnować. Straciłeś teczkę z oczu: nie miałeś już kanapek.

Im dłużej grzebiemy w tym wątku, tym więcej historii pojawia się z mgły niepamięci. Właśnie sobie przypomniałem jaka to była świetna i powszechna zabawa. Nagrodę już znacie: czyjeś kanapki. Natomiast sposobów dochodzenia do nagrody było mnóstwo i były cholernie wyrafinowane. Nie sztuką było spenetrowanie czyjejś klipy leżącej na korytarzu pod klasą. Klasy na przerwach były zamykane, teczki rzucało się pod drzwiami i robiło się milion różnych rzeczy (o niektórych już wspominałem). Czellendż zaczynał się podczas lekcji, gdy facetka prowadziła wykład, wszyscy byli zajęci tematem lekcji i często-gęsto panowała grobowa cisza. Klipy czyli teczki/plecaki odkładane były gdzieś na podłodze, koło ławki. Należało więc wytypować ofiarę i wymyśleć metodę na przyciągnięcie jej klipy. Można było działać w pojedynkę lub "puścić sygnał" wśród "kumatych", czyją teczkę "kroimy". Można było skorzystać z pomocy kolegów/koleżanek siedzących za ofiarą, ci po cichu, powolutku przesuwali przedmiot na tyły, a tam - pozostali uczestnicy polowania - załatwiali co było do załatwienia. 

Jeśli nikt z sąsiadów ofiary nie chciał współpracować, sprawa się komplikowała, ale nie była skazana na niepowodzenie. Można było przecież wstać do kibla, pójść do tablicy, do biurka facetki i... wracając do swojej ławki, przypadkiem zahaczyć nogą o teczkę ofiary i z dodatkowym głośnym kaszlnięciem lub chrząknięciem, przesunąć ją na tyły. A tam, to już wiadomo.

Były też inne metody: np. łowienie na wędkę (sznurek ze spinaczem/haczykiem), podniesienie ręki: pani psor, czy mogę podejść do X, bo on/ona wie jak rozwiązać... no i przy okazji - jak wyżej.

Im większa cisza w klasie - tym większe wyzwanie. Ale trzeba było uważać, aby samemu nie zostać "zrobionym", bo zabawa była powszechna i oprócz kilku drętwych kujonów, większość brała w mniej udział. 

Aaaaby samemu nie paść ofiarą, należało przepleść pasek swojej teczki pod nogą ławki. To były niezłe jaja, gdy ktoś zasadził się na czyjąś klipę i nagle zaczynała odjeżdżać cała ławka. Myśliwy który zarzucił haczyk, nie przewidział, że ofiara się zabezpieczyła.

No dobra, żeby nie było, że tylko wokół żarcia ta zabawa się kręciła. Później już nie, bo ewoluowała i celem polowania było podwędzenie i ukrycie czyjejś klipy. Metody złowienia były te same, ale łup należało schować tak, aby ofiara po dzwonku wstawała i zamiast lecieć ze wszystkimi na przerwę zaczynała szukać swojej własności. Wtedy inni też ociągali się z wyjściem na przerwę, gdyż mieli niezłą bekę, obserwując całą akcję. Facetka chciała zamknąć klasę, była wkurzona, a ofiara zgodnie z prawdą oświadczała: "zginęła mi teczka".

Teczkę schować można było wszędzie: do przypadkowej szafki, do kosza na śmieci, wynieść pod swetrem przed klasę i położyć pod drzwiami (proszę pani, muszę wyjść do toalety), ale jeden z najlepszych numerów jaki pamiętam to było delikatne otwarcie okna i wywieszenie teczki na klamce, tak aby dyndała się na dworze). Ofiara w końcu dostawała jakieś wskazówki typu, zimno-cieplej-gorąco. Ale ściągnąć taką teczkę zza okna, by nie spadła na glebę - to była prawdziwa sztuka 🙂

Rety, ale to były jazdy! Codziennie coś innego, nowe pomysły, całkiem szalone, kreatywne, śmieszne i bezczelne. Nikt się nie skarżył, nikt nie donosił, nie wzywał rodziców, a ci prawników, kuratorium, policji i prokuratury - co w dzisiejszych szkołach jest na porządku dziennym. Tamci, którzy dali się "zrobić" następnego dnia starali się odegrać lub śmiali się z innymi bo dali się "sfrajerzyć". Jeśli stracili kanapki, a byli głodni, zawsze ktoś ich poczęstował i poratował. Chodziło o zabawę, a nie o zrobienie komuś krzywdy.  


OdpowiedzCytat
Maruta
(@maruta)
Member Potwierdzony
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 3936
 

Właśnie dzisiaj myślałam to tym, co było a nie jest, ale pisze się w rejestr pamięci 😉

Myśl naszła mnie na przystanku, kiedy ktoś wyrzucał papierosa do śmietnika. Uświadomiłam sobie, jak odzwyczaiłam się od dymu tytoniowego. U mnie w domu rodzice palili, więc miałam to na co dzień, bo mieszkanie małe, a nikt nie kłopotał się wychodzeniem na zewnątrz. Ale palenie było wszędzie. Na ulicy, w lokalach, w biurach, w pokoju nauczycielskim. Do tego najgorsze współczesne papierosy są chyba "lżejsze" od najlepszych ówczesnych. Moja mama paliła chyba "Klubowe", dość łagodne, ale i tak dym był niemal namacalny. Nie wiem, jak bym teraz zareagowała, gdybym weszła do pomieszczenia wypełnionego dymem "Popularnych", "Sportów" i "Extra Mocnych"...

 


OdpowiedzCytat
PawelK
(@pawelk)
Member Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 5147
 
Wysłany przez: @maruta

Do tego najgorsze współczesne papierosy są chyba "lżejsze" od najlepszych ówczesnych. Moja mama paliła chyba "Klubowe", dość łagodne, ale i tak dym był niemal namacalny. Nie wiem, jak bym teraz zareagowała, gdybym weszła do pomieszczenia wypełnionego dymem "Popularnych", "Sportów" i "Extra Mocnych"...

No właśnie chyba nie do końca. O ile dobrze kojarzę w Polsce można sprzedawać papierosy, w których jest jakiś procent polskiego tytoniu. W związku z tym niektórych marek oficjalnie nie ma, bo nie skład mieszanki jest unikalny. Moim zdaniem, a trochę się na papierosach znam, bo nimi handlowałem, obecne papierosy wszystkie (albo prawie wszystkie) śmierdzą jednakowo.

Twtter is a day by day war


OdpowiedzCytat
Kustosz
(@kustosz)
Pan Samolocik Admin
Dołączył: 6 lat temu
Posty: 9195
 

Jaranie fajek z czasów szkolnych bardzo fajnie mi sie kojarzy. To był ważny rekwizyt w wielu sytuacjach. Potem zrobił się z tego zwykły nałóg, pozbawiony już tej fajnej otoczki. 


OdpowiedzCytat
Strona 6 / 7
Share: