Zaprosiłem do Jerzwałdu Jerzego Seippa, który jest autorem scenariusza do tego filmu, jednocześnie reżyserem, producentem a przy tym także poetą i pisarzem.
ANIMACJA, 1h 55m
Polska 1984
Aktorzy: Bartłomiej Madej, Ewa Kiełbratowska, Katarzyna Wrońska, Jerzy Bończak, Ewa Milde, Ryszard Bacciarelli, Jadwiga Konwerska, Janusz Józefowicz, Anna Majcher, Mariusz Czajka, Leszek Abrahamowicz i inni oraz Teatr Pantomimy "Stodoła"
Muzyka: King Crimson, Bill Bruford, Patrick Moraz, United Kingdom
Scenografia, malarstwo, grafika: Wojciech Gryniewicz
Montaż: Barbara Ciechanowicz
Dźwięk: Janusz Mendel
Zdjęcia: Waldemar Grabus
Scenariusz (na podstawie "Uwodziciela" Zbigniewa Nienackiego),
produkcja i reżyseria:
JERZY SEIPP
Jakoś nikt do tej pory nic nie pisał o nim na naszym forum. A jest postacią nie tuzinkową. Poczytajcie
oto kilka zdań z jego życiorysu:
To była i spania na podłogach z powodu godziny policyjnej. Pozamykane było wszystko i nic nie było wolno. Zastanawialiśmy się, jak przechować ulotność naszej sztuki, uchronić ten mały embrion niezależnych działań artystycznych, żeby mógł się odrodzić, kiedy skończy się noc. I tak, od czajnika do kieliszka, powstał projekt . Oczywiście żadnej polityki: to był obciach, ciemne sprawki panów w kapeluszach, naszych ojców.
Już wcześniej eksperymentowałem z ruchomymi obrazkami do istniejącej muzyki, która na pewno była podstawowym i najważniejszym medium porozumiewania się mojego pokolenia. Teraz potrzebna była intryga fabularna, wokół której można by te obrazki poukładać tak, aby współgrały z kompozycjami Frippa, Bruforda czy Moraza, bo tego wówczas słuchałem. Najbardziej znienawidzonym, atakowanym ze wszystkich stron pisarzem był w tym momencie Zbigniew Nienacki - za swoją książkę "Uwodziciel". Aż prosiło się sięgnąć do tej powieści i z niej rozsnuć pajęczynkę nowych, własnych znaczeń. Po krótkiej korespondencji pan Zbigniew udzielił nam darmowego błogosławieństwa. Remont obiecał wsparcie wszystkimi posiadanymi pieczątkami, byśmy mogli przebrnąć pole minowe państwowego procesu technologicznego. Pozostała kwestia funduszy. Mogłem je zdobyć w Anglii, wysłano mnie więc w "podróż służbową" z której wróciłem z 5 000 dolarów. Wciąż działał socjalistyczny "przelicznik" i na tyle wyliczyliśmy - po wymianie u cinkciarzy - budżet tego projektu zatytułowanego "Animacja".
Mimo że "Animacja" jest filmem o miłości, cenzura nie dała się nabrać. W ciemnych okularach noszonych w filmie przez Jurka Bończaka dopatrywano się aluzji do Jaruzelskiego nie pozwalającego młodym ludziom spełniać swoich aspiracji. Moje rozpaczliwe tłumaczenia o "kreowaniu własnej rzeczywistości" zbywano odciąganiem dolnej powieki: "Widzisz pan tu tramwaj?" Wszystko co niezrozumiałe było argumentem przeciwko mnie: obrzędowe tańce mimów, palenie pieniędzy, niszczenie mieszkania krzyżem zbitym z desek, a już nagość bohatera tak wstrząsnęła panią z Mysiej, że jasno postawiła sprawę: "Po moim trupie!"
Zażądano negatywów, na co odpowiedziałem, że przecież dawno je wyrzuciłem, bo już nie były potrzebne - zakazano więc projekcji filmu po kilku zamkniętych pokazach. Drukarnia dostała polecenie zmielenia całego nakładu plakatów - pozwolili mi "ukraść" kilka na pamiątkę. Znowu usłyszałem to sławetne zdanie obrazujące urzędniczą megalomanię: "Pan już w tym kraju filmu nie zrobi!" Wcześniej dotyczyło to druku wierszy, kiedy to podobno "Romantyzmem samoistnym" usiłowałem obalić czy też obrazić ustrój socjalistyczny. A trzeci raz usłyszę je 15 lat później, kiedy będę chciał wydać "Angielkę"…
Szefowie Remontu raz jeszcze pomogli mi w zdobyciu "służbowego" paszportu i w ten sposób "Animację" można było zobaczyć m.in. w Anglii, Niemczech, Hiszpanii, dostała w San Sebastian, a ja, tym razem już prawdziwy uciekinier, nie mogłem przyjechać do Polski przez następne 4 lata..."
i dalej już konkret:
"Animacja"… Pamiętam jak po dniu zdjęciowym w klubie "Remont" rąbaliśmy winiak z Jurkiem Bończakiem, jak przezywałem jego fiata 126p skuterem - sam jeździłem wówczas beczką dieslem - i jak Jurek upierał się, że wygra ze mną każdy wyścig. I tak kompletnie napruci, piękni i nieśmiertelni ścigaliśmy się przez nocną, zimową Warszawę na Ursynów, gdzie Jurek mieszkał. Mały fiat i taksiarski Merc… No cóż, jaki kraj, taka Formuła.
Jurkowi "Animacja" nie podobała się, tak samo zresztą jak Januszowi Józefowiczowi, wówczas studentowi PWST, który wystąpił w filmie wraz z kolegami i koleżankami z roku: Ewą Kiełbratowską, Anią Majcher, Mariuszem Czajką, Leszkiem Abrahamowiczem - innych nazwisk już nie pamiętam. Wprawdzie wypaliliśmy z Januszem więcej trawy niż mazowieccy rolnicy na wiosnę, ale to było "po pracy" i nie powinno mieć nic wspólnego z pieniędzmi, sławą i kobietami, czemu przecież kręcenie filmów służy. Moje "kreowanie rzeczywistości" nikogo w sumie nie przekonywało, więc tym bardziej nie zagłębiałem się w dyskusje, co do sensu jakichkolwiek dokonań powyżej oddychania w Polsce 1983 roku.
A wierzcie mi, wątpliwości były uzasadnione. Dopiero co przeżyliśmy euforię wolności '81 roku zgaszoną, jak siekierą przez łeb, stanem wojennym i zaczęliśmy poruszać się w jakimś takim zawieszeniu. Milicjanci co i rusz bezkarnie zabijali kogoś w biały dzień, więc nie wiadomo było czy cieszyć się, że w ogóle żyjemy, czy rozpaczać, że wegetujemy. Połowa fajnych ludzi bała się wrócić z zagranicy, a druga połowa, czyli my, wciąż dostawaliśmy paszporty i mogliśmy jeździć w te i z powrotem. Niby nic nie było wolno, a ja - obok innych "nieprawomyślnych" filmowców - udźwiękowiałem film w wojskowej Czołówce i montowałem go w gadzinowskim Poltelu! Lata '80 w Polsce to była schizofrenia bez żadnej logiki i nikt, powtórzę: NIKT nie wiedział w jakim kierunku to wszystko zmierza, ani jak lub kiedy może się skończyć. Żeby dożyć pokera Wałęsy z Malinowskim i Jóźwiakiem oraz chwili, w której Niemcy z NRD będą prosili o azyl polityczny w polskich ambasadach, trzeba było najpierw przetrwać dwa tysiące osiemset dni, jeden po drugim, noc po nocy. "Letnie lata i zimy stulecia", bez nadziei zwykle przychodzącej z wiosną. Życie w kleju. I dlatego w 1983 roku, czy komuś się to podobało czy nie, "Animacja" MUSIAŁA BYĆ czystą formą, obrazem osobistym, nigdzie nie przynależnym. Po 25 latach - fajeczka, gołąbeczek, ławeczka, ogródeczek - mogę opowiedzieć w skrócie o co chodziło.
Po pierwsze muzyka. Od kiedy kompozytorom zrobiło się ciasno w partyturach coraz częściej dodają do nich projekcje video. Ja sam, odkąd skończyłem 13 lat zajmowałem się głównie słuchaniem bardzo głośnej muzyki, można by rzec, że wszystko inne działo się jedynie przy okazji. Dlatego kiedy później pochłonęło mnie robienie filmów, naturalnym biegiem rzeczy muzyka i film, jak tlen i wodór w ogniwie paliwowym musiały wytworzyć własną energię. Wciąż myślałem o tym, żeby do utworów, które grały mi od obudzenia do zaśnięcia, skręcić film, ale nie abstrakcyjne obrazki, tylko "prawdziwą" aktorską historię, opowiadającą o tych samych gwałtownych, nieposkromionych emocjach, które przeżywaliśmy do naszej muzyki. My, bo słuchanie jej samemu nie miało żadnego sensu. Jak walenie konia: mus to mus, ale przecież za każdym razem wolałbyś to robić z dziewczyną, prawda?
A więc po drugie: miłość. Prawdziwa, niepohamowana, nieuznająca odpowiedzialności, wstydu, szacunku czy myślenia o przyszłości. Posłuchajcie, o czym mówi bohaterka filmu. To nie wariatka, tak było. Nastoletnie dziewczyny pytały: "jest takie zdanie u Sartre'a… jak je rozumiesz?" Albo: "słyszałeś już Jutrznię Pendereckiego? Proszę, posłuchajmy razem, bo nie wiem co się ze mną dzieje!" Intelekt był naszym afrodyzjakiem, a egzaltacja towarzyską legitymacją. Chodziliśmy wciąż zakochani i chociaż kopulowaliśmy jak króliki wiecznie było nam czegoś mało. Szukaliśmy Graala będąc pewnym jednego: istnieje, trzeba tylko puścić Yesów (Emersonów, Crimsoniów, Sabatów, Locomotiv) na cały regulator, złączyć dolne partie ciała i patrzeć sobie w oczy. Lub przymknąwszy je oddychać razem, usta przy ustach. Nie znaliśmy chodzenia na zakupy, nie było dostępnej pornografii, bawiliśmy się Cortazarem i Witkacym, Freudem i Nienackim. Przy Santanie, Heniu czy Zappie każda potwora znalazła swego amatora. Liczyła się tylko miłość i nic poza nią. Nie istniało w ogóle pojęcie kasy. To byłby już świat rodziców, obojętny i pogardzany na co dzień, wrogi, gdy się wtrącał.
Osobiście miałem mnóstwo szczęścia: miłości, którymi byłem obdarowany wystarczyłoby - przy dzisiejszych standardach - na małe miasto. Legendarną wiosną '81 roku uciekła dla mnie z domu siedemnastoletnia najładniejsza dziewczyna w Warszawie. Odstawiałem ją do rodziców dwa razy, w końcu poddałem się: to było 9 w skali Richtera, Atlantyda i Pompeje razem wzięte. W "Animacji" zagrała Czystą Miłość: to ta panna w białej sukience próbująca ocalić związek głównych bohaterów przed Wielkim Kreatorem (Bończak).
I o tym wszystkim jest "Animacja". Skręcona na 16-ce długimi, wielominutowymi ujęciami, z setkowym dźwiękiem i fantastycznym aktorstwem. Taki koncert z głośną muzyką grającą od początku do końca, ciemnymi scenami tańczących mimów i erotycznymi, filmowanym tylko przy świecach. Wszystkich zawsze lojalnie ostrzegam, że jest to film długi i nudny, obraz lęku przed światem i jednocześnie arogancji artysty niezdolnego do kompromisu. Ale dopóki będą istnieli chłopcy lepiej czujący się z tomikiem filozoficznym na ławce w parku niż z wypchanym portfelem w centrum handlowym, i dopóki będą dziewczyny, które ich takimi kochają - "Animacja" zawsze znajdzie widzów.
I na koniec kilka zdań przetłumaczonych z angielskiej recenzji: "Dzieje się nigdzie, czyli w Polsce. Jest dom w zasypanym śniegiem lesie i Pisarz żyjący w nim bez ludzkich potrzeb. Jest Dziewczyna zakochana w Pisarzu, jest jego Żona i Kochanka, ale wszyscy poruszają się w jakimś nierzeczywistym świecie tworzonym na bieżąco przez Wielkiego Kreatora (reżysera? pisarza? jego spersonifikowany umysł?) Jest też Teatr Pantomimy, którego rytuały stanowią chyba klucz do zagadki. Zdumiewający, chwilami szokujący, poetycki film. Zdumiewający, ponieważ jest spektaklem bliższym antycznym tragediom - mimowie jak grecki Chór komentują, lub wręcz prowokują wydarzenia - niż dzisiejszym, udającym zwykłe życie filmom. Ostentacyjnie antypsychologiczny, szokujący agresywną muzyką, erotycznymi obrzędami, obrazoburczymi "wykładami" na temat miłości. Poetycki w języku i nastroju."
No kolego, żeś wygrzebał temat. Szacuneczek, widzę zatem, że muszę jednak tego "Uwodziciela" przeczytać. Za zacząłem go kiedyś ale chyba byłem za młody gówniarz i nie przebrnąłem. Jest to jedna z niewielu pozycji Nienackiego, której nie przeczytałem.
Cała naprzód ku nowej przygodzie!
Taka gratka nie zdarza się co dzień
Niech piecuchy zostaną na brzegu
My odpocząć możemy i w biegu!
No kolego, żeś wygrzebał temat.
Dwa lata temu, na otwarciu nowej sali konferencyjnej Hotelu Przystań & Spa w Olsztynie zagrał solowy recital Leszek Możdżer i tam spotkałem Janusza Kijowskiego, reżysera oraz Jerzego Bończaka, aktora. Kiedy przedstawiłem się, że jestem z Jerzwałdu, reżyser pochwalił się , że współtworzył scenariusz do filmu na podstawie " Raz w roku w Skiroławkach". Zaś aktor pochwalił się, że dawno temu grał w filmie zrealizowanym na podstawie powieści Nienackiego, nawet nie wymienił tytułu.
No i ja dziś właśnie przypomniałem sobie tę sytuację czytając wywiad z Jerzym Bończakiem w najnowszym numerze "Made in Warmia i Mazury", w którym to numerze jest także artykuł o mnie. A Jerzego Seippa szybko odnalazłem w internecie.
No, no, takie odkrycie to rarytas dla miłośników twórczosci Nienackiego 👏👏👏
Jest szansa na pokaz filmu "Animacja" w Jerzwałdzie latem 2020.
oto cytat z relacji spotkania autorskiego w roku 2008
Pisarz czy Uwodziciel czyli wieczór autorski Jerzego Seippa
"... Filmowe pasje Jerzego Seippa to "Nie to, co się komu śni…", film, którego był scenarzystą i reżyserem oraz "Animacja". Pierwsza z tych produkcji nigdy nie ujrzała światła dziennego, a druga, okrzyknięta pierwszym polskim filmem niezależnym, była bardziej znana za granicą niż w Polsce.
Inspiracją do tego filmu była głośna w latach osiemdziesiątych powieść Zbigniewa Nienackiego Uwodziciel oraz osobiste doświadczenia pisarza, przeżywającego podobną do literackiego bohatera historię..."
Książki Jerzego Seippa mogą co niektórych zaszokować bardziej niż "Uwodziciel", "Raz w roku w Skiroławkach" czy "Wielki Las".
Oto recenzja jego "Ostatniej Miłości"
z ostatniej chwili:
Dostałem właśnie maila od Pana Jerzego Seippa, w którym napisał, ze chętnie przyjedzie do Jerzwałdu na imprezę " Raz w roku w Jerzwałdzie " w dniach 11-13.06.2020. Podałem mu także linka do naszego portalu.
No, no, takie odkrycie to rarytas dla miłośników twórczosci Nienackiego 👏👏👏
Gdybyś czytał uważnie książkę Mariusza Szylaka, to byś już dawno o tej historii wiedział. Strona 177.
Jakoś nikt do tej pory nic nie pisał o nim na naszym forum. A jest postacią nie tuzinkową.
Rzeczywiście ciekawy, mocno nieszablonowy facet. Pytanie ile w tym autokreacji:)
ANIMACJA, (...) Scenariusz (na podstawie "Uwodziciela" Zbigniewa Nienackiego),
Gdybyś czytał uważnie książkę Mariusza Szylaka, to byś już dawno o tej historii wiedział. Strona 177.
Ja też nie pamiętałem o tej wzmiance u Szylaka. Ale chyba nic na ten temat nie ma w żadnym z wywiadów z Nienackim. Dlaczego pisarz się tym nie pochwalił? Był przecież megalomanem i chwalipiętą, który nie opuszczał żadnej okazji żeby się popisać, że ktoś docenił jego dzieło. A musiał przecież wiedzieć, skoro udzielił twórcom filmu błogosławieństwa, a potem korespondował z Seippem w sprawie jego prac nad scenariuszem "Laseczki i tajemnicy". Bardzo ciekawe.
Najbardziej znienawidzonym, atakowanym ze wszystkich stron pisarzem był w tym momencie Zbigniew Nienacki - za swoją książkę "Uwodziciel". Aż prosiło się sięgnąć do tej powieści i z niej rozsnuć pajęczynkę nowych, własnych znaczeń. Po krótkiej korespondencji pan Zbigniew udzielił nam darmowego błogosławieństwa.
Zastanawia mnie jedna kwestia. "Animację" kręcono zdaje się w 1983 roku, czyli de facto w przededniu wydania "Raz w roku w Skiroławkach". To dopiero ta książka uczyniła z Nienackiego skandalistę w skali ogólnokrajowej, wcześniejszy "Uwodziciel", wydany pięć lat przedtem przeszedł bez większego echa. Trudno więc chyba by było powiedzieć o Nienackim, że już wtedy był najbardziej znienawidzonym, atakowanym ze wszystkich stron pisarzem.
I na koniec kilka zdań przetłumaczonych z angielskiej recenzji: "Dzieje się nigdzie, czyli w Polsce. Jest dom w zasypanym śniegiem lesie i Pisarz żyjący w nim bez ludzkich potrzeb. Jest Dziewczyna zakochana w Pisarzu, jest jego Żona i Kochanka, ale wszyscy poruszają się w jakimś nierzeczywistym świecie tworzonym na bieżąco przez Wielkiego Kreatora (reżysera? pisarza? jego spersonifikowany umysł?) Jest też Teatr Pantomimy, którego rytuały stanowią chyba klucz do zagadki. Zdumiewający, chwilami szokujący, poetycki film. Zdumiewający, ponieważ jest spektaklem bliższym antycznym tragediom - mimowie jak grecki Chór komentują, lub wręcz prowokują wydarzenia - niż dzisiejszym, udającym zwykłe życie filmom. Ostentacyjnie antypsychologiczny, szokujący agresywną muzyką, erotycznymi obrzędami, obrazoburczymi "wykładami" na temat miłości. Poetycki w języku i nastroju."
Hmm... "Uwodziciela" czytałem dość dawno, więc pamięć może mnie zawodzić, ale w mojej ocenie ten opis nie ma nic wspólnego z książką Nienackiego. Co prawda "Uwodziciel" to osobliwy konglomerat literacki, ni to fabuła, ni rozprawka filozoficzna, ni powtórka z Kępińskiego i Freuda, więc pewnie da się z niego wykroić co tam kto chce. Prawdopodobnie jednak, "Animacja" to film odlegle inspirowany książką Nienackiego.
A więc po drugie: miłość. Prawdziwa, niepohamowana, nieuznająca odpowiedzialności, wstydu, szacunku czy myślenia o przyszłości. Posłuchajcie, o czym mówi bohaterka filmu. To nie wariatka, tak było. Nastoletnie dziewczyny pytały: "jest takie zdanie u Sartre'a… jak je rozumiesz?" Albo: "słyszałeś już Jutrznię Pendereckiego? Proszę, posłuchajmy razem, bo nie wiem co się ze mną dzieje!" Intelekt był naszym afrodyzjakiem, a egzaltacja towarzyską legitymacją. Chodziliśmy wciąż zakochani i chociaż kopulowaliśmy jak króliki wiecznie było nam czegoś mało. Szukaliśmy Graala będąc pewnym jednego: istnieje, trzeba tylko puścić Yesów (Emersonów, Crimsoniów, Sabatów, Locomotiv) na cały regulator, złączyć dolne partie ciała i patrzeć sobie w oczy. Lub przymknąwszy je oddychać razem, usta przy ustach. Nie znaliśmy chodzenia na zakupy, nie było dostępnej pornografii, bawiliśmy się Cortazarem i Witkacym, Freudem i Nienackim. Przy Santanie, Heniu czy Zappie każda potwora znalazła swego amatora. Liczyła się tylko miłość i nic poza nią. Nie istniało w ogóle pojęcie kasy. To byłby już świat rodziców, obojętny i pogardzany na co dzień, wrogi, gdy się wtrącał.
Jest szansa na pokaz filmu "Animacja" w Jerzwałdzie latem 2020.
Ale klimat filmu bardzo mi się podoba. Też trochę liznąłem atmosfery tamtych czasów. Niezależnie więc od siły jego związku z "Uwodzicielem" Nienackiego chętnie bym go zobaczył:)
Podałem mu także linka do naszego portalu.
Bóg zapłać:)
(...) w najnowszym numerze "Made in Warmia i Mazury", w którym to numerze jest także artykuł o mnie.
Mirku, gratuluję. Przeczytałem i już wiem, że pitagorejska częstotliwość 432 Hz jest doskonałą częstotliwością dźwięku, podobnie jak liczba sześć, wg świętego Augustyna (i księdza Mizerery) jest liczbą doskonałą:)
BTW Warto by ten wywiad przenieść stąd do wątku poświęconego Twojej osobie:)
No, no, takie odkrycie to rarytas dla miłośników twórczosci Nienackiego 👏👏👏
Gdybyś czytał uważnie książkę Mariusza Szylaka, to byś już dawno o tej historii wiedział. Strona 177.
No widzisz, może dlatego dla mnie to nowość, bo książki Szylaka nie czytałem ani uważnie, ani nieuważnie - nie czytałem wcale. Niewykluczone, że z tej przyczyny, iż chyba nie należę do grona miłośników Nienackiego.
(...) w najnowszym numerze "Made in Warmia i Mazury", w którym to numerze jest także artykuł o mnie.
Mirku, gratuluję. Przeczytałem i już wiem, że pitagorejska częstotliwość 432 Hz jest doskonałą częstotliwością dźwięku, podobnie jak liczba sześć, wg świętego Augustyna (i księdza Mizerery) jest liczbą doskonałą:)
BTW Warto by ten wywiad przenieść stąd do wątku poświęconego Twojej osobie:)
Magazyn "Made in Warmia i Mazury" dostępny jest online