czwartek, 10 czerwca
Chcielibyście wiedzieć, od czego się zaczęło?
Można powiedzieć, że od Stevena Spielberga. Tak, poważnie.
Na początku 1984 roku miała miejsce polska premiera „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”. Prawie trzy lata po światowej, ale takie były uroki życia w Polsce Ludowej. Oczywiście niektórzy zaczęli przebąkiwać, że Indiana Jones to taki hollywoodzki Pan Samochodzik. Albo że Pan Samochodzik to polski Indiana Jones. W końcu Tomasz miał na koncie sporo sukcesów, całkiem nieźle znanych szerokiej publiczności. Był rozpoznawalny.
Problem w tym… cóż, sam Tomasz był problemem. Kilka miesięcy wcześniej skończył się stan wojenny, a on bardzo aktywnie go popierał. Zawsze miał, jak to mówią, „określone poglądy”, wszyscy wiedzieli, po której jest stronie, ale to było takie… prywatne. Po 13 grudnia wszystko się zmieniło i wiele osób mu tego nie wybaczyło.
On sam chyba nie zdawał sobie sprawy ze swojej wątpliwej reputacji, bo jeszcze pogorszył sytuację. Napisał felieton, w którym „rozprawiał się” z Indianą Jonesem. Opublikował go w „Żołnierzu Wolności”, inne gazety przedrukowały fragmenty. Tomasz nie tylko wyśmiał fabułę filmu, co jeszcze dałoby się obronić, ale przede wszystkim zaatakował od strony politycznej. Imperializm, kolonializm, kapitalizm… Najwięcej miejsca poświęcił ostatniej scenie, w której pudło z arką trafia do gigantycznego magazynu pełnego podobnych skrzyń. Tomasz uznał, że to symbol tego, jak chciwy, podstępny Zachód kradnie i ukrywa dziedzictwo ludzkości, ze szczególnym uwzględnieniem skarbów zrabowanych w czasie II wojny światowej.
W grudniu 1985 roku do kin weszła „Świątynia Zagłady”. Polskich kin oczywiście, chociaż tym razem opóźnienie było dużo mniejsze. Wkrótce potem, na fali zainteresowania tematem dostałam propozycję napisania tekstu o Panu Samochodziku. Najpierw chciałam odmówić, ale zmieniłam zdanie. Jak to się ładnie mówi – z przyczyn osobistych. Zbliżała się 20. rocznica poszukiwań skarbów templariuszy, od której zaczęła się moja kariera… no i znajomość z Tomaszem, rzecz jasna. Szkoda mi było tego tematu, miałam poczucie, że jest „mój”.
Oddałam obszerny tekst, który był właściwie kompilacją znanych wcześniej informacji. Cały czas czułam, że to nie to. Postanowiłam ugryźć historię z innej strony. Udział Tomasza nie wchodził w grę, z różnych względów. Zresztą chodziło mi właśnie o coś nowego. Jego wersję wszyscy znali.
Przyszło mi wtedy do głowy, że przecież ja też mogłabym opowiedzieć swoją wersję. I że prawie zawsze Tomaszowi towarzyszyła w jego przygodach jakaś, mówiąc ogólnie, „osoba płci żeńskiej”. Postanowiłam do nich dotrzeć. To wtedy wymyśliłam roboczy tytuł: „Kobiety Pana Samochodzika”, trochę prowokujący, trochę ironiczny, biorąc pod uwagę galerię dziewczyn Bonda. Właściwie głupi.
Zaczęłam drążyć temat. Spodziewałam się drogi przez mękę, ale okazało się, że mam już całkiem sporo użytecznych informacji. Imiona, nazwiska, miejsca pracy, zamieszkania lub urodzenia… Były też inne ułatwienia. Jak to, że niektóre panie po wyjściu za mąż nadal używały panieńskich nazwisk.
Cóż, ostatecznie nie napisałam tego tekstu. Wprawdzie niemal wszystkie dziewczyny zgodziły się na spotkanie, jednak potem... Nieszczególnie chciały rozmawiać o Tomaszu. Nie żeby coś ukrywały, raczej jakby wiązał się z tym bagaż innych, ważniejszych spraw. A przecież mi chodziło właśnie o osobiste spojrzenie, a nie powszechnie znane ogólniki. Pomyślałam, że może lepiej pójdzie z grupą, taki łączony wywiad, gdzie dziennikarz tylko podrzuca temat, a uczestniczki dyskutują między sobą. To jednak wymaga zaufania i pewnej dozy zażyłości. Zorganizowałam jedno, drugie spotkanie, po trzy-cztery osoby. Próbowałam jakoś nakręcić ich, a właściwie nasze, relacje. I można powiedzieć, że to mi się udało, dziewczyny zaczęły się kontaktować, nawet spotykać. Tyle że w sprawach kompletnie niezwiązanych z Panem Samochodzikiem.
Ciągnęłam to kilka miesięcy, pomiędzy pracą, domem, dziećmi, innymi zleceniami. Rocznica templariuszy minęła, wiedziałam już, że nic z moich planów nie wyjdzie, ale wcale nie miałam ochoty kończyć tych znajomości.
I tak się jakoś złożyło, że w 1986 roku, akurat na Boże Ciało, wszystkie znalazłyśmy się w Warszawie. Większość z nas zresztą mieszkała wtedy w stolicy, dopiero potem Bajeczka przeniosła się do Gdańska, a Eliza do Krakowa. Greta przyjechała z Christel na planowe odwiedziny u Tomasza. Helenka organizowała wystawę we współpracy z Zamkiem Królewskim i robiła kwerendę. Ala próbowała załatwić jakieś sprawy związane z wizą. Chyba tylko Marta dojechała specjalnie.
To nie był prawdziwy zlot, taki jak teraz. Przede wszystkim piątek był dniem pracy, a i w sobotę część z nas miała różne obowiązki. W rezultacie przez te kilka dni spotkałyśmy się tylko trzy razy, najpierw na obiedzie w „Lotosie”, potem w kinie „Moskwa”, a w końcu na domówce u Zenobii, z gruzińskim winem, sałatką jarzynową i sernikiem.
A potem umówiłyśmy na przyszły rok.
Koniec.
I koniec 😉.
Kustoszu, już w pierwszym poście napisałam, że to będzie seria miniaturek. Gdybym chciała dodać część fabularną to musiałabym napisać trzy razy tyle, żeby była jakaś równowaga. Poza tym wymagałoby to głębszego researchu. Niby bliska przeszłość, a na pamięci nie można polegać... Już przy tych maleństwach musiałam sprawdzać sporo szczegółów. Od tego, jakie sklepy były wtedy w Polsce po katastrofę, by w odpowiednim momencie zabić Zenobię.
Zaskoczyły mnie natomiast stwierdzenia, że jest bardzo gorzko 🙄🧐😳. Mamy kilkanaście bohaterek i większość z nich jest szczęśliwa. Naprawdę źle ułożyło się Zaliczce (no i Zenobii), jednak też nie najgorzej. Inne miały/mają problemy, ale bez przesady, bo to nie telenowela. Starałam się dopisać im dość pospolite historie. Żadna nie leży sparaliżowana po wypadku, nikt nie siedzi w więzieniu, nikt nie jest uzależniony od narkotyków, nikomu pedofil nie zamordował dziecka. A przecież takie rzeczy też się zdarzają.
Co do konwencji - w niej utrzymana była tylko pierwsza część "Co u nich słychać". Tutaj chodziło o dodanie tego, czego konwencja nie uwzględnia. Niedawno zaczął mnie intrygować pewien szczegół z kanonu. Otóż spora część bohaterek jest w dość "późnym" wieku. Po studiach, pracujące. A mimo to żadna nie ma ułożonego życia osobistego. Partnera, męża, dziecka. A przynajmniej nic o tym nie wiadomo. To oczywiście potrzebne do fabuły, do relacji z Tomaszem, ale czy prawdopodobne? Dlatego tutaj chciałam pokazać życie tych kobiet poza Panem Samochodzikiem.
Kustoszu, już w pierwszym poście napisałam, że to będzie seria miniaturek. Gdybym chciała dodać część fabularną to musiałabym napisać trzy razy tyle, żeby była jakaś równowaga. Poza tym wymagałoby to głębszego researchu. Niby bliska przeszłość, a na pamięci nie można polegać...
Niby pisałaś, ale późniejsza konstrukcja literacka sprawiła, że oczekiwałem rozwinięcia:) I nadal oczekuję, bo w końcu możesz zmienić zdanie i dodać część fabularną. Research nie jest chyba aż takim utrudnieniem, zwłaszcza że opowieść nie musi powstawać w wymagającym reżimie dziennym jaki sobie narzuciłaś.
W każdym razie, podoba mi się klamra z ostatniej części spinająca te opowieści.
Zaskoczyły mnie natomiast stwierdzenia, że jest bardzo gorzko 🙄🧐😳. Mamy kilkanaście bohaterek i większość z nich jest szczęśliwa. Naprawdę źle ułożyło się Zaliczce (no i Zenobii), jednak też nie najgorzej. Inne miały/mają problemy, ale bez przesady, bo to nie telenowela. Starałam się dopisać im dość pospolite historie. Żadna nie leży sparaliżowana po wypadku, nikt nie siedzi w więzieniu, nikt nie jest uzależniony od narkotyków, nikomu pedofil nie zamordował dziecka. A przecież takie rzeczy też się zdarzają.
Owszem, jednak odebrałem to tak jak napisałem wyżej. Być może dlatego, że już samo pogłębienie psychologiczne wprowadza konwencję literacką na znacznie poważniejsze tory. Ale pomijając moje osobiste wrażenia, zgodzimy się chyba, że o ile "samochodziki" czyta się jak powieść dla wczesnych nastolatków, to twojego fanifika już jak opowieść dla dorosłych i to raczej dojrzałych dorosłych? Duży rozstrzał w grupie docelowej.
Ale to raczej na plus trzeba policzyć, bo my tu chyba wszyscy jesteśmy dość mocno dorośli.
Dla mnie akurat na minus bo "samochodziki" lubię za to jakie są, za lekkość, za humor, za beztroską atmosferę, jaką roztaczają. A tutaj zostałem przytoczony indywidualnymi historiami zaserwowanymi bardzo na serio.
Ale to raczej na plus trzeba policzyć, bo my tu chyba wszyscy jesteśmy dość mocno dorośli.
Dla mnie akurat na minus bo "samochodziki" lubię za to jakie są, za lekkość, za humor, za beztroską atmosferę, jaką roztaczają. A tutaj zostałem przytoczony indywidualnymi historiami zaserwowanymi bardzo na serio.
Bo to nie jest "samochodzik" i nie należy tak na to patrzeć. To są swobodne wariacje na temat bohaterek serii o Panu Samochodziku 20 lat później. Szansa, że będą jak Indiana Jones jest prawie żadna. Nie ten kraj, nie te możliwości i nie ta mentalność. W Polsce dziady mają siedzieć w domu.
Twtter is a day by day war
Nie rozumiem tego komentarza. Jaki Indiana Jones? Skąd Indiana Jones? I niby dlaczego nie należy tak patrzeć? Ja bym wolał żeby fanfik korzystający z uniwersum serii Pana Samochodzika był po prostu bardziej "samochodzikowy" bo tego oczekuję od fanfików. Ktoś inny być może oczekuje czegoś innego, jego sprawa. Niech każdy patrzy sobie na to tak jak lubi. W mojej ocenie utwór Maruty jest bardzo dobry literacko, ale mało "samochodzikowy".
Ja rozumiem odniesienie do Indy’ego w takim sensie, że nawet upływ czasu niczego nie zmienia. Indy wciąż jest taki sam. Ale może Paweł miał na myśli coś innego.
A charakter fanfików może być różny. Tu mamy cięższy kaliber, który stanowi logiczną konsekwencję życiowych doświadczeń. Rozumiem jednak, że nie musi Ci to odpowiadać i masz inne oczekiwania.
A charakter fanfików może być różny.
Zgoda. Ale ja widzę to tak. Kto i w jakim celu sięga po fanfika? Wyobrażam sobie, że po fanfika serii Pan Samochodzik sięga fan serii Pan Samochodzik spodziewając się, że przeczyta tekst w podobnym klimacie, który będzie rozwinięciem serii, wątków pobocznych, alternatywną wersją wydarzeń etc. ale jednak czymś co, przynajmniej w zamyśle autora, przypomina oryginał. Nie spodziewa się natomiast pogłębionego psychologicznie dzieła literackiego z wyższej półki, więc nawet mimo jego niewątpliwych walorów, może być taką lekturą rozczarowany bo zwyczajnie czego innego oczekiwał. I to jest moja główna wątpliwość.
No i super! Takie są Twoje oczekiwania. Pewnie w wielu przypadkach będzie podobnie, bo to w końcu literatura dla dzieci. Szacun za szybką analizę. W innych miejscach internetu można zauważyć, że dla niektórych czas się zatrzymał i nie potrzebują czegoś głębszego. Nie oceniam, czy to dobrze, czy źle. Takie mam spostrzeżenia.
Lawiny zachwytów fanfik Maruty zapewne nie wywoła (chciałbym się mylić), ale nie wydaje mi się, żeby Jej na tym zależało 😉 Podejrzewam też, że znajdą się tacy, których taka opowieść zaintryguje. Jak mnie. Poprawcie mnie, ale chyba nie jestem w tym osamotniony.
Lawiny zachwytów fanfik Maruty zapewne nie wywoła (chciałbym się mylić), ale nie wydaje mi się, żeby Jej na tym zależało 😉 Podejrzewam też, że znajdą się tacy, których taka opowieść zaintryguje. Jak mnie. Poprawcie mnie, ale chyba nie jestem w tym osamotniony.
Na pewno warto sprawdzić jakie reakcje ten fanfik wywoła, więc mam nadzieję, że zgodnie z deklaracją Maruty sprzed kilku dni wrzucimy to na portal (tylko trzeba ten tekst jakoś podzielić, przynajmniej na 2 lub 3 części) i znaleźć ilustracje.
A póki co, fajnie by było gdyby ktoś jeszcze podzielił się wrażeniami na forum.
wszyscy jesteśmy dość mocno dorośli.
Mnie w to proszę nie mieszać, OK? 🙂
Ja rozumiem odniesienie do Indy’ego w takim sensie, że nawet upływ czasu niczego nie zmienia. Indy wciąż jest taki sam.
Dokładnie tak!
Twtter is a day by day war
Maruto, wielkie brawa. Naprawdę świetnie napisane, spójne i ciekawe historie. Ale mnie też uderzyło, że jest to ogólnie dość przygnębiające. Życie to nie bajka, i tym się to różni od powieści. Nie ma rady, trzeba się przestawić 🙂
Mnie bardzo wciągnęły te historie. I bardzo brakuje jednak ciągu dalszego. Narobiłaś apetytu. Fajnie byłoby jakby co jakiś czas pojawiał się choć krótki ciąg dalszy.
Maruto, przede mną jeszcze dwie ostatnie części. Lubię sobie dawkować przyjemności. 😊 Bardzo podoba mi się pomysł wprowadzenia postaci z różnych części PS na spotkanie po latach. Nie jestem tylko pewna czy dobrze kombinuję, kto jest autorem "listu". Ale może jak doczytam do końca to moje wątpliwości się rozwieją.
- Jaki powód wymyśliła tym razem?
- Choroba ojca.
- To przynajmniej wiarygodne. Kapitan ma swoje lata, normalne, że zdrowie szwankuje. I tak długo był w świetnej formie.
- Karen wiadomo. Ala była w Polsce w lutym na pogrzebie ojca, już wtedy mówiła, że nie ma szans, żeby przyleciała drugi raz w tym roku.
To Kapitan Petersen żyje ale zdrowie mu szwankuje, czy nie żyje już od lutego? Czy o jakiegoś innego ojca chodzi? 🤔
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
A może, ja źle zrozumiałam..
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"
- Karen wiadomo. Ala była w Polsce w lutym na pogrzebie ojca, już wtedy mówiła, że nie ma szans, żeby przyleciała drugi raz w tym roku.
To Kapitan Petersen żyje ale zdrowie mu szwankuje, czy nie żyje już od lutego? Czy o jakiegoś innego ojca chodzi? 🤔
😅
Ale przecież jest wprost podane, o czyjego ojca chodzi? Konkretnie jest imię bohaterki, która się nie pojawia osobiście. I nie jest to Karen.
😅
Ale przecież jest wprost podane, o czyjego ojca chodzi? Konkretnie jest imię bohaterki, która się nie pojawia osobiście. I nie jest to Karen.
Ciężko mi się dziś myśli. 😜
W domu obiad smakuje najlepiej i jest najtańszy.
Zbigniew Nienacki "Raz w roku w Skiroławkach"