Gazety musiałyby mieć po 100 stron dziennie, docierać wszędzie i kosztować grosze, żeby działać podobnie jak internet. Tam mógł trafić ktoś naprawdę znany, a do tego niechroniony. W sieci sensacją o szerokim zasięgu może stać się drobiazg.
Gazety musiałyby mieć po 100 stron dziennie, docierać wszędzie i kosztować grosze, żeby działać podobnie jak internet. Tam mógł trafić ktoś naprawdę znany, a do tego niechroniony. W sieci sensacją o szerokim zasięgu może stać się drobiazg.
Nie twierdzę, że teraz nie ma większego popytu, ale to tylko w biednych socjalistycznych krajach to nie działało. Nie patrz się na to co było "za socjalizmu". W przedwojennej prasie można było przeczytać o wszystkim. O tym, że kupiec bławatny Jakubowicz pojechał odwiedzić rodzinę we Lwowie i, że kowal z Kaczego Dołu pobił żonę. I to nie tylko u nas tak działało. W Stanach gazety miały kilkadziesiąt stron dziennie, kosztowały grosze i docierały do właściwych odbiorców. Dzięki temu znalazłem notatkę, że brat mojego dziadka był na pogrzebie pewnej pani, którą podejrzewam o to, że była ich ciotką. Tak poważnie, to wtedy w prasie było znacząco więcej informacji osobistych niż teraz. Teraz są tylko plotki i tylko o ludziach, którymi szeroka publika jest zainteresowana.
Twtter is a day by day war
niedziela, 7 czerwca
Droga Elizabeth,
Niestety muszę odwołać przyjazd. Papa nie doszedł do siebie po ostatniej operacji i nie chcę zostawiać go samego. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. Zobaczymy się w przyszłym roku.
Pozdrawiam
Karen
- Przyszedł właśnie tradycyjny mail od Karen.
- Jaki powód wymyśliła tym razem?
- Choroba ojca.
- To przynajmniej wiarygodne. Kapitan ma swoje lata, normalne, że zdrowie szwankuje. I tak długo był w świetnej formie.
- Owszem, aczkolwiek nie zmienia to faktu, że Karen nie przyjedzie.
- Nie mów, że jesteś zdziwiona? Bardziej zaskakujące byłoby, gdyby się zjawiła…
- Cóż… Nie, nie jestem. Nie rozumiem tylko, po co powtarza co roku to całe przedstawienie. Mogłaby po prostu zrezygnować, nawet urwać kontakt, jak Hilda. Tymczasem zawsze deklaruje udział, potem uczestniczy w planowaniu, a na kilka dni przed terminem informuje, że coś jej wypadło. Ślub kuzynki. Remont domu. Szkolne przedstawienie wnuczki szwagra ciotki. To irytujące.
- To Karen.
Karen nie będzie? Szkoda:)
Nie rozumiem tylko, po co powtarza co roku to całe przedstawienie.
Dałbym tu odstawia.
Nie rozumiem tylko, po co odstawia co roku to całe przedstawienie.
Nie rozumiem tylko, po co powtarza co roku to całe przedstawienie.
Dałbym tu odstawia.
Nie rozumiem tylko, po co odstawia co roku to całe przedstawienie.
Ale "odstawia" jest takie nieeleganckie 😉
Bo kobiety, jak obgadują w swoim gronie nieobecną koleżankę, to starają się, żeby elegancko zabrzmiało? 😀
Ale OK, to była tylko taka moja luźna sugestia.
poniedziałek, 8 czerwca
Jarek nie lubił swojej pracy.
Zasadniczo był pisarzem, co niestety nie przynosiło (jak na razie) pieniędzy. Raczej pochłaniało. Musiał więc znaleźć inne źródło finansowania, zwłaszcza od kiedy rodzice dowiedzieli się, że rzucił studia. Pół etatu w Plusie załatwił mu kumpel. Robota była męcząca, wkurzająca i słabo płatna, ale i tak lepsza niż opcja numer 2, czyli dorywcze sprzątanie wagonów kolejowych. Tutaj miał przynajmniej okazję obserwować ludzi i szukać w nich inspiracji. Patrzył na twarze klientów, rejestrował ich zachowanie i w myślach układał dla nich historie. Dla staruszki, która zawsze kupowała pomarańcze, dla tlenionej blondynki, która przychodziła tylko we wtorki o szóstej rano oraz dla zwalistego faceta z tatuażem na szyi i małym dzieckiem na rękach.
Te dwie kobiety od razu zwróciły jego uwagę. Obie nie najmłodsze, pewnie po czterdziestce, obie piękne i jednocześnie kompletnie różne. Młodsza wyglądała jak ta blondynka z „Siedem”, to znaczy jak dużo starsza wersja tej blondynki. Była pełna energii i pewności siebie. Brunetka przypominała raczej gwiazdy filmowe z dawnych lat, pełne elegancji, wdzięku i dystynkcji. Jasnowłosa kobieta sprawiała wrażenie zniecierpliwionej. Jej koleżanka roztaczała wokół siebie aurę spokoju, zupełnie jakby była na przyjęciu w ambasadzie, a nie w zatłoczonym dyskoncie.
Kim mogły być? Może razem pracowały? Nie, wyczuwało się między nimi jakaś głębszą zażyłość, jakby znały się od lat. Rozumiały się bez słów. Ogień i woda, które nie walczą, ale się wzajemnie napędzają. Stare przyjaciółki? Siostry? Możliwe, nawet przy kompletnym braku podobieństwa. Może jedna była adoptowana?
Brunetka popychała wózek, blondynka dodawała do niego kolejne produkty. Jarek słyszał ich stłumione głosy, chociaż nie rozróżniał słów. Zmierzały w jego kierunku. Blondynka powiedziała coś szybko, druga kobieta zareagowała lekkim uniesieniem brwi. Ta pierwsza przewróciła oczami, jakby oczekiwała takiej reakcji. Brunetka roześmiała się delikatnie, odpowiedziała coś. Sięgnęła na półkę, w przelocie odgarniając jasny kosmyk, który wymknął się zza ucha jej towarzyszki.
Jarek udawał, że całkowicie absorbuje go ustawianie puszek z zielonym groszkiem. Miał nadzieję, że klientki podejdą na tyle blisko, że usłyszy, o czym rozmawiają i doda kolejne elementy do swojej układanki.
Kiedy kobiety były dosłownie dwa metry od niego torebka starszej rozdzwoniła się głośno. Blondynka przejęła wózek, podczas gdy brunetka wyciągnęła telefon komórkowy i odebrała połączenie. Jarek zrobił dwa kroki w bok, przerzucając się z groszku na kukurydzę. Niestety usłyszał tylko:
- Tak, poczekaj chwilę.
A potem kobieta popatrzyła przepraszająco na koleżankę i zapytała:
– Możesz dokończyć sama? Wyjdę na zewnątrz, tu słabo słychać. To Helenka, chyba coś ważnego.
wtorek, 9 czerwca
Obudził ją mokry język na policzku.
Helenka przekręciła się na drugi bok, naciągając wyżej kołdrę. Niewiele to dało. Mori, zwany niekiedy (zasłużenie) Moriartym, uznał najwyraźniej, że robi mu w ten sposób miejsce. Poczuła, jak kanapa ugina się lekko pod ciężarem 40 kilo żywej wagi, a potem ciepło, kiedy pies wyciągnął się wygodnie przytulony do jej pleców.
Świetnie, pomyślała zerkając na zegarek. 5:47, za wcześnie, żeby wstać, za późno, żeby ponownie zasnąć. W domu poszłaby do kuchni, zrobiła sobie kawę, wlazła do wanny albo nastawiła wczesne pranie… Ale tutaj była gościem. Zamknęła oczy, łapiąc resztki snu, jednak już czuła, jak jej mózg wskakuje na wyższe obroty, napędzany falą niekoniecznie pożądanych myśli.
Wczoraj była nabuzowana i roztrzęsiona jednocześnie. Wściekła, obrażona, zraniona, przerażona, zawiedziona, wszystko to ciasno splecione w jeden iskrzący węzeł. Dzisiaj pozostał głównie kac -emocjonalny i moralny. Owszem, nadal była zła i urażona, ale na pierwszy plan zaczęło wysuwać się poczucie winy.
Mogła rozegrać to lepiej. Zachowała się jak rozchwiana hormonalnie nastolatka i naprawdę miała nadzieję, że to efekt menopauzy, a nie jakimś cudem ukryta do tej pory skaza charakteru.
Po prostu nie wytrzymała. Od lat wiedziała, że małżeństwo Ludmiły nie jest idealne, jednak spotykały się rzadko, zazwyczaj w Pradze, gdzie Ludka przyjeżdżała sama albo z dziećmi. Nie miała okazji oglądać siostry w warunkach domowych. Tym razem Helenka postanowiła wykorzystać zjazd jako okazję do dłuższych odwiedzin. Przyjechała w piątek wieczorem i planowała zostać w Bochni do środy. Skończyło się na niespełna trzech dniach, ratunkowym telefonie do Elizy i wlokącym się niemiłosiernie osobowym do Krakowa.
To było prawie nieuczciwe, jakby los celowo pomieszał karty. Ona, przez lata odżegnująca się od małżeństwa, miała wspaniałego faceta, dwójkę udanych dzieci, nawet wnuczkę. Do tego lubianą pracę i własny dom. Ludmiła, która zawsze widziała się w roli żony i matki, skończyła w komunalnym mieszkaniu na zaniedbanym blokowisku, z wiecznie pijanym lub przynajmniej podpitym chamem, którego musiała obsługiwać niczym służąca. I trójką nastolatków, wyraźnie idących w ślady ojca.
Pierwszy dzień nie był jeszcze taki zły, ale potem wszystko posypało się w ekspresowym tempie. Helenka kilkukrotnie próbowała coś powiedzieć, zwrócić im uwagę, kiedy odnosili się do Ludmiły bez grama szacunku czy wdzięczności. W poniedziałek rano, kiedy zostały same, nie wytrzymała. Wyrzuciła z siebie wszystkie emocje, które narosły przez te dwa dni. Tak, zaproponowała pomoc. Ale jednocześnie wytknęła siostrze, że jest popychadłem, że zmarnowała sobie życie. Zapytała, jak może się na to godzić, czy nie widzi, że ta rodzina to patologia? To było zdecydowanie o kilka słów za daleko. Ludmiła stwierdziła, że Helena nie ma prawa wtrącać się w jej sprawy i nie musi ich oglądać, skoro się jej nie podobają. I tak się to skończyło.
Gniewu i urażonej dumy starczyło jej na kilka godzin. Kiedy trochę się uspokoiła opowiedziała o wszystkim koleżankom. Tak naprawdę, mówiła głównie do zawsze opanowanej i rozsądnej Elizy, ale to słowa Mary naprawdę do niej dotarły. Sformułowania takie jak „obwinianie ofiary”, „źle ukierunkowana projekcja uczuć”, „warunkowe wsparcie” i „narzucanie innym własnych standardów” brzmiały nieco pretensjonalnie, ale Helenka ze wstydem musiała przyznać, że miały sens.
Pod koniec swojej tyrady Mary była widocznie wytrącona z równowagi. Co ciekawe, Eliza nie próbowała załagodzić sytuacji, a tylko położyła dłoń na nadgarstku blondynki i lekko ścisnęła. Maria jakby przystanęła i zamilkła na dłuższą chwilę.
- Wiesz, dlaczego nawaliłaś? – zapytała w końcu.
- Mam ważenie, że właśnie mi wyjaśniłaś? – sparowała odruchowo Helenka.
- Nie. To wszystko to tylko elementy układanki. Ty, moja droga, zawaliłaś sprawę, bo nawet jeśli dzisiaj Ludmiła nie przyjęła twojej pomocy, to może jej potrzebować za miesiąc, rok, za dziesięć lat. Albo jutro. – Mary mówiła cicho i spokojnie, zwracając się do Czeszki, ale patrząc na Milady. – I musi wiedzieć, że jest ktoś, kogo może o tę pomoc poprosić i kto jej zawsze udzieli. Myślisz, że w tym momencie jesteś dla niej taką osobą?
Mori poruszył się niespokojnie, goniąc jakieś wyśnione koty, a Helenka zastanawiała się, czy zadzwonić do Ludmiły, czy też lepiej odczekać kilka dni. A może najpierw napisać list? Ułożyłaby sobie wszystko w głowie i na papierze.
Tak, list to dobry pomysł.
środa, 10 czerwca
Leżysz wtulona w pościel, zanurzona w sen. A ja patrzę na twoje rozsypane po poduszce włosy i układam w głowie kolejny list, którego nigdy nie napiszę.
Wieczorem pakowałaś walizkę, tę małą, którą kupiłaś w Pradze, kiedy w twojej torbie poszedł zamek. Tylko kilka rzeczy, dżinsy, kostium kąpielowy, gruby dziergany sweter, kosmetyki, aparat fotograficzny… Długa spódnica w słoneczniki, nie ta sama, ale prawie identyczna. Patrzyłem jak składasz to wszystko dość niedbale, myśląc już o czymś innym. Planach na kolejne dni? Pracy? Jakimś drobiazgu bez znaczenia? Kot wpakował się do walizki i obraził śmiertelnie, kiedy go eksmitowałaś. Teraz leży na łóżku, zwinięty w kłębek, tak strategicznie usadowiony, że zajmuje więcej miejsca niż ja. Czasem mam wrażenie, że tak samo jest w twoim życiu. I tak, wiem, że to także moja wina, może nawet głównie moja. Bo układam nienapisalny list zamiast powiedzieć, że chyba cię kocham.
Jak byś zareagowała? Śmiechem? Irytacją? Uznałabyś, że czegoś chcę i próbuję tobą manipulować, żeby to dostać? A może zaczęłabyś szukać dla mnie lekarza? W końcu starość nie radość, jak mi ostatnio wypomniałaś, kiedy zapytałem, jak możesz słuchać tej gówniary z dziurawymi zębami. W kółko jedna i ta sama piosenka. Do tego mi się przyczepiła, prawie wjechałem w krawężnik, kiedy uświadomiłem sobie, że nucę „czy warto było i coś tam”.
Może powinienem napisać ci piosenkę? Albo wiersz? Wtedy mógłbym wszystko zwalić na konwencję…
Jest między nami ponad dwadzieścia lat.
Znamy się prawie dwadzieścia lat.
Byliśmy razem ile? Sześć, może siedem lat, jeśli zebrać do kupy te wszystkie miesiące i tygodnie. Najdłużej półtora roku. Najkrócej trzy tygodnie, nie żebym liczył. Czasem rozstawaliśmy się w złości, czasem obojętnie, najczęściej „w przyjacielskich stosunkach”. Mieliśmy w międzyczasie mniej lub bardziej znaczących „innych”. Ale zawsze, kiedy tylko wchodziliśmy na jedną orbitę, zaczynaliśmy jeszcze raz. Drugi, trzeci, piąty. Grawitacja.
Nigdy nie patrzyłaś na mnie z zachwytem i nigdy się na mnie nie nabrałaś. Ale jednocześnie nigdy też nie uważałaś mnie za kogoś, kim nie jestem. Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny, nawet jeśli nie wiesz, że czasem zmieniam się w egzaltowanego durnia, który patrzy z zachwytem, jak przecierasz okulary, rozwiązujesz jolki i podlewasz kwiatki. A przecież nawet nie lubię kwiatków.
Jutro wymkniesz się o świcie, starając się mnie nie zbudzić. Na kilka następnych dni znikniesz tam, gdzie nie mam dostępu. Zabawisz się, odpoczniesz, z kimś pokłócisz, z kimś innym umówisz. Jak co roku.
Chciałbym nie chcieć, żebyś za mną tęskniła. Chciałbym nie bać się, że ktoś cię przekona, że zasługujesz na coś lepszego. Chciałbym ci powiedzieć, że…
…chciałbym, żebyś wróciła do mnie, nie do kota.
czwartek, 11 czerwca
07:23
- Hanka, bój się Boga, co ty robisz o świcie???
- Joga. Forma aktywności wskazana dla ludzi w każdym wieku.
- Dorota?
- Jak się domyśliłaś?
09:41
- A ten chłopak to kto?
- Paweł, syn Franka. Planujemy zaprosić go na kilka tygodni w lecie, teraz przyjechał na próbę, żeby sprawdzić, czy wszystko zagra. Z obu stron.
11:11
- No to teraz jesteśmy w komplecie.
- Nieco wybrakowanym.
- Karen wiadomo. Ala była w Polsce w lutym na pogrzebie ojca, już wtedy mówiła, że nie ma szans, żeby przyleciała drugi raz w tym roku. A Florka nadal błąka się po Afryce i szuka dowodów, że Dogoni jednak spotkali kosmitów.
- Przecież tę teorię obalono już kilka lat temu?
- A co to ma do rzeczy?
13:00
- Aby tradycji stało się zadość…
- Anka, nie waż się!
- …oficjalnie i uroczyście ogłaszam rozpoczęcie 13. Światowego Zlotu Kobiet Pana Samochodzika.
- Zabiję cię.
- Zabijemy. Ciało utopimy w jeziorze i zapewnimy sobie nawzajem alibi.
15:42
- Kiedyś to były ryby, teraz nie ma ryb…
- Rząd powinien coś z tym zrobić, prawda, Basiu?
- Jak rząd coś z tym zrobi to nie tylko ryb nie będzie...
17:03
- Daj Ludmile mój numer. Na wszelki wypadek. W razie czego do Krakowa ma bliżej niż do Pragi.
20:39
- Doszłam do wniosku, że nie warto tego ciągnąć. Czasem trzeba powiedzieć sobie dość.
- Coś się stało? Jakiś konkretny powód?
- Nie. Po prostu chciałabym czegoś więcej.
23:20
- Wszystko w porządku?
- Przepraszam, mam mały problem. Z Tomaszem, więc co chwila sobie o tym przypominam.
- Chcesz o tym pogadać?
- Dzięki, ale nie dzisiaj. Może jutro?
Zasadniczo zostały jeszcze trzy części, ale od jutra jestem na urlopie, więc zobaczymy, jak wyjdzie.
Ładnie ci to wychodzi. Oby tak do końca.
piątek, 12 czerwca
- Może ten?
- Może być, te znicze to chyba jeszcze z Wszystkich Świętych…
- To my wrócimy do tego pod murem. Ela, weźmiecie żołnierzy? Franek…
Mocno zbudowany brunet przerwał kontemplację marmurowego anioła z amputowanym skrzydłem. Pod ciężarem wyczekującego spojrzenia Marty chwycił dwa plastikowe kanistry i skinął na syna.
- To ja pójdę poszukać studni albo pompy. Paweł, weź wiaderko i baniak.
Marta podziękowała mu uśmiechem i pochyliła się nad zniszczonym nagrobkiem, zbierając wypalone znicze i resztki wieńca.
Franek zawrócił w stronę głównej alejki wiejskiego cmentarza.
- Rozglądaj się za jakąś studnią. Albo jakimś tubylcem, który wie, gdzie jest studnia.
Jak na złość nekropolia wydawała się całkowicie opustoszała.
- Ludzie byli pewnie przed Bożym Ciałem – zauważył Paweł – Może bliżej kaplicy sprawdzimy?
- Dobry pomysł.
- Tato?
- Co?
Paweł zawahał się przez chwilę. Pytanie, które dręczyło go od chwili, kiedy dowiedział się, gdzie jadą, nagle wydało mu się niezręczne.
- No bo… wiesz, bo nie wiem… no o co tu właściwie chodzi? – wypalił w końcu – Przecież nikogo tu nie mamy, i one też nie, więc po co to? Jakaś akcja historyczna? Jak na Powązkach? Kiedyś w szkole chodziliśmy sprzątać groby, ale to dawno było…
Ojciec nie odpowiedział od razu. Kiedy się odezwał, jego głos brzmiał zaskakująco poważnie.
- To ich tradycja. Marta opowiedziała mi tę historię jakiś czas temu, więc ja sam wiem tyle, co od niej. Było tak, że na początku miały jeszcze jedną koleżankę, która zginęła w katastrofie lotniczej. Niedawno minęło siedem lat. Do tego wtedy Boże Ciało wypadało 30 maja i ta zmarła, Zenobia, miała przyjechać na zlot. Nie wiem, czy dlatego wybrała właśnie ten lot, pewnie miała też inne powody, ale one i tak czuły się winne. To było w Azji, w trudnym terenie i części ciał nie zidentyfikowano. Jej też. Pogrzeb zrobili z pustą trumną. Więc grób niby jest, ale nie ma… I stąd ta tradycja. Kiedy się spotykają to jadą na jakiś przypadkowy cmentarz w okolicy, znajdują kilka opuszczonych mogił, porządkują je, zapalają znicze... Zamiast.
Paweł popatrzył w kierunku, z którego przyszli. Nie widział nikogo, ale słyszał stłumiony dźwięk rozmów i brzęk narzędzi.
- Rozumiem – powiedział.
I chyba rzeczywiście rozumiał.
To właściwie koniec, ostatnia część jest bardziej bonusem 😉.
Uwaga - w tym świecie Greta od około 20 lat uczy się polskiego/mówi po polsku, stąd jej biegłość.
sobota, 13 czerwca
Niebo nad jeziorem złamało się deszczem.
Po kilku naprawdę gorących dniach i dusznym, gęstym powietrzu, które od rana przygniatało okolicę, była to raczej miła odmiana. Burza eksplodowała nagle i szybko się skończyła, zastąpiona przez spokojną, ciepłą ulewę.
W pokoju wspólnym ośrodka wczasowego „Nautilus” trwała właśnie ożywiona debata nad kluczową kwestią: jaki film obejrzeć. Kolekcja legalnych i pirackich kaset wideo dawała spore możliwości. Po jakiejś godzinie na placu boju pozostały dwie propozycje, „Zmowa pierwszych żon” oraz „Goło i wesoło”. Niestety na tym etapie doszło do impasu: głosy rozkładały się po równo… chociaż w zasadzie nie powinny, zważywszy na liczbę obecnych pań.
- Greta, wybierz któryś, bo będziemy musiały rzucać monetą. – jęknęła Basia. – Masz decydujący głos.
Wywołana do tablicy Niemka wzruszyła ramionami.
- Wszystko mi jedno. Może być „Goło i wesoło”. – mówiła po polsku naprawdę dobrze, choć z wciąż wyraźnym akcentem.
----------------------------------------------------
Greta nie mogła skupić się na filmie. Widziała go w kinie, z niemieckim dubbingiem, i polski lektor niemiłosiernie ją irytował. Dlatego przy pierwszej okazji wymknęła się do kuchni pod pretekstem dorobienia herbaty. Postawiła czajnik na gazie, wypłukała dwa dzbanki i wrzuciła do nich papierowe torebki.
- Pomóc ci? – usłyszała nagle. Anka stała przy drzwiach z ręką na klamce. – Niekoniecznie z herbatą.
Greta westchnęła z rezygnacją. Od czwartkowej rozmowy czuła na sobie zatroskane spojrzenie przyjaciółki i spodziewała się konfrontacji. Anka była dziennikarką do szpiku kości. Miała wyczucie, reporterskie oko oraz zdolność analizowania i łączenia faktów, ale też niepohamowaną ciekawość i skłonność do drążenia każdego tematu.
- To naprawdę nic takiego. Tomas domyślił się, że będę w Polsce i zadzwonił z propozycją spotkania. Nie dałam mu ostatecznej odpowiedzi. Odlatuję dopiero w poniedziałek wieczorem, więc okazja by się znalazła, ale kompletnie nie mam na to ochoty. I cały czas zastanawiam się, co zrobić.
- Powiedział, o co chodzi?
- O Christel, jak zawsze.
- No tak.
Rozległ się ostry gwizd. Greta szybko zalała jeden dzbanek, po czym ponownie napełniła czajnik wodą. Przy tylu osobach przygotowanie herbaty trzeba było rozkładać na raty.
Anka przysiadła na drewnianym taborecie i przysunęła sobie słone paluszki.
- O ile dobrze pamiętam, Christel jest od jakiegoś czasu pełnoletnia… - zauważyła. – Może powinien porozmawiać z nią bezpośrednio, zamiast zawracać ci głowę? To mogło działać, kiedy była dzieckiem. Ale teraz?
- Szczerze? Mam wrażenie, że Tomas robi to specjalnie. Chce mi udowodnić, że podjęłam złą decyzję, kiedy po zajściu w ciążę odmówiłam przeprowadzki do Polski. Pokazać, że gdybym za niego wyszła i zamieszkała w tej jego dziupli to nasze życie byłoby idealne. Dlatego wynajduje powody do pretensji, od samego początku i o wszystko. Że nie dałam córce polskiego imienia, że za rzadko ją widywał, zwłaszcza w stanie wojennym, że Christel źle mówi po polsku – nie słabo, ale właśnie źle, że słucha jakiegoś dudnienia i nie zna bajki o Wandzie, co nie chciała Niemca. Jak już podrosła obrażał się za każdym razem, kiedy nie była zainteresowana zwiedzaniem zabytków i wycieczkami pod namiot, a jednocześnie odmawiał robienia tego, co jej mogłoby się spodobać. Myślę, że naprawdę ją kocha, ale ma bardzo konkretne wyobrażenie tego, jaka powinna być. I wierzy, że gdyby miał szansę, to właśnie tak by ją wychował.
- Przecież miał szansę?
- On tego tak nie widzi. W ogóle nie brał pod uwagę emigracji. Powiedział, że kocha Polskę i kocha swoją pracę, a ja i tak będę siedziała w domu z dzieckiem, więc powinno mi być wszystko jedno, gdzie mieszkam.
- Naprawdę? – w głosie Anki zabrzmiało powątpiewanie. Znała Tomasza i podobne sformułowania kompletnie do niego nie pasowały.
- Innymi słowami, ale sens był właśnie taki.
Kobiety siedziały chwilę w milczeniu. Greta musiała się wygadać, choć sama czuła, że przesadza. Mimo to wyrzucenie z siebie kłębiących się od kilku dni emocji wyraźnie pomagało. Już zaczynała myśleć bardziej racjonalnie.
- Problem w tym, że w przyszłym roku Christel może przyjechać do Polski na wymianę studencką. Wspomniała o tym w rozmowie z Tomasem, a on od razu zaczął planować, jak to będzie wyglądać. Gdzie zamieszka, co będzie robiła po zajęciach, komu ją przedstawi, takie tam. Kiedy powiedział, że w końcu będzie mogła odkryć swoją prawdziwą tożsamość i poznać swoje miejsce w życiu…
- Auć.
- No właśnie. Christel nawymyślała mu od szowinistów i seksistów, a potem wytłumaczyła, dlaczego nie ma zamiaru brać pod uwagę jego opinii. Dosadnie, szczegółowo i obrazowo. Od tamtej pory ze sobą nie rozmawiają.
-…więc Tomasz chce porozmawiać z tobą.
Greta wzruszyła ramionami. Woda właśnie się zagotowała, więc dokończyła przygotowanie herbaty i ustawiła wszystko na tacy.
- Nie mam zamiaru dłużej być ich mediatorem i kozłem ofiarnym. Pełniłam tę funkcję przez prawie dwadzieścia lat i mam dość. Nie chcę spotykać się z moim byłym tylko po to, by usłyszeć, że to wszystko moja wina. Ale z drugiej strony… Może w końcu coś do niego dotarło? Przez telefon wydawał się taki niepewny. Ostrożny. Może zrozumiał, że Christel jest dorosła i jeśli chce być częścią jej życia to musi traktować ją jak człowieka?
Głos Grety cichł stopniowo. Wyglądała na zrezygnowaną i bardzo, bardzo zmęczoną. Anka poczuła nagłą ochotę, by ją przytulić, ale wiedziała, że kobieta potrzebuje rady, nie współczucia.
- Słuchaj – zaczęła – Masz pełne prawo zatroszczyć się o swoje zdrowie psychiczne. Tomasz i Christel są dorośli. Poradzą sobie. Nie musisz się z nim umawiać. Ale jeśli boisz się, że pożałujesz tej decyzji – jutro wieczorem wrócimy do Warszawy. Zadzwoń do niego i zapytaj, o czym dokładnie chce rozmawiać. Jeśli potrafi cię przekonać, że to ważne, możesz się z nim spotkać. Jeśli nie odpowie, zacznie kręcić albo powtarzać te same wyświechtane frazesy, będziesz wiedziała, że to bez sensu. Może tak być?
Na twarzy Grety pojawił się wyraz zaskoczenia, a zaraz potem ulgi. Parsknęła krótkim śmiechem.
- Najprostsze rozwiązania i tak dalej… Dziękuję. Weźmiesz drugi dzbanek?
- Wezmę. A teraz zrelaksuj się i zacznij cieszyć oko gołym tyłkiem Roberta Carlyle’a.
- Mówiłam ci już, że miałaś świetny pomysł z tymi naszymi zjazdami?
- Raz czy dwa…
Już koniec Maruto? Prawdę mówiąc sądziłem, że to dopiero wstęp, że zbierasz bohaterów z różnych tomów serii, szkicujesz ich portrety po latach, a właściwa akcja rozegra się w ośrodku wczasowym Marty nad Jeziorakiem, w którym się wszyscy spotkają.
Spodziewałem się też historii nieco lżejszego kalibru. Szkice, które kreślisz są niezwykle poważne, bohaterowie potraktowani bardzo serio z ich bagażem doświadczeń, niepowodzeń i trosk. Słowem, ludzie mocno przeorani przez los. I choć takie gorzkie spojrzenie ma w sobie wiele prawdy życiowej, to jak dla mnie, zbyt mocno odbiega od konwencji i klimatu uniwersum, do którego nawiązujesz.
@Maruto, dzięki Tobie na kilka chwil zapomniałem o całym świecie. Fajnie to wymyśliłaś. Wsiąknąłem w tę historię, zwłaszcza że potoczyła się w dość nieoczekiwanym kierunku. @Kustosz napisał, że nie konweniuje z klimatem uniwersum - i dobrze! Bo nie musi. Właśnie dlatego była to dla mnie frapująca lektura. Nadałaś goryczy, ale i głębi tym postaciom. Wprowadziłaś wielowymiarowość, która Nienackiemu była zbędna w jego wakacyjno-przygodowych opowiastkach dla nastolatków.
Natomiast nie wyobrażam sobie, że tak nas tu teraz zostawisz. Nie musi być codziennie lub prawie, ale ja chcę wiedzieć, co było dalej!
@Kustosz napisał, że nie konweniuje z klimatem uniwersum - i dobrze! Bo nie musi
Jasne, że nie musi. Piszę jedynie o moich preferencjach. Dla mnie „Samochodziki” to literatura lekka, łatwa i przyjemna z nutą nostalgii, a tu jest raczej gorzka pigułka.