Pułtusk, miasteczko słynące z najdłuższego w Polsce rynku, zamku biskupiego oraz Krzysztofa Klenczona. Miasteczko, które zawsze się mija i nie zatrzymuje tam na długo. Mnie zawsze kojarzyło się z miejscem nijakim i raczej brzydkim. Jakieś bloki, trochę odrapanych kamienic i Stare Miasto wołające o rewitalizację. Dlatego też skusiła mnie propozycja wycieczki właśnie tam i zweryfikowania swojego stanowiska.
Zdecydowaliśmy się na pierwszy weekend października co okazało się strzałem w dziesiątkę. Pogoda była idealna i mimo iż czuć już było nadchodzącą jesień, wysoka temperatura oraz piękne słońce udowodniły, że lato nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa..
Na miejscu spotkaliśmy już Nietajenkę z Agą. Chwilę później pojawili się Yvonne z Adamem i Elunią, Paweł z Anią oraz Teresa z Andrzejem. Będąc prawie w komplecie (brakowało jeszcze iryckich) wycieczkę rozpoczęliśmy od zwiedzania ekspozycji znajdującej się w Wieży Ratuszowej na Starym Rynku.
Ekspozycja rozplanowana była na kilku poziomach i można było tam podziwiać bogaty zbiór archeologiczny. Od dawnych narzędzi rzemieślniczych, biżuterii, przedmiotów użytku codziennego, elementów garderoby czy naprawdę miniaturowej wagi po kafle piecowe i makietę wykonaną drukiem 3D. Potem w podgrupach (covid) zaliczyliśmy obowiązkowy punkt programu w sąsiednim Muzeum Regionalnym czyli rzucenie okiem na odłamki meteorytów, które w wyniku deszczu meteorytów odnalezione zostały w okolicy Pułtuska. Muzeum niewielkie jednak zbiory całkiem okazałe.
Na rynku znajduje się kilka nieoczywistych ciekawostek, jak na przykład kamienica, w której nocował Napoleon. Na elewacji znajduje się jedynie tabliczka informacyjna a sama kamienica nadaje się do poważnego remontu.
Byliśmy tuż obok zamku więc oczywiście zajrzeliśmy do wnętrza. W środku znajduje się restauracja w rodzaju takich, za którymi raczej nie przepadam oraz pokoje hotelowe. Skupiliśmy więc swoją uwagę na obszernym dziedzińcu. Zadbanym, jednak poza pięknymi kwiatami kompletnie pozbawionym duszy. Dom Polonii kiedyś ponoć uchodził za eleganckie miejsce, mam wątpliwości czy zasłużenie. Coś mi nie grało w bryle tego budynku i nie pomyliłam się. Znalazłam ilustrację z lat 60. XX w., z której wynika, że w okresie późniejszym została dobudowana pachnąca PRL-em galeria.
Na Starym Rynku, u podnóża zamku, znajduje znana ławeczka Klenczona, która poza tym, że można na niej usiąść i zrobić sobie zdjęcie z artystą dodatkowo wygrywa jego znane utwory. Spędziliśmy tu chwilę, ponieważ każdy chciał mieć zdjęcie w tym miejscu. Ania zdążyła nawet poznać uczynnych tubylców, którzy z okolic ławeczki Klenczona lubią zapewne spacerować do najbliższego monopolowego. Ale udzielili szczegółowych i cennych informacji na temat plenerów zdjęciowych do serialu „Alternatywy 4” .
Dalej przeszliśmy do Bazyliki kolegiackiej. Warto tam zajrzeć nie tylko ze względu na powiązania z książką Edmunda Niziurskiego pt. „Klub włóczykijów”. Bazylika rzeczywiście może zachwycić architekturą, szczególnie godne uwagi są sklepienie, polichromie, ołtarz oraz ambona w kształcie łodzi. Osobiście nie przepadam jedynie za ołtarzami z barkowym nadmiarem złoceń, które można oglądać w Bazylice.
Na rynku, korzystając ze wskazówek nowych przyjaciół Ani, odnaleźliśmy miejsca gdzie w serialu „Alternatywy 4” znajdował się sklep, do którego Miećka Aniołowa stała w kolejce. Dziś znajduje się tam apteka.
Ustawiliśmy się w kolejce, pstryknęliśmy zdjęcie i po krótkim spacerze dotarliśmy do Kościoła Rzymskokatolickiego pw. Piotra i Pawła, który również odcisnął swoje piętno na kartach powieści „Klub Włóczykijów” (tak przynajmniej mówi Maruta).
Rozglądając się już za miejscem na obiad sfotografowaliśmy jeszcze zabudowania po gminie żydowskiej i pomnik na skwerku obok – ul. Kotlarska 12, 14 i 16. Powróciliśmy na rynek gdzie zjedliśmy obiad z zachowaniem zasad bezpieczeństwa, czyli na świeżym powietrzu w restauracji, w której jakiś kwadrans po złożeniu przez nas zamówienia okazało się, że nie ma żadnych surówek a Teresa dostała danie, którego nie zamawiała.
Po obiedzie pożegnaliśmy iryckiego i Marysię. Yvonne z kolei pojechała ze śpiącą Elunią do Serocka gdzie miała na nas czekać. Tak więc koszary rosyjskie zamienione na budynki mieszkalne przy Wojska Polskiego 36 obejrzeliśmy w nieco uszczuplonym składzie.
Koszary okazały się wisienką na torcie wycieczki do Pułtuska. Znaleźliśmy się w sporym kompleksie carskich budynków z czerwonej cegły, w których kiedyś znajdowały się koszary zbudowane w latach 1880 – 1890 dla 31 Aleksopolskiego pułku piechoty, 8 baterii artylerii polowej i jej dowództwa. Po odzyskaniu niepodległości koszary zajęte zostały przez Wojsko Polskie a ich teren uporządkowany i rozbudowany. Powstała m.in. wieża ciśnień, klub oficerski i podoficerski oraz ogródek jordanowski dla dzieci. Odbywały się tu również liczne imprezy kulturalne i towarzyskie, a w 1930 r. w koszarach gościł prezydent RP Ignacy Mościcki. W latach 1945 – 2001 stacjonował tu 1. Pułtuski batalion saperów 1 Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej. W 2001 r. koszary zostały przez wojsko opuszczone. Od tamtej pory kilkakrotnie płonęły i do dzisiaj niszczeją.
Dostęp do budynków koszar był całkowicie swobodny, więc mieliśmy komfort eksploracji choć z drugiej strony sytuacja ta zapewne znacznie przyczynia się do szybkiego postępu ich dewastacji. Wrażenia z wizyty w tym obiekcie najlepiej odda krótki klip zmontowany przez Kustosza.
Co prawda nie wszystkie miejsca, które planowaliśmy udało nam się odwiedzić. Jak widać Pułtusk pozytywnie nas zaskoczył i sądzę, że będzie jeszcze po co tam wrócić.
W Serocku spotkaliśmy się ponownie z Yvonne. Sam Serock opisałam już kiedyś w TYM artykule. Z parkingu na ryneczku przespacerowaliśmy się do kościoła, który jest dość specyficzny, ponieważ posiada on bryłę o charakterze obronnym. Poza tym stoi na wzniesieniu, z którego rozpościera się malowniczy widok ujścia Bugu do Narwi.
Tuż za bramą terenu kościoła znajdowały się dość strome schodki, które zaprowadziły nas do alejki, którą przespacerowaliśmy się do plaży i stamtąd już dalej do samochodów. W Serocku można spędzić ciekawie dużo więcej czasu, ale my tym razem nie poświęcić go więcej, ponieważ na wieczór zostało zapowiedziane ognisko, które przecież należało jeszcze przygotować.
Po chwili relaksu na tarasie męska część grupy została wysłana na poszukiwania drewna na ognisko. W tym czasie żeńska część grupy relaksowała się dalej. Po zmroku nastąpił rytuał rozpalania ogniska przez Nietajenkę. Przywędrowała także gitara i dalej miło spędzaliśmy wieczór.
Następnego dnia wybraliśmy się zjeść śniadanie do klimatycznej księgarnio-kawiarni o nazwie Wrzenie Świata, gdzie dołączyła do nas Maruta, na której poznanie liczyło kilka osób. Wrzenie Świata to miejsce z atmosferą, dlatego też dziwiłam się, że niektórzy w czasie kiedy jeszcze nie wszystkie stoliki wewnątrz były zajęte wybierali siedzenie na zewnątrz. Niektórzy z nas poczynili tu drobne zakupy a samo śniadanie chyba wszystkim smakowało.
Po śniadaniu musieliśmy pożegnać się z Yvonne, Adamem oraz cudowną Elunią. Mając jeszcze chwilę czasu do umówionej Niewidzialnej Wystawy skusiliśmy się więc razem z Marutą i Nietajami na spacer ulicą Foksal i dalej obok słynnego budynku nazywanego „młotem” do atrakcji, którą ostatnio polecał nam Hebius czyli pomnik Jana Pawła II, który stanął przed Muzeum Narodowym.
Speacer z Marutą trwał zdecydowanie zbyt krótko, my jednak musieliśmy jechać do centrum na Niewidzialną Wystawę. Przewodnikami po Niewidzialnej Wystawie są jedynie osoby niewidome. To daje możliwość dogłębnego zrozumienia jak wygląda życie codzienne osób niewidzących. Niestety nie mogę się wypowiedzieć na temat samej wystawy, ponieważ ostatecznie nie wzięłam w niej udziału. Natomiast z tego co słyszałam osoby, które ją zwiedzały również nie będą mogły zbyt wiele powiedzieć, żeby nie psuć zabawy ewentualnym przyszłym uczestnikom. Tak więc szczegóły wystawy prawdopodobnie pozostaną tajemnicą.
Chwilę postraszyły nas ciemne chmury, które nie wiadomo skąd pojawiły się na niebie jednak nie zmieniliśmy swoich planów i wybraliśmy się na Stare Miasto. Tłum ludzi i prawie żaden dystans społeczny (jednak nie zapominamy o Covidzie) sprawił, że skierowaliśmy się na bulwary wiślane. Wstyd się przyznać, ale na bulwarach byłam pierwszy raz. Fajne, ale całość sprawiała zbyt betonowe wrażenie jak na mój gust. Chyba wolę spacerować bardziej dzikimi brzegami rzeki. Natomiast frajdą był obiad zjedzony na barce, po którym pożegnaliśmy naszych ostatnich gości.
Trafił nam się naprawdę wymarzony weekend na zwiedzanie a wieczór sprzyjał spotkaniu przy ognisku. Zwiedzanie Warszawy oraz Niewidzialnej Wystawy było bonusowym urozmaiceniem. Nie wszystko udało się zobaczyć, ale mam nadzieję wybrać się jeszcze kiedyś do Pułtuska oraz okolic żeby móc nadrobić zaległości.
O jesiennej wycieczce rozmawiamy na NASZYM forum.