Zaproponowałem ten film z uczuciem niepewności w związku z prawdopodobnie negatywnym odbiorem przez widza jego tytułu. Zdaję sobie sprawę, że może on zaniepokoić, bo stety- niestety Tarzan w obrocie publicznym ma taki sam wydźwięk jak Spiderman czy inny Batman. Po takim tytule widz z pewnością zakłada, że będzie miał do czynienia z trywialną bajdułą. Ostatnio opisywałem film „Joker” i odnoszę wrażenie, per anlogiam, że mamy tu do czynienia z podobnym strzałem w stopę. W mojej opinii przedstawiona historia wcale trywialna nie jest, a sprawny krytyk z pewnością wychwyci w nim więcej niż jedną jej płaszczyznę.
W tym miejscu warto byłoby streścić fabułę. Otóż jest rok 1885. Syn szkockiego duke’a Greystoke wraz z żoną postanawiają wyruszyć w podróż do Afryki. W wyniku nieszczęśliwego wypadku (ich statek wszedł na skały) lądują na afrykańskim wybrzeżu. W wypadku ocalał jeszcze kapitan, który rusza po pomoc w głąb dżungli i słuch po nim ginie. Para jakoś się urządza, stawiają dom na drzewie, a po dziewięciu miesiącach z ogonkiem rodzi się ich syn John. Przymusowa „sielanka” nie trwa długo, bo matka toczona malarią umiera, a ojca zabija goryl. I tu się zaczyna właściwa historia, która ukształtowała Johna. Jedna z gorylic, która właśnie straciła swoje dziecko, postanowiła zaopiekować się ludzką sierotą. John wychowywany przez małpy naturalnie przyjmuje ich zachowania i sposób życia. To jednak do czasu, gdy odnajduje swój dawny dom i znajduje w nim przedmioty, które w wyniku wrodzonej ludzkiej ciekawości zaczynają mu służyć za narzędzia i oręż. Naturalnie odkrycia te poprzedza wiele lat życia w stadzie. Obserwujemy stadne zwyczaje goryli, walkę o przywództwo, interakcje z innymi gatunkami, śmierć. W konsekwencji rozwoju zdolności poznawczych John pokonuje przywódcę stada i sam nim zostaje.
Tymczasem w dżunglę rusza ekspedycja pod auspicjami Muzeum Brytyjskiego celem pozyskania nowych okazów fauny. Ekspedycja składa się z cynicznych i awanturniczych Anglików, od początku budzącego sympatię Belga, kapitana Phillippe D’Arnot’a oraz czarnej i śniadej służby. Od początku widać, że biali są na czarnym lądzie intruzami, a ich technologiczna i cywilizacyjna przewaga jest brutalnie wykorzystywana. Wyjątkiem jest tu wspomniany D’Arnot, który zdaje się rozumieć i szanować otoczenie, w które wtargnęli. Splot wydarzeń sprawia, że ekspedycja zostaje wybita co do nogi przez tubylców, a ranny Belg trafia pod opiekę Johna, który znajduje go na wpół przytomnego w leśnym wykrocie. Belg z czasem dobrzeje, a po okresie szoku rewanżuje się cywilizując Johna. Uczy go mówić, przedstawia mu jego historię.
Po jakimś czasie decydują się na powrót do cywilizowanego świata. Najpierw trafiają do wioski łowców kości słoniowej, w której potraktowani nieprzyjaźnie nie zagrzewają długo miejsca, by następnie (tu mamy przeskok) wylądować w pałacu zamku księcia Greystoke. Tam John zostaje przyjęty serdecznie przez cokolwiek ekscentrycznego dziadka i poznaje daleką kuzynkę Jane, z którą z biegiem czasu zawiązuje uczuciową zażyłość. John początkowo próbuje przystosować się do nowej sytuacji, jednak angielski cynizm, obłuda oraz zadufanie w sobie coraz bardziej go odstręcza od tej cywilizacji. Szereg okoliczności, śmierć dziadka, a w szczególności wizyta w Muzeum Historii Naturalnej, odnalezienie w klatce swojego małpiego „ojca”, uwolnienie go by ten chwilę później został zastrzelony przez konstabla na jego oczach, przepełniły czarę goryczy. Postanawia John porzucić swój „nowy” świat kosztem utraty Jane i wrócić do siebie do afrykańskiej dżungli.
Film wyreżyserował Hugh Hudson, który niespecjalnie mi się z jakąś inną produkcją kojarzy. W rolę Johna wcielił się Christopher Lambert, którego wszyscy znamy z „Nieśmiertelnego”, a rolę Jane zagrała śliczna Andie MacDowell. Ta towarzyszyła Hugh Grantowi na planie filmu „Cztery wesela i pogrzeb”. Niestety nie dane jest nam usłyszeć w filmie jej głosu. Reżyser uznał, że południowy akcent aktorki pasuje do arystokratycznego brytyjskiego środowiska jak pięść do nosa. Zamiast jej słyszymy wypracowany już głos Glenn Close. Sama Andie do dziś ma żal o to do twórców tego filmu, jednak będąc aktorką debiutantką nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Ciekawostką jest obecność na planie filmowym Davida Sucheta, znakomitego aktora znanego z serii „Poirot”, ale nie tylko. Autorzy filmu bardzo dużej dbałości dochowali, by jak najbardziej realistycznie pokazać goryle, wszak każdego z nich odgrywał aktor. Nawet nie razi tak bardzo, że role dzieci goryli odgrywają szympansy. Ogólnie film jest dosyć sprawnie nakręcony i jak na produkcję z roku 1984 może zachwycać. Mnie urzekły plenery afrykańskie. Autorzy zadbali o to, by prócz bliskich planów znalazło się miejsce dla pięknych panoram. Jedną z nich, jako że uwielbiam i wodę i statki, zamieściłem jako zdjęcie tytułowe niniejszego artykułu.
Tyle się rozpisałem o głębszych treściach tego filmu, więc o czym on tak naprawdę jest? Najbardziej oczywisty temat to opowiedziana historia, której fabułę już streściłem. Ale to nie wszystko. Doszukałem się w nim, z pewnością świadomie umieszczonych kontrastów. Pierwszy jaki sam się narzuca to dzika i nieokiełznana przyroda wobec cywilizowanego świata u progu XX wieku. Zestawienie to nie ogranicza się jednak tylko do obrazka. Z naturą mamy związaną niezakłamaną prostolinijność, natomiast angielska cywilizacja wiąże się z cynizmem i obłudą. W świecie afrykańskim tubylcy polują, bo potrzebują jedzenia, strzelają do obcych bo bronią terytorium. Anglicy zaś strzelając do zwierząt w imię nauki oczekują sławy, poklasku i bogactwa. Robią też to dla własnej, wynaturzonej uciechy. W filmie wyraźnie widać brak zrozumienia u Johna do takich zachowań. Nie akceptuje on znęcania się nad słabszymi, bicia niewolnej służby czy wywyższanie się jednego człowieka ponad drugim. Utkwiła mi taka scena, gdy angielski arystokrata stłukł ułomnego psychicznie za to, że ten wsiadł mu do automobilu. John stanął wówczas w jego obronie uszkadzając mu jednocześnie ulubiony wóz.
Sporym widocznym kontrastem jest także zestawienie kontynentalnego podejścia do nauki, którą reprezentuje kapitan D’Arnot, człowiek pełen szacunku do natury i wszystkich jej przejawów, ze zgoła odmiennym, brytyjskim podejściem, opartym na chęci zysku, zagarnięcia wszystkiego, niezależnie od tego jakie będzie to niosło ofiary. Od razu narzuca się analogia do angielskich wypraw egipskich i związanych z nimi bezwstydnymi i na wielką skalę grabieżami dóbr historycznych.
Widoczne jest także odmienne poczucie wolności i swobody. To co dla angielskiej arystokracji daje ten komfort, a więc władza, majątek, posiadane wpływy, dla Johna stanowią więzy. Jest taki znamienny i wymowny kadr w filmie, gdy John podchodzi do klatki z czerwonym ptakiem, otwiera ją i prawdopodobnie (bo nie jest to pokazane) uwalnia. Ten sam wydźwięk ma końcowa scena, gdy John zrzuca ubranie, by następnie zagłębić się już nagi w ostępy dżungli.
Film niestety nie jest doskonały i posiada minusy. Lambert mimo starań reżysera nie budzi tyle sympatii na ile chyba liczył. Brak mu mimiki, która w pełni odzwierciedlałaby uczucia. Jego twarz wyraża jedynie permanentny ból. W zestawieniu z Ianem Holmem, odgrywającego D’Arnota, przegrywa z kretesem. Do tego zupełnie niewiarygodna jest miłosna zażyłość Johna i Jane. Tam zupełnie nie iskrzy. Jane pomimo niewątpliwej urody jest sztywna jak kłoda. Widać to szczególnie w scenie pościgu za Johnem i gorylem uciekających z muzeum. Nie widać u niej ani odrobiny troski o ukochanego. Być może miało to pokazać brytyjską ówczesną manierę. Mnie jednak to nie przekonuje. Do kompletu mamy wspomniane już szympansy jako dzieci goryli, choć pewnie minusów dałoby się znaleźć więcej. Jakkolwiek film się broni plenerami, kolorem, brakiem dłużyzn, niebanalną historią, ale także przyrodą zarówno tą dziką afrykańską jak i tą angielską od linijki. Filmowi wystawiłbym ocenę dobrą.
I na koniec krótko, dlaczego pozycję tę zaproponowałem w panelu „zderzenie dwóch światów”. Otóż dlatego, że w „Greystoke:…” to zderzenie jest ewidentne. W wielkim uproszczeniu można określić je jako zderzenie świata dzikiej natury ze światem cywilizowanym. Są tu one przedstawione jak dwie bańki, które wchodzą w interakcje dotykając się, ale jakakolwiek próba ich zmieszania spełza na niczym. Elementy cywilizowane pośród naturalnie dzikich okoliczności są obcymi, które muszą się bronić i odwrotnie. Dlatego właśnie biali giną w Afryce, a John mieszkając w zamku dziadka żyje w poczuciu bycia intruzem i jak intruz po trosze jest tam traktowany (po trosze z szacunku do urodzenia). No cóż, nie wszystkie światy da się pogodzić i nie wszystkie da się wymieszać.
Zapraszam do dyskusji na forum, o TUTAJ.
źródło obrazka tytułowego to kadr z filmu