Literacki Nobel dla Olgi Tokarczuk zastał mnie w niekomfortowej sytuacji. Znałem ją bardziej jako postać o wyrazistych poglądach politycznych i społecznych, z którymi częściej się nie zgadzam, niż pisarkę o bogatym dorobku literackim. Utknąłem kiedyś w „Księgach Jakubowych” i to właściwie wszystko co mogłem powiedzieć na temat jej twórczości. Dyskomfort polegał na tym, że lubię mieć własne zdanie na temat żywo dyskutowanych spraw z dziedziny szeroko pojętej kultury, a prestiż związany z nagrodą Nobla taką dyskusję bez wątpienia wywołuje. Chcąc choć trochę nadrobić zaległości sięgnąłem po „Biegunów”, książkę nagradzaną i w Polsce i za granicą – Nagroda Literacka Nike w 2008 roku oraz International Man Booker Prize w 2018 (Olga Tokarczuk jest pierwszą polskojęzyczną pisarką uhonorowaną tą prestiżową międzynarodową nagrodą), oraz po „Opowiadania bizarne” wydane w 2018 roku.
Nie czytałem książki Olgi Tokarczuk w angielskim przekładzie, ale angielski tytuł „Flights” podoba mi się znacznie bardziej niż dziwaczni „Bieguni”. Flights czyli loty, przeloty, ulatywanie, a może nawet ucieczka – wszystkie te słowa znacznie lepiej oddają ducha tej książki niż pretensjonalna i wydumana historia biegunów czyli rosyjskich starowierców wierzących ponoć, że wobec niemożności walki z antychrystem trzeba ciągle przed nim uciekać.
„Bieguni” to przede wszystkim nie jest powieść, jak uparcie twierdzi większość stron w Internecie. To chaotyczny ciąg melancholijnych refleksji na temat życia, przemijania i śmierci, w znacznej mierze autobiograficznych, pracowicie nanizanych na nitce jak korale, których motywem wiodącym jest ruch, przemieszczanie, zmiana. Niektóre z nich są błyskotliwe, inspirujące, celne, inne pretensjonalne i banalne. Krótsze formy współistnieją z dłuższymi. Czasem się zazębiają, czasem nie. Luźne myśli, impresje, zajmujące kilka zdań, innym razem ledwie akapit, przeplatają się z historiami zawierającymi jakieś szczątki fabuły. I szczątki ludzkie, ponieważ autorka z lubością, grzebie się w tkankach, ścięgnach, kościach, czaszkach, mózgach i pozostałych detalach anatomicznych człowieka.
Wiele z tych impresji brzmi jak pisarskie credo autorki:
W moim pisaniu życie zamieniało się w niekompletne historie, oniryczne opowiastki, niejasne wątki, ukazywało się z daleka w niezwykłych poprzesuwanych perspektywach albo w poprzecznych przekrojach – i trudno byłoby wysnuć jakieś wnioski co do całości.
Mój zespół objawów polega na tym, że pociąga mnie wszystko, co popsute, niedoskonałe, ułomne, pęknięte. Interesują mnie formy byle jakie, pomyłki w dziele stworzenia, ślepe zaułki. To, co miało się rozwinąć, ale z jakichś względów pozostało niedorozwinięte; albo wręcz przeciwnie – przerosło plan. Wszystko co odstaje od normy, co jest za małe albo za duże, wybujałe lub niepełne, monstrualne i odrażające. Formy, które nie pilnują symetrii, które się multiplikują, przyrastają po bokach, pączkują, lub przeciwnie, redukują wielość do jedności. Nie interesują mnie wydarzenia powtarzalne, te, nad którymi z uwagą pochyla się statystyka, te które wszyscy celebrują z zadowolonym, familiarnym uśmiechem na twarzach.
Liczyłem, że te rozsypane puzzle będą układać się w klarowny obraz z biegiem czytania, że znajdę klucz do tej książki, który pozwoli logicznie połączyć te ulotne podróżne impresje z mini nowelami, w których przewodnim motywem jest martwe ciało człowieka, jego anatomiczne składowe i przygotowane z nich preparaty skazane na wieczne topienie się w brandy czy innym roztworze, sekcje zwłok i obsesje badaczy, którzy się tym zajmują. Ale zawiodłem się.
Lektura tej książki rodzi bardzo niejednoznaczne uczucia. Najpierw jest zachwyt. Świetny warsztat literacki, lekkość, wspaniała fraza, piękna metaforyka (Nie zostawiać żadnych nie wyjaśnionych, nie opowiedzianych sytuacji, żadnych zamkniętych drzwi; wyważać je kopniakiem przekleństwa). Poetycka proza. Smakuje się ją jak wykwintną przystawkę podaną razem z deserem. Z biegiem czytania robi się coraz bardziej mdło, ponieważ dania głównego Olga Tokarczuk nie serwuje. Lepiej więc tę lekturę dozować powoli by w przerwach zdążyć nabrać apetytu na kolejny deser. Dość karkołomny wydaje mi się sposób w jaki autorka łączy ten literacki impresjonizm z nowelami opowiadającymi o próbach unieśmiertelnienia ciała człowieka i wielokrotnie wraca do tego wątku. Przydługa historia Filipa Verheyena, XVII wiecznego, holenderskiego chirurga i anatoma, robi wręcz wrażenie zbeletryzowanego biogramu z Wikipedii. Dlaczego te wątki zajmują tak dużo miejsca w tej książce? Być może zgłębianie tajemnic cielesności człowieka jest dla autorki większym wyzwaniem niż badanie meandrów duszy? Olga Tokarczuk, z wykształcenia jest przecież psychologiem, a nie lekarzem.
Cenię „Biegunów” za ten chaotyczny zbiór impresji, które swobodnie można czytać w przypadkowej kolejności, natomiast nie cenię za nużące, obsesyjne zdecydowanie bizarne, epatowanie niekończącą się autopsją szczątków ludzkich. Bo też pewna dziwność, a może nawet dziwaczność, czy jak woli autorka bizarność, jest chyba charakterystyczną cechą jej prozy.
„Opowiadania bizarne” to również pozornie nieuporządkowany zbiór tekstów. Poszczególnych utworów w tym zbiorze nie łączy nic oczywistego, każdy w zasadzie jest inny. Pewnej wspólności możemy doszukiwać się właśnie na poziomach bizarnych. Są to opowiadania z dziedziny fantastyki, które rozgrywają się na trzech różnych poziomach czasowych. W realiach historycznych, gdzie fantastyka ma charakter baśniowy i skupia się wokół wierzeń i mitów pogańskich (Zielone dzieci), w warunkach współczesnych bliskich gatunkowi realizmu magicznego (Pasażer, Przetwory, Szwy, Prawdziwa historia, Serce, Góra Wszystkich Świętych) oraz w bliższej i dalszej przyszłości pełnej futurystycznych wizji, pokrewnych prozie Stanisława Lema czy Philipa K Dicka (Wizyta, Transfugium, Kalendarz ludzkich świąt). Niektóre są bardzo krótkie, skonstruowane wokół jednej myśli, inne dłuższe, bardziej rozbudowane, zawierające jakieś szkice rzeczywistości będącej tłem wydarzeń.
Odkrywamy w nich podobne obszary fascynacji co w „Biegunach”, skupienie na anatomicznych detalach ludzkiego ciała i zakamarkach ludzkiej psychiki, zainteresowanie przemijaniem, jako fazą cyklu pomiędzy narodzinami i śmiercią, rozważania filozoficzne, naukowe, kulturowe i religijne. Poziom tych tekstów jest bardzo różny. Wspaniałe, nieco groteskowe Przetwory, niepokojące Szwy i Transfugium oraz obrazoburcza Góra Wszystkich Świętych; wszystkie oparte na oryginalnym pomyśle i zwieńczone zaskakującą puentą. Przeciętne Zielone dzieci ze swoją demonologią słowiańską i kafkowska Prawdziwa historia. Najsłabsze moim zdaniem w tym zbiorze, to lakoniczny Pasażer, niewiele mniej lakoniczna Wizyta, niemożliwie nudne Serce i ostatni w tym tomie, stanowiący jakąś futurystyczną alegorię chrześcijaństwa Kalendarz ludzkich świąt. Nie ma tutaj zaskakujących puent, przeciwnie, autorka prowadzi nas do banalnego, rozczarowującego rozwiązania.
„Opowiadania bizarne”, choć dużo mniej znaczące w dorobku Olgi Tokarczuk, podobają mi się bardziej niż „Bieguni”. Oceniając samą konstrukcję literacką tekstów, a nie ich treść, zdecydowanie ta druga książka lepiej wpisuje się w określenie „bizarny”. Kilka opowiadań będę pewnie w sobie nosił, z chaosu „Biegunów” ostanie się może jedna czy druga myśl, jakaś celna metafora czy bon mot, nic więcej. Flights czyli ulotne.
Na temat prozy Olgi Tokarczuk rozmawiamy na NASZYM FORUM.