Steblewo, to mała wieś pomorska, przez którą przejeżdżaliśmy (między innymi) do opisanego już przeze mnie Rodowa.
Steblewa nie miałam w zasadzie w planie, ale po tym jak mi uciekło Palczewo – bo po drugiej stronie Wisły, zdecydowaliśmy się jechać inną drogą i w ten sposób nie zobaczyliśmy wiatraka, ale za to obejrzeliśmy ruiny, dwa domy podcieniowe, dzikie konie, jednego „wczorajszego” tubylca na ekstra rowerze i kobietę z siatami.
Gdybyśmy byli tutaj przed 1945 to bym ten wiatrak obejrzała na spokojnie, gdyż ze Steblewa do Palczewa był prom.
Zaczynamy od ruin jednego z największych gotyckich kościołów ceglanych na Żuławach Gdańskich, gdzie
raz w miesiącu, od czerwca do września odbywa się msza św.
Król Wacław II (z dynastii Przemyślidów, w Polsce rządził od 1300 do 1305) podarował wieś zakonowi krzyżackiemu w 1305 roku. Sam Kościół został zbudowany w XIV wieku, a budowa prowadzona była w trzech etapach. Pierwszy etap obejmował prezbiterium z zakrystią, następnie zbudowano jednonawowy korpus, a na koniec wzniesiono murowaną wieżę o dwukondygnacyjnej podstawie i drewnianej górnej części. W roku 1628 kościół został spalony przez Szwedów. W latach od 1584 do 1945 był kościołem ewangelickim. W II poł. XIX i na początku XX wieku kościół był remontowany, a w 1945 uległ spaleniu* i popadł w ruinę. Na zdjęciach z przed paru lat widać, że można było wejść do środka. Niestety my przyjechaliśmy już do okratowanego obiektu.
W pobliżu ruin kościoła znajdują się jeszcze nagrobki, pozostałości po cmentarzu ewangelickim:
Alberta Steinberga i Michaela Klinge, na płycie widnieje czaszka – symbol śmierci i znak tego, co pozostanie po człowieku.
Eduarda Wessel, ojca 21 dzieci
i Aline Wessel, matki tychże 21 pacholąt – brak płyty z nazwiskiem.
Salomona Gottlieba, Georga Allerta (rodzina Allertów pochodziła z Tczewa i byli członkami loży masońskiej) i mały grób mieszkańca wsi.
oraz odremontowana kaplica rodziny Wessel ufundowana przez Carla Wessela w 1854 roku.
W dalszej części wsi, to znaczy kawałek dalej za ruinami znajduje się pierwszy dom podcieniowy, który został zbudowany w II poł. XVIII wieku, remontowany w I poł. wieku XIX i w roku 1959.
A po drugiej stronie ulicy jest drugi dom podcieniowy, też z II poł. XVIII wieku. I tutaj, przy furtce, zastał mnie ten sam tubylec, który już nie jechał na ekstra rowerze, tylko go prowadził. Nie omieszkał zaprosić mnie na obiad ze świeżej kury, którą jak mniemam, miał w torbie na bagażniku. Na moją stanowczą odmowę, powiedział, że tracę życiową szansę.
*Wioska w Steblewie podobno została przeklęta przez czarownicę, żonę pastora Gabriela Ulricha, który zrezygnował z posługi i uciekł wraz żoną, coby jej na stosie nie spalili. Czarownica a może po prostu zielarka? W każdym razie „ludzie gadają”, że po tym jak uciekła spłonął Kościół (a mogłam się tubylca wypytać o ciekawostki przy życiowym rosole).
Zanim jednak pastorowa z pastorem uciekli ze Steblewa, na wsi miała miejsce zbrodnia. Wieczorem, 5 września 1933 r. doszło do bójki między dojarzem Tomaszem Zielińskim a robotnikiem rolnym Dominikiem Wardynem. Chętnych do przeczytania opisu zdarzenia odsyłam na stronę: https://dziennikbaltycki.pl/tajemnicza-zbrodnia-w-steblewie-z-kapliczka-w-tle/ar/7140871
Znalazłam bardzo malutką wzmiankę dotyczącą tego zabójstwa w Gazecie Gdańskiej z grudnia 1933, ale nie mogę zamieścić wycinku do publikacji. Nie znalazłam niestety (nie ma dostępnych wszystkich numerów) nic o samym przebiegu wydarzeń, tylko o tym, że Horst Wessel (znajome nazwisko), który zastrzelił Wardyna, został uwolniony.
Wieś jak w zasadzie większość, z jakąś tajemnicą, z ciekawostkami ale musze przyznać, że jak siedzieliśmy sobie tak w cieniu murów kościoła i spoglądaliśmy na te ruiny, to jakoś zrobiło mi się w pewnym momencie niewymownie. A jeszcze wtedy nie miałam pojęcia o pastorowej i o morderstwie Wessela. Z drugiej strony po posiłku złożonym, z dużej ilości węglowodanów zrobiło mi się o niebo lepiej i zaraz nawet wyszło słońce.
I pojechaliśmy dalej.
A tutaj jeszcze eleganckie koniki, które dodały sielskości temu miejscu.
Pani z siatkami już nie spotkaliśmy. Swoją drogą, spędziliśmy tam naprawdę sporo czasu i raptem pokazały się tylko dwie osoby. Zastanawiające.